Od pierwszej powieści, Gubilište (Miejsce kaźni), pisząc wspaniałe opowiadania, powieści i dramaty, scenariusze i eseje, Kovač udowadnia, że jest pisarzem utalentowanym, jednym z najbardziej utalentowanych z byłej Jugosławii. Nowa powieść Mirka Kovača Miasto w lustrze otrzymała wszystkie najważniejsze nagrody w krajach języka serbskiego i chorwackiego. To po prostu doskonale opowiedziana historia o dorastaniu, historia rodzinna, wszyscy mamy takie, w której nagle centralną postacią okazuje się ojciec, a także realne i wyobrażone miasto - w tym wypadku Dubrownik - marzenie, do którego nie da się dotrzeć czy dorosnąć. Mirko Kovač należy do grona intelektualistów - niestety, pozostaje w mniejszości - którzy przeciwstawiają się złej polityce i złej literaturze, jego słowo ma wielką wagę, bo zawsze miało ostrość, trafiało w punkt, a on sam nie uginał się przed tymi, którzy chcieliby nam zamknąć usta. Zdobył sobie szacunek, bo zawsze był konsekwentny, nie zmieniał przekonań. Za nim stoją jego książki. A Miasto w lustrze to górne rejestry.
Podobnie jak w głośnej Powieści naturalnej, tak i w niniejszym tomie opowiadań głównym bohaterem są historie – prawdziwe, zmyślone, ukradzione, przerobione... Georgi Gospodinow skrupulatnie miesza style literackie, sfery życiowe i rejestry językowe tworząc światy głęboko zanurzone w bułgarskiej codzienności, a jednocześnie odsyłające do najważniejszych tekstów kultury. Melancholijny smutek spotyka się tu z rześkim humorem, zachodnia metafikcja z wschodnioeuropejską metafizyką („World Literature Today”), ostre pióro z delikatnym spojrzeniem („Le Nouvel Observateur”), co – w połączeniu z wyrafinowaną formą i intelektualną brawurą – czyni każde z tych opowiadań małym arcydziełem.
Magdalena Pytlak
Zanurzając się w świat prozy Filipa Davida, czytelnik wchodzi jakby do "ciemnego lasu", w którym krążą postacie zarówno żywych, jak i umarłych. Razem z autorem śni sen o miłości żydowskiego młodzieńca do nieżyjącej dziewczyny, zderzając się z rzeczywistością jak z "Dybuka" Szymona An-skiego, albo jak z przywoływanej zresztą przez samego Davida - powieści Izraela Joszuy Singera "Josie Kałb", której akcja toczy się w XIX-wiecznych dworach galicyjskich cadyków. Tak jest we "śnie o miłości". Natomiast we "śnie o śmierci" brutalne eksperymenty na dzieciach zamkniętych w nazistowskich instytutach prowadzą autystycznego bohatera po latach, podczas ostatniej jugosłowiańskiej wojny, na rzeczywisty i metaforyczny statek szaleńców.
Danuta Cirlić-Straszyńska
Stary człowiek w starym samochodzie jedzie z Zagrzebia przez Chorwację i Bośnię do Sarajewa, gdzie wzywa go tajemniczy telegram. Stary samochód to nie freelander, a stary człowiek nie ma powodów, by oczekiwać miłej niespodzianki. Jest, chciałoby się powiedzieć, genetycznym konformistą, boi się, lecz jedzie, bo jego życie jest puste i samotne. W ciągu dwóch dni spędzonych w drodze przeszłość wraca do niego, zderza się ze współczesnością za oknem. Stary człowiek mija powojenne ruiny i cmentarze, spotyka ludzi przegranych i takich, którym się udało, cierpiących i spryciarzy, a zapomniane obrazy z własnej przeszłości atakują go ze zdwojoną siłą, nie potrafi jednak rozliczyć się ze swoim życiem, tak jak nie rozumie tego, co widzi dzisiaj. Kiedy w końcu dociera do Sarajewa, jak w dobrym kryminale tajemnica telegramu i tytułu zostaje rozwiązana.
