Czy wszystko w poezji już było? Andrzej Kopacki kolejnymi tomami dowodzi, że ma jej konwencje w małym palcu. Ale inwencja pozwala mu przechytrzyć wrażenie, że literatura się wyczerpała. Rudisy w książce Agrygent uciekają od postpoetyckości w przedpoetyckość. Skromnie dialogując o kwestiach tak poważnych jak choćby rozpacz, kot Schrdingera albo wszechwładza pani Beatki z działu personalnego, niby nas tylko przygotowują na możliwość literatury. Aż nagle czujemy, że już tu jest. To dopiero sztuka!Jakub Ekier
Wojciech Juzyszyn to polska odpowiedź na Douglasa Adamsa. Jego opowiadania są jak XXI wiek: logika odeszła w zapomnienie, nikt niczego o nikim nie wie, nic albo wszystko nie wynika z niczego. Liczy się zabawa, sianie grozy i strach. Pełen bezsensu, przenicowany świat, w którym wszyscy pozostają przypadkowi i wiecznie młodzi. I aż się prosi, żeby podziękować za ryby i ruszyć autostopem przez kolejną galaktykę. Tym razem bez pożegnania. I niczego już nie szukać. I niczego też nie znaleźć.Takiego debiutu jeszcze nikt nigdzie nie oglądał.Dariusz MuszerEfemerofit to zbiór postpostpostmordernistycznych baśni dla dorosłych omnibusów kulturowych połykających na śniadanie grozę, na obiad anime, jogurt z owoców leśnych na podwieczorek, a klasyków filozofii na kolację.Paweł Nowakowski
Rotardania to doświadczenie... Tak jak w najbardziej monumentalnych dziełach Drzeżdżona, należy tu mówić o rzeczach jeszcze bardziej pierwotnych niż sama literatura (oraz sama fikcja). Po pierwsze więc, to doświadczenie świadomości, by nie powiedzieć: całkowite zwycięstwo konkurencyjnej świadomości, a więc wizja, która triumfuje przy pomocy głębokiej, onirycznej literatury. Choćby po to warto sięgać po tę książkę, ażeby widzieć, jak inteligentnie Drzeżdżon nas wszystkich dyskontuje. Po drugie, jest to doświadczenie dziania się, trwałych i ciągłych form bycia, trwania. Drzeżdżon wie, jak nakazywać swoim światom posłuszeństwo wobec bycia i spójność wobec trwania, własne ontologiczne logiki wciela w czyn z żelazną konsekwencją, co owocuje filozoficzną także przyjemnością lektury jego tekstu: zawsze koherentnego w swojej wielostronnej ontologii (podczas gdy większość jego konkurentów, uprawiających pisarstwo podobnego rodzaju, często konstruuje sytuacje z epizodów, zdarzeń wypalających się w wyobraźni czytelnika w tym samym momencie, w którym zachodzą). Po trzecie wreszcie Rotardania to konstrukcja uniwersalnej, epickiej paraboli coś, co mogło być przypowieścią, ale uległo głębokiemu literackiemu urzeczywistnieniu i jest dziś świadectwem i propozycją poważnej epiki, też poważnie traktującej czytelnika. W tym ostatnim wydaniu więc: Rotardania to my, tak to zaplanował Drzeżdżon, jesteśmy do siebie my i tekst Jana Drzeżdżona bardzo dobrze dopasowani.Karol Samsel
Poetycką rzeczywistość w wierszach Anny Frajlich budują powtarzane i przetwarzane obrazy miast, impresje podróżne, refleksje o życiowej wędrówce, błądzeniu i odzyskiwaniu własnej przestrzeni, pytania o tożsamość, o pożytki i straty doświadczeń emigracji. Nie można zapominać o antynomiach prywatności i historii, chwili i trwania, stabilizacji i błądzenia, entuzjazmu poznawczego i melancholii, podboju i powrotu, pamięci i zapominania, snu i jawy, a na innym planie spontanicznego wyrazu i skalkulowanej formy, prostoty wypowiedzi i konceptu słownego, refleksji serio i humoru, krytycznej obserwacji i podejścia zabawowego. Groźne żywioły znajdują kontrapunkt w postaci uspokojenia, ukojenia dzięki szczęśliwym prywatnym chwilom.W lirykach Anny Frajlich z dojrzałego okresu twórczości wzmocniona zostaje strona autobiografii i pamięci, wydobyte spontaniczne i empatyczne reakcje na pełne tragizmu wydarzenia najnowszej historii. Temat czasu, który niesie zmiany, niszczy materię życia i przekreśla nadzieje w nowych wierszach powraca ze znaczną intensywnością. Tempus devorans nie jest jednak wszechmocny, gdyż wola i wyobraźnia odnoszą nad nim małe zwycięstwa. Otóż wydobyte ze strumienia czasu ważne dla jednostki chwile, znamienne, epifaniczne, zdają się mieć charakter bezczasowy. Przeżycia momentalne zachwytu, zdumienia, błysku refleksji trwają w tekstach wiernych czułej pamięci.
