Ubierzcie kask, ochraniacz na zęby i puchowy skafander, bo Setki oceanów to zderzenie z hokejową bandą, wizyta w sierocińcu podczas huraganu i wyprawa Apollo 420 z głową pełną ekstazy. W wesołym miasteczku tej prozy pędzimy po rozgałęziającym się fabularnym rollercoasterze, odwiedzając dom strachów, salkę humoru i filozofii, aby na końcu na strzelnicy po wielu wybornych strzałach wygrać miśka. Pawłowi Stelmachowi udała się misja niemożliwa, czyli pożenienie ze sobą Palahniuka i Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej ? gruba akcja z bronią w ręku rozpływa się tu we wzruszeniu i namacalnej prawdzie o świecie. Setki oceanów wciąga się ze smakiem pierwszego steku, jedzonego przez kowboja wybudzonego z trzydziestoletniej śpiączki, przy okazji zastanawiając się nad traumami, które każdy z nas niesie, i rolą wszechogarniającego przypadku. Szaleni bohaterowie ? prawnik, rozmawiający ze zmarłą żoną, ksiądz misjonarz, handlarz bronią i dziewczyna, której nie da się zabić ? gotowi są na wszystko. W tej podróży nie może Was zabraknąć, choć bilet jest tylko w jedną stronę, bo po tej prozie nic już nie pozostanie takie samo.Paweł Stelmach, urodził się 14 Listopada 1991 roku we Wrocławiu, gdzie mieszka do dziś. W 2015 roku ukończył naukę na Uniwersytecie Ekonomicznym. Obecnie pracuje jako analityk bankowy. Książka Setki Oceanów jest jego debiutem literackim. Niedawno autor rozpoczął pracę nad kolejną powieścią, mającą kontynuować wybrane wątki pierwszej. Powoli powstaje też zarys opowiadania science fiction pod tytułem Splamione słońce. Paweł uwielbia długie nocne spacery, podróże i oczywiście pisanie. Wierzy, że każdy jest w stanie spełniać swoje marzenia, o ile wykona pierwszy krok. Ta wiara zaprowadziła go do nas.
Marianna Łopaciuk - polonistka, wychowawca, babcia a przede wszystkim szczęśliwa adoratorka Kuby - czarnego labradora.
Zawsze literatura była jej codziennością, ale dopiero na emeryturze znalazła dość czasu, by podjąć się dłuższej formy.
To druga jej książka, pierwsza - Przemijanie - została wydana w zeszłym roku.
Joanna Kocik (ur. 1987). Pisze od zawsze. Pierwszy tomik wierszy wydała w wieku 15 lat. Ukończyła Studium Literacko-Artystyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, czego efektem był tom wierszy "Kocie skórki" i kilka niedokończonych powieści. Prowadzi podróżniczego bloga „Jedziemy do...”, chodzi po górach i biega. Na co dzień pracuje w dużej ogólnopolskiej redakcji.
Karolina Deling (ur. 1980) Dziennikarka od 17 roku życia, z dużym stażem w portalach informacyjnych. Od lat redaguje innych, sama pisze po godzinach. Opowiadania kocha, bo uważa, że to sztuka zamknąć słonia w pudełku. Na studiach z filologii czeskiej po grób pokochała też Hrabala i Škvoreckiego. Lubi góry i gotowanie. Nie ma bloga o górach, ani o gotowaniu.
