Księgi przeciwko śmierci Elias Canetti nigdy nie napisał. Pod datą 15 lutego 1942 roku zanotował: „Postanowiłem dziś, że będę spisywał swoje myśli przeciwko śmierci”. Stał się człowiekiem głęboko religijnym, w sensie, jaki sam nadawał temu słowu: poczucia związku ze zmarłymi. Wierzył, że w pozostających przy życiu są dusze zmarłych, potrzebujące pokarmu. Upatrując największe zagrożenie w przyczajaniu się do śmierci, całe dorosłe życie przygotowywał się do napisania "Księgi" w której miał z nią stoczyć ostateczną walkę. Przysięgi składane sobie po śmierci matki, setki wypisanych ołówków, tysiące kartek zapisków, z których jedna trzecia, czyli blisko dwa tysiące dotyczyła tematu śmierci... I po kres jego dni niemożliwość napisaniea pierwszego zdania "Księgi". Odszedł pozostawiwszy po sobie jedynie teczkę z kilkunastoma kartkami zatytułowaną "Księga zmarłych" oraz zapiski, w części publikowane w książkach które sam przygotował do druku, w części niepublikowane, notowane odręcznie, codziennie przez wszystkie lata współ-życia ze śmiercią. Czy to mało? Oszczędne w słowa, skondensowane myśli które latami obrabiał niby szlifierz kryształów
W książce Kol isze – głos kobiet w poezji jidysz (od XVI w. do 1939 r.) autorka opisuje zjawisko wyodrębniania się w poezji jidysz kobiecej podmiotowości i wypracowywania różnych strategii jej ekspresji. Odwołuje się do tekstów najwcześniejszych (z XVI w.), kiedy poetki występowały w roli kaznodziejek, autorek modlitw i pieśni religijnych czy zecerek utrwalających na marginesie składanych przez siebie ksiąg swoje utwory. Sięga również do twórczości ludowej, będącej często wyrazem krytyki ustalonego porządku genderowego, a także do tekstów będących świadectwem XX-wiecznej rewolucji obyczajowej, radykalizacji postaw i przeobrażeń modelu kobiecości żydowskiej. Wywód historycznoliteracki łączy z interpretacją wybranych wierszy poetek znanych, między innymi Kadii Mołodowskiej, Debory Vogel, Celii Dropkin czy Anny Margolin, ale także tych mniej rozpoznawalnych, pomijanych czy zapomnianych, na przykład Broni Baum, Sory Rejzen, Chasi Kuperman.
Przedmiotem szczegółowych analiz jest to, w jaki sposób kobiety funkcjonowały w ramach wyznaczonych im przez system patriarchalny granic oraz wbrew nim, jak poszerzały przestrzeń swojej aktywności, przedefiniowując swoją rolę oraz pozycję i wytyczając własną drogę personalizacji.
Dla kobiet pisanie było przez wieki jedną z nielicznych form wejścia w przestrzeń publiczną, uczynienia swojego głosu słyszalnym. Z kwestią tą wiąże się ściśle tytuł książki nawiązujący do pojęcia kol isze (głosu kobiecego). Zasięg tego głosu ogranicza prawo ortodoksyjnego judaizmu, które mężczyźnie, modlącemu się czy studiującemu Torę, zabraniało słuchania głosu śpiewającej kobiety, ponieważ przypisywano mu silne oddziaływanie erotyczne. Pojęcie kol isze implikuje zarówno obecność, jak i tłumienie głosu kobiecego. To napięcie między słyszalnością a milczeniem można uznać za doskonałą metaforę rozwoju poezji kobiet w języku jidysz.
Książka jest adresowana do szerokiego grona odbiorców: nie tylko do badaczy literatury żydowskiej czy literaturoznawców, którym może być pomocna w rekonstrukcji polisystemu życia literackiego. Ze zgromadzonej i usystematyzowanej wiedzy o aktywności Żydówek w poezji jidysz, umieszczonej w szerokim kontekście kulturowym, mogą skorzystać również historycy, kulturoznawcy i socjologowie. Książka na pewno zainteresuje badaczy, zajmujących się historią kobiet i dziejami feminizmu.
Książka z pewnością będzie funkcjonowała nie tylko w obiegu akademickim, ale znajdzie licznych czytelników zainteresowanych literaturą i udziałem kobiet w dziejach kultury.