Mistyczna emfaza trafiająca we właściwą emocję, podobną do zwarzonej goryczy, trafiająca w punkt. I tak trafiając, zgłoski bytują w rzeczach, a rzeczy w głoskach, litery są z ognia, wersy sklejają się z pomroką. Jesteśmy na rozchybotanej łodzi bohater lekce wieszczy i gorzko śpiewa. Że też poezja może tak odstawać od przyjętej poprawności, tak po swojemu wpadać w ekstatyczną zadyszkę. Zawsze o włos dalej i mocniej od majaczącej w tle rzeczywistości. Duchowości? Obchodzi nas ten nowy Hrynacz. I to bardzo.Karol Maliszewski
Gustaw Rajmus proponuje lekturę wymagającą, a przy tym świadomą czytelniczych potrzeb. W swoich opowiadaniach wędruje przez epoki, krainy i światy, z gotyckim rozmachem kreśląc losy uwikłanych w meandry (nie)codzienności bohaterów poszukujących nieprzypadkowo pisanej z dużej litery Prawdy. Lecz od kogo ona pochodzi i czy zawsze daje wyzwolenie? Jeśli nieobce są wam zejścia w Otchłań ani zaglądanie w oczy Wieczności, jeśli pragniecie obcować z literaturą, która niesie w sobie wartość po wielokroć dodaną, niech Królestwa przyjdą i pochłoną was!Kazimierz Kyrcz Jr
Swój kolejny tom wierszy Uta Przyboś zatytułowała wieloznacznym wyrazem coraz, sugerując kontynuację zmian obserwowanych już od pewnego czasu, a teraz nasilających się stopniowo w różnych obszarach rzeczywistości. Nagłówki czterech części książki dookreślają te zmiany kolejno przysłówkami: dosłowniej, znikliwiej, bezsensowniej, istotniej; jednak dopiero zgrupowane w tych częściach poszczególne wiersze pozwalają zrozumieć wielokierunkowość opisywanych transformacji i diagnozę dynamiki współczesnego świata, w której utrwalają się tendencje odnotowane w poprzednich zbiorach poetyckich.Wiersze, które poetka pogrupowała w tym właśnie porządku czwórni, nie zawsze okazują się dopasowane do tak ostrego podziału. Nieraz przenikają się w nich wszystkie cztery hasła w ciekawych konfiguracjach. I jest to najlepszy przepis na w miarę strawną zupkę istnienia, w której równoważą się smaki: słodki, gorzki, słony i kwaśny.z posłowia Piotra Michałowskiego
Zagadkowa wyprawa najstarszych świrów świata w rejs do końca jego albo ich, a nawet i dalej. Podróż osiemdziesięciolatków bez zawijania do portu, dokąd/dopóki wystarczy załogi, a według planu ostatni zgasi światła pozycyjne...Początek dramatu ma miejsce na pirsie starego portu rybackiego w Montevideo; ukrywający się tam pomiędzy fragmentami ciętych na złom trawlerów, ścigany i postrzelony przez gangsterów-przemytników Jose Artigas, jest świadkiem morderstwa. Nieco wcześniej nieopodal rzuca kotwicę chroniący się przed sztormem jacht, którego załoga będzie wkrótce podejrzewana zarówno o udział w owej zbrodni, jak też o szmuglowanie kokainy.Świat zbrodni, dyplomacji i handlu narkotykami, wojny gangów, kanały przerzutowe do Europy, w tym do Polski, akcje specjalne policyjnych oddziałów do walki z przemytem, korupcja wśród polityków i agentów tajnych służb; a wewnątrz tego brudnego tygla załoga polskiego jachtu, który nieskazitelną biel na pokładzie dawno już zatracił. Nim dotrze do celu, opłynie Horn i nie tylko...Kryminał z kluczem, wykorzystujący grę gatunkowych konwencji do budowy świata niestroniącego od głębszych sensów, wewnętrznych dylematów i etycznych motywacji. Ujęty w barwnym i szerokim powieściowym horyzoncie perypetii oraz bogatej galerii bohaterów. Co łączy postępki gangsterów, przemytników i pospolitych zbrodniarzy, jak i walczących z nimi agentów, policjantów, służb specjalnych? Czy tak skomplikowana ludzka partytura tworzy wyłącznie dysonans splątanych losów, czy może ujawnia echo powracającego nieprzypadkowo tematu, dającej się wychwycić wspólnej melodii?