Lata 90., wojewódzkie miasto na południu Polski. W mgłach, oparach smogu na pogórniczych zapadliskach i ciemnych uliczkach włóczą się subkulturowe bandy, szukające zniszczenia i resztek znaczeń. Główna bohaterka, dziewczyna z dobrego liceum, gnana ciekawością wyrusza w swoją prywatną podróż w głąb miasta, zatapiając się coraz bardziej w mroku i delirycznym, rozedrganym punkowym podziemiu. Justyna Nawrocka plastycznie przeprowadza nas przez ten czyściec pełen dziwacznych postaci, zapomnianych światów, tworząc lekko przybrudzoną, choć czułą laurkę o niechcianych i niewidzialnych, oraz tych, których już nie ma lub nigdy nie było. Kolejne historie gnają w Paragonie niczym dzikie psy, podczas lektury wybuchają w nas wspomnienia, obrazy, szalone sekwencje, spiętrzenia słów. Chcemy wreszcie dobiec do końca tej przygody, aby potem wielokrotnie wracać do naszych ulubionych kawałków.
Justyna Nawrocka, poetka, laureatka wielu nagród i wyróżnień (Poeta Dolnego Śląska 2011, 2017, Dolnośląska Biblioteka Publiczna im. T. Mikulskiego, Wrocław, Nagroda Prezydenta Wrocławia za wiersz o Juliuszu Słowackim). Fragment powieści "Paragon" został nagrodzony uczestnictwem w warsztatach literackich „Pisanie Nowej Rudy", prowadzonych przez Olgę Tokarczuk, Karola Maliszewskiego, Zbigniewa Kruszyńskiego. Jest autorką dramatów („Noc z K.”, „Singing queen”, „Tupinambarana”, wystawionych w formie czytania performatywnego w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu. „Pan od busa” dostał się do półfinału Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej). Publikuje recenzje teatralne w „Dzienniku Teatralnym”.
Jest wiele rzeczy, które poruszają w rozmowach z kobietami. Jedną z nich jest spostrzeżenie, iż mimo, że często posiadają one już (prawie) wszystko, to nie są w stanie odnaleźć radości i szczęścia w codziennym życiu. Pierwsza kwestia to oczywiście problem znajdowania czasu dla siebie. Dla własnego zdrowia psychicznego, każda kobieta powinna mieć przysłowiowe pięć minut na własne przyjemności.
Druga kwestia, to, co zrobić, żeby był to czas bardziej wartościowy niż ten, który spędzamy, siedząc przed telewizorem i zajadając kolejne pudełko lodów przy dwusetnym odcinku tego samego serialu lub bezmyślne buszując po przypadkowych stronach w internecie. Jak pisała w swoim Dzienniku Joanna Field: Może gdybyśmy wiedziały, kiedy jesteśmy naprawdę szczęśliwe, wiedziałybyśmy, jak żyć.
Stąd pomysł na "Pudełko z pomysłami", które rozświetlą kobiecą rzeczywistość, dodając smaku do KAŻDEGO DNIA.
Agata Sobczyk urodziła się w 1966 roku w Toruniu.
Wydała Bubę w Belleville (2007), O miastach i innych miejscach (2010), Opowiadania o Pogodzie (2012) oraz Wypadek (2015).
Karolina Wiaczewska
Absolwentka Wydziału Filozofii. Szukając pisarskich inspiracji, kieruje się ku człowiekowi z ciekawością i zadziwieniem. Śpiewaczka operowa. Kształciła swój głos w Polsce i Szwajcarii. Laureatka konkursu literackiego „Kryminalny Olsztyn” 2014. Pasjonatka historii. Biega dla przyjemności. Chodzi po górach, zawsze z aparatem fotograficznym w dłoni.
Stan (Stanisław) Florek urodził się w Wałbrzychu na Dolnym Śląsku. W młodości uczył się rysunku i malarstwa pod kierunkiem uznanej rzeźbiarki Marii Bor. Studia plastyczne ukończył w Sydney w Australii w 1995 roku. Brał udział w licznych wystawach, m.in. w uczczeniu 60 rocznicy Rewolucji kubańskiej w Parlamencie Stanu Nowej Południowej Walii, w wystawie na 100 rocznicę urodzin Hiszpańskiego poety Miguela Hernandeza, ekspozycji wspierającej Arktyczny Bank Nasion (Global Crop Diversity Trust) oraz w wystawach na rzecz stanowego serwisu Leczenia i Rehabilitacji Ofiar Tortur i Traumy.
