W kraju, w którym ludzie gnieździli się z maleńkich mieszkaniach, a z roku na rok półki sklepowe robiły się coraz bardziej puste, słowo „luksus” nabrało specyficznego znaczenia. Ale nawet ten luksus nie był dla wszystkich. Bo był to także kraj równych i równiejszych. Sprytnych i sprytniejszych.
Aleksandra Boćkowska tropiła niczym detektyw, podążała śladem tego, co w PRL-u uchodziło za luksusowe. Szukała kontaktów. „Luksus w PRL to jest bardzo smutna opowieść” – mówili jedni, a drudzy dorzucali: „Luksus w PRL? To brzmi jak ironia”.
Bo z luksusem w PRL jest trochę jak z przynależnością do partii: wszyscy kogoś znali, ale sami nie mieli nic wspólnego.
Dziesiątki rozmów – z marynarzami i ich rodzinami, dyrektorami i bywalcami hoteli, prywaciarzami, sekretarzami partii, słowem, ludźmi, którzy jeśli nie mieli, to przynajmniej mogli więcej – pozwoliły przybliżyć definicję ówczesnego luksusu. Nie tylko materialnego. Luksusem mogła być polędwica, szwedzkie gwoździe albo dżinsy – kupowane w peweksie za dolary zdobywane na czarnym rynku. Albo telefon – na doprowadzenie linii czekało się latami. Zegarki, wille, zachodnie samochody – oczywiście. Ale także wolność i poczucie bezpieczeństwa.
Z rozmów, lektur i podróży po całej Polsce powstał pasjonujący reportaż o tym, o czym kiedyś większość Polaków mogła tylko pomarzyć. I fascynująca historia bardzo ważnej części życia Polaków przed ’89 rokiem.
„„Podaruj sobie odrobinę luksusu” nawoływała w 1992 roku reklama mydełek pewnej zachodniej firmy. Dzisiaj taki slogan może śmieszyć, ale na początku transformacji radość sprawiał sam fakt, że ów „luksus” po raz pierwszy można było sobie podarować, a nie walczyć o niego. Dążenie do „odrobiny luksusu” było bowiem zarówno w Polsce, jak i w innych krajach tak zwanej demokracji ludowej zjawiskiem powszechnym oraz łatwo wytłumaczalnym z socjologicznego i psychologicznego punktu widzenia. Powszechne było też rozwijanie skomplikowanych strategii w celu osiągnięcia odpowiedniego standardu. Oczywiście wyznaczniki luksusu były odmienne w zależności od czasu, grupy społecznej lub zawodowej, a nawet rejonu kraju. Trzeba przyznać, że Aleksandra Boćkowska, z wdziękiem krążąc między Gdynią, Zakopanem a warszawską Saską Kępą, wykazała się niezwykłą umiejętnością znajdowania fascynujących tematów i rozmówców. W rezultacie otrzymaliśmy książkę barwną, a jednocześnie prawdziwą. Autorka, unikając sentymentalnego tonu i rozprawiając się ze stereotypami, pokazuje całą paletę „luksusowych” odcieni minionej w 1989 roku epoki.” prof. Jerzy Kochanowski
W XII wieku kapłani Światowida uciekli przed chrześcijańskimi krzyżami na wschód. Schronili się nad Świtezią i tak pogańskie pomieszało się z chrześcijańskim – i miesza się do dziś. Miesza się też to, co było, z tym, co jest. Świętą wodę dowożą w cysternach, szeptuchy, chociaż używają telefonów komórkowych, od setek lat leczą tymi samymi metodami i nawet ludzie z miasta darzą je szacunkiem, a prosty człowiek na równi z mińskim intelektualistą zdają się żyć na pograniczu świata baśni, niewidocznych sił i namacalnej rzeczywistości. Woda i ziemia przykryły wprawdzie przeszłość, ale wciąż pamięta się i mówi o zalanych miastach, wioskach i podziemnych korytarzach. Obok tego, gdzieś po drodze działa się historia. Mongołowie, Rosjanie, bieżeńcy, Sowieci. Wszystko przeszło, ale i ciągle jakoś jest. Mateusz Marczewski wędruje po kraju żyjącym na granicy jawy i snu i niczym kronikarz zapisuje świat, który znika.
„Pochylmy się nad wodą tych kolistych jezior. Zobaczymy w niej dziwną, umykającą twarz Białorusi. A obok swoje własne odbicie. Patrzą na siebie czy są odwrócone? Intrygująca książka.” Małgorzata Szejnert
Dziewięć osób, dziewięć ścieżek życia. Każda wiodąca przez inne doświadczenia religijne, każda niosąca niezapomnianą opowieść. Od rytualnej śmierci głodowej do tajemniczych praktyk tantrycznych, od boga wcielającego się w tancerza po rzeźbiarza stwarzającego boga z brązu. William Dalrymple dzieli się z czytelnikami wiedzą, którą zebrał, i historiami, których wysłuchał w ciągu swojego ponad dwudziestopięcioletniego pobytu w Indiach. Prowadzi nas na wrzące pogranicze pakistańskie, gdzie sufizm stawia czoło postępującej talibanizacji, i do Bengalu, gdzie składa się krwawe ofiary bogini Tarze, a boży minstrele głoszą, iż Najwyższej Prawdy należy szukać w sercu, nie w niebiosach. Oddaje głos buddyjskiemu mnichowi, który pokutuje za to, że zerwał śluby, by zbrojnie bronić Tybetu przed chińską inwazją, i dewadasi, świętej prostytutce, która obie swe córki wprowadziła w zawód.
