KATEGORIE [rozwiń]

Lynn Lauber

Okładka książki Wszystko jest możliwe. Od marzenia do spełnienia

24,20 zł 13,90 zł

Artykuł chwilowo niedostępny

Jak często powtarzasz, że coś jest niemożliwe? Czy porzuciłeś marzenie ponieważ wydawało ci się ono zbyt trudne do zrealizowania? Jak często zdarza Ci się myśleć, że Twoje życie mogło się potoczyć w lepszym kierunku? Wszyscy mamy niespełnione marzenia, niezrealizowane cele i nieudane podejścia do ważnych dla nas wyzwań. Ta książka ma na celu uzmysłowienie nam, że nigdy nie jest za późno, by coś w swoim życiu zmienić. Została ona napisana przez dwie znane i cenione pisarki publikacji z zakresu rozwoju duchowego. Jej fabuła oparta jest na prawdziwej historii człowieka, którego silna wola i niezłomność powinny być inspiracją dla każdego czytelnika. Jednocześnie, podobnie jak i pozostałe książki z serii Magia życia, ujawnia czar i niezwykłość, jakie możemy odkryć w każdym przeżytym przez nas dniu. Bohaterem publikacji jest Jewgienij Pietrowicz Woronin, który marzy o staniu się największym magikiem świata. Niestety jest on jednocześnie bardzo nieporadną osobą. Jewgienij nie zważa na swoje ograniczenia tylko krok po kroku realizuje własne marzenie. Jest jednocześnie ostatnią osobą, która mogłaby w siebie zwątpić. Weź udział w niezapomnianej wędrówce w poszukiwaniu nadziei i natchnienia. W jej trakcie zrozumiesz, że nie ma rzeczy niemożliwych. Książka udowadnia, jak ważna jest wiara w siebie i swoje marzenia. Nawet, gdy nękają Cię wątpliwości, a otaczają negatywne emocje, pomimo wszelkich przeciwieństw możesz stać się tym, kim chcesz. Chcieć znaczy móc!  
Okładka książki Kwantowa więź. Od fizyki do cudów

