Historia Polski przez pryzmat dziejów jednej rodziny spod Krakowa – od I wojny światowej poprzez bolszewicką do II wojny światowej. Autor osobiście, twarzą w twarz zabijał Niemców, Rosjan i Ukraińców. Zabijał, aby przeżyć. Niezwykła historia zapomnianej książki wydanej w latach 50. na Zachodzie wyłącznie w języku angielskim. Teraz pierwsze polskie wydanie.
Adwokat cieszy się z wygranej w sądzie sprawy, lekkoatleta – z miejsca na podium, chirurg – z udanej operacji. Badaczowi wystarczy niewiele: ustalenie czyjegoś nazwiska, miejsca urodzenia
czy śmierci, a niekiedy tylko drobnego faktu, świadczącego o poszukiwanym. A cóż dopiero, jeśli trafi na pamiętnik, korespondencję, fotografię – najlepiej nigdy wcześniej nie publikowaną. Dla badacza takie „odkrycie” jest odkryciem, pisanym bez cudzysłowu. Ważniejsze od dyplomu uznania, listu gratulacyjnego, miejsca „na pudle” – jak mawiają sportowcy – nieoczekiwanej
premii czy medalu... A jeżeli uda się jeszcze ujawnić i opublikować wyniki badań, to satysfakcja wzrasta, a badacz chce ją powiększyć. Taką drogą od kilku lat idzie mieszkający w Dusznikach doktor nauk weterynaryjnych – Włodzimierz A. Gibasiewicz. Postawił sobie ambitne zadanie ustalenia nazwisk jak największej ilości swoich zawodowych kolegów, ofiar drugiej wojny światowej. Nazwał ich „Niepowtarzalnymi”. Krok po kroku budował i nadal poszerza ich biogramy, przedstawia miejsca i sprawców zbrodni: esesmanów, enkawudzistów, ukraińskich nacjonalistów... Poprawia błędy, popełnione przez autorów, datujących masakrę w Katyniu
na rok 1941. A także tych badaczy, którym nie udało się pokonać peerelowskiej cenzury i ujawnić nazwisk ponad stu weterynarzy, w 1940 roku zamordowanych w Związku Radzieckim.
Nowa książka Włodzimierza A. Gibasiewicza „Nieznani Niepowtarzalni” zawiera kilkanaście rozbudowanych biogramów. Autorowi udało się pokazać losy zawodowych kolegów w bardzo
różnych wydarzeniach drugiej wojny światowej. Obok pamiętnika, znalezionego w 1943 roku, w czasie ekshumacji w Katyniu, pomieścił losy uciekiniera z obozu jenieckiego, historię właściciela
pistoletu Puszkina czy uratowanego sztandaru 1 Pułku Ułanów.
Przypomina nielicznych, nie zamordowanych w ZSRR w 1940 roku oraz tych, którzy nie mieli szansy wyrwać się spod Holocaustu.
Niejednego czytelnika może zaskoczyć biogram lekarza, który wybrał śmierć zamiast współpracy z NKWD oraz ujawnienie obok, na razie wstępnych, informacji – ze względu na śledztwo – o weterynarzu z bydgoskiego Selbstschutzu, uczestniczącym w egzekucjach Polaków w 1939 roku.
Przed napisaniem przedmowy dokładnie zapoznałem się z przygotowanym do druku tekstem. Ja, zawodowy historyk, z podziękowaniem pochylam głowę przed Autorem, od którego tak dużo mogłem się dowiedzieć.
Stanisław M. Jankowski
„Babi Jar” Anatola Kuzniecowa to powieść-dokument. Zawiera autentyczną relację chłopca, przed którego oczyma przesuwają się wstrząsające obrazy z okupacji Kijowa i słynnego obozu zagłady w Babim Jarze. To jedna z najważniejszych książek rosyjskojęzycznych o wojnie. Autor w swoją narrację o okupowanym Kijowie włącza też relacje innych ludzi, w tym tych, którym w cudowny niemal sposób udało się uciec z tego miejsca zagłady. Pisze o skomplikowanych stosunkach rosyjsko-ukraińsko-niemieckich. O zafascynowaniu Ukraińców Niemcami i chęci współpracy z nimi. O bezwzględności Rosjan, którzy opuszczając Kijów pozostawili w budynkach centrum miasta miny, nie zważając na straty ludności cywilnej. Pisze też o antysemityzmie części Ukraińców. Kijów lat okupacji widziany oczami dwunastoletniego chłopca, który musiał codziennie zarabiać na swój chleb, uczestnicząc w zorganizowanym handlu drugiego obiegu organizowanym przez ludzi współpracujących nierzadko z okupantem niemieckim. Książka pod względem literackim nie ustępuje największym współczesnym pisarzom rosyjskim, takim jak Sołżenicyn czy Pasternak. To arcydzieło literatury rosyjskiej po raz pierwszy ukazuje się w Polsce bez cenzury.