Nie ma w książce brytyjskiego pisarza i historyka powierzchownego urzeczenia egzotyką ani taniej sensacji – jest głęboki namysł nad sednem tożsamości religijnej, przekazem tradycji, przemianami społecznymi i zapamiętaniem w wierze. A przede wszystkim jest co najmniej dziewięć ścieżek wiary i dziewięć historii życia.
„W Dziewięciu żywotach Dalrymple, doświadczony historyk, zmienia się we wnikliwego reportera. Wyrusza na poszukiwanie nieuchwytnego — indyjskiej duchowości zaklętej w codzienności i rytualnych praktykach: jedzeniu, tańcu, odosobnieniu, zadawaniu sobie bólu. Dalrymple dociera do źródła i oddaje głos ludziom, którzy z odwagą i determinacją przeciwstawiają się pędowi zmian. Ich upór jest niepokojący, bo staje się pytaniem o wszystko, co my w nowoczesności bezpowrotnie utraciliśmy.” Paulina Wilk
„Duma, gniew, chciwość, złudzenie – jak materia przywierają do duszy i zniewalają ją swoją siłą. Mniszki dźinijskie, tancerze tejjam, dewadasi, malarze i śpiewacy parów, wędrowni bhopowie, sadhu i jogini nath, kobieta fakir i mnich tybetański, sthapati, adepci tantry i baulowie drogi – wszyscy oni tak praktykują życie, by oddać się swoim bóstwom w posiadanie. Przynajmniej na chwilę.” Anka Grupińska
„Pięknie napisana, niewiarygodnie erudycyjna, a przy tym głęboko ludzka (…). Niedosiężny talent!” The Sunday Times
Bohater prozy Waldemara Bawołka ma pięćdziesiąt lat i zajmuje się trzema rzeczami: utrzymywaniem przy życiu starej matki, paleniem tanich papierosów i piciem tanich alkoholi oraz próbami przerobienia swojej przeszłości. Jego życie toczy się nie na zewnątrz, lecz w środku w myślach meandrujących pomiędzy rytualnie powtarzanymi czynnościami a znanymi na pamięć rozmowami.Echo słońca to opowieść o przeciętnych Polakach podszyta nienazwaną tęsknotą i żalem za czymś, co nawet nie tyle minęło, ile nigdy się nie zdarzyło.
Myśliwi chcieliby być postrzegani jako pasjonaci i miłośnicy przyrody. O zwierzętach wiedzą co nieco, ale wyłącznie tych, które mogą zastrzelić. Zabijają rocznie około półtora miliona małych i większych stworzeń. O polowaniach potrafią opowiadać godzinami. Nie wystarcza im podglądanie i podziwianie – tak jak to robi większość ludzi. Raczej nie chodzą do lasu bez żelaza na plecach, bo po co? Muszą zabijać, a uzasadniają to tradycją i zamiłowaniem – myśliwskim hobby. Przed opinią publiczną usprawiedliwiają się tym, że utrzymują równowagę w przyrodzie i chronią uprawy.
Tę książkę napisał człowiek, który przez wiele lat był częścią środowiska łowieckiego. Zrozumiał jednak nie tylko to, że zabijanie jest złe. Odkrył także, że za pasją do polowania kryje się obsesja sprawowania kontroli nad światem, poczucie siły i władza. I pieniądze, bo myślistwo to także potężny biznes.
Dzisiaj w polowaniach widzi rozłożone na lata samobójstwo. Zabijając zwierzęta i niszcząc przyrodę, unicestwiamy także ekosystem, od którego całkowicie zależy nasze przeżycie. Ta książka może pomóc to zrozumieć.
„Autor tej wstrząsającej książki zdaje się należeć do ludzi, którzy zobaczyli, uświadomili sobie, czy może lepiej byłoby powiedzieć – ujrzeli jakąś podstawową, przerażającą naturę świata, jego piekielność. […]
Jego opowieść porusza, ponieważ dotyczy ogromnego, zbiorowego, skrzętnie wypieranego poczucia winy, wskazuje jego istnienie i odsłania przyczyny jego powstania. Autor nie oszczędza w niej siebie, a jego szczerość jest bolesna; w swojej spowiedzi potrafi być szczegółowy i okrutny w tej szczegółowości. Jak pątnik udaje się do innych, szuka mistrzyń i mistrzów, przyjaciół i podobnych sobie, żeby wytłumaczyli mu powód zła, które wyrządzał, i sens przemiany, jaka się w nim dokonała.” Olga Tokarczuk
Ta historia zmagań z niewiedzą i podwójnymi standardami zaczyna się pod koniec XIX wieku, kiedy mężczyźni uczyli się seksu od prostytutek, a powszechność wstydliwych chorób była tajemnicą poliszynela. Jest to pierwsza krytyczna praca o polskim wychowaniu seksualnym w XX wieku. Dowiemy się z niej, jak to się stało, że nagle na początku stulecia bocian przestał podrzucać dzieci, a opowieści o kwiatkach i pszczółkach już nie wystarczały dorastającym dziewczętom i chłopcom. Poznamy kobiety i mężczyzn, którzy mieli odwagę zmienić to, jak pisano o seksie. Zrozumiemy, co wspólnego z pożyciem ma obserwacja łosi. Zajrzymy do podręcznika szkolnego, który komuniści skazali na przemiał, by nie urazić wiernych, i zobaczymy, że nie wszystkie spiżowe postaci polskiej seksuologii zasługują na bezkrytyczny kult. Wreszcie usłyszymy ludowe pieśni dostarczające więcej informacji niż postępowe poradniki.