29,20 zł 16,78 zł

Artykuł chwilowo niedostępny

Od fizyki do cudów Świat jest pełen zjawisk, których nie udało się dotychczas wyjaśnić naukowcom. Jak to możliwe, że matka wie, że coś złego przytrafiło się jej dziecku, zanim ktokolwiek ją o tym poinformuje? W jaki sposób instynktownie wyczuwamy, kto dzwoni, zanim podniesiemy słuchawkę? Na te i wiele innych pytań odpowiada książka, która na zawsze odmieni Twoje spojrzenie na więzi międzyludzkie. Ujawnia ona prawidłowości fizyki kwantowej w oparciu o doświadczenia braci bliźniaków – Charliego i Jacka Franklinów. W dzieciństwie doskonale wyczuwali oni, kiedy drugi z nich znajdował się w niebezpieczeństwie, był smutny lub bardzo szczęśliwy. W dorosłym życiu każdy z braci wybrał odmienną ścieżkę. Jack pozostał w rodzinnym mieście, podczas gdy Charlie zaciągnął się do armii i został wysłany do Afganistanu. Po tym jak Jacka nawiedza poczucie, że coś zagraża jego bratu, próbuje nawiązać z nim kontakt. Pomaga mu w tym nauczyciel fizyki, który rzuca nowe światło na łączącą ich więź oraz połączenia, które są zbudowane pomiędzy ludźmi na całym świecie. Książka ta stanowi wspólny projekt dwójki nieszablonowych pisarzy. Gregg Braden to bestsellerowy autor New York Timesa, który jest uważany za światowego pioniera łączenia nauki z duchowością. Lynn Lauber opublikowała kilka własnych książek, a także współpracowała z wieloma wybitnymi autorami. Jej eseje ukazały się w The New York Times.  Poznaj znakomitą opowieść o kwantowych więziach, w których tkwi każdy z nas, ale niewielu jak na razie nauczyło się z nich świadomie korzystać Fragment książki Kwantowa więź Peter poznał Manuele, gdy pracował w Fermilab, jednym z wiodących laboratoriów w kraju. Dopiero co skończył MIT' i zbliżał się do szczytu naukowej kariery - był na prostej drodze do zostania gwiazdą w swojej dziedzinie. Manuela była jedyną kobietą, w związek z którą był zaangażowany, a której nie imponował za bardzo, która nie postawiła go na piedestale. Tylko raz, gdy opowiadał jej o kwantowej teorii zwanej stanem splątania, wydawała się zainteresowana. „Stan splątania zakłada, że gdy raz cząstki się złączą, pozostają połączone na poziomie energetycznym, nawet jeśli na poziomie fizycznym będą rozdzielone. I naprawdę interesujący fakt jest taki, że niezależnie, czy odległość między nimi będzie wynosić kilka milimetrów, czy też szerokość galaktyki, nie wpłynie na to połączenie. Stan splątania istnieje w świecie rzeczywistym, ale nie potrafimy go zobaczyć. Potrafimy go jednak odczuć, gdy tylko nić połączenia zostanie nawiązana". - Splątanie, tak - powiedziała, obejmując go obiema rękami. - To właśnie to. - Przytuliła go tak mocno, że czuł ciepło jej ciała i zapach jej długich, czarnych włosów, tak słodki i wyraźny, jakby dopiero wynurzyła się z olejku wytłoczonego z tropikalnych kwiatów. Leżeli w łóżku, w którym na początku romansu spędzali wiele godzin. Sprawiała, że czuł się jak zamroczony miłością chłopiec, a nie jak wysoce szanowany naukowiec. Pochodziła z Gwatemali. Jej matka była pomocą domową i gdy Manuela miała 16 lat, ściągnęła ją do Stanów z rodzinnej wioski Santiago Atitlan, by mogła studiować. Przez