Powiedzmy od razu rzecz oczywistą: w Żółkwi, i w ogóle w okupowanej przez III Rzeszę Europie, to nie zadziałało. Żaden anioł nie zstąpił do rozpalonych pieców krematoryjnych, by wybawić z nich sług Bożych, wiernych swemu Stwórcy nie mniej niż Szadrach, Meszach i Abed-nego. Kiedy na Majdanek weszły sowieckie i polskie wojska, piece te były jeszcze ciepłe, i ciepło to zostawiło na zawsze ślady na tych, którzy ich dotknęli. Ciała wrzucone do tych pieców stały się popiołem, żużlem i dymem. Pozostały po nich dym nadal unosi się w polskim powietrzu. Osiadł na naszej skórze. Mamy go w nozdrzach, w płucach i w żyłach, w szpiku naszych kości i w szarej galarecie mózgu. Nasza późna wierność naszemu Bogu zasadza się na tym, że nadal zadajemy Mu pytanie: „Dlaczego?”, choć wiemy już, po dziesięcioleciach milczenia, że żadna odpowiedź, jakiej umieliśmy sami, w Jego zastępstwie, udzielić, nie jest dość dobra, a innej odpowiedzi nie będzie. Niech nikt nie śmie jednak powiedzieć, że ze względu na Księgę Daniela Mania powinna była zaufać płomieniom. Wystarczyła wiedza, która ocaliła pozostałych mieszkańców schronu: że ludziom ufać nie należy, a wyjątek, swoją niezwykłością, potwierdza jedynie tę regułę. Żadna piętnastoletnia żydowska dziewczyna w 1943 roku w okupowanej Polsce nie miała prawa łudzić się, że jest inaczej. Tylko z tą świadomością możemy przystąpić do analizy biblijnego tekstu.
[fragment tekstu]
Tej książki nie zamierzałam już pisać. Uznałam, że poprzednie o podróżowaniu wystarczą, a jednak wydarzyła się podróż, która wiele zmieniła. Bo prawdziwe podróże nie są odwiedzaniem nowych miejsc i zaliczaniem kolejnych punktów na mapie. Prawdziwe podróże są celem samym w sobie. Nieważne, czy wiodą w odległe miejsca, ważne, że pozwalają odkryć siebie. Dotrzeć do zapomnianych zakamarków własnego życia. Spychanych zmaganiem z codziennością poza obszar tego, co naprawdę ważne i co czyni człowieka bardziej wrażliwym, otwartym na nowe, rozumiejącym czego w życiu chce. Opowiem więc o podróży, która zmieniła mnie, myślę na lepszego człowieka.
Ależ to jest dynamit! Umysł jak brzytwa, język jak szwajcarski zegarek, tempo koszykarskie, a temat na wagę życia lub śmierci. Nawet jeżeli część z tych tekstów znacie, to wielu najlepszych zapewne nie, bo Sadurski często chowa je w niszowych wydawnictwach. Świetna okazja, by je w tym zbiorze przeczytać. Jacek ŻakowskiPolityka, Collegium Civitas, TOK FM Ostrzegam, że jako fan Autora mogę być nieobiektywny. Wojciech Sadurski w latach pisowskiego mroku pozostaje jasnym światłem. Mało jest dziś osób o takiej cywilnej odwadze. Nie sztuka powtarzać prawda. Sztuka tej prawdy bronić, także w sądzie, gdzie Wojtek notorycznie jest przez władze ciągany. Jego teksty w obronie praworządności, demokracji i wolności obywatelskich znalazły się oto w jednym tomie. To dobrze. Takie świadectwo nie powinno ulegać rozproszeniu. Tę książkę każdy świadomy obywatel powinien mieć, czytać i nosić w sercu. Jarosław KurskiGazeta Wyborcza Blisko 20 lat temu Wojciech Sadurski opublikował zbiór publicystki Liberałów nikt nie kocha. Polska od tego czasu się zmieniła. Przedstawiciele partii rządzącej najchętniej zamknęliby usta Sadurskiemu oraz rzucili go na pożarcie armii trolli i podporządkowanych sędziów. Jednak dla obrońców demokracji Wojciech Sadurski stał się jednym z największych polskich patriotów. Wykorzystując swój potężny aparat badawczy, każdego dnia tłumaczy, wyjaśnia i ostrzega, dlaczego musimy bić się o wolność i nigdy nie możemy odpuścić. dr hab. Adam Bodnarprof. Uniwersytetu SWPS
Makulatura najpierw był wyciąg z aktu urodzeniaskrócony bardzowolno zbierały się zdjęcia świadectwapamiętniki zeszyty laurki dyplomylisty notatki i wycinki z gazetlegitymacje paszporty notarialne aktyświadectwa ślubów rozwodów i zgonówmaszynopisy szkice strzępy myśli którezmęły w papkę na papier poetyckie drzewawypełniały kartony wychodziły z szufladpuchły od nich komody biurka i pawlaczetraciły ważność zżółkły ale są przeżyłytyle tych przeprowadzek czystek i porządkówi nie spłonęły w tym jednym pożarzemartwe papiery przetrwają mnie ciebiebo nie ważyłam się ich podrzeć spalićaż je ktoś wreszcie wyrzuci na śmietniki się nikomu nie zatrzyma rękana pierwszym szkolnym zeszycie z obrazkiemna którym mama z czerwonym uśmiechemstoi w sukience wydartej na brzegachi trzyma w ręce siatkę na zakupyw której przyniosła dla mnie na śniadanieświeżutką bułkę i butelkę mleka Warszawa, kwiecień 2018
Po północyIdę spać, bo już mnie prawie zmorzył sen.Gaszę światło. Do łóżka parę krokówNieważne, że mam za sobą dobry dzień:wszystko i tak zawsze się kończy w mroku.