W latach 1946–1960 ze wsi do miasta przeniósł się co trzeci młody człowiek. Część z nich zasiliła rzesze niewykwalifikowanych pracowników fizycznych, dla wielu jednak przeprowadzka wiązała się z błyskawicznym awansem społecznym: zostali pracownikami administracji publicznej, zasilili kadry pedagogiczne czy wojskowe. "Każdy został człowiekiem" jest zapisem doświadczeń młodych ludzi urodzonych na wsi, których na początku lat 50. porwał urok nowej Polski. To swoista kronika ich sukcesów i porażek związanych ze zdobywaniem wykształcenia i świadomości politycznej, ze zmianą środowiska i ucieczką do miast w poszukiwaniu własnego miejsca w socjalistycznej rzeczywistości.
Punktem wyjścia tej niezwykłej reporterskiej opowieści jest monumentalne, dziewięciotomowe wydanie pamiętników młodzieży wiejskiej opatrzone wspólnym tytułem Młode pokolenie wsi Polski Ludowej, nadesłanych na konkurs ogłoszony w 1961 roku przez Związek Młodzieży Wiejskiej, Komitet Badań nad Kulturą Współczesną i Zakład Socjologii Wsi PAN oraz Ludową Spółdzielnię Wydawniczą. Autor odnalazł inne dokumenty oraz krewnych ówczesnych aktywistów, poszerzając subiektywny i ocenzurowany obraz przedstawiony w konkursowych pracach o bezcenne źródła „z pierwszej ręki”.
"Każdy został człowiekiem" to pierwsza publikacja na temat tworzenia się świadomego klasowo pokolenia „okresu błędów i wypaczeń”, pokolenia, które mozolnie budowało od podstaw nowe powojenne państwo. To znakomity literacki przyczynek do toczącej się od lat dyskusji o chłopskim pochodzeniu w hierarchii społecznej. To także opowieść o pokoleniu naszych rodziców i dziadków, którzy jako pierwsza generacja w historii Polski zyskali szansę wyrwania się do „lepszego świata”.
Główny bohater to kumpel Adasia Miauczyńskiego i Woody’ego Allena. To pozornie kosmopolityczny warszawski everyman. Pracuje w firmie, je zdrowe zestawy obiadowe, pije światowy alkohol i pali markowe papierosy, a przeglądając katalogi IKEI, pogryza sery. Jego opowieść ogarnia cały współczesny świat podszyty ironią i lękiem. Świat, w którym w fotelach zaprojektowanych przez najlepszych projektantów ciału nie wypada trząść się i śmierdzieć, starzeć się i porastać włosami, tyć i brzydnąć. A wychodząc na ulice, należy „wkładać uśmiech jak dwurzędowy garnitur”.
„Nagrobek z lastryko” to powieść w pewnym sensie bezwstydna i niezwykle szczera. Dotkliwa i bolesna. Pogodna i dowcipna. Błyskotliwa i czuła. Mieszcząca w sobie wszelkie sprzeczności – podobnie jak rzeczywistość.
„Babcia i dziadek żyli jak pies z kotem. W 2006 roku wydali na świat córkę. Kilkadziesiąt lat później ta powiła bohatera-narratora, lecz bez udziału mężczyzny. Główny bohater już nikogo nie spłodzi. Około roku 2070 przerwie łańcuch nieszczęść, który zwykliśmy nazywać życiem. Ponura logika przedstawia się zatem tak: zła rodzina, pół rodziny, brak rodziny, nicość. To nie jest dobry kierunek — przekonuje Krzysztof Varga w swojej futurystycznej powieść o wydźwięku prorodzinnym. Żart? Bynajmniej! ’Nagrobek z lastryko’, mimo że jest utworem wielce przewrotnym, został napisany ku rozwadze. W tej powieści spotkały się wszystkie najlepsze cechy pisarstwa Vargi: szlachetna melancholia, głęboka ironia, stylistyczna dyscyplina.” Dariusz Nowacki
„Tragizm ludzkiej egzystencji, nad którą nieuchronnie wisi chmura ostateczności, metafizyka dziejów ludzkich – to przecież dotyczy każdego z nas — pomyślałem, czytając najnowszą powieść Krzyśka Vargi. „Nagrobek z lastryko” to smutno-piękna choć nierzadko z humorem napisana książka. Krzysiek skończył z literackim rokendrolem, który zresztą zawsze mi się u niego podobał. Tak jak dawniej — zanurzony w Warszawie, w ludzkich historiach i trochę w punku — teraz staje się megadojrzałym pisarzem. Szacun po trzykroć.” Muniek Staszczyk
„Nie zazdroszczę młodym polskim pisarzom, którzy zechcą skonfrontować się z tą książką. Jeśli zechcą, zapewne pożałują, iż to nie oni wpadli na pomysł pozwalający ogarnąć naszą współczesność w nieomal wszystkich jej wymiarach. Chwyt pozornie banalny: powierzyć narrację człowiekowi z przyszłości. I tym sposobem wypracować dystans do „tu i teraz”. Ten udawany dystans przekłada się w powieści na prawdziwy dystans do rzeczywistości. Co ważne jednak, nie chodzi o diagnozę snutą przez cynika, który wie lepiej i którego opisywane zjawiska nie dotyczą. Ironia u Vargi to lek na rozpacz. A ta bierze się z przeczucia, że szykujemy późnym wnukom straszliwy los.” Marta Mizuro
Anemia sierpowata, hemofilia, wodogłowie normotensyjne, pląsawica Huntingtona, mukowiscydoza oraz cały szereg innych chorób skłoniły autora ? laureata Nagrody Pulitzera za Cesarza wszech chorób ? do zadania pytania, co otrzymaliśmy w spadku od przodków. Bo jeśli spojrzymy na ludzi z punktu widzenia genetyki, to okaże się, że wszyscy jesteśmy dziećmi jednej matki ? mitochondrialnej Ewy. Dlaczego więc, będąc tak podobni, tak bardzo się różnimy?