cały czas trwania studiów dziewczyna pracowała, polerując podłogi, i właśnie jako sprzątaczka trafiła do Fermilab w czasie, gdy pracował tam Peter. Z ciemnymi włosami i rysami twarzy Majów, wyróżniała się na tle wszystkich tych pastelowych blondynek, które znał wcześniej. Zanim zaczęli się spotykać, zauważył, że dość często, kiedy odkurzała korytarz przed jego biurem, przysłuchiwała się jego słowom, gdy opisywał innym postępy swoich prac. Pierwszy raz rozmawiali ze sobą w stołówce po tym, gdy znów zobaczył, że kręciła się przy jego drzwiach. Siedziała sama, wydawała się tajemnicza i nieodgadniona... Jadła z pachnącej, lekko tłustej torebki, którą naszykowała jej matka. - Zauważyłem, że przysłuchiwałaś się mojej prezentacji - powiedział i zatopił zęby w hamburgerze z frytkami. - Tak - odpowiedziała. - Twoje zajęcia są bardzo lubiane. Lubisz serowe enchiladas? Zaszokowało go to. Żadnego przypochlebiania się. Żadnego plecenia andronów. Natychmiast narodziło się pomiędzy nimi poczucie bliskości. Później zorientował się, że taki ma sposób bycia. - Tak - odpowiedział, a ona podała mu dwie zwijki z topionym serem i przyprawami, które okazały się jedną z najlepszych rzeczy, jakich próbował w swoim życiu. Od tego czasu często jadali w swoim towarzystwie, nieraz prawie w ogóle się do siebie nie odzywając. Jej obecność była niezwykle silna. Nawet gdy Manuela była nieobecna, Peter czuł ją obok siebie. Wreszcie zapytał, czy nie zechciałaby pójść do kina albo na kolację. Domyślał się jednak, że zajęcia te będą jak na nią zbyt konwencjonalne - i nie pomylił się. - Żadnych filmów, ale chętnie się z tobą przespaceruję. Albo coś dla ciebie ugotuję, co wolisz - powiedziała i uśmiechnęła się powalające. Okazało się, że sama była geniuszem: rozpoznawała drzewa zarówno na podstawie kształtu liści, jak i wyglądu kory, a ptaki nie tylko po śpiewie, ale i po piórach. Jeśli chciało się dopatrzeć konstelacji wśród gwiazd lub zidentyfikować motyla, to właśnie ją należało poprosić o pomoc. Peter nigdy wcześniej nie spotkał kogoś takiego jak Manuela. Wkrótce niemal co tydzień jadali u niej kolacje, po których chodzili na długie spacery, przeciągające się do zmroku. Przez długi czas pozwalała mu wyłącznie trzymać się za rękę. Później mógł ją pocałować, aż wreszcie pozwoliła mu spędzić noc w swojej maleńkiej kawaler-ce. Zakochał się w Manueli bez jakichkolwiek fajerwerków, aż sam ledwo to dostrzegł. Zaczął jednak marzyć o wspólnej przyszłości: wyobrażał sobie, że biorą ślub i mieszkają w domku na odosobnionej farmie wraz z niesamowicie pięknymi córeczkami, Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. Ktokolwiek wymyślił to powiedzenie, trafił w sedno. Zamiast zrealizować te marzenia, Peter wiódł dotychczasowe życie: ciągle pracował nad badaniami. Tak jak wszyscy pozostali pracownicy laboratorium, czuł, że znajduje się o krok od wielkiego odkrycia. Czasem był tak pochłonięty pracą, że nie oddzwaniał, gdy Manuela próbowała się z nim skontaktować. Powtarzał sobie, że jej to wynagrodzi. Później jednak nie mógł sobie nawet przypomnieć, czy choć raz powiedział jej, jak bardzo ją kocha.  
Okładka książki Mój najlepszy nauczyciel

