Wądoły
-
Autor: Przemysław Walczak
- ISBN: 9788366934238
- EAN: 9788366934238
- Oprawa: oprawa: broszurowa
- Wydawca: Mamiko
- Format: 211x151 mm
- Język: polski
- Liczba stron: 148
- Rok wydania: 2022
- Wysyłamy w ciągu: 48h
-
Brak ocen
-
33,43złCena detaliczna: 49,00 złNajniższa cena z ostatnich 30 dni: 33,43 zł
x
Wrocław ma nowego narratora, który ostrzelał swoim czujnym okiem Brochów i okoliczne dzielnice. Te migawki z codzienności tworzą słodko-gorzki kolaż, który boli, wzrusza i śmieszy. Przemysław Walczak przypomina nam, że nawet w rowach, wądołach i na językowych nieużytkach można trafić na prawdziwy diament. W tej frazie warto się przejrzeć.
“JUSTYNA PO RAZ PIERWSZY
Doszedłem do pobliskiego przystanku, mocno już mimo wczesnej pory rozgrzanego od słońca, i wsiadłem do tramwaju nr 3 z napisem „Leśnica”. Wagon ruszył z łoskotem i zaczął oddalać się od przystanku świecącego reklamami niczym ogromna żarówka. Zaraz za mną wszedł jakiś bezdomny z pomiętą reklamówką w dłoniach, który pojawił się nie wiadomo skąd. Teraz rozsiadł się obok i z tej pomiętej reklamówki wyciągnął pomarańczę. Z namaszczeniem zaczął ją obierać i układać na siedzeniu obok w efektowną gwiazdę. Obserwowałem z podziwem ten rytuał.
Tramwaj przetaczał się z łoskotem przez ulicę Opolską wzdłuż rzędu trupów kamienic przeznaczonych do rozbiórki. Pomyślałem właśnie teraz, nie wiedzieć czemu, że przecież ten świat jest popierdolony. Ludzie to jednak jest chory i podły gatunek, bo ekspansywny i pełen wściekłości. Niby zdolny do niezwykłego altruizmu, ale i do najgorszych zbrodni. Człowiek jest dla siebie największym wrogiem, a społeczeństwo – największym zagrożeniem. W ogóle ten świat spływa krwią i gównem. Najgorsze, co się może człowiekowi przytrafić, to się urodzić człowiekiem. Ten napad mizantropii nawet mnie rozbawił. Nie wiedziałem, co mam z tymi natrętnymi i niezbyt mądrymi myślami zrobić. Nie ulega wątpliwości, że ludzie to kurwy, podsumowałem w myślach, a pomarańczowa gwiazda bezdomnego wyglądała na ukończoną, więc teraz zabrał się za konsumpcję. Zwłaszcza niektórzy to kurwy – sam sobie jeszcze dopowiedziałem i patrzyłem, jak z siedzenia znika kawałek za kawałkiem pomarańczowa gwiazda. Minąłem przystanek przy Traugutta, obok gmachu wielkiego szpitala, który stał teraz martwy, bo szpital przeniesiono do nowej lokalizacji, a ponure, odrapane gmaszysko pozostało opuszczone, zostawione w niebycie przez nowego właściciela, który chyba nie wiedział, co z nim zrobić. Może nowy gospodarz przestraszył się morowego szpitalnego powietrza i nałożył kwarantannę, jaką siostra Brud-brud wyznaczała bliskim umierającego na czarną ospę. Tramwaj minął plac Wróblewskiego. Pomarańczowa gwiazda całkiem już znikła. Dojechałem wreszcie do Galerii Dominikańskiej. Tutaj wysiadłem, a tramwaj z bezdomnym od pomarańczy odjechał. […]”