Magdalena Petryńska
Aby zgłębić barokową naturę współczesnego świata, Drago Jančar cofa się do wieku osiemnastego, do Europy wojen, pielgrzymek i gorączkowego poszukiwania Boga. Powieść otwiera spotkanie trójki jej protagonistów: Katariny podążającej za umykającą miłością, jezuity zachwianego w swej wierze po traumatycznych doświadczeniach w Ameryce Południowej i oficera austryjackiej armii dumnie oczekującego od życia samych zwycięstw w bitwach. Wszyscy troje są w drodze ze słoweńskich prowincji do katedry w Kelmorajn (Kolonia), przekonani że u kresu podróży dane im będzie dostąpić siły moralnej i objawienia. Czy rzeczywiście?
Kunsztownie skonstruowana i pięknie opowiedziana historia miłości na tle zawieruchy dziejowej, odbierającej człowiekowi spokój i pewność uporządkowanego tradycyjnymi wartościami świata.
Kim jest chuligan? To Żyd z Bukowiny, dysydent reżimu Ceausescu, wygnaniec z Rumunii, pobratymca Mihaila Sabastiana, który w odpowiedzi na ataki "grzecznych i poprawnych" antysemitów i religijnych fundamentalistów napisał pamiętną książeczkę pt. Jak zostałem chuliganem, nowojorski kosmopolita piszący książki w ukochanym języku rumuńskim - w jednej osobie Norman Manea. Dokąd powraca? Do Rumunii, kraju wolnego od dyktatury, ale w dalszym ciągu zniewolonego jej dziedzictwem. Po co? Nie lepiej byłoby zachować dystans i w ten sposób bronić delikatnego paktu miłości, z takim mozołem wypracowanego przez emigranta z rodzinną mową? Nie chciał wracać i przez dziewięć lat udawało mu się to. Czegoś się bał: spotkania człowieka, którym kiedyś był, człowieka, którym mógłby być, gdyby nie wyemigrował? spotkania przyjaciół, których opuścił i wrogów, którym nie przebaczył? wiecznego pytania wygnańców czy inna ziemia jest dla nich błogosławieństwem czy przekleństwem? Wszystko to stanowiłoby wystarczający pretekst do odrzucenia zaproszenia do powrotu, gdyby nie matka, a właściwie jej duch napotkany na Amsterdam Avenue i przypomnienie, że są zaległe sprawy, które dopełnić może tylko w rodzinnym kraju. Będzie więc miał szansę sprawdzić czy rację miał jego przyjaciel mówiąc: Kto wrócił, ten się wyleczył.
Czy możliwe jest napisanie powieści, która trzymałaby się, jak marzył Flaubert, ?sama z siebie, dzięki wewnętrznej sile stylu, tak, jak Ziemia trzyma się w powietrzu bez żadnej podpory?? Czy byłaby to powieść naturalna czyli taka, która nazywa to, co widzialne, samą oczywistość rzeczy?
Młody pisarz, który zmaga się z rozpadem swojego małżeństwa próbuje desperackiej strategii emocjonalnego przetrwania ? daje głos sytuacjom,
wspomnieniom i ideom. Wszystkie one uparcie krążą wokół bolesnego tematu. Budują sieć znaczeń, skojarzeń, przywołują obrazy i nie wahają
się stawiać odważnych hipotez , żeby zrozumieć i skomentować dramat bohatera. Nie ma wątpliwości, że to powieść ? jesteśmy świadkami procesu, który zawładnął naszą uwagą i trzyma nas w napięciu do końca, otwierając przed nami wielowymiarowy świat kontekstów budujących opowieść.
Olga Tokarczuk.