24,20 zł 13,31 zł

Artykuł chwilowo niedostępny

Bardzo często mamy problem z przebaczeniem drugiej osobie. Nie potrafimy puścić w niepamięć przeszłych krzywd i wypowiedzianych bez namysłu słów. Zagłębiamy się w swoich uprzedzeniach i tracimy szansę na obiektywne spojrzenie na czyjeś działania. Co ciekawe, sami nie czujemy się z tym dobrze, ale nie przeszkadza nam to w pielęgnowaniu w sobie uprzedzeń i gniewu wobec innego człowieka. Ryan Kilgore, bohater książki „Mój najlepszy nauczyciel” znał smak urazy aż za dobrze. Miał żal do własnego ojca, który go opuścił w dniu jego narodzin. Gdy negatywne emocje zaczynają rzutować na rodzinę Kilgore'a, ten uświadamia sobie, że musi uleczyć niezagojone rany by nie poświęcić własnego szczęścia na ołtarzu gniewu. Wyrusza więc na poszukiwania ojca, rozpoczynając tym samym podróż, która odmieni jego życie. Dr Wayne W. Dyer – znany na całym świecie autor książek i wykładowca zajmujący się tematyką samorozwoju – wspólnie z Lynn Lauber stworzyli publikację, która każdego z nas powinna skłonić do refleksji. Jest to inspirująca opowieść o tym, jak zmienić ból i cierpienie w przebaczenie i miłość, a także – jakie nauki możemy czerpać z najtrudniejszych stawianych przed nami wyzwań. Po lekturze tej publikacji może okazać się, że ktoś, kogo uważasz za najbardziej zaciekłego wroga, jednocześnie jest osobą, której najwięcej zawdzięczasz. Musisz jednak sam do tego dojść. Przed Tobą najważniejsza lekcja. Fragment książki Mój najlepszy nauczyciel Od nienawiści do miłości Rozdział 5 Tej nocy nie mógł spać - scena, która wydarzyła się w piwnicy, wciąż jawiła mu się przed oczami. Czemu ukazał mu się ojciec? Dlaczego tak nagle zniknął? Czy te halucynacje mogły świadczyć o jakimś urazie mózgu? Może miał wylew? Powinien poinformować o tym So-phie. Ciekawe, czy zaniepokoiłaby się tym tak bardzo, że kazałaby mu iść do lekarza? - Co się dzieje? - wymamrotała. - Godzinami przewracasz się z boku na bok. - Nie wiem. Po prostu nie mogę zasnąć. - Chcesz o tym porozmawiać? - powiedziała łagodnym tonem, gładząc go po plecach. -Nie. Przez chwilę nie mówiła nic. - To może weźmiesz jakiś środek nasenny? Przez ciebie ja też nie mogę spać, a jutro mam wiele spraw do załatwienia. Wstał, połknął tabletkę i położył się na kanapie. Chciał powiedzieć jej o wyprawie do Michigan, o wspomnieniach i dziwnym śnie na jawie o ojcu, ale bał się. To wszystko brzmiałoby zbyt dziwacznie. Zapewne wysłałaby go do terapeuty. Myślał o tym, by wrócić do łóżka i przytulić się do niej, co zawsze pomagało mu zasnąć, ale nie chciał znowu jej niepokoić. Kanapa gryzła go w skórę nawet przez warstwę narzuconego na nią prześcieradła. Co gorsza, tuż za ścianą spał Logan, chrapiąc i jęcząc zapewne z powodu dręczących go koszmarów. Przemknęło mu przez myśl, że najpewniej już zrujnował synowi życie. Całą noc myślał o dziwnym spotkaniu z Robertem, zastanawiając się, co to było i co mogło oznaczać. Jeszcze więcej uwagi poświęcał temu, jak kiepsko zareagował na pierwszą po latach szansę rozmowy z ojcem, nawet jeśli był to tylko wytwór jego wyobraźni. Dlaczego od razu nie zapytał go, czemu porzucił rodzinę? Dlaczego nie zapytał, w jaki sposób Robert chce zadośćuczynić im za lata pełne cierpienia? Im więcej nad tym rozmyślał, tym bardziej przepełniały go oburzenie i żal. Od razu powinien był mu przyłożyć, zaciągnąć do Logana, powinien był... Mimowolnie zapadł w sen. Wcześnie rano był już na nogach, gotowy do podróży. Wszedł do kuchni, gdzie Sophie kręciła się przy ekspresie do kawy, wpopisowy sposób udając, że wszystko jest wpo-rządku. Mimo to pomiędzy nimi dało się wyczuć napięcie. - Dzień dobry - powiedziała, nalewając kawę i nie podnosząc wzroku znad kubka. - Czy ludzie od konferencji dostali twoją pracę na czas? - Nie dostałem od nich potwierdzenia, więc pewnie dowiem się, gdy będę na miejscu. To nie takie istotne. I tak nikt nie czyta