Jarosław Jakubowski w najwyższej formie! I w Formie. Nic dziwnego! Wydawnictwo Forma wyławia bowiem z rzeki polskiej prozy prawdziwe perełki. A taką niewątpliwie jest Żywołapka. Oto barwna postać bohatera łączy się z jego barwną opowieścią o nim samym na tle barwnej Polski początków lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Mnóstwo w tym tragikomicznej przekory przywołującej najlepsze wzory powieści łotrzykowskiej czy pamiętne filmy z tamtych czasów, by przypomnieć choćby Darmozjada polskiego lub kino Koterskiego. Portret matki przedni! Albo Isi, która miała takie małe, niewiele miejsca zajmujące ciało.Już sobie wyobrażam niewidzialne żywe łapki, które nie pozwalają czytelnikowi oderwać się od Żywołapki. I które wydobywają z czytelnika to, co tak charakterystyczne dla samego Jarosława Jakubowskiego: czułość udającą nieczułość.Krzysztof Bielecki
Życie codzienne to egzystencja w cieniu śmierci. Śmierć jest przedłużoną w czasie egzekucją. Mamy tu więc egzystencję z perspektywy punka, czyli kogoś, kto nie bierze udziału w wyścigu z metą za siódmą górą, bo woli ustąpić pola i tym samym zejść z linii strzału. Punki to anarchiści i nihiliści, co nie znaczy, że nie analizują rzeczywistości, choć z pewnością zachowują do niej należyty dystans. Te wiersze niczego nie udają, nie mają o cokolwiek pretensji, po prostu pokazują, że byt określa świadomość, a drobne zdarzenia mogą mieć kolosalne skutki. Jeśli miałbym wybierać między Panem Cogito a Punkiem Ogito, z oczywistych powodów wybrałbym tego drugiego.
Ekstremalne okoliczności tworzenia wyzwalają refleksje o wszystkim jako że wszystko okazuje się ważne nad przepaścią i spiętrza się do ostatniego być może wzlotu. Główny wektor świadomości podmiotu można określić kompilując dwa cytaty: De profundis ad astra.
Nie jest to spójne wyznanie, pozwalające zrekonstruować jakiś system poglądów eschatologicznych, lecz dziennik uwikłany w dynamikę codziennego czuwania przy chorej, toteż zmienne konteksty przywodzi jeden wątek choroby jako ledwie uwidoczniony nurt główny. Z tego punktu widzenia jest to cykl wariacji na tematy ostateczne, natomiast ciągłość poematu (dygresyjnego) wyznacza diarystyczna datacja genezy fragmentów, niekiedy zagęszczona do kilku skupionych jednego dnia.
z posłowia Piotra Michałowskiego
Autodafe 8 czyta mi się doskonale jako notatki reżyserskie do spektaklu Autodafe 8 na podstawie poematu Autodafe 8, którego premiera nastąpi w teatrze Autodafe 8. Karol Samsel nie tylko reżyseruje to widowisko, ale również występuje we wszystkich rolach. Wirtuozersko-wizjonerski utwór (może lepiej twór?) jest do tego stopnia autotematyczny, że można by go uznać za współczesne albo ponowoczesne wcielenie Uroborosa, gdyby nie jeden drobiazg ten organizm nieustannie się przemienia. Zupełnie jakby nie słowa były jego budulcem, lecz jakaś samometamorfozująca się plazma. Gdyby miała powstać postmodernistyczna, metaliteracka, arcypolska, a zarazem uniwersalistyczna wersja Obcego, to ksenomorf musiałby mieć formę Autodafe 8. Czy Ripley musiałaby wówczas stać się Samleyem? Ripselem? Kimś, o kim nam się nawet nie śniło, bo tylko poeta jest w stanie wyśnić go za nas i dla nas? Być może to pytanie na miarę dziewiątki. Na razie cieszmy się i radujmy, albowiem dostajemy księgę gęstej, semiotycznej dżungli. Kto w niej przepadnie, na tego bęc.