Zainteresowanie sztuką prehistoryczną i starożytnych cywilizacji zaprowadziło go na studia archeologiczne, które ukończył we Wrocławiu w 1976. Pracował w Zakładzie Konserwacji Zabytków, w Zakładzie Archeologii Nadodrza Polskiej Akadami Nauk, i na Uniwersytecie Wrocławskim. Od 1985 pracuje w Australian Museum (Sydney) w sekcji, która opiekuje się kolekcją etnograficzną, archeologiczną oraz sztuką, głównie rdzennych społeczeństw Oceanii. W 1994 roku otrzymał stopień doktora filozofii na Uniwersytecie Sydnejskim. Pisze artykuły dla profesjonalnych i popularnych czasopism oraz publikuje i bloguje w internecie.
Jego opowiadania i obrazy rodzą się z zainteresowania i poczucia wspólnoty z innymi ludźmi, krajami i kulturami – ludzie z odległych stron, prawdziwi lub wymyśleni, pojawiają się w jego historiach i na płótnach. Również krajobrazy, miasta i dzielnice, zwykle fikcyjne, inspirowane są prawdziwymi miejscami na ziemi. Potęga natury i pór roku fascynuje go tak samo jak dramat i radość ludzkiego istnienia.
Jego ulubione tworzywa plastyczne to farby olejne, pastele i miedzioryt. W pisaniu garnie się do małych form, poezji, opowiadań i prozy faktograficznej
Michał Trusewicz - ur. w 1995 roku. Studiuje na Uniwersytecie Warszawskim.
Weronika, Siedlce
dom pachniał lawendą, mgłą i snem
zawsze jakimś cudem cię budziłam
może zapinaniem kurtki
poniedziałkowym ziewaniem
czy wzięłaś śniadanie
refrenem wyznaczałaś rytm poranków
po 12 latach wreszcie odpowiedziałam
mamo, zjem w pracy
wtedy poczułam, że Świat zbliżył się do nas
i zaczęło pachnieć cementem, spawaniem, olejem
czułyśmy Jego obecność
to on zmienił nasze buty w werandzie
przybrudził twoje noski, wydłużył mój obcas
jednak zawsze rano powtarzałaś to pytanie
czy wzięłaś śniadanie
tylko w ten sposób mogłaś nas ocalić
zanim rozpadniemy się na osobnych ludzi
gdy zadzwonił twój lekarz dwa lata później
całe metro pachniało lawendą
12 lat temu Świat zapłodnił mnie cementem
graviditas extrauterina
poroniona przyszłość
Mariola Mikołajczak – slawistka, profesor językoznawstwa, eseistka, pracuje na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jest autorką kilkunastu książek naukowych i popularnonaukowych, tłumaczem dzieł średniowiecznej literatury słowiańskiej.
Krystyna Alicja Jezierska z domu Kozarzewska wydała dotychczas następujące tomiki poezji Deszcz złotych przecinków, Z muzami nad Krakowem, Morzem malowane, Gdańska sonata i Mojej miłej. Publikuje też wiersze w licznych almanachach.
Pisze również opowiadania, których fragmenty były drukowane w wydanych przez Oddział w Krakowie Związku Literatów Polskich, w tomach Proza proza proza oraz w egzemplarzach Literata Krakowskiego. W 1998 roku została zauważona w konkursie poetyckim Radia Alfa, a w 2011 roku otrzymała wyróżnienie w konkursie „Limeryki na Prawy Brzeg”. Poetyckie ballady tej autorki są wykonywane przez artystów i pieśniarzy, a nawet znajdują się na ich płytach.
– Ooo, a, I love you! – zakończył piosenkę głos Paula Anki z winylowego krążku.
Gdy z kolejnej płyty na odmianę Presley wołał głębokim aksamitem:
- Fever! - Janusz wyrósł przede mną jak spod ziemi, wyciągając rękę w zapraszającym geście.
