Polecamy całą serię najlepszych książek psychologicznych. Znajdziecie tu najciekawsze i najbardziej popularne poradniki i podręczniki. Setki tytułów, do których chętnie się wraca. Polecamy szczególnie książkę psychiatry Viktora Frankla, która opisuje jego traumatyczne przeżycia z obozów koncentracyjnych podczas II wojny światowej oraz podstawy jego metody leczenia zaburzeń psychicznych. To jedna z najbardziej wpływowych książek w literaturze psychiatrycznej. Ponadto proponujemy również słynną książkę autorstwa Cialdini Robert B.To znakomita książka z dziedziny psychologii społecznej, prezentująca techniki wywierania wpływ na ludzi.
Epitafium to druga część tryptyku, powstającego na przestrzeni kilkunastu lat. Opowiada o życiu jej głównego bohatera ? Krzysztofa Goldberga, druga część cyklu różni się jednak od pierwszej, zatytułowanej Poza konfesjonałem zarówno w warstwie językowej, jak i pod względem kompozycji. W pierwszej części mieliśmy do czynienia z narracją głównego bohatera, w drugiej oprócz słów Krzysztofa Czytelnik poznaje również punkt widzenia jego partnerki Anny. Dodatkowo pojawia się tu jeszcze jeden opowiadacz, przytaczający w trzeciej osobie dialogi bohaterów. Dzięki temu ukazane są dwa światy wewnętrzne, kobiety i mężczyzny, i zyskujemy pełniejszy wgląd w główny problem, prezentowany na kartach książki: dlaczego dwoje kochających się ludzi nie może spotkać się ze sobą ? gdzieś w połowie drogi ? i wyjść naprzeciw swoim pragnieniom i wzajemnym oczekiwaniom?
Każdy, kto choć raz w swoim życiu kochał, z powodzeniem odnajdzie się w świecie Anny i Krzysztofa. Zachęcamy także do potraktowania tej opowieści jako swoistego poradnika psychologicznego, dzięki któremu może uda się spojrzeć na ten szczególny przypadek relacji międzyludzkich, jakim jest związek erotyczny, z większym niż zwykle dystansem.
Niezwykła opowieść o poszukiwaniu wartości i sensu życia. O wewnętrznej przemianie i pokonaniu własnych słabości. To historia każdego z nas. Bo życie jest jak maraton?
Na dno rozpaczy zepchnęła powieściowego Radka miłość. Kobieta, którą kochał, odeszła, ujawniając nieznaną mu wcześniej cechę: okrucieństwo. Gdy wali się świat, trudno powiedzieć sobie: mogę. A jednak...
W maratonie trzydziesty kilometr to punkt krytyczny (tzw. ?ściana?) i dla Radka, bohatera powieści, przyszedł czas, by się z nim skonfrontować zarówno w biegu, jak i w życiu. Młody pediatra znalazł się na egzystencjalnym zakręcie: stracił pracę, nagle porzuciła go ukochana, z którą zamierzał założyć rodzinę. Z depresji wyrywa go przyjaciel, skłaniając, by pobiegł z nim w Cracovia Maraton oraz by skorzystał z pomocy psychologa. Trzymiesięczne ciężkie treningi w połączeniu z psychoterapią stają się dla Radka okresem szczególnej edukacji, kluczem do samopoznania. Pokonując własną słabość na 30 kilometrze, wygrywa siebie?
Zawsze znajdzie się jakiś powód, by zdrada mogła oblec się w szaty niewinności.
Kameralny dramat rozgrywający się między dwojgiem żyjących ze sobą, a coraz częściej obok siebie ludzi. Ich związek zamienia się powoli w ciąg pozornych, sztucznych gestów, przynajmniej do chwili, gdy mężczyzna zaczyna podejrzewać, że został zdradzony. ?Anomalie? to jednak nie tyle historia zdrady, co rzecz o teatrze zazdrości, która karmi się bardziej sama sobą niż rzeczywistością. Bohaterowie odgrywają tu role, siłą napędową wydarzeń są zaś bardziej ich wyobrażenia niż to, co dzieje się między nimi naprawdę.
?Szczęśliwego Nowego Roku? to opowieść o strachu przed śmiercią i braku akceptacji tego, co nieuniknione.
Karol Malherski umiera w szpitalu w noc sylwestrową, nie doczekawszy przeszczepu serca. W ostatnich godzinach życia towarzyszy mu jedynie jego własna śmierć. Karol nazywa ją Mal?akh (posłaniec) i nadaje jej postać kobiety Islamu. To od niej Malherski dowiaduje się, że nie istnieje jedna śmierć, uniwersalna dla wszystkich. W chwili poczęcia każdego z nas na świecie pojawia się indywidualna, ?osobnicza? śmierć przypisana konkretnemu człowiekowi. Jej zadaniem jest pomóc Karolowi przejść przez pokoje jego pamięci i spojrzeć ostatni raz na to, co umierając pozostawia za sobą.
Malherskiemu, równolatkowi PRL, u wezgłowia łóżka w agonalnym majaczeniu zjawiają się prezydent Wałęsa i znajomi biskupi. Obok nich na krześle przy łóżku umierającego przysiadają dawni towarzysze partyjni, a wśród nich również kolega ze studiów, opowiadający o swojej współpracy ze służbami specjalnymi. Rozrachunek Karola zawiera również reminiscencje chwil szczęśliwych ? smaków i zapachów z dzieciństwa, wspomnień ukochanego Paryża, egzotycznych podróży czy radości z bycia ojcem.
A wszystko zaczyna się od kradzieży bochenka chleba!. Historia byłego galernika Jana Valjeana, komisarza Javera, Fantyny, Kozety i bojowników z paryskiej barykady staje się wielowątkową powieścią rozgrywającą się w XIX-wiecznej Francji. Stanowi zarówno wnikliwe spojrzenie na socjologiczne mechanizmy rządzące społeczeństwem, jak i zadziwiająco trafną analizę natury ludzkiej. Ale przede wszystkim jest pełną wartkiej akcji i przygód historią z pogranicza kryminału.
Zadziwia fakt, że ta powstała w drugiej połowie dziewiętnastego wieku powieść, ciągle króluje na listach bestsellerów, jest jedną z najczęściej komentowanych książek w historii literatury. O niesłabnącej popularności ?Nędzników? świadczą liczne musicale, adaptacje filmowe i animowane. Historia Jana Valjeana, Javerta i Kozety znana jest nie tylko dorosłemu czytelnikowi, ale i młodemu odbiorcy.