tych dzienników. Sophie odwróciła się w jego stronę. - Naprawdę? Myślałam, że od tej publikacji zależy twoja praca. To przecież dlatego zachowywałeś się wczoraj jak tyran i upokorzyłeś własnego syna przed jego przyjaciółmi. - Posłuchaj, Sophie, może wczoraj trochę przesadziłem. Przykro mi z... - Zawsze ci przykro, Ryan, ale dopiero po wszystkim - przerwała mu Sophie. - A nam jest przykro, kiedy to wszystko się dzieje. Wyszła na korytarz i zawołała Logana: - Szybko, kochanie. Czas wyruszać! Ryan stał w drzwiach i brał swoje walizki, gdy zauważył trzęsącego się Logana czającego się na szczycie schodów. Wyglądało, jakby czekał, aż Ryan wyjdzie. Serce Ryana uderzyło mocniej. - Hej kolego. Jesteś już duży. Pilnuj mamy, jak mnie nie będzie, w porządku? Logan nie odpowiedział, ani nawet nie spojrzał w jego kierunku. - Niedługo wrócę. Wciąż nic. Ryan wyszedł z domu, opuszczając jedną obcą mu krainę, by udać się w podróż do innej. Mimo iż Ryan podróżował przez ostatnią połowę swojego życia, nadal nieustannie irytowały go niewygody napotykane w trakcie podróży. Godzinny przejazd autobusem na lotnisko spędził w towarzystwie gadatliwych biznesmenów rozmawiających przez telefony komórkowe i uniemożliwiających mu jakże potrzebną drzemkę. Kolejki przy odprawach ciągnęły się w nieskończoność, a przy bramce kontrolnej utknął za Hinduską, której turkusowe sari uruchomiło alarm i - co za tym idzie -długotrwałą i skrupulatną procedurę kontroli. W samolocie było niemiłosiernie gorąco, a siedzący obok niego mężczyzna skropiony był bardzo intensywnie pachnącą wodą po goleniu, co w połączeniu z jego gadatliwością doprowadziło Ryana na skraj obłędu. Po wylądowaniu musiał czekać na wynajęty samochód, bo ktoś zgubił numer jego rezerwacji. Gdy wreszcie znalazł się w samochodzie, niemal natychmiast utknął w korku. Promienie słońca odbijały się od metalowych karoserii setek uwięzionych na drodze samochodów. Z tej perspektywy San Francisco, które tak bardzo chciał zobaczyć, nie różniło się prawie niczym od autostrad na przedmieściach Nowego Jorku, którymi podróżował co tydzień. Tam przynajmniej był w swoim własnym samochodzie. Teraz, gdy włączył klimatyzację w małym tandetnym wynajętym pojeździe, nie poczuł wcale chłodu. Kręcił pokrętłami i ustawiał nawiewy w różnych pozycjach, ale najwyraźniej wiatrak nie działał. Każdy z tych irytujących detali był dla Ryana osobistą zniewagą, a rosnące niezadowolenie z życia zaczęło odciskać trwałe piętno na jego twarzy. Nawet on sam dostrzegał to, gdy patrzył w lustro podczas porannej toalety. Jego oczy były zmrużone, a zęby zaciśnięte. Wyglądał, jakby nieustannie wdawał się z kimś w konfrontację. Pomyślał, że jeśli nie będzie uważał, to wkrótce zacznie przypominać swoją babkę - kobietę z trwale wymalowanym na twarzy rozgoryczeniem. Gdy dotarł w końcu do hotelu, w którym miała się odbyć prezentacja, był wykończony. Wszedł do atrium, gdzie ujrzał wielki napis powitalny: „Konferencja poświęcona Nowej Zielonej Planecie: ekologia, różnorodność oraz przyszłość Ziemi". Spora grupa gości rejestrujących się na konferencję rozmawiała ze sobą, przeglądając broszury i informatory. Widok ten wzbudził w Ryanie poczucie pewności siebie. Nareszcie miejsce, w którym go doceniają i w którym jest kimś. Założył okulary i zaczął studiować plan dnia. Odkrył, że jego prezentację przeniesiono do o wiele mniejszego pomieszczenia. Powód tej zmiany wprawił go w osłupienie: w uprzednio zarezerwowanej dla niego sali i o wcześniej ustalonej porze miał przemawiać Al Gore. Podniósł wzrok znad planu i zobaczył jak Gore wchodzi do atrium, wdając się w rozmowę z jednym z organizatorów. Ryan podszedł do młodego mężczyzny wprowadzającego zmiany na liście. - Nie wiedziałem, że będzie tu Gore. Młody mężczyzna uśmiechnął się. - Nikt nie był tego pewien, dowiedzieliśmy się w ostatniej chwili. [...]
Okładka książki Malując przyszłość