Problem zajmował już starożytnych. Nie wiedząc o istnieniu genów, próbowali wyjaśnić, dlaczego dzieci są podobne do rodziców. Wiele wieków później Darwin szukał mechanizmów odpowiedzialnych za podobieństwa i różnice w ramach gatunków. W 1864 roku Gregor Mendel, łuskając w przyklasztornym ogrodzie kolejne korce grochu, odkrył „gen”, który zaraz potem został zapomniany. Minęły lata, zanim powstał termin „genetyka” ? od greckiej génesis.
Ludzkość wykonała milowy krok w wykrywaniu przyczyn wielu chorób, ale odkryła także eugenikę. Na początku XX wieku w Stanach Zjednoczonych zakładano zamknięte kolonie, gdzie poddawano pacjentów przymusowej sterylizacji, a europejscy „higieniści” patrzyli na to z zazdrością. W końcu genetyka znalazła makabryczne zastosowanie także na starym kontynencie. W Niemczech w latach trzydziestych i czterdziestych koncepcja eugeniki dostarczyła uzasadnienia dla brutalnych eksperymentów, wyłączania jednostek ze społeczeństwa, przymusowej sterylizacji, eutanazji i masowych zbrodni. Naziści uznali genetykę za użyteczną w kreowaniu nowego społeczeństwa, a Sowieci za burżuazyjny wymysł uzasadniający różnice klasowe. W obu przypadkach teoria dziedziczności posłużyła władzy do stworzenia wypaczonej wizji ludzkiej tożsamości i manipulacji obywatelami.
Przejście od wyjaśnienia do manipulowania sprawiło, że genetyka odbija się echem daleko poza granicami nauki. Zrozumienie, jak geny wpływają na ludzką tożsamość, seksualność czy charakter to jedno. Czym innym są próby ich zmiany. Pierwszym zajmują się uczeni. Drugie powinno interesować nas wszystkich.
Niniejsza książka to opowieść o narodzinach, rozwoju i perspektywach jednej z najpotężniejszych i najniebezpieczniejszych idei w dziejach nauki.
Książka została nominowana do nagrody Baillie Gifford Prize (znanej wcześniej jako Nagroda im. Samuela Johnsona) ? najbardziej prestiżowej brytyjskiej nagrody przyznawanej w dziedzinie literatury faktu. Jest również finalistką nagrody Królewskiego Towarzystwa Naukowego, Nagrody Wellcome Trust oraz Nagrody im. E.O. Wilsona przyznawanej przez American PEN Center dla najlepszej książki naukowej.
Bestseller ,,New York Timesa”, najlepsza książka 2016 roku według ,,The Washington Post”, ,,San Francisco Chronicle”, ,,The Guardian”, ,,The Economist”, ,,The Week”, ,,The Globe and Mail”, ,,The Seattle Times”, Amazon.com, National Public Radio, ,,Kirkus”, ,,Library Journal” i portalu czytelniczego Goodreads.
Środek upalnego lata, Kolumbia. Grupa Polaków wybranych do reklamy Coca-Coli spędza wakacje życia w luksusowym hotelu nad oceanem. Ale kiedy beztroscy turyści dostaną od Kolumbijczyków propozycję nie do odrzucenia, raj zmieni się w piekło. I nie wszyscy wrócą z tej podróżySobota nad ranem, wWarszawie wstaje świt. Słychać śpiew ptaków iszum rzeki. Zmostu Gdańskiego zwisa ciało mężczyznyrozpruty brzuch, ręce skrępowane naplecach, awdłoni orzeszek ziemny. W skorupce.W dynamicznej, pełnej napięcia i zaskakujących zwrotów akcji powieści z dobrze już znanym komisarzem Jakubem Mortką w roli głównej Wojciech Chmielarz potwierdza, że jest jednym z najlepszych autorów kryminałów młodego pokolenia.Pióro Chmielarza sprawia, że chciałoby się wypić z komisarzem Jakubem Mortką parę kieliszków, porozmawiać o tym i owym. Na przykład o talentach jego twórcy. Świetne! Proszę o następny tom. Michał Komar
Krotowice – miasteczko zagubione gdzieś w Karkonoszach. Jedenastoletnia Marta nie wraca do domu na noc. Policja rozpoczyna poszukiwania i szybko odnajduje pedofila, który przyznaje się do gwałtu i zabójstwa. Ale to tylko początek. Stare uranowe sztolnie kryją bowiem wiele tajemnic.
Dla komisarza Jakuba Mortki staż w Krotowicach miał być odpoczynkiem i spokojną chwilą na przemyślenie własnego życia. Zamiast tego będzie zmuszony szukać sprawcy makabrycznej zbrodni, której okrucieństwo przerasta wszystko, z czym do tej pory się spotkał.