Solala, debiutancką powieść Alberta Cohena (pierwszą część jego czterotomowej sagi Solal et les Solals), opublikowano we Francji w 1930 roku i entuzjastycznie przyjęto nie tylko w Paryżu, ale też w Genewie, Berlinie, a przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. „New York Times” pisał: „Dzieło rozwichrzone i wspaniałe, zasługuje, by czytać je po wielekroć. Nosi znamiona wielkości. Odsłania bowiem przed czytelnikiem nieznane głębie ludzkiej duszy, a to jest jedyne wiarygodne kryterium wielkości”. Podkreślano też nowatorstwo Cohena w warstwie językowej, stylistyce, jego absolutną oryginalność.
Solal to młody Żyd z Kefalinii, przystojny, inteligentny, o pantagruelicznej ambicji, cieszący się szalonym powodzeniem u kobiet. Wykorzystując to, uwodzi żonę konsula Francji, a kiedy wybucha skandal, ucieka z wyspy i przez Marsylię udaje się do Paryża. Tu otwiera się przed nim upragniona szansa kariery: jako oportunista z łatwością wkręca się w sfery rządowe, poślubia córkę premiera i dzięki intrygom zdobywa ministerialne stanowisko. Ale to nie koniec jego przygód i perypetii miłosnych…
Czwarty tom "Kronik", zamykający autobiograficzny cykl Cendrarsa, składa się z trzech części. Ich spoiwem jest wszechobecna nuta zadziwienia i zachwytu nad urodą i różnorodnością świata w jego najbardziej niepospolitych przejawach. Przed oczyma zachwyconego czytelnika przesuwa się procesja niezwykłych ludzi i przedziwnych zwierząt, migają niczym barwny film egzotyczne krajobrazy. Olbrzymi, przyjacielsko nastawiony mrówkojad bandeira, brazylijskie siedmiokolorówki na pokładzie transatlantyku, "prześliczna kretynka" - bezrobotna paryska roznosicielka chleba - obok świętego Józefa z Copertino, ekstatyka i lewitanta - pokornego niezguły i półgłówka, któremu sławę zapewniły "loty wsteczne". W raporcie o świętych ekstatykach autor wspomina świętą Teresę z Avili i świętego Jana od Krzyża. Bohaterem ostatniej części powieści jest Brazylijczyk, Oswaldo Padroso, odkrywca nowej konstelacji: "Gwiezdnej Wieży Eiffla", śmiertelnie zakochany od lat młodzieńczych w Sarze Bernhardt. Wrażliwość i czułość, z jaką autor pochyla się nad tym, co dziwaczne, niewiarygodne, żałosne czy wzbudzające pogardę, sprawia, że Gwiezdna Wieża Eiffla jest dziełem na wskroś mistycznym, przepojonym organiczną religijnością, o przejmującym, głęboko duchowym przesłaniu.
Książka wprowadza czytelnika w cykl autobiograficzny, który wyraźniej jeszcze niż inne dzieła Cendrarsa odzwierciedla życie włóczęgi i awanturnika, a nade wszystko fascynującą osobowość poety obdarzonego niezwykłą wyobraźnią i gwałtownym, często nawet brutalnym temperamentem.
Zgodnie z podtytułem autora - to komedia geriatryczna, w której czytelnik zagląda kolejno w umysły ośmiorga pensjonariuszy domu pomocy. Z wielkim wyczuciem, psychologiczną przenikliwością i humorem maluje Johnson obraz stopniowo zanikających, niejednokrotnie zmagających się z demencją i dezintegracją świadomości w trakcie pewnego wieczora. Zapis strumienia myśli poszczególnych postaci za każdym razem zajmuje dwadzieścia jeden stron, precyzyjnie odpowiadając każdej minucie akcji. Te same sytuacje przedstawiane z ośmiu perspektyw stopniowo odsłaniają nowe, coraz bardziej przerażające aspekty życia staruszków, a tytułowa przełożona na koniec okazuje się najmniej normalna ze wszystkich.
Mądre, wzruszające i pełne humoru, nisentymentalne opowiadanie o chorobie i śmierci, w którym magia przedziwnie splata się ze szpitalną rzeczywistością.
W końcu mamy okazję poznać nowych sąsiadów. Wprowadzili się tydzień temu, ale nie było czasu, żeby pogadać, więc zapewne dlatego nie zauważyliśmy, że kobieta jest w ciąży. I to bardzo zaawansowanej.
- Cudownie! - zachwycamy się, podchodząc do ogrodzenia. -Wie już pani, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka?
Dlaczego właśnie o to pytamy? Odpowiedź jest prosta - ponieważ płeć ma duże znaczenie. Ma olbrzymi wpływ na przyszłe związki, osobowość, umiejętności, pracę, zainteresowania, zdrowie, a nawet na to, jakim dane dziecko będzie rodzicem. Dlatego 68 procent przyszłych matek i ojców chce znać płeć dziecka przed jego urodzeniem. I dlatego tak naiwna wydaje nam się odpowiedź:
- Nie, jest nam wszystko jedno. Byle tylko było zdrowe. Większość partnerów w Ameryce pragnie mieć co najmniej dwoje
dzieci różnej płci. Cieszą nas różnice między nimi, nawet jeśli trochę się przejmujemy związanymi z tym problemami. Czy ten ruchliwy chłopczyk, który tak wylewnie okazuje swoje uczucia, zdoła się na tyle powściągnąć, by uważać na lekcjach? Czy uda mu się nawiązać dobre relacje z kolegami i nauczycielami? Czy kiedy dorośnie, wciąż będzie okazywał uczucia lub choćby z nami rozmawiał?
Gdy chodzi o dziewczynkę obawy, dotyczą czegoś innego. Teraz jest taka pewna siebie i ciekawa życia. Czy w gimnazjum też będzie szukać owadów i myśleć o dalekich planetach? Czy będzie równie asertywna w swojej pierwszej pracy? Czy kobietom z jej pokolenia łatwiej będzie łączyć obowiązki domowe i zawodowe? Chłopcy różnią się od dziewczynek. I chociaż w przeszłości było to oczywiste, obecnie staje się to niemal objawieniem dla wielu rodziców. Ponieważ wychowaliśmy się w epoce równych praw, zakładamy - lub przynajmniej mamy nadzieję - że różnice mają charakter społeczny, a nie wrodzony. Nie mamy przecież problemów w kontaktach z osobami przeciwnej płci, możemy rozmawiać o sporcie i o gotowaniu i rywalizować w pracy - co daje nam poczucie, że mężczyźni niewiele różnią się od kobiet.