Jeden z żołnierzy, który wyleciał w powietrze na minie, ale przeżył, tyle że bez nóg, poprosił kolegów o spirytus, bo było mu zimno w… nogi. Podano mu kubek. Wypił. Podano następny, chciałoby się rzec „na drugą nóżkę”, wypił. I tak zasnął na wieki z uśmiechem na ustach.
W żadnej armii świata alkohol nie odgrywał takiej roli jak w Armii Czerwonej. Codzienny przydział żołnierza wynosił 100 gram wódki. Ale to było o wiele za mało na potrzeby rosyjskiego sołdata. Dlatego wódka stała się w Armii Czerwonej walutą wymienialną na wszystko. „Za nią można było otrzymać wszystko, nawet zegarki” – pisze Szumlin. Tragiczna „pijana wojna”, w której życie prostego żołnierza było najtańszym towarem. Wstrząsający obraz wojny autora, któremu udało się przeżyć na pierwszej linii frontu ponad trzy lata...
Ze wstępu Andrzeja Ryby
„Jeśli by mnie uśpiono na sto lat i po tych stu latach obudzono i zapytano jaka jest doktryna wojenna Rosji, odpowiedziałbym, że taka sama jak w drugiej wojnie światowej. Nic się nie zmieniło od tych czasów do dzisiaj i nie zmieni się w przyszłości” – Oleksiej Arestovicz, doradca prezydenta Zełeńskiego i najpopularniejszy komentator wojny rosyjsko-ukraińskiej.
„Gdy dają mi stu ludzi pod komendę, to wiem że po dwóch tygodniach walk z tej setki nie zostanie przy życiu prawie nikt. Ale przecież dostanę po nich następną setkę, która znowu starczy na dwa tygodnie… Wszak ludzi u nas dużo, więc dowództwo ich nie żałuje” – dowódca kompanii Szumlin, tytułowy „Wańka-trep”.
Wstrząsające wspomnienia dowódcy kompanii piechoty, Szumlina.
Książka inna niż wszystkie napisane z perspektywy rosyjskiej o drugiej wojnie światowej.
Obalająca wiele mitów o Armii Czerwonej.
„Podporucznik George B.Brown uznał, że Hiyo jest wystarczająco dobrym celem. Poprowadził 4 swoje samoloty do ataku. Gdy samoloty torpedowe przedarły się przez chmury ostro nurkując, zaczęły wyrównywać lot przed celem. Po chwili rozpierzchły się, by zaatakować lotniskowiec z różnych kierunków.
Samolot Browna został kilkakrotnie trafiony przez artylerię przeciwlotniczą, gdy zniżył lot do w wysokości niezbędnej do zrzucenia torpedy. Część lewego skrzydła została odstrzelona, w środkowej części samolotu
wybuchł pożar, który zmusił radiotelegrafistę do wyskoczenia z samolotu. Wcześniej zrobił to strzelec pokładowy. Brown pozostał sam w Avengerze. Udało mu się zrzucić torpedę, która wbiła się w lotniskowiec. Jego samolot wbił się w wodę tuż przed lotniskowcem. Brown nie zdążył wyskoczyć.”
– relacja z ataku na lotniskowiec Hiyo, S.E. Morison.
„Wańka-trep” to kultowa w Rosji książka (cztery tomy!) o wojnie. Całą rosyjską wielką literaturę wojenną, jak twierdzi autor – należy wyrzucić do kosza. Tworzyli ją bowiem tzw. „tyłownicy”, którzy nie mieli pojęcia o tym co tak naprawdę działo się na pierwszej linii frontu. On wiedział – był na niej bowiem cztery lata!
Epokowe, niezwykle emocjonujące dzieło, styl literacki godny Sołżenicyna czy Kuzniecova!