Kiedy w 1972 roku powieść Josefa Škvoreckiego „Cud” ukazała się w założonej przez autora i jego żonę oficynie emigracyjnej Sixty-Eight Publishers, wywołała skandal. Minęły zaledwie trzy lata od najazdu wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację, a tymczasem autor ośmielił się pisać o tym okresie z przymrużeniem oka, a nawet pokpiwać sobie z przywódców Praskiej Wiosny!
Jest w tej książce tragizm i heroizm, ale Škvorecký nie byłby sobą, gdyby nie towarzyszyły im humor i ironia.
„Cud” to „polityczny kryminał” pisany techniką montażu filmowego, gdzie co chwila przeplatają się różne wątki i płaszczyzny czasowe. To powieść zbliżona do powstałych trochę później „Przypadków inżyniera ludzkich dusz” nie tylko pod względem techniki, ale też miejsca, jakie zajmuje w twórczości Škvoreckiego: obie należą do najważniejszych dzieł w dorobku autora.
Mam nadzieję, że „Cud” zdobędzie podobne uznanie polskich czytelników, jak uhonorowane w 2009 roku Literacką Nagrodą Europy Środkowej Angelus „Przypadki".
Andrzej S. Jagodziński
Josef Škvorecký to pisarz znakomity i o tym na szczęście wie coraz więcej polskich czytelników. Ale był także wybitnym znawcą jazzu i kina, o czym wiedzą może tylko nieliczni. Jazz występuje w wielu jego utworach, nie tylko jako barwne „tło”, ale też jako symbol wolności w zniewolonym świecie nazizmu i komunizmu. Podobną rolę w życiu samego autora odegrał film.
Ojciec Škvoreckiego był właścicielem kina w jego rodzinnym Nachodzie, ale syn miał także darmowy wstęp do drugiego, konkurencyjnego. Ta fascynacja filmem została mu na całe życie. W latach sześćdziesiątych jako uznany pisarz i autor scenariuszy filmowych poznał czeski świat filmowy, z wieloma najlepszymi twórcami blisko się zaprzyjaźnił i wraz z żoną Zdeną Salivarovą zagrał epizodyczne role w paru obrazach. Już na emigracji pisał doskonałe eseje także o filmie, które w Dziełach zebranych autora złożyły się na cały, opasły tom.
Wszyscy ci wspaniali... to bardzo porządna historia czeskiego kina (w okresie międzywojennym i w latach sześćdziesiątych jednego z najważniejszych na świecie), a zarazem świetna literatura – jak to u Škvoreckiego – pełna pysznych anegdot, zakulisowych historyjek i ploteczek, pikantnego humoru, nostalgii, ironii i autoironii. Zazdroszczę tym, którzy będą tę książkę czytać po raz pierwszy.
Andrzej S. Jagodziński
Życie w cztery tygodnie, trzecia wydana w Polsce książka Lajosa Grendela, przenosi czytelnika na południe Słowacji, czyli na prowincję, której autor nie kojarzy jednak z geografią, a ze stanem ducha, charakterystycznym dla każdego, kto jest w drodze – nawet jeśli nie rusza się z miejsca. Główny bohater powieści, Sanyi Varga, spędza cztery tygodnie w domu zmarłej ciotki, próbując sporządzić bilans życia. Przez pryzmat jego historii Grendel pokazuje dwudziestowieczne losy węgierskiej klasy średniej, zastanawia się także, jak funkcjonuje pamięć, czy możliwe jest uczciwe opisanie przeszłości i gdzie leżą granice prawdy w literaturze. Czytelnik odnajdzie tu ciepłą ironię Bohumila Hrabala, psychologizm Miklósa Mészölya, eseistyczny ton Pavla Vilikovskiego i groteskę Sławomira Mrożka. Nad wszystkim zaś unosi się przepełniona nostalgią aura Trzech sióstr Antoniego Czechowa, przy czym Grendel tak prowadzi narrację, że lekturze przez cały czas towarzyszy poczucie deziluzji.