Zmienia się to jednak zasadniczo, kiedy sami mamy dzieci. Rozbieżności są tak wielkie, że nie sposób nie zwrócić na nie uwagi.
Jak wielu rodziców mogłabym podać mnóstwo przykładów różnic między moją córką a dwoma synami: Julia uwielbia zakupy, a Sama iToby'ego trudno namówić na to, żeby raczyli przymierzyć dżinsy. Nie tak dawno Julia przez cały wieczór rysowała wróżki, a chłopcy biegali po domu, walcząc na miecze z pianki. Nawet we wczesnym dzieciństwie Julia układała swoje pluszaki na ręcznikach, żeby „im zmienić pieluszki". Natomiast Toby'ego i Sama w tym wieku zajmowało na przykład to, ile rzeczy uda im się wsadzić do wnętrza naszego magnetowidu.
W dodatku, jak wielu współczesnych rodziców, chcę podkreślić, że wcale nie zachęcaliśmy naszych dzieci do angażowania się w takie typowe dla określonej płci zabawy. Wręcz przeciwnie, wiele z zabawek konstrukcyjnych, takich jak drewniane czy plastikowe klocki, kupiliśmy dla Julii, która jest naszym najstarszym dzieckiem. Staram się też chwalić opiekuńcze zachowania chłopców, kiedy na przykład Sam tuli Toby'ego albo głaszcze naszego myszoskoczka, i nigdy nie protestuję, kiedy chcą mi pomóc gotować.
Oczywiście, rodzice nie mogą zachować pełnej neutralności, gdy chodzi o płeć dziecka. Niezależnie od tego, jakie zabawki czy ubranka im kupujemy, i tak inaczej traktujemy synów i córki - być może dlatego, że sami dysponujemy długim doświadczeniem związanym z płcią. Jednak wydawało mi się, że z moimi dziećmi będzie inaczej. Jestem neurobiologiem, kiepsko gotuję i trudno mnie uznać za typową kobietę. Mój mąż, który też jest naukowcem, bardziej
pasuje do roli typowego mężczyzny (naprawia na przykład różne rzeczy w domu, pod warunkiem, że w telewizji nie ma akurat meczu), ale jest milszy i bardziej czuły niż wiele znanych mi kobiet. Mimo to, proszę: Julia w skupieniu robi kwiaty z papieru i bawi się domkiem playmobil, a Sammy korzysta z wyrzutni samochodów hot wheels i chce koniecznie zagrać w przydomową odmianę bejsbolu. Nawet malutki Toby z cienkim głosikiem staje się ostatnio coraz bardziej chłopięcy, gdyż fascynują go ciężarówki, samoloty, piłki i różnego rodzaju elektryczne urządzenia.
Tak, chłopcy różnią się od dziewczynek. Mają inne zainteresowania, poziomy aktywności, progi czuciowe, możliwości fizyczne, reakcje emocjonalne, sposoby nawiązywania kontaktów, możliwości skupiania uwagi i uzdolnienia. Te różnice nie są duże i w wielu przypadkach znacznie mniejsze niż u dorosłych. Mali chłopcy płaczą, małe dziewczynki kopią i popychają. Jednak kontrasty pogłębiają się wraz z wiekiem, na co wskazują coraz bardziej alarmujące statystyki, które mają tak duży wpływ na nasze podejście do wychowywania dzieci.
Oto najbardziej oczywista różnica: chłopcy znacznie częściej mają problemy z nauką i rozwojem i czterokrotnie częściej zapadają na takie choroby jak autyzm, ADHD czy dysleksja. Z kolei dziewczynki są dwa razy bardziej narażone na depresję, stany lękowe i zaburzenia jedzenia. Prawdopodobieństwo, że chłopcy zginą w wypadkach, jest o 73 procent wyższe, a dwa razy wyższe, że staną się celem brutalnych ataków (pomijając te o charakterze seksualnym). Prawdopodobieństwo targnięcia się na własne życie jest u dziewcząt dwa razy większe niż u chłopców, ale prawdopodobieństwo powodzenia takiego aktu jest trzykrotnie większe u chłopców.
W szkole i na studiach to dziewczęta zwykle dostają lepsze stopnie. Większość studentów w USA to obecnie kobiety - bo aż 57 Procent. Mimo to mężczyźni zdobywają średnio o dwadzieścia pięć punktów więcej na egzaminie SAT, który sprawdza przydatność do studiów, i jest ich cztery razy więcej na kierunkach politechnicznych. I chociaż kobiety są ogólnie lepiej wykształcone, to zarabiają zwykle o ponad 20 procent mniej niż mężczyźni.
Płeć* ma znaczenie. I chociaż możemy próbować traktować dzieci tak samo, to jednak dziewczynki i chłopcy dysponują zupełnie innymi cechami i w czasie dorastania muszą stawić czoło różnym wyzwaniom. Chłopcy są na początku słabsi, wolniej dojrzewają i częściej chorują. Trudniej przychodzi im nauczenie się języka, bardziej skomplikowanych czynności motorycznych, a także panowanie nad swoimi zachowaniami, co jest bardzo potrzebne, by mieć dobry start w szkole. Ostatnio z powodu olbrzymiego nacisku na osiągnięcia szkolne te cechy stanowią poważne upośledzenie nawet w gimnazjach i liceach, gdzie dziewczynki biją ich na głowę, jeśli idzie o stopnie, osiągnięcia naukowe i pozalekcyjne.
Dziewczynki mają łatwiej na początku szkoły i zmienia się to dopiero w okresie dojrzewania, kiedy tracą pewność siebie i zainteresowanie ścisłymi przedmiotami, a ich kobiecość wyznaczają uroda i uległość. Następnie, kiedy przejdą już pole minowe, jakim jest ten okres, czekają na nie jeszcze większe wyzwania, kiedy to muszą godzić swoje ambicje z kobiecymi potrzebami, a potem wychowanie dzieci z pracą zawodową.
Te różnice mają więc swój rzeczywisty wymiar i stanowią prawdziwe wyzwanie dla rodziców. Musimy nauczyć się tego, jak wspierać nasze córki i synów i pomagać im, a także wiedzieć, jak ich traktować, chociaż mają tak różne potrzeby.