„W napisanej z rozmachem „Farmie lalek” Wojciech Chmielarz potwierdza, że ma to, czego potrzebuje rasowy autor kryminałów: ucho do różnych odmian potocznego języka, oko na ciemne strony dzisiejszego świata i głowę do układania zagadek. Ma też jeszcze coś, czego wciąż brakuje większości polskich pisarzy kryminalnych: wierzy mu się, że pracę policjantów zna nie tylko z telewizji.” Piotr Bratkowski
Ze wstępem Andrzeja Stasiuka i posłowiem Adama Pomorskiego
Jeden z najwybitniejszych tekstów Płatonowa i w nowym znakomitym przekładzie Adama Pomorskiego.
Andriej Płatonow jest dziś stawiany obok Tołstoja, Czechowa, Szołochowa czy Bułhakowa. Ale gdy powstawały jego książki – wywrotowe, ponuro prześmiewcze, obnażające absurd aparatu władzy i dogmatów – nie mogły się odbić szerokim echem. Sam Stalin doprowadził do zakazu ich publikacji. Z tego powodu ukończony w 1930 roku Dół po raz pierwszy ukazał się w druku dopiero w emigracyjnym czasopiśmie niemal trzydzieści lat później, a do tego czasu powieść była znana wyłącznie z odpisów. Adam Pomorski sięgnął do uważanej za najwiarygodniejszą wersji powieści wydanej przez Rosyjską Akademię Nauk w 2000 roku.
„Dół” to antyutopijna opowieść o budowie domu, który ma się stać fundamentem świetlanej przyszłości. Budowa zatrzymuje się jednak na etapie dziury w ziemi, wizja lepszego jutra rozpada się i umiera, a kopacze zaczynają dostrzegać bezsens swoich działań. Karykaturalny obraz świata zalanego ideologią planu pięcioletniego, kolektywizacji oraz bełkot nowomowy zostają doprowadzone do absurdu. Płatonow obnażona okrucieństwo systemu, który miał być zbawieniem dla mas, i podkreśla groteskowość kolejnych pomysłów władzy.
Powieść jest obecnie uważana za jeden z najbardziej przenikliwych opisów totalitaryzmu.
Bagdad – znany od wieków jako „miasto pokoju", przez większość swojej niezwykłej historii był jednym z najważniejszych światowych centrów kulturalnych i handlowych, budził podziw bajecznymi pałacami, parkami, wykwintnością wspaniałych meczetów i szkół islamskich. To tu można było znaleźć najbardziej utalentowanych matematyków, astronomów, lekarzy, muzyków i poetów, to właśnie tutaj w czasach kalifów spisano „Księgę tysiąca i jednej nocy”. Wyrafinowanemu życiu intelektualnemu towarzyszyły szokujący przepych i rozpusta, a także brutalna przemoc najeźdźców i władców – przez większość swojej obejmującej trzynaście wieków historii Bagdadem rządzili okrutnicy.
Justin Marozzi, imponując głęboką wiedzą i zachwycając erudycją, odmalował wielowymiarowy portret tego niezwykłego miasta – jego złotego wieku i jego upadku.
„Wspaniała, żywa i barwna historia niesamowitego miasta. Justin Marozzi, uznany autor książek podróżniczych, przeplata świadectwa bagdadczyków z materiałami źródłowymi, tworząc fantastyczną i wciągającą opowieść.” Sameer Rahim, „The Telegraph”
„Błyskotliwa opowieść o jednym z najbardziej intrygujących miast świata. Sięgając do prac historyków, geografów, teologów oraz wielu tomów wspomnień, autor rysuje fascynujący portret Bagdadu. Materiały źródłowe łączy z własnym doświadczeniem mieszkania w irackiej stolicy, nadając książce intymny i jednocześnie dokumentalny charakter. Takiej biografii Bagdadu jeszcze nie było!” Ali A. Allawi, „The Spectator”
„Marozzi bezbłędnie ukazuje duszę Bagdadu, splatając ze sobą historyczną narrację z opisami trudnej irackiej codzienności.” Christopher de Bellaigue, „Guardian”
„Czy istnieje jakiekolwiek inne miasto, w którym tak duży byłby kontrast między bogatą historią a niepewną teraźniejszością? Właśnie o tym paradoksie tak wspaniale pisze Justin Marozzi. Dynastia Abbasydów stworzyła wielkie dzieła literackie, miała też ogromny wkład w rozwój nauki i bieg historii. Jednak wieki wojen zniszczyły dziedzictwo tego złotego okresu. Marozzi, sięgając do wielu źródeł, rysuje mapę nieistniejącego miasta […]. „Bagdad” to najlepsza książka opowiadająca o tym fascynującym miejscu.” Hugh Kennedy, „Literary Review”
„Ta książka to niezwykłe osiągnięcie – odważna, oparta na niezliczonych źródłach, żywa oraz – powiedzmy sobie szczerze – nie dla czytelników, którzy lubią szczęśliwe zakończenia. Historia „miasta pokoju”, jak określa Bagdad Marozzi, często pisana była krwią. Mimo że czas nie obchodził się z Bagdadem łaskawie, miasto wciąż jest pełne dumy, odpornej na zawirowania losu. Kto wie, może pewnego dnia Bagdad znowu zazna spokoju.” Christopher Hart, „Sunday Times”
„Piękna arabska architektura obiektów użyteczności publicznej, hoteli, została przysłonięta kilometrami betonowych murów. Instalacja sanitarna miasta pozostaje zniszczona, nawet krótkotrwałe opady deszczu powodują powodzie. Prąd dostarczany jest przez kilka godzin na dobę. Pracujące agregaty prądotwórcze to codzienność. Brakuje wody, ludzie żyją w ciągłej obawie o jej zatrucie.