Miłosz Waligórski
Miastem Dragana Velikicia jest Pula. Dzięki niemu znalazła się na literackiej mapie naszych języków, a potem też na książkowej mapie Europy. Joyce zbudował Dublin, by potem, jak Odyseusz, wędrować po południowej Europie na próżno szukając ratunku. Andrić zbudował Trawnik, Wyszechrad i Sarajewo, w końcu zbudował też Belgrad, bo brakowało mu własnego miasta. Velikić już od trzydziestu lat, od książki do książki, wznosi dla siebie Pulę, miasto, które w rzeczywistości, z przyczyn politycznych, historycznych i rodzinnych, utracił na zawsze. Powieść jest próbą odzyskania tego, co zostało w życiu stracone. Gdyby było inaczej, gdyby nadal żył w tym mieście i gdyby dzisiaj pracował, powiedzmy, w miejskich wodociągach albo w policji, nie przyszłoby mu do głowy, by napisać taką książkę.
Miljenko Jergović
„Śladami…” okrzyknięte zostało na Bałkanach mianem najlepszego jak dotąd dzieła Dragana Velikicia, będącego kwintesencją jego kunsztu literackiego. Najnowsza powieść pisarza to historia o matce i dorastaniu, nie tylko poetycka spowiedź, ale też opowieść o kraju, miastach i ludziach, którzy odeszli, o ucieczkach, emigracjach i wędrówkach. Poruszająca do szpiku i przywracająca wiarę w zasadność poszukiwań. Bo ślady zawsze dokądś nas poprowadzą.
Aleksandra Wielemborek
Co dla Krzysztofa Czyżewskiego oznacza „praktykowanie idei”? Jeśli ideą jest współistnienie, a praktyką – komunikacja, to współtworzone przez niego sejneńskie „Pogranicze” jest warsztatem porozumienia – gdzie szuka się środków wyrazu, dociera do głębokich pokładów pamięci, odkrywa archiwa, komunikuje się z Innym. W tym sensie Małe centrum świata jest przewodnikiem po praktykach pogranicznego współistnienia.
Pisanie o dialogu kultur w czasach Brexitu jest obarczone zwiększonym ryzykiem. Dlatego temu, co powszechne – rozpadowi, konfliktom, agresji – Czyżewski przeciwstawia kulturę obejmującą i zakorzeniającą, która zaprasza do współudziału, włącza do wspólnoty i pomaga w odnajdywaniu
drogi do własnej tożsamości. Zadanie Ośrodka „Pogranicze” nie polega rzecz jasna na tym, by zażegnać konflikt na Bliskim Wschodzie albo zszyć rozdartą Unię Europejską. Polega natomiast na tym, by uczyć się od każdego, kto do „Pogranicza” zawita, jak nazywać zerwanie i razem z przybyszem pracować nad „tkanką łączną”. Kiedy to się udaje, niewielkie Sejny i Krasnogruda na moment stają się małym centrum świata.
Przemysław Czapliński
Co dla Krzysztofa Czyżewskiego oznacza „praktykowanie idei”? Jeśli ideą jest współistnienie, a praktyką – komunikacja, to współtworzone przez niego sejneńskie „Pogranicze” jest warsztatem porozumienia – gdzie szuka się środków wyrazu, dociera do głębokich pokładów pamięci, odkrywa archiwa, komunikuje się z Innym. W tym sensie Małe centrum świata jest przewodnikiem po praktykach pogranicznego współistnienia.
Pisanie o dialogu kultur w czasach Brexitu jest obarczone zwiększonym ryzykiem. Dlatego temu, co powszechne – rozpadowi, konfliktom, agresji – Czyżewski przeciwstawia kulturę obejmującą i zakorzeniającą, która zaprasza do współudziału, włącza do wspólnoty i pomaga w odnajdywaniu drogi do własnej tożsamości. Zadanie Ośrodka „Pogranicze” nie polega rzecz jasna na tym, by zażegnać konflikt na Bliskim Wschodzie albo zszyć rozdartą Unię Europejską. Polega natomiast na tym, by uczyć się od każdego, kto do „Pogranicza” zawita, jak nazywać zerwanie i razem z przybyszem pracować nad „tkanką łączną”. Kiedy to się udaje, niewielkie Sejny i Krasnogruda na moment stają się małym centrum świata.