Bogata covidowa twórczość minionego roku od trzeźwych fachowych analiz i statystyk, po idiotyczne przepowiednie i kretyńskie rady, od wzruszających pamiętników ozdrowieńców i ostańców po mniej lub bardziej śmieszne memy wszystko to są chyba próby oswajania tego strachu na użytek własny i na pożytek innych. Tylko tragedie, które już się dokonały, lub które się rozgrywają na naszych oczach w naszej osłupiałej świadomości, te zostają poza konkursem. O nich się nie pisze z grafomańską egzaltacją, ani się ich nie wyśmiewa w demotywatorach.
Książka ta jest czymś w rodzaju, une sorte, marańskiego midrasza do słynnej circonfession Derridy, w którym ten wyznaje, że jest czymś w rodzaju, une sorte, marana francuskiego katolicyzmu: Wyznałem sobie pewnego dnia w Toledo że jestem czymś w rodzaju marana francuskiej kultury katolickiej [une sorte de marrane de la culture catholique franaise]; że mam swoje chrześcijańskie ciało, odziedziczone w mniej lub bardziej pokrętny sposób po SA (Świętym Augustynie), condiebar eius sale [zaprawione jego solą]; że jestem jednym z tych maranów, którzy nie przyznają się do bycia Żydami nawet w najgłębszym sekrecie serca [dans le secret de leur coeur] nie po to jednak, by się w ten sposób uwiarygodnić w swym maranizmie po obu stronach prywatno-publicznej barykady, ale zwłaszcza z tego powodu, że wszystko podają w wątpienie, nigdy nie chodzą do spowiedzi i nigdy nie rezygnują z Oświecenia, bez względu na koszty; i są zawsze gotowi, by spłonąć, prawie-spłonąć, kiedy zdarza im się pisać pod pręgierzem tego straszliwego prawa, które stawia ich wobec niemożliwości bycia twarzą w twarz.
Spostrzeżenia rabina Baumola na temat filozofii stojącej za żydowskimi świętami, jak również szczegóły żydowskiego prawa (Halachy), opisane w tej książce, mogą okazać się pomocne w umacnianiu żydowskiej tożsamości (zarówno tej indywidualnej, jak i zbiorowej) oraz stanowić praktyczny drogowskaz praktykowania, w tym niegdyś kwitnącym wyznaniowo, a obecnie powracającym do życia kraju. Michael Schudrich, Naczelny Rabin Polski Mój drogi przyjaciel, rabin Avi Baumol, stworzył ważną książkę o istocie i znaczeniu kalendarza żydowskiego, o którym wiemy, że jest pierwszym przykazaniem danym narodowi żydowskiemu. Rabin Baumol podjął się opublikowania tego dzieła Halachy w języku polskim, aby Żydzi ze wszystkich polskich środowisk mogli pogłębić wiedzę na temat żydowskich świąt. Księżyc w nowiu odgrywa kluczową rolę w określaniu przebiegu roku żydowskiego, ponieważ symbolizuje świeżość i nowość konkretnego miesiąca oraz podkreśla umiejętność Żydów do przeżywania każdego dnia z wigorem i determinacją. Jednocześnie niezłomność Słońca uczy nas, jak ważna jest stabilność i wytrwałość w służbie Bogu. Niech Bóg błogosławi owoce twojej pracy, Rabinie. Eliezer Gurary, rabin Chabad, Kraków Rabin Baumol od wielu lat szerzy wśród polskiej społeczności wiedzę o świętach i tradycji żydowskiej, stąd jestem przekonana, że ta książka w znacznym stopniu przyczyni się do jeszcze lepszego zrozumienia piękna i majestatu kalendarza żydowskiego. Jako osobę ocalałą z Holokaustu okresu, który podczas II wojny światowej wywrócił naszą ludzką rzeczywistość do góry nogami szczególnie interesuje mnie żydowska idea ciągłości i znaczenia czasu, a publikacja ta trafnie odnosi się do tych uniwersalnych wartości. Zofia Radzikowska
Chcecie bajki? Oto bajka... Dawno, dawno temu za górami, za lasami i za siedmioma morzami żył sobie pewien Prezes. Wzrostu był miernego, ale ducha ogromnego. I Prezes ów na jednym z wielu spotkań ze swymi poddanymi, w swym zwykłym krasomówczym ferworze i zarazem w wielkim etycznym wzmożeniu, wypowiedział był te niezwykłe, wiele znaczące, choć bynajmniej nie jednoznaczne, słowa: - Nikt nam nie wmówi, że czarne jest czarne, a białe białe. I od tego momentu ta skrzydlata fraza załopotała na partyjnych sztandarach i zaczęła obowiązywać jako pewnik, a zarazem wspólny mianownik, w Krakowie i Pcimiu, Łomży i Zamościu, Kielcach i Radomiu oraz ogólnie między Bugiem i Odrą, Wisłą i Nysą (Łużycką).