Taki Bagdad znam. Życzeniem, nie tylko moim, jest przywrócenie świetności tej kolebce cywilizacji. Ale póki przemawiają armaty, póki Irak zmaga się z problemami wewnętrznymi, potęgowanymi sytuacją w regionie, ważnym staje się zachowanie w pamięci obrazów świata przemijającego. Taką rolę bez wątpienia może spełnić wydanie w Polsce książki, która w sposób bardzo sugestywny ukazuje irackie i bagdadzkie realia.” Lech Stefaniak, gen. dyw. w stanie spoczynku, Pełnomocny i Nadzwyczajny Ambasador RP w Iraku w latach 2012 - 2014
Gdy w latach 80. Natasza Goerke pierwszy raz pojechała do Nepalu, na himalajskich zboczach rosły jeszcze lasy, a stołeczny smog nie przysłaniał górskich szczytów i gwiazd. Czas w Katmandu się sączył, a w rzece Bagmati, pomiędzy napęczniałymi brzuchami martwych krów, pluskały się dzieci. Uliczki pachniały haszyszem i nieliczni turyści, wyłączając himalaistów, wsiąkali w pejzaż, oddając się błogiemu, bezcelowemu snuciu. A potem wkroczył postęp – pojawiły się kafejki internetowe i supermarkety, gwiazdy nad Katmandu zaczęły przegrywać wyścig z neonami, a wycie psów stopniowo zagłuszała muzyka z głośników. Zmiany na lepsze, tak jak wszędzie, mieszały się ze zmianami na gorsze, ale życie płynęło nadal. Wiosną 2015 roku Nepal nawiedziły jednak dwa trzęsienia ziemi, które zakłóciły rytm naturalnych przemian. Tysiące Nepalczyków w jednej chwili straciły życie, setki tysięcy – domy, a turyści uciekli.
„Tam” Nataszy Goerke to opowieść o kraju, który stał się jej drugim domem. Jej Nepal jest zmysłowy, intymny i nieustannie się zmienia, niczym ruchoma mozaika składana z obrazów, zapachów i dźwięków. Malownicze lepianki sąsiadują z architektonicznymi dziwadłami nuworyszów, zapach kardamonu splata się ze smrodem spalin, a klasztorne śpiewy z okrzykami maoistów. O historii kraju opowiadają tam losy monarchów, a w los żebraków wpisana jest historia najnowsza.
To skondensowana opowieść o nieprzewidywalności życia i o tragedii, która będąc jego końcem, stała się początkiem.
„Wspaniała, empatyczna opowieść o małym podniebnym kraju ludzi radosnych, święcie naiwnych i bardzo biednych. Natasza Goerke pyta, jakbyśmy się czuli, gdyby do naszego domu wparowała sfora zagranicznych turystów, zrobiła sobie selfie z krucyfiksem w uchu, obejmując przy tym naszego dziadka, odłamała kawałek klamki na pamiątkę, a następnie, wręczywszy nam długopis, radośnie wybiegła, zostawiając błoto na podłodze. Proszę Państwa, to jest tylko fragmencik tego krystalicznie czystego lustra.” Jacek Kleyff
Nano Mazuth, znany bośniacko-hercegowiński poeta i eseista z kanadyjskim paszportem, autor kilku wierszy pod tym samym tytułem „Psy nad jeziorem”, zapada w śpiączkę. Jego mózg, odcięty od bodźców zewnętrznych, tworzy równoległy świat, w którym wspomnienia przeplatają się z wytworami wyobraźni, czas przeszły staje się przyszłością, a zmarli z dwóch epok maszerują pod rękę z żywymi, tworząc fantasmagoryczny korowód paradujący przez bałkańską zawieruchę. Nezveti, niepozorny chłopak pracujący w recepcji, który odnalazł nieprzytomnego poetę w hotelowym pokoju, czuje zaskakującą więź z chorym i podaje się za jego krewnego. By uzasadnić przed współlokatorem częste wizyty w szpitalu, wymyśla historię umierającej kuzynki. Niczym Szeherezada codziennie opowiada przyjacielowi pasjonujące perypetie życiowe Bessy, wynikające z fascynacji Dubrownikiem, literaturą renesansową i młodą lekarką. Obaj opowiadacze śmiało nurkują w narracje prawdopodobne i niemożliwe. „Psy nad jeziorem” to oniryczna wędrówka w labiryncie biografii wybitnych postaci, anonimowych bohaterów i niespokojnych dusz, obudowanym perełkami literackimi i ciekawostkami historycznymi. To nowe oszałamiające wcielenie jednego z najlepszych bałkańskich pisarzy. „Psy nad jeziorem” to ćwiczenia stylistyczne na marginesie serialu telewizyjnego „Zagubieni” i powieści Roberta Bolaño „Dzicy detektywi”. „Psy nad jeziorem” to olśniewająca szkatułkowa fantasmagoria, w której szkatułka raz jest kołyską, a innym razem trumną. „Piotr Kofta”
Wacuś ściskał dłoń Hansa Franka, gdy przez Tatry ruszali pierwsi kurierzy. Wacuś Krzeptowski chluby nazwisku nie przyniósł i skończył marnie, a jego kuzyn Józef „Ujek” Krzeptowski poświęcał życie, by hańbę z nazwiska zmazać. O pierwszym chętnie by zapomniano i pamiętano tylko o drugim.
Witkiewicz, Chałubiński, Zaruski, Przerwa-Tetmajer i inni stworzyli wizję Tatr i Podhala jako pięknego zakątka zamieszkanego przez ludzi szlachetnych, swoiste plemię nieskażone cywilizacją. Niemieccy naukowcy również twierdzili, że podtatrzański lud jest nadzwyczajny, a wręcz że górale to w istocie Germanie rozpuszczeni w słowiańskim żywiole – Goralenvolk.