Napotkałam jego ciemne oczy, kuszące spod czarnej czupryny. Wydatne, kształtne usta rozchylały się w śmiałym uśmiechu. Poczułam, jak krew uderza mi do głowy, a stopy wrastają w podłogę.
– Nie tańczę – wydusiłam przez ściśnięte gardło, marząc o zrobieniu kilku kroków w objęciach Janusza, po czym pierzchłam, kryjąc się za oparciem starego fotela.
Przy Januszu momentalnie znalazły się dwie inne dziewczyny, z którymi począł poruszać się w takt tej sugestywnej melodii.
Gabriele wróciła do Głuchołaz pięć lat po wojnie. Tam, dokąd wyjechała, miała duży dom z ogrodem, rodzinę, nowe wspomnienia i koszmary, które wychodziły z niej każdej nocy. Żeby nie uciekać, musiała wrócić i stawić czoła przeszłości. Po tym jak pewnego majowego popołudnia na drodze z Konradsthal do Ziegenhals umarło Niebo, ciało Gabriele stało się kruche jak porcelana. Pękało przy nieco mocniejszym dotknięciu i zrastało się miesiącami. Kiedy znaleziono ją nagą i okaleczoną, jej rodzice uznali to za karę i dobrodziejstwo Boga. Nie złorzeczyli, nie przeklinali. Tamtego majowego dnia uwierzyli, że Niebo znowu istnieje. Bóg pochyla się nad ich narodem i okazuje jakieś zainteresowanie.
Po przyjeździe do Głuchołaz Gabriele otworzyła skład z porcelaną. Tylko wśród kruchych i delikatnych przedmiotów czuła się bezpiecznie. Ludzie, którzy wchodzili do sklepu, zniżali głos do szeptu. Słowa nawet za głośno wypowiadane mogły zaboleć. Doktor Dietmar Vogel ze szpitala w Berlinie rozkładał bezradnie ręce.
- Nie mam dla ciebie recepty. Musisz oswoić miejsce, w którym będziesz żyła i przyzwyczaić do siebie ludzi, na których będziesz zdana. Ale Gabriele wolała wrócić do miejsca, które znała najlepiej, które doświadczyło ją złem i które już bardziej nie mogłoby jej skrzywdzić. To było prawdziwe dobrodziejstwo, ktoś taki jak Andrzej. Poznała go po powrocie do Głuchołaz. Zaraz po wojnie osiedlił się w mieście. Przyjechał z okolic Tarnopola. Pracował w piekarni Jana, chociaż Jana już od dawna w Głuchołazach nie było. Został po nim czerwony budynek z cegły i tuż przy wejściu figurka św. Klemensa, patrona piekarzy. W środku budynku, wbrew wojnie, zachowały się piece piekarnicze, stare wagi, dzielarka ręczna do chleba, kajzerówka i maszyny do trzepania jutowych worków na mąkę. Kiedy Andrzej wszedł po raz pierwszy do piekarni, pachniało w niej jeszcze chlebem. Na ścianach wisiały dyplomy piekarskie i czeladnicze. Na stole w małym kantorku na tyłach budynku
leżały dokumenty. W równym szeregu poukładane były rachunki i liczne kwity za sól piekarniczą, za mąkę z młyna, za jego dostawę i wiele innych, których spłatę wstrzymała wojna.
Wujek Gabriele kilka lat po wojnie dostał od Jana kartkę. Piekarz mieszkał gdzieś w okolicach Dusznik. Nigdy nie wrócił do Niemiec. Wypiekał chleb, założył rodzinę. Raz, a może dwa razy przyjechał do Głuchołaz. Miał nadzieję, że spotka kogoś znajomego, ale w dawnym Ziegenhals zostało tylko kilka rodzin. Jan zaczął żyć na nowo i to nowe życie nie potrzebowało dawnych zmarszczek.