Bitwa o Leyte to historia największej bitwy morskiej drugiej wojny światowej. Nigdzie indziej w jednej bitwie nie wzięło jednocześnie udziału tyle okrętów z obu stron. Nigdzie indziej pancerniki nie zbliżyły się do lotniskowców na odległość strzału artyleryjskiego. Nigdy wcześniej ani później Amerykanie, według autora, nie wykazali w wojnie na Pacyfiku tylu przykładów odwagi i poświęcenia. To właśnie tam, pod Leyte, po raz pierwszy zaatakowały też jednostki
kamikadze. Amerykańskie kutry torpedowe i niszczyciele nigdzie indziej nie osiągnęły takich dni chwały jak tutaj. Tych „nigdzie” i „nigdy” można by jeszcze mnożyć. Sama bitwa obfitowała w zaskakujące zwroty akcji, a nastroje Amerykanów i Japończyków zmieniały się jak w kalejdoskopie.
Trzeba przyznać autorowi, że obiektywnie przyznaje, iż mimo olbrzymiej przewagi materialnej to właśnie Japończycy dyktowali przebieg wydarzeń, a ich skłonność do poświęceń kompletnie zaskoczyła admirała Halsey’a, który dał się oszukać i rzucił się w pogoń za lotniskowcami, pozostawiając zatokę Leyte z siłami inwazyjnymi na rzeź japońskich pancerników i krążowników. Z wielu dowódców poszczególnych grup okrętów moralnym zwycięzcą na pewno powinien się czuć admirał Ozawa, który swoje samobójcze zadanie wykonał wręcz perfekcyjnie. Powinni nimi się też czuć bez wątpienia po stronie amerykańskiej obrońcy zatoki Leyte w kulminacyjnym momencie bitwy, a więc załogi niszczycieli, ścigaczy i piloci samolotów z lotniskowców eskortowych, którzy rzucili się na ciężkie okręty japońskie, zagradzając im wejście do zatoki.
Praca autora to na pewno dzieło podstawowe dla wszystkich badaczy tej największej bitwy na morzu ostatniej wojny światowej. Żaden z nich nie może pisać o niej bez odniesienia się do książki Morrisona. Jest ona unikalna, dlatego że autor miał możliwość spotkania się z wieloma uczestnikami walk. Z niektórymi z nich na bieżąco zaraz po walce, z innymi później, kilka lat po wojnie. Wykorzystał też w książce przesłuchania japońskich wyższych oficerów – uczestników
walk. Nikt nie napisał nic pełniejszego o tej bitwie. A niektóre, nawet drobne epizody, opowiedziane przez uczestników zdarzeń i włączone do tekstu niezwykle ubarwiają suchy opis bitwy. Mamy tu więc fantastyczne przykłady odwagi, gdy samoloty bez bomb i amunicji przeprowadzają naloty na pancerniki japońskie, aby odwrócić ich uwagę od bezbronnych lotniskowców eskortowych. Mamy też niezwykły opis akcji ratowniczej, gdy wiele okrętów i samolotów zaangażowanych jest w akcję ratowania jednego rozbitka! Żadna armia na świecie nie dbała tak o własnych ludzi jak amerykańska.
Leyte to początek końca Japonii. Tu zostaje pochowana cesarska flota. Od tej pory jej znaczenie będzie marginalne. Większość japońskich dowódców wiedziała już po Leyte, że wojna jest przegrana. Dlaczego więc wbrew logice walczyli dalej? Ale to już temat na inną opowieść…
Bitwa o Guadalcanal to bodaj najdziwniejsza i najbardziej
dramatyczna bitwa na Pacyfiku. Oto bowiem jak w filmie
Polańskiego „Nosferatu wampir” dzień należał do ludzi
(Amerykanów) a noc do wampirów (Japończyków, nie
ubliżając im oczywiście). Wampiry nocą wysysały krew
z Amerykanów, bombardując lotnisko Hendersona i niepodzielnie
panując na morzu. Gdy jednak nie udało im się
zniknąć przed świtem, same stawały się łatwym łupem
lotnictwa amerykańskiego.
Zatopienie „Scharnhorsta” to jeden z najbardziej dramatycznych epizodów walk o konwoje arktyczne zmierzające do Rosji w czasie drugiej wojny światowej.
Najnowsza książka Wojciecha Włódarczaka to zbeletryzowana opowieść o bitwie za Przylądkiem Północnym. „Cicha Noc” pokazuje nam nie tylko wierny prawdzie historycznej przebieg zdarzeń, ale i całą paletę przeżyć uczestników obu stron bitwy, zarówno tych fikcyjnych jak i historycznych postaci, których losy splatają się ze sobą. Autor pokazuje nam świat pełen sprzecznych emocji swoich bohaterów, gdzie nienawiść splata się z miłością, a przyjaźnie są wystawione na ciężką próbę w obliczu ekstremalnych warunków, gdzie życie i śmierć dzieli tak cienka linia. Dla wielu z nich, tytułowa „Cicha noc” zapada na zawsze... Z około 2000 członków załogi „Scharnhorsta” uratowało się bowiem jedynie 36 ludzi.