Agrestowych snach Jakub Michał Pawłowski nie tyle śni, ile lunatykuje. W somnambulicznym transie literackim przemierza sferę tego, co w człowieku najbardziej tajemnicze wyobraźni. Raz prowadzi go ona ku po swojemu przerobionej krainie mitu, legendy, kiedy indziej wiedzie w doczesność podszytą mrokiem, niepokojem i Nieodgadnionym. Doczesność rozszerzoną o poczucie drzemiące w niedostępnych na co dzień, a i też nie każdej nocy, zakamarkach naszych jaźni, mówiące, że rzeczywistość wcale nie składa się li tylko z tego, co realne, że jest w niej jakieś pękniecie. Z reguły je przed nami wstydliwie ukrywa jak oszpecający liszaj, obleśną kurzajkę, kompromitujące znamię. Zahipnotyzowana prozą Pawłowskiego traci czujność i odsłania się. Czy raczej objawia. Boimy się nieco tego jej nieznanego oblicza. Jest jednak przede wszystkim fascynująca. Zagłębiając się w nią, zagłębiamy się w siebie.
Antoni Winch
Zebrane w książce szkice koncentrują się wokół kilku motywów przewodnich: emigracji i literatury polskiej powstającej w różnych okolicznościach historycznych, więzi między różnymi twórcami, poszukiwania rodowodów kulturowych w podróży i we wspomnieniach.
Zaczyna Drzewucki od bardzo zasłużonej dla polskiej kultury Karoliny Lanckorońskiej, przechodząc do nie mniej zasłużonych postaci jak Maria Danilewicz-Zielińska (bibliotekarka, kronikarka emigracji, autorka zarysu powojennej literatury polskiej poza Polską) i Stefania Kossowska, która była ostatnią redaktorką powojennych londyńskich „Wiadomości”, zastępując na tym stanowisku Mieczysława Grydzewskiego. Następnie pisze Drzewucki o młodszych, tworząc panoramę pewnego nurtu polskiej literatury. Zwrócenie się autorów omawianych książek ku przeszłości nie ma wiele wspólnego z nostalgicznym zapamiętaniem się w minionym, to praca rozpoznawania znaczeń, wskazywania początków i budowania mostów ku teraźniejszości.
Anna Nasiłowska
Jest to pasjonująca książka. Powód elementarny: sugeruje mi powrót do ważnych tytułów, podpowiada, co przegapiłem. Przegapiłem, bo Drzewucki nie pisze o hitach wydawniczych. Takimi nie są przecież pamiętniki czy edycje listów. Niektórych autorów historia literatury pomija całkowicie.
W krótkich przejrzystych szkicach uchwycona jest esencja omawianej książki, całego gatunku albo profil piszącego autora.
Książka napisana z werwą, styl, jak to u Drzewuckiego, przejrzysty, bez popisów, bez brzuchomówstwa i tańca na linie. A jednak jest szybko rozpoznawalny. Doskonała technika operowania detalem i cytatami.
Piotr Mitzner
Czytając listy Henryka Berezy, pytam, z jakim rodzajem tekstu mam właściwie do czynienia? Z literaturą? Czy raczej z dokumentem o walorach artystycznych? Traktować go jako materiał (auto)biograficzny? A może po prostu kolejny zestaw danych dla badaczy-literaturoznawców oraz wszystkich berezologów? Być może każda z zaproponowanych odpowiedzi jest po części prawdziwa. Wychodzę jednak z przeświadczenia, że jest to literatura sensu stricto, dopracowana na płaszczyźnie konceptualnej, pisana ze świadomością i wyczuciem konwencji.
Wśród wszystkich możliwości lekturowych tych epistoł, najpiękniejszą jest właśnie ta, którą pozbawi się zaplecza metodologicznego, ta, przy której nie trzeba korzystać z literackich narzędzi, przy której można zapomnieć o wszelkich teoriach i dyskursach, a skupić się po prostu na człowieku myślącym refleksyjnie: o swojej przeszłości, swoich wyborach i decyzjach, do samego końca, do ostatnich dni będącym drogowskazem, a także bliskim przyjacielem dla wielu pokoleń pisarzy i krytyków literackich.
Listy Henryka Berezy być może tak samo jak obcowanie z nim otwierają okna na światy, o istnieniu których nikt by nawet nie pomyślał.
Akcja Nogami do góry rozgrywa się w środowisku dziennikarzy, w redakcji jednej z gazet codziennych w mieście S. Jest to zapis wydarzeń rzeczywistych oraz subiektywnych, dziejących się w umyśle redaktora naczelnego.
Głównym wątkiem powieści jest śledztwo prowadzone przez troje dziennikarzy, chcących ustalić, jakie motywy kierowały innym dziennikarzem, który porzucił swoje dotychczasowe rygorystyczne zasady moralne i kosztem kolegów chce przejąć kontrolę nad wydawnictwem.