Sama zajmuję się badaniem mózgu i uważam, że nie poradzimy sobie z tym problemem, jeśli nie zrozumiemy, skąd biorą się owe rozbieżności. Co w mózgu chłopców i dziewczynek wywołuje takie a nie inne predyspozycje, reakcje czy możliwości? Czy mózgi kobiet i mężczyzn różnią się czymś zasadniczym? Czy chłopcy i dziewczynki mają już od urodzenia inne „oprogramowanie"?
Kiedy zabierałam się do opisywania tych różnic, wydawało mi się to łatwe. Sądziłam, że wystarczy znaleźć badania porównujące dwa typy mózgów, a następnie powiązać je z różnicami językowymi, emocjonalnymi, matematycznymi i innymi, dotyczącymi obu płci. W ten sposób powinno mi się udać jasno wytłumaczyć czytelnikom, na czym polegają różnice.
Jako biolog wiem, że dziewczynki i chłopcy jeszcze w fazie płodowej podlegają działaniu innych hormonów, które mają olbrzymi wpływ na ich późniejsze zachowania. Receptory tych hormonów pojawiają się bardzo wcześnie w mózgu płodu, gdzie zapewne tworzą (wraz z różnymi u obu płci genami) obwody neuronów, które ostatecznie określają te uzależnione od płci różnice.
Jednak po wyczerpujących poszukiwaniach okazało się, że istnieje bardzo mało dowodów na to, że mózgi dziewczynek i chłopców się różnią. Oczywiście, niektóre badania wykazały odmienności, kiedy jednak przyjrzałam się uważnie wszystkim danym - nie tylko tym, które potwierdzają istnienie znanych różnic, ale naprawdę wyważonym wynikom naukowych badań - musiałam przyznać, że do tej pory udowodniono jedynie dwie rzeczy.
Po pierwsze to, że mózgi chłopców są od 8 do 11 procent większe od mózgów dziewczynek. Ta różnica utrzymuje się przez całe życie i w zależności od płci może być źródłem żartów lub defensywnych zachowań, ale ma to wyraźny związek z większą wagą i wzrostem mężczyzn przy urodzeniu i w dorosłości.
Druga różnica ujawnia się na początku okresu dojrzewania, kiedy to można zauważyć, że mózg dziewczynek dojrzewa od roku do dwóch lat wcześniej niż chłopców. I znowu odzwierciedla to ogólne tendencje rozwoju płciowego, gdyż dziewczynki o rok lub dwa lata wcześniej rozpoczynają okres dojrzewania.
Zapewne można wysnuć różnego rodzaju teorie na temat tego, jak większy mózg powoduje, że chłopcy są bardziej aktywni, agresywni i lepsi w zadaniach technicznych i wymagających orientacji przestrzennej. Trudno jednak zrozumieć, jak mniejszy mózg miałby wpływać na interpersonalną i werbalną przewagę kobiet. Fakt, że mniejszy mózg pierwszy osiąga pełną dojrzałość, może wskazywać na ogólnie szybszy program dojrzewania. Jednak nie mamy wielu dowodów, z badań elektroenfalograficznych (EEG) czy innych mierzących rzeczywistą aktywność mózgu, które potwierdzałyby tę tezę.
Jeśli weźmiemy pod uwagę najnowsze wyniki badań, należy założyć, że różnice między mózgami są znacznie mniejsze niż ogólnie znane różnice w zachowaniu. Oczywiście, opisano badania dzieci potwierdzające istnienie niewielkich rozbieżności w przetwarzaniu danych zmysłowych, a także w obwodach odpowiedzialnych za pamięć i mowę, rozwój płatów czołowych oraz w szybkości i skuteczności opracowywania informacji w układzie nerwowym. Dlatego będę chciała poddać je ocenie i wyjaśnić, jaki mają wpływ na zachowanie chłopców i dziewczynek. Jednak ogólnie rzecz biorąc, ich mózgi są zadziwiająco podobne. Mózgi dzieci są bardzo do siebie zbliżone - tak jak ich androgyniczne ciała - co zmienia się dopiero w dorosłości.
Nie znaczy to jednak, że neurobiologia nie ma nam nic do powiedzenia na temat różnicy płci u dzieci. Wręcz przeciwnie. By się o tym przekonać, musimy zająć się nowszą jej gałęzią. Tak się składa, że właśnie na tej dziedzinie koncentrują się moje badania.
Zajmuje się ona plastycznością układu nerwowego. Ten niezbyt poetycki termin kryje prawdziwą poezję związaną z tym, że nasz mózg zmienia się pod wpływem doświadczeń. Tak jak z wytworzonego z ropy naftowej plastiku można formować torby na zakupy, butelki, rury, zabawki czy inne przedmioty, tak też nasze mózgi mogą w niemal cudowny sposób zmieniać się w zależności od zadań, jakie przed nimi stoją. Wszystkie elementy naszego systemu
nerwowego, takie jak neurony odpowiedzialne za przekazywanie sygnałów, ich aksony i dendryty, dzięki którym neurony łączą się ze sobą, synapsy stanowiące miejsca tych połączeń i komórki glejowe uczestniczące w procesach metabolicznych, odpowiadają na doświadczenia życiowe i ulegają ciągłym przekształceniom, by się do nich dostosować. Mózg zmienia się, gdy uczymy się chodzić i mówić, kiedy zapamiętujemy, kiedy dojrzewamy, gdy się zakochujemy lub pogrążamy w depresji i wówczas, gdy zostajemy rodzicami.
Plastyczność stanowi podstawę uczenia się, a także kompensacji uszkodzonych funkcji po urazie mózgu. A w dzieciństwie mózg jest znacznie bardziej plastyczny czy też giętki niż kiedykolwiek później. Jego oprogramowanie następuje w dużej mierze pod wpływem najwcześniejszych doświadczeń - w fazie prenatalnej po okres dojrzewania.
Mówiąc krótko, nasz mózg będzie taki, jakim go ukształtujemy. Wszystkie nasze czynności, na przykład czytanie, bieganie, wybuchy śmiechu, liczenie, dyskusje, oglądanie telewizji, zbieranie prania, koszenie trawy, śpiewy, płacz, całowanie i tak dalej, stanowią wzmocnienie aktywnych obwodów mózgu kosztem tych nieaktywnych. Uczenie się i ćwiczenia przeprogramowują nasz mózg. Biorąc więc pod uwagę to, że chłopcy i dziewczęta spędzają zupełnie inaczej czas w okresie dojrzewania, należy się spodziewać sporych różnic w funkcjonowaniu ich mózgów w dorosłości.