"1812" jest na swój sposób rewolucyjny. Ukazanie bowiem krok po kroku zdarzeń, widzianych jednocześnie przez stu ich uczestników różnej narodowości, będących zarówno blisko jak i daleko Napoleona jest niewątpliwie pionierskie. Oczywiście można gdybać, dlaczego autor wybrał te a nie inne źródła pamiętnikarskie i czy są one reprezentatywne dla uczestników wyprawy? [...]
Jej największą wartością jest przedstawienie marszu na Moskwę w realnych szczegółach piórem jej uczestników, przez co staje się ona niemal "namacalnie" nam bliska. Żadna chyba ze znanych mi opublikowanych w Polsce książek nie oddaje nam okrucieństwa tej wojny tak dosadnie, jak dzieło Austina. Bitwa pod Borodino całkiem trafnie została zatytułowana - "Rzeź". Wspomnienia uczestników tej bitwy uświadamiają nam jak tanią wartością było w niej życie ludzkie i jak tragiczny był los rannych, a więc nieprzydatnych już do walki ludzi.
Autor nie ustrzegł się niestety błędów faktograficznych, szczególnie dotyczących historii Polski. Zostały one wyszczególnione w przypisach redakcji. Nie mogą one jednak podważyć zasadniczej wartości książki. Zresztą najlepszą jej reklamą niech będzie zamieszczony poniżej tekst autorstwa D. Chandlera, niekwestionowanego autorytetu na Zachodzie w kwestiach napoleońskich. (ze wstępu)
Pamiętniki Gottloba Herberta Bidermanna w literaturze wspomnieniowej z frontu wschodniego można ustawić w jednym szeregu z takim klasykami jak „Zapomniany żołnierz” Sajera, czy „Przystanek Moskwa” Happego. To, że przeżył wojnę, graniczy z cudem. Był wielokrotnie ranny, a większość jego kolegów z którymi zaczynał kampanię wschodnią spoczęła w grobach gdzieś w bezkresnej Rosji. Front wschodni, mimo że najokrutniejszy w tej wojnie, przyciągał autora jak magnes. Wracał tam zawsze, mimo że nie musiał, bo proponowano mu bezpieczniejsze stanowiska. Adrenalina, której tam doświadczał jednak uzależniała. Nie mógł być gdzieś indziej. Walczył na Krymie, gdzie brał czynny udział w zdobyciu twierdzy Sewastopol, brał też udział w walkach pod Leningradem. W końcu bronił Prus Wschodnich, mając naszyty na ramieniu legendarny dziś napis tamtejszych wojsk: „Kurland”. Wojska broniące Kurlandii nie poddały się nigdy. Dopiero kapitulacja Niemiec spowodowała, że wywieszono białe flagi. Autor po kapitulacji trafia do rosyjskich łagrów na lata. Wycieńczony, będąc na skraju życia i śmierci, powraca do Niemiec.
Wspomnienia zostały napisane po wojnie. Autor przedstawia w nich swój negatywny stosunek do Hitlera i ówczesnych rządzących w Niemczech. Na ile szczere były to wyznania? Tego już się nie dowiemy.
"Żelazne Trumny" okazały się na Zachodzie bestsellerem na miarę "Okrętu" Lothara-Güntera Buchheima. Werner obala jednak w swoich wspomnieniach mit prezentowany w tej książce, a powielany później w znakomitym zresztą filmie "Das Boot", o zdemoralizowanych załogach i upadającej w miarę upływu wojny dyscyplinie na pokładach okrętów.
Wielkość książki Wernera polega na tym, że nie zamyka się ona jedynie w opisie walk na morzu. Pokazuje ona w całej złożoności człowieka żyjącego pod nieustanną presją zagrożenia życia. Ten człowiek przed każdym patrolem żegna się w duchu z bliskimi, zostawiając instrukcje, co zrobić z jego rzeczami, gdyby już więcej nie powrócił do świata żywych. Z drugiej strony, w przerwach między rejsami czerpie z życia w dwójnasób, pokazuje, że nie jest tylko zaprogramowaną maszyną do zabijania, że też potrzebuje miłości, że kocha i nienawidzi. Werner rozczula, gdy zamawia frak u krawca, płacąc zdumionemu Francuzowi z góry. Nie chce bowiem pozbawić go zarobku, mając świadomość tego, że z następnego patrolu może już nie wrócić. Rozpaczliwie szuka miłości, ale nawet na niej ciąży klątwa wojny. To nie jest dobry okres na miłość. Nie ta epoka, nie ten czas.