Gabriele pamiętała o cudzie piekarza. I kiedy po latach ponownie zajrzała w okno piekarni, zobaczyła tam Andrzeja. Nie mogła oderwać wzroku od jego wielkich i silnych dłoni. Skoro ocierał się o cud - pomyślała - mogłaby w niego uwierzyć. Piekarz pokochał Gabriele od chwili, gdy po raz pierwszy ją zobaczył. Wbrew temu, co gadali ludzi, że więcej jest w niej smutku niż życia, bardzo szybko poprosił ją o rękę. Kiedy już zgodziła się zostać jego żoną, postanowił odwiedzić swojego przyjaciela, od którego bardzo wiele zależało.
Jerzy Lengauer, rocznik 1970, urodzony, mieszka i pracuje w Kętrzynie (obecnie redaktor działu kulturalnego w „Tygodniku Kętrzyńskim). Żonaty, córka. Absolwent Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Kurs kreatywnego pisania studia podyplomowe Wiedza o kulturze w Instytucie Badań Literackich. Kilka artykułów w prasie lokalnej. Kilkadziesiąt recenzji literackich głównie na portalach BiblioNetka i Libertas. Wygrane konkursy na recenzje (Prószyński i S-ka, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Świat Książki, BiblioNetka). Jeden z autorów tekstów zamieszczonych w ”Liście do ojca” (Biblioteka Gazety Wyborczej, 2008). Główne zainteresowania: krytyka literacka i literatura Shoah.
"Siedem wzgórz Katowic" - powieść, w której, niczym o wschodzie
słońca, wyłaniają się z mroku nocy kolejne miejsca, zdarzenia i osoby
związane z Katowicami, w których główny bohater próbuje odnaleźć w
sobie siłę by móc udźwignąć odpowiedź na dręczące go pytanie...
W swojej debiutanckiej powieści autor zmaga się z tym, co wyłania się
z naszej codzienności w momentach, kiedy, zwracając się ku samym sobie,
nie posiadamy już sił by skrywać to, co w nas prawdziwe.
Równocześnie odnajdziemy w książce żywy i tchnący niespotykaną głębią
opis Katowic, rodzinnego miasta autora.
Spacerujemy po panewnickiej kalwarii. Jest chłodny jesienny wieczór. Na dróżkach kładzie się powoli zmrok. Dochodzimy do drugiej stacji, kiedy sięga do torebki i pokazuje mi zdjęcie, na którym, niczym awanturnicy akrobacji na rusztowaniach nowojorskich drapaczy chmur, pozują budowniczowie panewnickiej bazyliki. Prężą się na rusztowaniu złożonym z paru ledwo skleconych desek, okalających figurę świętego Franciszka, którą dopiero co zamontowano na szczycie kościoła. Niczym wróble, które rozsiadły się na konarach rozłożystego drzewa. Są uśmiechnięci, radośni, ćwierkają. Uwili już swoje gniazda w cieniu dorodnego drzewa i czerpią soki z jego mocnych korzeni. Tak, święty Franciszek każący do ptaków. Gdyby troszeczkę się wyciszyć, usłyszelibyśmy drugą legendę Liszta. Czuję szarpnięcie za rękaw – Niech Pan spojrzy. Jeden właśnie się zerwał. Teraz, przed chwileczką. Nie widział Pan, ale Pan czuje? W jaki sposób? Zdjęcie w Pana ręku zadrżało od podmuchu? – Poprawiam cingulum i ponownie patrzę na zdjęcie. Jak oni się tam dostali? Na szczyt nie prowadzą żadne drabiny, nie ma lin, niczego. Jak oni zdołają stamtąd zejść, a może nie zejdą już nigdy, na zawsze żyjąc przy boku ubogiego brata z panewnickiej bazyliki? Tutaj zawsze ciągnęli ludzie. Przyjeżdżali, patrzyli na bazylikę i już zostawali. Tak po prostu, chyba niczego nie rozumiejąc. Bracia opowiadają zwiedzającym kościół, że można wejść do środka figury i spojrzeć na świat oczami świętego Franciszka. Szkoda, że zawsze albo jest zła pogoda, albo furtian dzierżący klucze gdzieś zniknął. Może zobaczyłbym więcej, ale czy dałbym radę potem zejść na dół? Może nie chciałbym już schodzić?