Wszystko więc sprowadza się do biologii, niezależnie od tego, czy wynika z samej natury, czy wychowania. Różnica płci widoczna w zachowaniu musi być odzwierciedlona w mózgach, ale wraz z dorastaniem dzieci te dysproporcje w coraz mniejszym stopniu wynikają z genów i hormonów. Istnieją oczywiście różnice, które biorą się z biologii - tempo dojrzewania, przetwarzanie informacji sensorycznych, poziom aktywności, skłonność do grymaszenia oraz (jak najbardziej!) typy zabaw. Postaram się je opisać szczegółowo w następnych rozdziałach.
Jednak najbardziej znane różnice między mężczyznami i kobietami dotyczące zdolności poznawczych, takich jak mówienie, czytanie, liczenie, a także zdolności interpersonalnych, takich jak agresja, empatia, skłonność do podejmowania ryzyka i potrzeba współzawodnictwa, w dużym stopniu wynikają z uczenia się. To prawda, że wyrastają one z podstawowych instynktów i są zakorzenione w sposobie funkcjonowania mózgu, ale można je znacznie rozszerzyć poprzez różne ćwiczenia, modele do naśladowania i wzmocnienia, którym już od urodzenia podlegają dziewczynki i chłopcy. Sami naukowcy przestali traktować naturę i wychowanie jako wrogie, zwalczające się siły i uważają, że muszą one współdziałać. Oczywiście, chłopcy i dziewczynki przychodzą na świat wyposażeni w różne geny i hormony. Jednak to, czy z zygoty o kariotypie XY rozwinie się chłopiec, a z zygoty XX dziewczynka, zależy od stałej interakcji genów i środowiska, która zaczyna się już w wodach płodowych i trwa odmierzana lekcjami tańca, meczami, zajęciami z matematyki i fizyki, a także towarzyskimi dramatami, które wciąż potwierdzają to, że nasze społeczeństwo jest podzielone pod względem płci.
Biologowie określają tę interakcję mianem epigenetyki - kiedy to środowisko działa na lub przez geny. Tak właśnie kształtują się wszystkie nasze cechy. Na przykład wzrost jest w dużym stopniu określony przez geny, ale niezależnie od potencjału genetycznego dziecko i tak nie urośnie, jeśli będzie niedożywione. Podobnie dzieje się w przypadku wagi, która ostatecznie zależy od sposobu odżywiania, nawyków jedzeniowych i środowiska (obecnie w wielu częściach świata absurdalnie nasyconego kaloriami). W jeszcze mniejszym stopniu dziedziczymy cechy psychiczne - zwykle w 50 procentach, jeśli idzie o inteligencję i osobowość - ale tutaj również bardzo istotne jest środowisko, w którym się rozwijamy.
Weźmy na przykład pod uwagę język, czyli to, co nas najbardziej odróżnia od innych stworzeń. Wszystkie zdrowe dzieci rodzą się z takimi strukturami w mózgu, zwykle w lewej półkuli, które dają im wrodzoną zdolność rozumienia i tworzenia mowy. Jednak kształtowanie tych obszarów w sprawne obwody odbywa się pod wpływem samego języka - dziecko w czasie pierwszych lat życia
słyszy przecież miliony słów w znaczących kontekstach. Wiemy
0 tym, ponieważ dzieci głuche od urodzenia cierpią później przez całe życie na niewydolność mowy, jeśli deprywacja słuchowa trwa dłużej niż kilka pierwszych lat życia. Te części mózgu, które odpowiadają za mowę, po prostu nie tworzą u nich odpowiednich obwodów neuronalnych ze względu na brak doświadczeń językowych.
Głuchota jest przykładem skrajnym, jednak ogromne znaczenie doświadczeń językowych jest widoczne u wszystkich dzieci. Język i dialekty, w jakich je wychowano, znajdują swoje odzwierciedlenie w oprogramowaniu ich mózgów. Dlatego można adoptować dziecko z bardzo odległego kraju, a kiedy dorośnie, będzie mówiło dokładnie tak jak osoby, z którymi przebywało.Tę fazę wczesnego uczenia się nazywamy okresem krytycznym, zaczyna się on w momencie urodzin i trwa do dojrzewania. Dorośli mogą się oczywiście też nauczyć nowego języka, ale wiąże się to z ciężką pracą i w niczym nie przypomina prostej, instynktownej nauki małego dziecka, zaś rezultaty są zwykle znacznie gorsze.
Dorastanie jako chłopiec lub dziewczynka oznacza, że w pewnym sensie jest się od urodzenia poddanym oddziaływaniu różnych języków. Ich mózgi od początku nie są jednakowe - dodatkowe geny w chromosomie Y u chłopców mają zatem olbrzymi wpływ na pozostałe (co odbija się na ich późniejszym zachowaniu), a także podstawową strukturę mózgu. Jednak pełny rozwój męskich albo żeńskich cech charakteru zależy również od stopnia uczestnictwa dzieci w typowo męskiej lub kobiecej kulturze. Jest to tak ważne jak wybór kołysanek czy też jedzenia, które dajemy swoim pociechom. […]
Fragment wstępu
Różowy mózg niebieski mózg
Spis treści:
Podziękowania
Wstęp
1. Różnice w zarodku
2. Pod różowym lub niebieskim kocykiem
3. Uczenie się przez zabawę w latach przedszkolnych
4. Początek szkoły
5. Cudowne słowa
6. Płeć, matematyka i fizyka
7. Miłość i wojna
8. Czas na rozejm
Przypisy
Bibliografia
Ilustracje
Indeks
Rok 1957. Interesy rodzinnej księgarni Sempere i Synowie idą tak marnie jak nigdy dotąd. Daniel Sempere, bohater Cienia wiatru, wiedzie stateczny żywot jako mąż pięknej Bei i ojciec małego Juliana. Następny w kolejce do porzucenia stanu kawalerskiego jest przyjaciel Daniela, Fermín Romero de Torres, osobnik tyleż barwny, co zagadkowy: jego dawne losy wciąż pozostają owiane mgłą tajemnicy. Ni stąd, ni zowąd przeszłość Fermina puka do drzwi księgarni pod postacią pewnego odrażającego starucha. Daniel od dawna podejrzewał, że skoro przyjaciel nie chce mu opowiedzieć swej historii, to musi mieć ważny powód. Ale gdy Fermín wreszcie zdecyduje się wyjawić mroczne fakty, Daniel dowie się "rzeczy, o których Barcelona wolałaby zapomnieć".