Przemysław Czapliński
Sprawiedliwi łamed wownicy i desygnowany spośród nich na Mesjasza młynarz Benia, chasydzki nosiwoda Symcha Płachte i Gimpel Filozof, polscy panowie Wróblewski i Lubomirski, uciekająca z domu i błąkająca się w poszukiwaniu Boga córka Lubomirskiego, lichwiarz Lewi Patasznik i jego przepełniona Boską Obecnością córka Lea, białoruski pobożny chłop Kirył, kabalistyczni Lilit i Samael, Archanioł Michał, wreszcie Chrystus ubogich i skruszonych w sercu, zstępujący z krzyża – wszyscy zawieszeni między smorgońskim sztetlem a Jeruzalem, między ziemią a niebem, realnym życiem a snem, prostą mową a sofizmatami, ciepłem zwierząt i małej izby ogrzanej ogniem z leśnego chrustu a chłodem wielkiego pałacu i cynizmu ludzi. Oto niezwykły, ekspresjonistyczno-mistyczny panoptikum Mosze Kulbaka, dla którego świat jest wielkim więzieniem dusz tęskniących za światłem. Aby je wyzwolić, tworzy opowieść, której każdy rozdział jest jak osobny mansjon z misteryjnego widowiska teatralnego, a wędrówka bohaterów przez kolejne kręgi utrapienia i ekstazy zmierza do oczyszczenia ciała i słowa.
Księga o cmentarzu rozpętała na Słowacji burzę. Kiedy 1 kwietnia 2000 roku ukazała się po raz pierwszy jako powieść autorstwa Samka Tale, lekko upośledzonego mieszkańca słowacko-węgierskiego Komarna, zrazu wzięto ją za primaaprilisowy żart.
Drukować bełkot cofniętego w rozwoju zbieracza makulatury? – pisali pierwsi krytycy, pomijając lekturę. Inni z kolei od razu ochrzcili książkę środkowoeuropejskim Forrestem Gumpem, słowackim Szwejkiem czy komarniańskim Idiotą.
Outsiderowi Samkowi Tale bliżej do Oskara Matzeratha z Blaszanego bębenka czy Mariana Osucha z filmu Z punktu widzenia nocnego portiera. Kto przeczyta książkę od deski do deski, kto przebrnie do końca przez jej okaleczone zdania, powykręcane słowa i przepadliska hybrydowego stylu, kto wytrzyma przyprawiający o zawrót głowy rytm spiralnej kompozycji, pojmie zabójczo infantylną logikę narracji, przejrzy całą galerię portretów i wysłucha wszystkich opowiastek o komunie i nowym, wcale nie tak wspaniałym świecie, który nastał po niej, ten ujrzy w końcu postać Samka Tale w niepokojącym światłocieniu, niejednoznacznego jak wspomniani bohaterowie Grassa i Kieślowskiego.
Powieść Catalina Doriana Florescu jest sagą rodziny Obertinów, osadników zwanych w Banacie Szwabami, choć od schyłku XVIII wieku przybywali tam z różnych regionów Europy zachodniej, tworząc barwny krąg kulturowy z Niemcami, Rumunami, Węgrami, Serbami, Cyganami… Wszystko zaczyna się od wielkiej burzy w lipcu 1924 roku, kiedy to nikomu nie znany Jakob bez nazwiska, „wyłania się z nawałnicy”, przybywając do wsi Triebswetter, by się tam osiedlić, z mocnym postanowieniem, że zdobędzie upragnioną kobietę, ziemię i dom, co mu się udaje. Ale historia Triebswetter sięga w jeszcze dalszą przeszłość, aż do roku 1772, kiedy to wieś „powstała z niczego”, a kończy się już po drugiej wojnie światowej przeprowadzoną przez rumuńskich komunistów deportacją osadników jako wrogów ludu, ich wywózką na „koniec świata”, czyli na puste, nieurodzajne tereny Rumunii, gdzie będą musieli zaczynać wszystko od nowa.
„Gruzja to kraj ptaków i opowieści” – mówi w pewnym momencie bohater książki. Tak, ale do ptaków trzeba mieć oko, historie natomiast trzeba umieć opowiadać. Arczil Kikodze, gruziński pisarz, aktor, alpinista i ornitolog w jednej osobie, jest wytrawnym mistrzem w obu dziedzinach. Misternie konstruuje sieć, w którą łowi czytelnika i nie pozwala mu się wymknąć aż do ostatniej strony. Ta książka to soczewka ornitologicznej lunety, przez którą z powodzeniem podgląda się również ludzkie sprawy. Bezsprzecznie jedna z najciekawszych gruzińskich powieści ostatnich lat, co potwierdzili krytycy przyznając jej w 2014 roku najważniejszą nagrodę literacką „Saba”. [Magdalena Nowakowska]
Są tu wszyscy mieszkańcy miasta-symbolu-Muzułmanie, Serbowie i najmniej liczni Chorwaci, i są oni po wszystkich stronach frontu-z wyboru, zbiegiem okoliczności, "z musu"-we wszystkich formacjach, w wojsku i w paramilitarnych bandyckich oddziałach. Ale przede wszystkim bohaterami są zwykli ludzie pomagający sobie nawzajem.