24,40 zł 14,87 zł

Artykuł chwilowo niedostępny

Życie potrafi zaskakiwać. Przekonał się o tym dobitnie Jonathan Langley, który w wyniku nieuleczalnej choroby stracił wzrok. Z odnoszącego sukcesy malarza, przeistoczył się w samotnika żyjącego w czterech ścianach mieszkania, które od tego momentu stało się jego osobistym więzieniem. W duszy artysty zagościło wyłącznie zgorzknienie i niechęć do całego świata. Ale wtedy w mrocznym tunelu pojawił się promyk światła. Jonathan poznaje swoją nad wiek rozwiniętą, jedenastoletnią sąsiadkę, Lupe. Pomiędzy tą dwójką nawiązuje się niespodziewana przyjaźń. Radosna obecność dziewczynki rozbija skorupę skrywającą niewidomego artystę, ujawniając delikatnego mężczyznę, którego spotkała tragedia. Lupe ukazuje mu nowe perspektywy, jakie otwiera moc uprzejmości, współczucia i miłości. Ta, oparta na ponadczasowych naukach Louise L. Hay, powieść pomoże Ci zrozumieć terapeutyczny wpływ pozytywnego myślenia. Nauczy Cię ona również kierować się głosem serca i czerpać radość z każdego przeżytego dnia. Ta wyjątkowa książka czerpie z bogatego doświadczenia jej autorek. Louise L. Hay to popularna mówczyni i autorka licznych międzynarodowych bestsellerów, której książki rozeszły się na całym świecie w ponad 50 milionach egzemplarzy. Od ponad 30 lat pomaga ludziom z całego świata odkrywać i wykorzystywać swój pełen potencjał do rozwoju osobistego i samouzdrawiania. Lynn Lauber opublikowała trzy własne książki, a także współpracowała z wieloma innymi autorami. Jej eseje ukazały się w The New York Times. Teraz obie Autorki połączył swoje siły, by ukazać Ci magię życia! Malując przyszłość fragment książki Rozdział 1 Oto opowieść o miłości i nadziei - oraz o tym, jak dwoje nieznajomych uratowało się wzajemnie w momencie, który wydawał się być ostatnim. Był to kolejny, upalny lipcowy poranek w dzielnicy Mis-sion w San Francisco - dzielnicy, w której wszystko, co zielone i urocze najwyraźniej zniknęło. Wiekowe kasztany jadalne i brzozy już dawno zniknęły, a trawniki zastąpił czarny jak lukrecja asfalt. Lupę, jeżdżąca po podwórku na wrotkach, wydawała się wyjątkiem. Było w niej coś świeżego, nowego. Miała 11 lat, była gibka, a długie, ciemne włosy miała ściągnięte w kucyk. Przy odpowiednim oświetleniu emanowała ponadczasowym pięknem, starszym niż ona sama - przypominała świętą z włoskich fresków. Jednak gdy się cieszyła, na jej twarzy pojawiał się figlarny uśmiech, a w policzkach dołki - i znów była dziewczynką. Klucząc po okrągłym podjeździe podwórka, śpiewała sobie pod nosem piosenkę. „Stosowanie miłości poprawia mi samopoczucie. Jest wyrazem wewnętrznej radości". Zatrzymała się, by podziwiać staromodną różę, która pięła się po metalowym płocie i rozkwitła girlandami kwiatów w kolorze moreli. Zadarła głowę i spojrzała w kierunku okna na drugim piętrze, w którym, niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiła się brązowa jak orzech i bardzo pomarszczona twarz starszej kobiety. - Babciu, popatrz! - Sz, si. jMuy banita! Uważaj na kolce - zawołała starsza kobieta, jej słowa zagłuszało jednak brzmienie głośno odtwarzanej w mieszkaniu salsy. Lupę i tak nie zwróciłaby na nie uwagi, gdyż pochłonięta była pięknem. Wcale nie zmartwiło to Juany Saldany - sama nauczyła tego wnuczkę. To dzięki temu im wszystkim udawało się przetrwać. Babcia wróciła do mieszkania na drugim piętrze, wypełnionego pudłami po przeprowadzce i niecichnącym