Jednak niepogrzebane upiory przeszłości nie dadzą się tak łatwo wymazać z pamięci. Daniel coraz lepiej rozumie, że będzie musiał się z nimi zmierzyć. I choć zakończenie powieści wydaje się ze wszech miar pomyślne, to Ruiz Zafón mówi nam wprost, że "prawdziwa Historia jeszcze się nie skończyła. Dopiero się zaczęła".
Rok 1957. Interesy rodzinnej księgarni Sempere i Synowie idą tak marnie jak nigdy dotąd. Daniel Sempere, bohater Cienia wiatru, wiedzie stateczny żywot jako mąż pięknej Bei i ojciec małego Juliana. Następny w kolejce do porzucenia stanu kawalerskiego jest przyjaciel Daniela, Fermín Romero de Torres, osobnik tyleż barwny, co zagadkowy: jego dawne losy wciąż pozostają owiane mgłą tajemnicy. Ni stąd, ni zowąd przeszłość Fermina puka do drzwi księgarni pod postacią pewnego odrażającego starucha. Daniel od dawna podejrzewał, że skoro przyjaciel nie chce mu opowiedzieć swej historii, to musi mieć ważny powód. Ale gdy Fermín wreszcie zdecyduje się wyjawić mroczne fakty, Daniel dowie się "rzeczy, o których Barcelona wolałaby zapomnieć".
Jednak niepogrzebane upiory przeszłości nie dadzą się tak łatwo wymazać z pamięci. Daniel coraz lepiej rozumie, że będzie musiał się z nimi zmierzyć. I choć zakończenie powieści wydaje się ze wszech miar pomyślne, to Ruiz Zafón mówi nam wprost, że "prawdziwa Historia jeszcze się nie skończyła. Dopiero się zaczęła".
Bohater kolejnej powieści Krasnodębskiego to 40-letni psycholog, który próbuje odbudować swoje życie. Rozwiedziony, uzależniony od hazardu mężczyzna, dręczony zmorami przeszłości, widzi nadzieję na ratunek dla siebie w związku z ukochaną z lat szkolnych. Gdy szanse na szczęśliwe życie stają się realne, do głosu dochodzą dawne lęki i zagrożenia. I tu, jak zawsze u Krasnodębskiego, zaciera się granica między rzeczywistością a podświadomością. Podróż, jaką bohater podejmuje, by odszukać utracone ciepło , to śmiertelna zabawa, która nigdy się nie kończy.
Trzydziestoczteroletni bohater to wolny strzelec, dziennikarz piszący na zlecenie. Nie potrafi sobie ułożyć życia: rozwiódł się z żoną, czuje się samotny i opuszczony. Nękają go sny o hotelu Dolphin, w którym przed laty mieszkał ze swą przyjaciółką Kiki - luksusową call girl. Kiki zaginęła bez wieści, a teraz w snach wzywa go do tamtego hotelu. Haruki - nasz bohater - wraca do hotelu Dolphin, który przeszedł zaskakującą transformację z obskurnej nory w luksusowy hotel. Tam, próbując wpaść na trop Kiki, wkracza w inny świat mieszczący się na 16 piętrze budynku, świat równoległy, który jest dla niego jedynym realnym. W hotelu poznaje też recepcjonistkę, Yumiyoshi, która przeżyła podobne doświadczenie i w której Haruki się zakochuje. Jedynym śladem Kiki jest film, w którym zagrała epizodyczną rólkę u boku kolegi Haruki z gimnazjum. Prowadząc swe prywatne śledztwo w sprawie zaginionej, przeżywa jedną przygodę po drugiej i poznaje wiele fascynujących osób. Tańcz, tańcz, tańcz to połączenie tajemniczości, rzeczywistości ze światem nierealnym i mistycyzmu. Fantastyczna narracja, bogate portrety bohaterów i doskonały, gawędziarski styl, w czym Murakami jest niezawodny.
Kiedy po nowatorskim, słynącym z techniki strumienia świadomości Ulissesie wydawało się, że nie sposób już pójść dalej, James Joyce stworzył utwór pod pewnymi względami jeszcze radykalniejszy. W 1939 roku, po siedemnastu latach mozolnego tkania Work in Progress (Dzieła w Toku), zanurzył czytelników w mroczną podświadomość Finnegans Wake.
Jak głosi jedna z wielu prób interpretacji, ostatnia książka Joyce?a to podróż w głąb ludzkiej, boskiej czy kosmicznej, pogrążonej we śnie zbiorowej jaźni, dla której irlandzki pisarz wynalazł specjalną mowę ? symfonię skomponowaną z neologizmów i wielojęzycznych kalamburów. Z czasem ten oniryczny, wzniesiony na ruinach wieży Babel wszechświat urósł do rangi prawdziwego mitu, mającego swych zaprzysięgłych zwolenników i równie nieprzejednanych wrogów. Żaden utwór literacki nie wzbudził tylu kontrowersji ? po dziś dzień Finnegans Wake uchodzi za najbardziej tajemniczą książkę XX wieku, a być może i całej literatury.
Dzięki brawurowemu przekładowi Krzysztofa Bartnickiego, ukazującemu się pod tytułem Finneganów tren, z tym legendarnym dziełem może wreszcie zapoznać się polski czytelnik. Wydawca dołożył wszelkich starań, aby możliwie wiernie odtworzyć oryginalny kształt książki ? jej format, czcionkę, zaprojektowaną zgodnie z sugestiami Joyce?a okładkę, oraz wywiedzioną z matematyczno-geograficznych proporcji liczbę stron, jak wiele wskazuje, zaplanowaną przez autora. W oryginale Finnegans Wake zawsze wydawane było w identycznej, 628-stronicowej objętości i taką objętość ma również polski przekład. Dołącza on do elitarnego klubu niewielu powstałych do tej pory kompletnych tłumaczeń tej jedynej w swoim rodzaju książki.
Arcydzieło inteligentnego humoru pełne błyskotliwych spostrzeżeń, freudowskich pomyłek i gier słownych
W połowie lat siedemdziesiątych w Ameryce ogarniętej rewolucją seksualną pastor Tom Marshfield, choć żonaty, cudzołoży bez umiaru. Gdy sprawa wychodzi na jaw i w parafii wybucha skandal, trafia do specjalnego ośrodka dla "upadłych" księży. Przez miesiąc ma za zadanie - w ramach terapii - codziennie prowadzić zapiski. I każdego dnia rano, spisując swoją historię, wspominając dzieciństwo i lata młodości, snuje rozważania na temat życia i śmierci, seksu, Boga, natury cudów, małżeństwa, zdrady, chrześcijaństwa, wiary i wielu innych kwestii. Siłą nawyku "wygłasza" również kilka kazań, w których prezentuje dość niekonwencjonalne podejście do biblijnych treści.