Są miejsca szczególne, do których chętnie się wraca choćby pamięcią. Zwłaszcza te z czasu młodości, kojarzące się ze światem odkrywanym - świeżym i pięknym. Z czasem, kiedy lasy były dziksze i bardziej zielone, woda czystsza a ludzie lepsi. Tak się przynajmniej wtedy zdawało, albo tak się wydaje dzisiaj, po kilkudziesięciu latach…
Lata 90-te ubiegłego wieku. Droga na lotnisko w Krakowie. Młoda para znajduje tam potrąconą przez samochód dziewczynę w zaawansowanej ciąży. Kobieta umiera w szpitalu, dziecko udaje się uratować. Policja jednak nie potrafi ustalić tożsamości zabitej. Para dokonuje adopcji dziewczynki z wypadku. Gdy mała kończy 10 lat na jej oczach dokonuje się tragedia: matka zabija ojca, a ona sama dowiaduje się, że to nie jej biologiczni rodzice.
Jedna z bardziej skomplikowanych pozycji dla większości par. Od obojga partnerów wymaga dużej elastyczności w myśleniu i otwartości w dyskutowaniu na jej temat.
Bez ograniczeń wiekowych.
O płytkich związkach i przypadkowych zdradach widzianych oczami przeciętnego faceta.
Dla mężczyzn, którzy tak myślą i kobiet, które o tym nie wiedzą.
Książka przeznaczona tylko dla dorosłych.
Historia to niezwykła, albowiem za sprawą ciekawego pomysłu autorki, łącząca w jeden splot wydarzeń wielkich i niejednokrotnie tragicznych zarazem, losy ludzkie i dzieje miejsca, w którym bądź to z wyboru, bądź z przypadku, postaciom stworzonym przez Magdalenę Goik przyszło wypełniać swoje życiowe powinności.
Obecna pozycja książkowa -„Córcia”, zawiera krótkie, odrębne utwory prozatorskie ( za wyjątkiem dwóch cyklicznych) o różnorodnej charakterystyce formalnej i tematycznej. Ich cechą wspólną jest zarówno obecność elementów autobiograficznych, jak i bogate tło myśli egzystencjalnej i filozoficznej, co wytwarza tu samorzutnie poniekąd rodzaj medytacji intelektualnej. Zawsze jednak chodzi o bezpośrednie, pełne czucia, pojemne widzenie świata, które pozwala równoważyć obecne destrukcyjne tendencje świadomości za pomocą wybranych idei syntetycznie nawiązujących do przeszłości i lepiej strategicznie dostosowanych do ducha czasu- poprzez intuicyjną wiedzę harmonizującego aktualne wektory dążeń credo współczesności.
Przyjechałem z ciepłych krajów. W Polsce najchętniej pracowałbym w kotłowni, bo jedynie tam jest mi ciepło. Po raz pierwszy usłyszałem język polski, gdy miałem dwadzieścia lat. Po latach okazał się językiem przyjaznym. I mimo zadawanych mu ran i okaleczeń (za co przepraszam) pozostał mi bliski i dał się opanować na tyle, że mogę się nim posługiwać. Początki bywały różne. Raz na egzaminie podałem pięciomiesięcznemu dziecku kaszankę zamiast kaszy manny, innym razem wysłałem pacjenta rakietą zamiast karetką. Teraz w erze komputera dużo łatwiej, ale i tak nic z tego by nie wyszło bez pomocy znajomych i przyjaciół. Za tę pomoc jestem bardzo wdzięczny.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?