Kenkarty z literą „G” przyjęło około 20 procent ludności Podhala. Ci, co je przyjęli, wierzyli w wielkie Niemcy albo obietnice lepszego traktowania, inni brali, bo brali wszyscy w wiosce. Niektórym góralska kenkarta nie przeszkadzała w aktywności konspiracyjnej: ukrywali Żydów i tatrzańskich kurierów, sami nosili bibułę albo chodzili z meldunkami na słowacką stronę.
Do dziś na Podhalu trudno o jednoznaczną opinię o ideologach i przywódcach Goralenvolku. Wstyd naznaczył jednak nazwiska wielkich rodów. Jest jak niechciany spadek, który mimo wszystko trzeba przyjąć. A przecież góral honorowy i dumny, wierny ojczyźnie tatrzański rozbójnik, zdrajca i kolaborant to awers i rewers tej samej monety. Ale krzyżyk niespodziany to jednak nie to samo co hakenkreuz.
Pozostaje tylko za Antonim Krohem powtórzyć: „wszystko to było cholernie nieproste”. I o tym jest ta książka.
„Gdy się tylko nieco uchyli tę wierzchnią warstwę cepeliowskich emblematów i uprzedzeń, ukazuje się świat po szekspirowsku pogmatwanej historii. A przecież skoro nasi poeci już dawno ustalili, że Podhale to matecznik arcypolskości, i to przekonanie krzepnie od ponad wieku, to problemy Podhala chyba też wypada uznać za arcypolskie. W każdym razie zgodzili się z tym Bartłomiej Kuraś i Paweł Smoleński. To znaczy z tym, że wielki charakter górali (a więc Polaków w ogóle) nie wyklucza małości (polskiej, w końcu patrzymy tu jak w lustro), a ta nie unieważnia całkiem mitów, które pielęgnujemy.” Łukasz Grzymisławski, „Gazeta Wyborcza”
Święto Dziękczynienia, stadion Dallas Cowboys. Drużyna Bravo w przerwie misji w Iraku objeżdża Teksas z serią spotkań poświęconych swojej bohaterskiej, niespełna czterominutowej akcji bojowej. Pośród żołnierzy jest on – wrażliwy dziewiętnastolatek William „Billy” Lynn, który próbując ratować kolegę podczas ataku nad kanałem Al-Ansakar, mimowolnie stał się bohaterem i symbolem walki z terroryzmem. W ciągu jednego deszczowego popołudnia na teksańskim stadionie dzieje się wszystko – młodzieńcza namiętność miesza się z prostacką nienawiścią, hipokryzja chrześcijańskiego Południa z ekstatycznym patriotyzmem, bezsens interwencji na Bliskim Wschodzie ze ślepym podziwem dla wojennych bohaterów, celebrycki blichtr i zakłamanie elit finansowych z nudą codzienności i brakiem perspektyw.
„Długi marsz w połowie meczu” to mięsista, barwna i soczysta powieść, która pod gwiaździstym sztandarem ironii próbuje odpowiedzieć na pytania – kto tak naprawdę rządzi w USA i „jak wiele rzeczywistości może zdzierżyć nierzeczywistość”? To również literackie lustro, w którym może przeglądać się współczesna Ameryka.
Brawurowy przekład bestsellera „New York Times’a” – książka, która zdobyła Amerykańską Nagrodę Krytyków Literackich, Nagrodę Książkową „Los Angeles Times” oraz Nagrodę za Debiut Prozatorski przyznawaną przez Centrum im. Raya W. Flaherty’ego i Nancy Dunnan. Była także nominowana do Amerykańskiej Nagrody Książkowej i Pokojowej Nagrody Literackiej Dayton, a także znalazła się w finale plebiscytu czytelników portalu Goodreads.
„Mrocznie komiczna […]. Rzadko zdarza się, żeby powieść tak bogata w refleksje miała w finale taki impet.” „Los Angeles Times”
„Mocna, rozpaczliwie przejmująca opowieść o wielkiej przepaści między tym, co społeczeństwo samo o sobie sądzi, a tym, jakie jest naprawdę.” „Dallas Morning News”
„Ben Fountain napisał zabawną powieść, w której zawarł przeszywającą krytykę amerykańskiej obsesji na punkcie sportu, widowisk i wojny.” „Huffington Post”
„Mistrzostwo. Zakończenie tej powieści zmusza nas do tego, byśmy na nowo przemyśleli, co to znaczy „wspierać żołnierzy”. Książka Fountaina każe nam rozważyć nieprzyjemną możliwość, że tak naprawdę nie wiemy już, jak na to pytanie odpowiedzieć.” „Washington Post”
„[…] to książka o przerośniętym apetycie Ameryki na seks, przemoc, sławę i pieniądze, a Fountain opowiada o tym językiem, który jest podobnie żarłoczny.” „Texas Monthly”
„Ben Fountain stworzył książkę, która z czasem może stać się podstawową amerykańską powieścią o wojnie w Iraku.” „Nashville City Paper”
„Najnowsza książka Bena Fountaina – napisana głosem pełnym nadziei, głębokiej mądrości, a zarazem naiwnym i zagubionym, ale też w pełni świadomym – daje nam przenikliwe spojrzenie na to, w jaki sposób nowoczesne metody prowadzenia wojny oddziałują na żołnierzy.” „Booklist”
Pomimo tytułu w książce Roberta Pucka chodzi nie tylko o zwierzęta, lecz – jak chciał Umberto Eco – o „obietnicę objawienia niepokojących, ale i oświecających prawd”. Ten osobisty bestiariusz bierze za punkt wyjścia krokodyle, ćmy, słonie czy wilki, by opowiadać o sprawach najbardziej uniwersalnych: miłości, cierpieniu, pragnieniu i śmierci. Robert Pucek sięga do twórczości największych pisarzy, poetów i filozofów, szukając drogi między myślą Zachodu i Wschodu. A nasi bracia mniejsi stają się księgą, w której zapisana zostaje kondycja ludzka.