Z tej miejscami zabawnej, miejscami zaś poruszającej spowiedzi, pełnej błyskotliwych spostrzeżeń, freudowskich pomyłek i gier słownych, wyłania się jedna z najbardziej barwnych i kontrowersyjnych postaci stworzonych przez Updike'a - lubieżnego duchownego, którego jedyną przypadłością, według własnej diagnozy, jest człowieczeństwo.
Spośród utworów Johna Updike'a (1932-2009) Rebis opublikował w serii "Mistrzowie literatury" jego powieści Szukajcie mego oblicza i Miasteczka oraz zbiory opowiadań A potem... i Łzy mojego ojca, natomiast w serii z Salamandrą - Terrorystę, powieść zaliczaną do najważniejszych dzieł literackich ostatnich lat, oraz Czarownice z Eastwick i Wdowy z Eastwick.
Miesiąc niedziel - fragment książki
Najmocniej przepraszam za moje wyznanie i pochodzenie; jestem chrześcijańskim pastorem, do tego Amerykaninem. Zapisuję te stronice w czasie, gdy rozwikływane są tajemnice prezydenta Nixona. Choć to ja uległem, pokusa należy do innych: moi strażnicy położyli przede mną plik niezapisanych kartek - jak szacują, powinny mi wystarczyć na cały miesiąc. Kalanie ich ma być moją jedyną terapią.
Mój biskup, niech mu mitra lekką będzie, zarządził (a raczej zaproponował jako inne wyjście niż groteskowy rytuał suspen-sy), aby sprowadzono mnie na tę pustynię, z dala od zielonej i gęsto zaludnionej krainy, gdzie moja parafia, jak to ładnie ujmują Francuzi, se trouve. Ma to być miesiąc regeneracji - myślę o nim raczej w kategoriach „deprywacji", mój stan bowiem oficjalnie określono mianem seksualnej ńksacji, niepohamowanego pociągu do kobiet. A może by „pociąg" zamienić na „wyciąg", co należałoby zinterpretować w ten sposób, że jestem oto duchowym bratem połamanych sportowców, którzy muszą spędzić bezczynnie miesiąc pośród białych wydm pościeli i północnych dawek. Wątpię (zaprawdę, na imię mam Thomas), czy to zadziała. Według mojej diagnozy, nie cierpię na nic groźniejszego niż człowieczeństwo, i to właśnie zamierzam głosić. Choć choroba jest poważna, powinienem skromnie dodać, że w moim przypadku prawie nie ma mowy o gorączce, a plamy owszem, występują, ale tylko jeśli zbada się prześcieradło. Masturbacja!
Twa wybawcza nuta na zdumionym akordzie „ja"! Peany do świętego Onana później.
Czuję, że zaczynam się rozkręcać, co wcale nie jest moją intencją. Niechaj mój niepohamowany pociąg pozostanie nieuleczalny. Żaden stary prestidigitator pośród przekrzywionych luster empatycznej terapii nie da się wyciągnąć, popiskujący, z tego lśniącego kapelusza ostatniej szansy.
Konkrety!* Motel - sprzeciwiam się nazwaniu go sanatorium, ośrodkiem resocjalizacji lub zakładem karnym - ma kształt litery O, a ściślej mówiąc, litery omega. Pierścień pokoi wokół basenu wieńczą od frontu dwa proste korytarze, gdzie mieszczą się, na lewo, recepcja, biura, toalety oznaczone płciowo bydlęcymi sylwetkami oraz maleńka świetlica mocno udekorowana plastikowymi paciorkami i pocztówkami z kośćmi dinozaurów, pozbawiona jednak wszelkich magazynów i czasopism, które mogłyby nadmiernie podniecić pacjentów - o, przepraszam: gości - aktualnościami. Po przeciwnej stronie, przy drugiej stopce Q, znajdują się stołówka i bar. Szklana ściana baru jest przyciemniana chemicznym fioletem, przez który przenika pustynny krajobraz karłowaciejącej bylicy i bladych, bogatych w skamieliny gór w oddali. Ściana stołówki, przynajmniej podczas śniadań, przybrana jest w ciężkie waniliowe zasłony, spomiędzy których na grejpfruty i szkło zastawionych stołów z niemal słyszalnym trzaskiem jasności padają sztylety światła. Ośrodek ten wydaje się, jeśli nie wyludniony, to przynajmniej nawet w połowie niezapełniony. Wyłącznie mężczyźni w średnim wieku, każdy siedzi przy swoim stole z oschłym gardłem, odchrząkując co chwila i powstrzymując się od nerwowych po-gaduszek pośród stołowych sreber. Czuję, że tworzymy świeżą „partię", w większości niedawno przybyłą. Jesteśmy bladzi. Jesteśmy powściągliwi. Jesteśmy oszołomieni. Personel, który zerka i czai się, jak gdyby przygotowywał zasadzkę, składa się po części z zaciągających białych babiszonów o niebieskich oczach wyblakłych do koloru alkalicznego nieba i siedzeń ich wytartych dżinsów, reszta zaś to ponętne autochtonki, których bezgłośny krok i sztywne czarne włosy gryzą się z falbaniastymi pistacjowymi uniformami, które są zmuszane wkładać kelnerki. Gdy rano podawano mi posiłek, czułem, że traktuje się mnie z szacunkiem albo strachem, jak gdyby dla uniknięcia zakażenia. Potencjalny temat: dotyk i świętość. Bóg jako Najwyższa Zaraza. Noli me ta«gere. Zarazki i ołtarz. Wspólny kielich kontra jednorazowe papierowe kubeczki: ileż to godzin mego zawodowego życia schrupała ta liturgiczna debata (apokaliptyczni antysep-tycyści wśród diakonów kontra holistyczni obrońcy wielkiego Graala). Mniejsza z tym. Uwolniłem się od tego, na miesiąc lub na zawsze. Krzyżyk (nomen omen) na drogę.