To jest książka głęboko „miłosna”, dowód miłości późnej, ale wiernej i bezwarunkowej.
Pisałem ją kilka lat, podróżując po Peloponezie, greckich i chorwackich wyspach, Azji Mniejszej, odwiedzając historyczne miejsca, sławne miasta, znakomite muzea archeologiczne i wioseczki trudne do odszukania na mapie, czytając dzieła klasyczne i te współczesne, w których objawia się fascynacja Grecją i mitem Śródziemnomorza.
Towarzyszyła mi myśl Borgesa, że „wszyscy jesteśmy Grekami na wygnaniu”, i że kilku jeszcze czytelników może uda się zachęcić do tej, niekończącej się nigdy podróży.
Krzysztof Lisowski
Cała twórczość Pankovcina układa się w jednorodną, realistyczno-magiczną całość. Motywy, postaci, zawsze trochę podobny do samego autora narrator, a także miejsca akcji, powtarzają się i przeplatają na śmiesznie i na poważnie.
"Most nad Złotym Rogiem" to powieść autobiograficzna, pisana w pierwszej osobie. Jej akcja toczy się w latach sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych. Główna bohaterka, Turczynka ze Stambułu, jako osiemnastoletnia dziewczyna wyjeżdża do Niemiec do pracy, żeby wyrwać się spod kontroli rodziców i usamodzielnić się. Jedzie do tego kraju, nie znając w ogóle języka, i dopiero tam zaczyna się go uczyć. Jest zresztą uczennicą pojętną i pełną zapału: nowy język, który poznaje z nagłówków gazet i napisów na ulicach, fascynuje ją od samego początku.
Tę językową fascynację świetnie widać w pierwszej części książki. Napisana jest ona w prawdziwie mistrzowski sposób: za pomocą bardzo ograniczonego słownictwa autorka plastycznie i zajmująco opowiada o życiu dziewczyny i jej tureckich koleżanek-robotnic w Berlinie. Każde słowo jest tu przemyślane, każde zdanie skonstruowane starannie i z polotem.
Druga część książki, opowiadająca o studiach aktorskich głównej bohaterki w Stambule, o jej przyjaźniach, mężczyznach i zaangażowaniu politycznym, a także o dramatycznych wydarzeniach w Turcji końca lat sześćdziesiątych i początku siedemdziesiątych, napisana jest nieco bardziej konwencjonalnym językiem (wszak bohaterka nauczyła się już niemieckiego), ale i tu nie brakuje niecodziennych, poetyckich zwrotów i obrazów. Autorkę cechuje prawdziwa odwaga w używaniu słów i konstrukcji językowych, co wymaga także odwagi od jej tłumaczy.
Ta niecodzienna książka została przełożona na wiele języków obcych. W Polsce również powinna znaleźć swoich zwolenników i miłośników.
Maria Przybyłowska
Zbiór esejów Gershoma Scholema przedstawia tego najwybitniejszego dwudziestowiecznego znawcę żydowskiego mistycyzmu od mało znanej w Polsce strony, ukazuje go bowiem jako świadka i wnikliwego komentatora społecznych i intelektualnych przemian, jakie dokonywały się w świecie niemieckich Żydów na początku XX wieku. Tom obejmuje pasjonujące rozważania Scholema o dziejach relacji żydowsko-niemieckich, analizy myśli najwybitniejszych przedstawicieli niemieckiego żydostwa jego czasów (Martina Bubera, Franza Rosenzweiga i Waltera Benjamina), fascynującą, korespondencyjną dyskusję z Benjaminem poświęconą znaczeniu dzieła Franza Kafki, znakomity tekst o hebrajskim nobliście S,Y, Agnonie, a także oryginalne refleksje Scholema o kabale i teologii żydowskiej. Całość dopełnia obszerny wywiad z Scholemem, w którym uczony snuje opowieść o swoim życiu, tłumacząc przy tym, dlaczego został syjonistą i dlaczego zainteresował się kabałą.