Jest też motyw podróży do urokliwej miejscowości K., w górach A., gdzie główny bohater dystansuje się od świata mediów, życia w nieustającym stresie i w depresyjnej atmosferze końca „epoki papieru” oraz gorzkie rozważania na temat przemian kulturowych, wolności i tożsamości w świecie coraz bardziej niezrozumiałym, odhumanizowanym, a nawet postawionym „nogami do góry”, gdzie normalność jest rodzajem ekstremizmu.
Gdyby zapytać mnie, co lubię w twórczości Krzysztofa Maciejewskiego, odpowiedziałabym, że humor. Nie, nie ten pierwszoplanowy, ten, który bawi wprost, ale taki bardziej ukryty gdzieś pomiędzy znaczeniami, metaforyczny. Puszczenie oka do czytelnika, gdy nie wiesz, czy autor sobie kpi, czy okazuje sympatię. I jest to o tyle przewrotne, że to, co Krzysztof Maciejewski pisze, nie powinno pobudzać do śmiechu, a do smutnej refleksji. Lubię takie gierki. I lubię stan, w którym lektura jego opowiadań mnie zostawia: zadziwienie, oburzenie, zachwyt.
Anna Musiałowicz
Eugene Guillevic
(1907-1997), najwybitniejszy poeta francuski pochodzenia bretońskiego, przywiązywał do niego wielką wagę, ponieważ uważał, że kamienne menhiry, symbole małej celtyckiej ojczyzny, o wiele silniej wpłynęły na jego poezję niż paryskie ulice, gdzie spędził większość lat swojego długiego życia. W roku 1942 zadebiutował znakomitym tomem wierszy Terraqué, który uznany został za manifest poezji realistycznej. Ten „powrót do rzeczy, do przedmiotu”, kończący w poezji francuskiej epokę nadrealistycznej retoryki, nasycony był wspomnieniami z dzieciństwa spędzonego w Bretanii i zadziwiał konkretnością i głębią refleksji filozoficznej. Poeta (określający swoją poezję „podrealizmem”) dążył do zwięzłości, perfekcji, metafizycznej zadumy nad integralnym światem fizyczno-duchowym, do eksploracji żywiołów. Większość późnych wierszy Guillevica, który zmierzał do harmonii i wyższej zgody na świat, a nawet do radości życia, określić można mianem epifanii: poeta jest w samym sercu świata i zapisuje szczęście.
Kazimierz Brakoniecki
Mieszkaniec budki telefonicznej, która okazuje się magicznym konfesjonałem, pisarz zamieniający się miejscami z bohaterem swojego niedokończonego opowiadania, chłopiec zakopany żywcem, by pobić rekord w przebywaniu pod ziemią bez powietrza, cudowne jednookie dziecko, które spojrzeniem rozpala ogniska i świat, płomienne egzorcyzmy nad wanną wódki, szalona miłość małego Fiata 126p do Syrenki 102... a wszystko to w pełnej szczegółów scenerii Wrocławia lat PRL to tylko niektóre wątki fabularne opowiadań Leonarda Gabriela Kamińskiego. Surrealizm spod znaku Henri Michaux i fantastyka z nutką horroru, przywodząca na myśl Julio Cortzara i Stefana Grabińskiego, łączą się tu z baśniową aurą dziecięcej wyobraźni, lecz i drobiazgowym, podszytym autobiografią realizmem. Kamiński przetwarza rzeczywistość szarą i pospolitą z pomocą okrutnej, acz barwnej groteski; czaruje na czarno, ale z ironią i humorem, bawiąc się stylem i konwencjami. Na uwadze ma jednak przede wszystkim człowieka wrażliwego, kruchego w obliczu bezlitosnych praw historii, a mimo to upominającego się o sprawiedliwość dla innych, bezradnych i skrzywdzonych, i o swoje miejsce w życiu.
Umiejscowiony w tytule nowego tomu Adriana Glenia spójnik i odsyła do znaczeń kojarzących się z łączliwością, wiązaniem i scalaniem odmiennych rzeczywistości, zjawisk, doświadczeń, słów, osób. Również w wymiarze genologicznym mamy w tym przypadku do czynienia z jak najbardziej udaną próbą łączenia różnorodnych rejestrów gatunkowych, znajdziemy tu bowiem współistniejące ze sobą w harmonii elementy notatnika, raptularza autobiograficznego, dziennika intymnego, quasi-reportażu, mikroeseju, szkicownika poetyckiego, peregrynarza z niedawno odbytych podróży po zachodniej Ukrainie (Truskawiec, Drohobycz, Terszów), Albanii (Tirana, Durres), Portugalii (Lizbona) oraz fragmenty prywatnej epistolografii, w której urzeczywistnia się pełna czułości afirmacja dyskursu miłosnego.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?