Cóż mogę ci powiedzieć? Przyjechałem o północy, skołowany. Lotnisko piekielnie czyste, lekka sucha bryza. Zielony busik z pseudokowbojem za kółkiem wwiózł nas w olbrzymią godzinę pochłaniającej pustynnej ciemności. Przy szklanych drzwiach czekała pokaźnych rozmiarów jejmość, niezniekształcona, ale nieatrakcyjna, co bez wątpienia zaważyło na powierzeniu jej tej delikatnej funkcji. Najwyraźniej jest tu szefową. Jej godność, jeśli mnie nie mylą zatkane wciąż po locie uszy, brzmi pani Prynne. Twarz dużego, białego, z niewiadomych powodów zachwyconego sobą żółwia. Wyciągnięta biała szyja, jak przy dumnym uniesieniu głowy lub jakby uwierał ją kołnierzyk. Szczekliwym głosem przedstawiła nam regulamin. Nam: muskularnemu irlandzkiemu księdzu i trzeciemu nowicjuszowi - mamroczącemu nieśmiałemu przybyszowi z Tennessee, drobnemu, zgarbionemu mężczyźnie z pełnym nadziei uśmieszkiem niepoprawnego grzesznika, prawdopodobnie jakiś wykolejony głosiciel odnowy religijnej, który dorabiał sobie jako oszust ubezpieczeniowy. Regulamin (przekazany naszej gospodyni przez finansujące pobyt biskupstwa i zarządy): posiłki o ósmej, dwunastej trzydzieści i dziewiętnastej. Bar otwierany w południe. Świetlica zamknięta od czternastej do siedemnastej. Rano: pisać, ad libidum. Po południu: ćwiczenia fizyczne, najlepiej golf, choć istnieją też warunki do uprawiania jeździectwa, pływania i tenisa. Wieczorem: gry planszowe lub karty, najlepiej poker. Mnóstwo zakazów. Żadnych poważnych dyskusji, doktrynalnych tudzież interpersonalnych. Żadnych lektur prócz tych eskapistycznych: kolekcja angielskich powieści detektywistycznych i humorystycznych z okresu międzywojennego dostępna w biblioteczce świetlicy. Zakaz dotyczy przede wszystkim Biblii. Żadnej religii, żadnych odwiedzin, żadnych listów, ani wychodzących, ani przychodzących. Żadnych wycieczek do miasta (najbliższe, odległe o sześćdziesiąt kilometrów, nosi nazwę Sandstone), choć przewidziano kilka wycieczek autokarowych w teren w późniejszym czasie.
Ale przecież już wiesz to wszystko. Kim jesteś, drogi czytelniku?
Kim ja jestem?
Podchodzę do lustra. Pokój wciąż poszturchuje mnie licznymi kątami obcości, choć jeden nocleg wygładził już kilka kanciastości. Wiem, gdzie jest łazienka. Och, ta nieskazitelna, niewidocznie odnawiana sanitas wynajmowanych łazienek, które kuszą, żeby nie tylko pozbyć się ubrań, ekskrementów, cząstek przesolonego steku wołowego spomiędzy zębów, ale też skóry z brudem i naszych bolączek ze skórą, a potem spuścić to wszystko w toalecie, której hałaśliwa łapczywość spłukiwania tak nagannie kontrastuje z zapchaną ospałością toalet pozostawionych przez nas w domu, tak już przepełnionych nami, że spłukują z największym trudem! Lustro obramowuje twarz. Nie rozpoznaję jej jako własnej. Nie pasuje do mego wewnętrznego światła podobnie jak abażur lampy mostowej do żarówki.
Ten abażur. Ten przekrzywiony abażur. Przetrącony. Ten ziemisty worek, który czas sprał na odcień papieru z makulatury, niezmazywalnie poplamionego i odbarwionego, papieru mimo wszystko z obwisłością topniejącej gumy i erozją widoku z lotu ptaka, gdzie każda z niezliczonych zmarszczek jest głębokim kanionem mogącym pomieścić wszystkie zwłoki z ostatnich czterech dziesięcioleci. Nie moje. Ale mruga, kiedy ja mrugnę; zajmuje, widzę to w lustrze, tę samą przestrzeń, gdzie krzyżowałyby się perspektywy, z których postrzegam różne wystające krawędzie pokoju, gdyby pojawił się eteryczny kreślarz. Te zęby należą do mnie. Każde wypełnienie, każda plomba jest żałosną historią, którą mógłbym wyśpiewać. Te oczy - otworami w masce. Przez które prześwituje błękit nieba, jak na jednym z tych przedziwnych obrazów Magritte'a. Oczy Boga, moje powieki.
Zło jest żywiołem, któremu łatwo ulec?
Historia rozpoczyna się w Wigilię Bożego Narodzenia, gdy grupa przyjaciół zgromadzonych w starym dworze, przy kominku snuje opowieści o duchach. Jeden z obecnych opowiada trzymającą w napięciu historię matki i jej dziecka nawiedzanych przez tajemnicze widmo... Losy tych dwojga najbardziej poruszają Douglasa, przypominają mu o niesamowitych zdarzeniach, które spisała jego dawna przyjaciółka, guwernantka? Pod piórem Henry?ego Jamesa, niekwestionowanego mistrza niuansów, ta zgrabna, krótka historia zmienia się w prozatorskie arcydzieło, pełne wieloznaczności i pytań, na które nie ma jasnych odpowiedzi.
?W kleszczach lęku? przeniesiono w 1999 r. na wielki ekran, a w rolę wuja sierot wcielił się Colin Firth.
James to jedyny spośród amerykańskich pisarzy, którego w kulturze literackiej bez wahania nazywa się Mistrzem.
"The New York Times"
Najbardziej przenikliwa opowieść o istocie zła jaka kiedykolwiek powstała...
"The Independent"
Henry James (1843?1916) wybitny amerykański pisarz, krytyk i teoretyk literatury, reprezentant realizmu psychologicznego. W swoich znakomitych powieściach zgłębiał mentalność Amerykanów, zderzając ją z kulturą europejską.
Dramat mężczyzny rozpadającego się psychicznie. Pracownik agencji reklamowej, niespełniony pisarz, nie wytrzymał tempa pędzącej cywilizacji. Jego niepohamowaną obsesją stał się seks?
Czyta: Włodzimierz Press.
Przejmująca opowieść o losach niezwykle inteligentnego i żywotnego zwierzęcia, toczącego nieustanny pojedynek z człowiekiem i swoimi biologicznymi braćmi. Świat szczura jest naturalistycznie okrutny, a w tle zawsze obecny jest człowiek, współtwórca tego mrocznego świata. Powieść została entuzjastycznie przyjęta na międzynarodowym rynku księgarskim.
Czyta: Arkadiusz Bazak.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?