Październik 1944 roku: Karnię, część regionu Friuli w północno-wschodnich Włoszech, okupują Niemcy i ich sojusznicy Kozacy, którym naziści obiecali w tamtych stronach własne państwo. Z relacji świadka, który przez następne lata będzie badał rozmaite wersje zdarzeń, poznajemy nigdy do końca niewyjaśnioną mozaikę sprzecznych interpretacji, okrutną grę historii mieszającej role prześladowanych i ofiar, tajemnice rodem z marnych powieści i autentyczne tragedie. „Nie poszukuję prawdy, lecz powodów i wyjaśnień przeinaczania prawdy”, powiada narrator, poruszając się w świecie znaków, wskazówek, śladów i dysponując jedynym niezaprzeczalnie realnym przedmiotem: rękojeścią szabli znalezionej w anonimowym grobie.
Joanna Ugniewska
Mileta Prodanović, z wykształcenia malarz i architekt, z powołania także pisarz i publicysta, podróżując po Śródziemnomorzu, niekiedy zapuszczając się dalej, spogląda na świat z wrażliwością, która może być odkrywcza nawet dla znawców kultury regionu. Zatrzymuje wzrok na samotnie ogrodzonej oliwce, rzeźbie anonimowej postaci wtopionej w stary budynek, nietypowych wotach, odbiegających od kanonu szczegółach malarstwa, pustej ramie do obrazu w Sejnach, fragmentach architektury znaczących nie tylko to, co widać na pierwszy rzut oka, życiu zaklętym w sztuce lub przypadkowym działaniu paraartystycznym. Przy okazji przypomina nam dzieje ludzkości od najdawniejszych czasów, a niekiedy odnajdujemy w książce aluzje do tego, co działo się w byłej Jugosławii w ostatniej dekadzie XX wieku.
Tym, co łączy eseje zebrane w Oku wędrowca, jest pojęcie granicy jako miejsca przeplatania się i współistnienia kultur, a nie jako tego, co dzieli. Taką samą rolę przypisuje autor rzekom płynącym przez jego miasto, w tekście, który wyjątkowo nie jest notatką z podróży, tylko czymś w rodzaju wizytówki: stąd Prodanović wyjeżdżał i tutaj wracał z wędrówki.
Podpisujący się tylko nazwiskiem ? Balla (ur.1967 r.), główny alchemik współczesnej prozy słowackiej, a w Polsce prawie jeszcze nie znany, to niewątpliwie jeden z ciekawszych pisarzy współczesnych środkowej Europy. Opublikował sześć książek, które przysporzyły mu zarówno wielu wyznawców jak i zagorzałych oponentów.
Jego opowiadania (powieści programowo nie pisuje) układają się w mroczną i pełną tajemnic, choć nie pozbawioną czarnego poczucia humoru, całość. Zarówno rozważania narratora jak i doświadczenia zbliżonych do niego, samotnych, neurotycznych i wycofanych w siebie bohaterów, dotyczą zwykle podstawowego sensu czy bezsensu jakby już z góry marnej egzystencji ludzkiej i niemożności choćby jako takiego ?umówienia się na życie?, nie tylko z innymi ludźmi (a zwłaszcza z kobietami) ale nawet i z samym sobą.
Ta pełna niespodzianek (także i stylistycznych) proza ? bardziej uniwersalna aniżeli tylko słowacka ? jest ekspresjonistyczną mieszanką ?niemieckiej? filozofii, średniowiecznej ezoteryki, skrajnego naturalizmu i poetyckiej mistyki. Wiele w niej również pisarskiej autoironii, a w fabule ? groteski i surrealizmu.
Terenem obserwacji pisarskich są dla Balli przede wszystkim rodzinne Nowe Zamki i okolice. To niezbyt bogate i niezbyt urodziwe powiatowe miasto w południowo-zachodniej Słowacji, z dużą mniejszością węgierską i sporą liczbą Cyganów, jest dla Balli tym, czym dla Schulza, Chagalla, Joyce?e i Kafki był Drohobycz, Witebsk, Dublin i Praga ? labiryntem, mikro i makrokosmosem.