Lufcik otwiera perspektywę na niewidzialną sieć międzyludzkich połączeń, po których osoby poruszają się jak wagony, odczepiane i doczepiane do różnych pociągów, oraz na świat doznań i refleksji rodzących się w chwilach tych spotkań. W centrum swojej powieści Dragan Velikić stawia wagon z imieniem Rudi Stupar, którego trasa życia-podróży wiedzie od małego miasteczka w Wojwodinie do Hanoweru, przez Belgrad, Budapeszt, Monachium. Niepewność, niemożność znalezienia swojego miejsca w życiu, paradoksalnie sprawiają, że los stawia przed nim interesujących ludzi i najdziwniejsze zajęcia, zaś jego życie, praca, miłości i przyjaźnie przynajmniej chwilowo wypełniają nieustannie towarzyszące mu poczucie pustki. Rudi wyjeżdża z Serbii na początku lat dziewięćdziesiątych, uciekając przed wojną i mobilizacją, nie wraca w obawie przed natowskim bombardowaniem. Uciekając przed rzeczywistością, ucieka także przed sobą. Odnajdując się, ucieka jednak dalej. Pulsowanie świata, podskórny bieg jednostkowej historii, to, co niedostrzegalne, zamknięte w prywatnych archiwach, wspomnieniach, próbach zgłębienia własnej przeszłości wraz ze świeżym powiewem przedostaje się przez niepozorny lufcik.
Krystyna Pieniążek-Marković
Emil Hakl, jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy czeskich, tłumaczony na wiele języków, pozostał wierny Pradze, jej krętym zakamarkom i knajpom, w których przy jałowcówce toczą się rozmowy o historii, kobietach i innych rozkoszach bądź utrapieniach dnia powszedniego. Jego najsłynniejsza książka O rodzicach i dzieciach to opowieść o popołudniowej, ciągnącej się do nocy przechadzce ojca z synem, któremu wszakże stuknęła już czterdziestka, i który dla posiwiałego emeryta dorabiającego sobie w zoologu jako przewodnik, okazuje się być znakomitym kompanem w roztrząsaniu wszystkich dziennych i niedziennych spraw tego świata.
Hakl to nowe wcielenie haszkowsko-hrabalowskiej tradycji w literaturze czeskiej, w której pogawędka z towarzyszem podróży lub niewinnej przechadzki po mieście, zakropiona dobrym trunkiem, ciepłą ironią i uwagą dla drobnicy życiowej zapełniającej po brzegi kieszenie naszej egzystencji, okazuje się najlepszym kluczem do prawdy o człowieku.
Krzysztof Czyżewski
„To, co chciałbym osiągnąć, to przytomne szaleństwo, doskonale czytelne i esencjalne” – pisał Blecher. Zdarzenia w bliskiej nierzeczywistości to wizja szaleństwa, które drzemie w każdym z nas. To ciąg wspomnień, może prawdziwych może zmyślonych, dla których autor poszukuje właściwego wyrazu.
Max Blecher, porównywany często do Franza Kafki, Brunona Schulza czy Tomasza Manna, pomimo bolesnego życia, przerwanego – z powodu gruźlicy kręgosłupa – przedwcześnie, w wieku zaledwie dwudziestu dziewięciu lat, pozostawił po sobie niezwykle oryginalną twórczość. Zdarzenia w bliskiej nierzeczywistości to jego pierwsza powieść wydana w Polsce.
Joanna Kornaś-Warwas
Niedziela, 5 czerwca 1938. Zmarł Blecher. Pochowano go we wtorek w Roman.
Myślałem nie o śmierci, która położyła kres jego cierpieniom, ale o jego życiu, którym jestem wstrząśnięty. Była to zbyt wielka męka, aby można ją było złagodzić współczuciem, czułością. Był to zawsze trochę dziwny chłopak, żyjący, wskutek straszliwego bólu, jakby w innym świecie. Nigdy nie umiałem rozmawiać z nim bez pewnego skrępowania, być wobec niego zupełnie otwarty. Napawał mnie pewnym lękiem, utrzymywał na dystans, jakby u drzwi więzienia, do którego nie można było wejść i którego nie można było opuścić. Prawie wszystkie nasze rozmowy cechowało skrępowanie, jakbyśmy je prowadzili właśnie w więziennej rozmównicy. I dokąd on powracał, kiedyśmy się rozstawali? Jak było tam, dokąd powracał?
Mihail Sebastian, Dziennik 1935–1944
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?