Powieść Getto Park przedstawia budowę parku rozrywki, w którym odwiedzający mogliby zanurzyć się w rzeczywistości getta przy wykorzystaniu najbardziej zaawansowanych technologii cyfrowych. Fikcja w dużej mierze inspirowana jest współczesnym polskim kontekstem społeczno-politycznym. Oferuje francuskie spojrzenie na prowadzoną w Polsce politykę historyczną i konflikty toczące się wokół pamięci i historii.
Getto Park wskazuje również na pilną potrzebę zastanowienia się nad wykorzystaniem sztucznej inteligencji, gier wideo i interaktywnej muzeografii oferowanej młodzieży i dzieciom w pedagogice pamięci. Tym, co rozwija się w tych praktykach, poza stosunkiem do historii, jest bowiem zdolność oddzielania w dzisiejszym świecie debaty od ideologii, faktów od fake newsów.
Noemi Wigdorowicz-Makower (ur. w 1912 w Warszawie, zm. w 2015 w Sztokholmie) - polska lekarz stomatolog, żydowskiego pochodzenia, wieloletnia pracownik naukowy Akademii Medycznej we Wrocławiu. Ukończyła Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego.W 1940 r. przesiedlona do getta, gdzie pracowała w gabinecie dentystycznym oraz w ambulatorium gminnym. W getcie poznała męża Henryka Makowera.Po ucieczce z getta oboje ukrywali się w Miłosnej pod Warszawą. Podobnie jak maż w 1944 r. wstąpiła jako ochotnik do Ludowego Wojska Polskiego.Od 1946 r. pracował w Klinice Stomatologii Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie zdobywała poszczególne tytuły naukowe, a w 1977 r. otrzymała tytuł profesora nadzwyczajnego.Henryk Makower (ur. w 1904 r. w Kaliszu, zm. w 1964 we Wrocławiu) - polski lekarz i badacz żydowskiego pochodzenia, profesor mikrobiologii Akademii Medycznej we Wrocławiu. Studiował biologię na Uniwersytecie Wileńskim, następnie medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po ukończeniu studiów, do wybuchu wojny pracował w Łodzi jako lekarz internista.W 1940 r. został przesiedlony do getta warszawskiego, gdzie był ordynatorem oddziału zakaźnego w Szpitalu Dziecięcym; brał udział w zwalczaniu tyfusu. W 1942 r. wziął ślub z Noemi Wigdorowicz.24 stycznia 1943 nieudanie próbowali wraz żoną wydostać się z getta, ale trzy dni później przejechali z grupą placówkarzy na stronę aryjską. Początkowo małżonkowie przebywali w mieszkaniu rodziny Paluchów, następnie przez 18 miesięcy ukrywali się w Miłosnej pod Warszawą, gdzie opieką otaczali ich przyjaciele i doktor Emil Paluch. W 1944 wstąpił jako ochotnik do Wojska Polskiego w Lublinie.Po wojnie objął stanowisko adiunkta w Zakładzie Mikrobiologii Uniwersytetu Wrocławskiego.Był stypendystą Fundacji Rockefellera; w ramach stypendium w Stanach Zjednoczonych prowadził badania wirusologiczne. Zorganizował pracownię wirusologiczną przy Zakładzie Mikrobiologii Lekarskiej. Pracował jako profesor Zakładu Wirusologii Instytutu Immunologii i Terapii Doświadczalnej we Wrocławiu. W pracy zawodowej zajmował się wirusologią, epidemiologią i etiologią chorób wirusowych w szczególności grypy.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?