Jako absolwent Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Bratysławie, Balla od lat jest zatrudniony w Nowozameckim Urzędzie Pracy, i z dużą determinacją stara się rzetelnie godzić nużącą pracę urzędnika z aktywną działalnością literacką. Niektóre z biurowych doświadczeń w intrygujący sposób przedostają się do jego twórczości.
Mimo swoistego okrucieństwa tej prozy, ?prywatnie? Vladimír Balla jest zaskakująco innym człowiekiem...
Jacek Bukowski
Po napisaniu "Zwięzłej historii XX wieku", czyli głośnego antypoematu prozą Europeana, Patrik Ouřednik w swojej nowej książce cofa się w czasie, by ukazać źródła epoki totalitarnego zniewolenia jednostki i społeczeństw. Jak w soczewce ich zalążki widoczne są w utopijnych komunach, tworzonych przez europejskich idealistów w obu Amerykach w XIX wieku.
Dogodna chwila, 1885 opowiada o krótkich, acz dających do myślenia dziejach jednej z takich anarchistycznych komun w Brazylii. Jak zwykle u Ouřednika jest to opowieść wyrafinowana literacko, pisana w formie listu głównego ideologa komuny do damy z wyższych sfer, oraz w formie dziennika, do bólu szczerze i naiwnie rejestrującego rzeczywistość. To, co im się przydarzyło - mimo wyrzeczeń, szlachetnych ideałów i wielkich nadziei - zadziwiająco przypomina los kwakrów, o których sami wyrażali sie krytycznie i z wyższością, gdyż wyruszając do Nowego Świata "zabrali ze sobą swojego Boga, jeszcze bardziej bezlitosnego niż ten, któremu bili pokłony ich ojcowie." I jedni i drudzy marzyli o wolnym życiu w zniewoleniu. "Ilu masz niewolników, tyle razy Bóg spogląda na ciebie z upodobaniem, tak brzmiało ich credo." A niewolników znajdowali z łatwością, zarówno w najbliższym otoczeniu, jak i w sobie samych.
Krzysztof Czyżewski
Przez Londyn, który znamy z Powiększenia Antonioniego, snuje się melancholijny Słowak na urlopie od demoludowej realności. Umie dostrzegać rzeczy, jak nikt ich wcześniej nie widział. Spełnia się w czystej radości patrzenia. Jest wzrokowcem, nie szuka tekstów, lecz zjawisk, których jeszcze nie zapisano, które stworzyła sama rzeczywistość. To świat słów buduje wokół niego labirynt. Jest więc spóźnionym modernistę w świecie, który staje się postmodernistyczny. Ma jedną troskę: „rozmawiać bezpośrednio z rzeczywistością" A rzeczywistość go zwodzi. Londyn, gdzie trafił na kurs językowy, staje się dlań galerię luster. Ich zbiór składa się w powieść. Każde z odbić dowodzi, jak ludzie stwarzają się wzajem i jak sam podlegał stwarzaniu. Tylko on nie potrafi stworzyć nikogo. Nawet siebie. Jest w tym „uczuciowość słowiańska" i niezaprzeczalnie angielska ironia.
Bohater powieści Casus Brema, Ivan Bazarov,obdarzony jest absolutnym słuchem na sprawy, które wydarzyły się w przeszłości lub się nie wydarzyły, ale mogły wyglądać właśnie tak, jak on je widzi lub jak dyktuje to logika. Życiem jest bowiem dla lvana to, co dzieje się i trwa w ludzkiej pamięci; nic nie znika na zawsze, w przedmiotach i myślach zostaje ślad po tych, którzy przeminęli. Choć tytułowa Brema jest w powieści incydentalna, z nią właśnie na krótko splotły się losy bohaterów. Wydarzenia z przeszłości i teraźniejszości łączę się tu, przeplatają i na powrót składają w całość, w materię życia, w tę „małą historię", która Velikić drąży w kolejnych powieściach.
Magda Petryńska
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?