Wspomnienia Wernera nie bez kozery porównywane są przez krytyków do "Na Zachodzie bez zmian" Remarque'a. I zapewniam Czytelników, że te porównania nie są tanim chwytem reklamowym. "Żelazne Trumny" w pełni na to zasługują.
„Życie niewłaściwie urozmaicone” to jedna z najważniejszych książek dotyczących Polskiego Państwa Podziemnego. Kazimierz Leski odsłania w niej kulisy działania wywiadu i kontrwywiadu
AK, wykorzystując nie tylko wspomnienia własne, ale też relacje wielu swoich kolegów. Jego opowieść mogłaby stać się kanwą kilku filmów sensacyjnych, przy których przygody Hansa Klossa wydawałyby się ubogie i nudne. Książka otrzymała nagrodę PEN-Clubu za najlepszą książkę wspomnieniową w 1990 roku i nagrodę Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie w roku 1995.
Kazimierz Leski „Bradl” (1912–2000) - Jeden z konstruktorów ORP „Orzeł”, pilot we wrześniu 1939 r., oficer wywiadu i kontrwywiadu AK, dowódca batalionu „Miłosz” w Powstaniu Warszawskim, aresztowany w 1945 roku, spędza w komunistycznym więzieniu 10 lat.
Zatopienie „Scharnhorsta” to jeden z najbardziej dramatycznych epizodów walk o konwoje arktyczne zmierzające do Rosji w czasie drugiej wojny światowej.
Najnowsza książka Wojciecha Włódarczaka to zbeletryzowana opowieść o bitwie za Przylądkiem Północnym. „Cicha Noc” pokazuje nam nie tylko wierny prawdzie historycznej przebieg zdarzeń,
ale i całą paletę przeżyć uczestników obu stron bitwy, zarówno tych fikcyjnych jak i historycznych postaci, których losy splatają się ze sobą. Autor pokazuje nam świat pełen sprzecznych emocji swoich bohaterów, gdzie nienawiść splata się z miłością, a przyjaźnie są wystawione na ciężką próbę w obliczu ekstremalnych warunków, gdzie życie i śmierć dzieli tak cienka linia. Dla wielu z nich, tytułowa „Cicha noc” zapada na zawsze... Z około 2000 członków
załogi „Scharnhorsta” uratowało się bowiem jedynie 36 ludzi.
Autobiograficzna książka Borysa Sokołowa (1911-2001) to obraz losów „maleńkiej ludzkiej molekuły w gigantycznej wojennej zawierusze”. Wyobrażenia oficera rezerwy szybko weryfikuje niełatwe zadanie, jakim jest dowodzenie baterią artylerii na drogach odwrotu 1941 roku i walki na przedpolach Leningradu, gdzie we wszechobecnym bałaganie nikt nie wie nawet, jak wygląda wróg i gdzie się znajduje. Ale to tylko początek wojennej drogi Sokołowa. Przyjdzie mu poznać niemieckie obozy jenieckie, pracować na polach i w kopalniach, patrzeć na bombardowane miasta Rzeszy i, przede wszystkim, walczyć o przetrwanie. Wspomnienia autora, jako jedne z nielicznych, obejmują także okres po wyzwoleniu i niezwykle barwnie przedstawiają rozbójniczo-tułacze życie byłych radzieckich jeńców wojennych w strefach okupacyjnych państw zachodnich, nieodparcie kojarzące się z kozacką swobodą na Dzikich Polach, która jednocześnie stawia tysiące „ludzi radzieckich” przed nieuchronnością często tragicznego wyboru: zostać na zachodzie czy wrócić do ojczyzny proletariatu? Posmakować wolności czy mieć nadzieję, że uda się przecisnąć przez sito obozów filtracyjnych NKWD? Sugestywna i plastyczna relacja, często równie dowcipna, co fatalistyczna, skrywa jednak ogromny ładunek emocjonalny. To niezwykle odważna i wręcz brutalna w swej szczerości opowieść. Autor nie tylko nie ucieka przed opisami własnych wyborów, ale przede wszystkim nie ocenia i nie piętnuje postaw innych ludzi. Zadziwiające, ale we wspomnieniach Sokołowa nie ma nienawiści – niewielu potrafi tak pisać.