„Autor „Pająków pana Roberta” przechadza się wśród wiewiórek, wielorybów i wielbłądów i chociaż zwierząt jest więcej lub mniej, ale z pewnością nie siedemnaście, to przechadzki dostarczają czytelnikowi niemałej radości. Na równi ze światem rozmaitych, przytaczanych z niezwykłym wdziękiem, filozoficznych i poetyckich lektur współistnieje tu świat wokół chatki, zwierzęta mrowią się i myszkują po kątach, w kamiennym ogródku, po łąkach i lasach. Łaszą się, jak rzadziej tu spotykane smok czy słoń, w zakamarkach niezrównanej wyobraźni autora albo wpełzają prosto do psiej michy.” Zofia Król
Soczysty, dojrzały pomidor w środku lata czy jego blady cień z holenderskiej uprawy całorocznej? Oto pytanie, które zadaje sobie coraz więcej Polaków.Gdy po latach niedoborów zachłysnęliśmy się bogactwem towarów w na sklepowych półkach, z zachwytu zapomnieliśmy o tym, co rodzime, dobre i zdrowe. Dopiero niedawno przestały nam wystarczać sztuczne warzywa z supermarketu. Ale żeby na rynek znów trafiła wartościowa żywność, potrzebni są ludzie, którzy ją wyprodukują. I o nich opowiada ta książka. Bohaterowie Agaty Michalak to pasjonaci, którzy często porwali się dosłownie z motyką na słońce. Ich determinacja trafiła jednak na podatny grunt. Choć dla wielu Polaków cena wciąż jest czynnikiem decydującym, coraz częściej kupujemy mniej, ale za to lepiej. Chcemy wiedzieć, co jemy, jaką drogę przebyły produkty, które trafiają na nasz stół, a cena za ekologiczną żywność jest łatwiejsza do zaakceptowania, gdy mamy świadomość, że za nią stoi ciężka praca i szacunek dla przyrody. Tak do tego, co robią, podchodzą bohaterowie Michalak: z bezwzględną uczciwością i wielkim przekonaniem, że jedzenie to coś naprawdę wartościowego.
Paul Theroux, wybitny pisarz i słynny podróżnik, wyrusza na jedną ze swoich najbardziej egzotycznych i intrygujących wypraw. W chybotliwym kajaku-składaku odwiedza wyspy południowego Pacyfiku. Podróż rozpoczyna w Nowej Zelandii, a kończy tysiące kilometrów dalej – na rajskich Hawajach. Po drodze szuka krokodyli w aborygeńskim rezerwacie w Australii, stara się odkryć prawdę o legendarnym życiu seksualnym mieszkańców Trobriandów, szuka jaj nogali na Wyspach Salomona, bada kult cargo w Vanautu, w polinezyjskim Królestwie Tonga wybiera się na audiencję do króla Taufa’ahau Tupou IV, a na Vava’u próbuje wcielić w życie fantazje o Robinsonie Crusoe na bezludnej wyspie. Zanim dotrze do celu, zwiedza jeszcze Samoa, Tahiti, Markizy, Wyspy Cooka i Wyspę Wielkanocną…
Błyskotliwy, wnikliwy, dowcipny, czasem nieco zgryźliwy – Theroux po raz kolejny zachwyci i rozbawi swoich czytelników.
„Tylko Theroux mógł ukazać Pacyfik jako wszechświat, a leżące na nim wyspy jako gwiazdy krążące po jego orbitach. To ogromne źródło informacji nie tylko dla globtroterów, ale również dla czytelników, którzy pragną oderwać się od zachodniej rzeczywistości i poznać nieznany i odległy świat oceanicznych wyspiarzy.” „Kirkus Review”
„Theroux jak nikt inny czujnie wyłapuje absurdy otaczającej go rzeczywistości. W swojej najnowszej książce zabiera nas w miejsca, w których życie toczy się niczym w Stanach Zjednoczonych kilka dekad wcześniej.” „The Library Journal”
„Tę wciągającą lekturę bez wątpienia można uznać za najlepszą książkę podróżniczą, jaka wyszła spod pióra Theroux. Pełna wnikliwych obserwacji, przygód i historii niezwykłych ludzi, a wszystko opisane z dużą dozą charakterystycznej dla autora ironii.” „The Publishers Weekly”
„Theroux odwiedza miejsca, w które nikt z nas nie miałby odwagi się zapuścić. Niejednokrotnie dopływa małym kajakiem do którejś z oceanicznych wysp, nie wiedząc, czy tubylcy przywitają go serdecznie, czy też zechcą mu przyłożyć […]. Błyskotliwa, wciągająca i warta lektury książka.” „USA Today”
„Kapitalna mieszanka wnikliwej obserwacji rzeczywistości z wyważoną opinią na jej temat. Theroux pokazuje, że oceaniczne wyspy to nie tylko turystyczny raj i jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi, ale przede wszystkim świat pełen fascynujących historii.” „Newsday”
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?