To obowiązkowa lektura dla tych, którzy nie boją się zajrzeć w słowiańską duszę.
"Włoch w śniegach Rosji" jest relacją absolutnie wyjątkową. Epopeja włoskiego Korpusu Alpejskiego - porzuconego i praktycznie zdradzonego przez niemieckiego sojusznika - oraz jego tragiczne losy w czasie zimowego odwrotu znad Donu są jedną z najtragiczniejszych kart historii walk na froncie wschodnim. Osobiste relacje z tych wydarzeń są niezwykle rzadkie - bardzo niewielu zostało tych, którzy mogliby napisać wspomnienia. Jednak wartość chwytających za serce i przerażająco szczerych zapisków Mario Rigoniego jest podwójna.To nie tylko historia strzelców alpejskich, przejmujący opis ludzkich tragedii i donośny sprzeciw przeciwko absurdowi wojny. To przede wszystkim dowód na to, że nawet na dnie piekieł zawsze tli się nadzieja i człowiek, niezależnie od sytuacji i koloru munduru który nosi, wciąż może uchronić się przed ostatecznym szaleństwem - o ile nie zapomni, że jest człowiekiem.Mario Rigoni Stern (01.11.1921 - 16.06.2008) - Żołnierz Batalionu "Vestone" 6 Pułku Strzelców Alpejskich w dywizji "Tridentina". Walczył w Albanii, Grecji i w Rosji. Dwukrotnie odznaczony za odwagę. Uczestnik walk nad Donem i jeden z niewielu, którzy przetrwali tragiczny odwrót włoskiego korpusu alpejskiego zimą 1942/43 roku. Po kapitulacji Włoch więziony przez Niemców w Olsztynku (Stalag I B Hohenstein), skąd pieszo wrócił do Włoch.Swoje doświadczenia z walk na wschodzie opisał w wydanej w 1953 roku książce "Il sergente nella neve", którą jeden z krytyków zasłużenie porównał do "Anabazy" Ksenofonta. Laureat wielu prestiżowych nagród literackich, kandydat do literackiej Nagrody Nobla. Autor piętnastu książek i zbiorów prac. Pisarz, którego dzieła włączano do obowiązkowych lektur w szkołach oraz człowiek, który zawsze przedkładał niepowtarzalną samotnię włoskich gór i piękno surowego życia ponad literacką sławę.
Autor wspomnień to postać niezwykle barwna i wyróżniająca się w korpusie oficerów Powstania Warszawskiego. Człowiek o duszy artysty, aktor z zawodu, oficer konspiracji wileńskiej i warszawskiej, który w momencie próby życia i śmierci staje się bezkompromisowym, szaleńczo odważnym żołnierzem i dowódcą uwielbianym przez swoich podwładnych. Dzięki wrażliwej naturze jego wspomnienia stały się kapitalnym połączeniem opisu walk, życia codziennego powstańców, relacji międzyludzkich, zachowań, tych chwalebnych, jak i tych wstydliwych. „Szczerba” w swojej wspomnieniowej relacji to szczery żołnierz i człowiek. Dzięki temu odnajdziemy w tych wspomnieniach sceny, spostrzeżenia i refleksje, których próżno szukać
u innych powstańczych memorialistów. Jest tutaj walka, śmierć, strach, dezercje, ale i miłość oraz odwaga. Przeciwstawne uczucia łatwo dostrzeżemy w treści, a także w myślach autora. Zresztą wspomnienia rozdziela wyraźnie na dwie części cezura upadku Starówki, po którym wszystko jest już inaczej i gorzej. Samopoczucie autora zdecydowanie pogarsza się pomimo awansu, odznaczeń, jak i faktu uratowania życia z pożogi Starówki. Przychodzi zwątpienie, upada morale i dyscyplina, pojawiają się zachowania i zjawiska, których próżno było szukać na Starym Mieście. Jedną z takich szokujących dzisiaj scen jest stawienie się w ostatnie dni Powstania zdruzgotanego nadchodzącą kapitulację „Szczerby” na odprawie u mjra „Roga”. Stąd też i nadany przez autora tytuł wzięty częściowo z „Warszawianki”, ale będący jednak próbą podjęcia refleksji czy ta walka miała sens.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?