łomotem. Mieszkanie było obskurne, sprzęt wiekowy, a dywany zniszczone. Starszy mężczyzna wszedł cicho do pokoju z ogromną doniczkową rośliną, postawił ją w pokoju dziennym i ponownie zniknął w głębi mieszkania. Wkrótce do łomotu dołączył inny dźwięk - brzęczenie w mieszkaniu obok, pod numerem 206. Ponad hałasem rozległ się ostry, męski głos. - Słyszę cię, słyszę! - zawołał, wciskając guzik domofonu. Drzwi mieszkania 206 z hukiem otworzył Jonathan Langley, ponad pięćdziesięcioletni, wysoki mężczyzna o podłużnym, rozjuszonym obliczu. Rozwiane, szpakowate włosy nadawały mu wygląd wytworny i hulaszczy zarazem - wygląd księcia, którego spotkały ciężkie czasy. Twarz miał szczupłą, kości policzkowe wydatne, a usta pełne. Miał na sobie lnianą, drogą koszulę poplamioną sosem pomidorowym, oraz ciemne okulary w drucianej oprawce. W prawej dłoni trzymał garść dolarów. Wyjrzał na podwórko przez okno. - Wszedłeś już? - zapytał. Domofon nadal dzwonił. - Na miłość boską, już ci przecież otworzyłem! Pomknął do domofonu i po raz kolejny nacisnął guzik. Przez głośnik domofonu zabrzmiał głos dostawcy. - Jol, mam tu przesyłkę dla... Jonathan mu przerwał, z niewiadomego powodu był zły. Ostatnio wszystko wyprowadzało go z równowagi. Tylko w tym tygodniu do wybuchu doprowadził go licznik, dostawca chińskiej restauracji i mężczyzna, który raz na miesiąc przycinał mu włosy. Dlaczego? Ponieważ nienawidził faktu, że nie mógł się ruszyć ze swojego nędznego mieszkania i był zależny od innych. - Jol, wpuszczę cię jeszcze raz. Kiedy usłyszysz brzęczenie, otwórz drzwi. To ta wielka, metalowa rzecz tuż przed twoją twarzą. Zaklął, ponownie wciskając guzik. Dostawca wreszcie otworzył drzwi i wszedł. Lupę przestała jeździć i z zafascynowaniem przyglądała się głowie Jonathana, to pojawiającej się w oknie, to znów znikającej. Uciążliwy łomot, dochodzący z przylegającego mieszkania, stał się jeszcze głośniejszy. - Uciszycie się w końcu? - wrzasnął Jonathan, upuszczając część pieniędzy na podłogę. - Do licha! - Ukląkł i zaczął macać podłogę w poszukiwaniu gotówki. Dostawca wszedł po schodach i zastał Langley'a przeszukującego podłogę. - Mam paczkę dla pana Langley'a. - Bardzo dobrze wiem, jak się nazywam - powiedział Langley, nie wstając z podłogi, aż nie znalazł ostatniego dolara. Podniósł się z trudem i wręczył pieniądze dostawcy. - Proszę, odliczone. Poniżej rozległ się dźwięk wrotek. Lupę, po wejściu na korytarz, stała u dołu schodów i patrzyła w górę. - Żadnego jeżdżenia wewnątrz budynku! - krzyknął do niej Langley. - Idź jeździć po ulicy, co? To bardziej niebezpieczne. Po przyjęciu pieniędzy i wejściu za Langley em do mieszkania, dostawca wreszcie mógł przyjrzeć się twarzy gospodarza. - Więc, o kurczę, nie wiedziałem, że jest pan niewidomy. Jonathan spochmurniał i odwrócił się. - Połóż paczkę na stole i zabierz tę drugą. Jest gotowa do wysłania. Tylko ostrożnie! -Jol, znam się na swojej pracy. -Jol nie jest słowem - odpowiedział sztywno Langley i odszedł. Odwracając się do wyjścia, dostawca mruknął pod nosem - Za to fiut nim jest. Dostawca zbiegł ze schodów i wychodząc, spotkał Lupę. Posłał jej zirytowane, lecz i przyjacielskie spojrzenie. - Co za potwór. -Jest tylko zagubiony. - Znasz go? - Nie - odpowiedziała i zawahała się. -Jeszcze nie. Lupę mieszkała z dziadkami, ale często myślała o rodzicach, którzy wrócili do Meksyku. W ciągu ostatniego roku oboje stracili pracę w Stanach - jej ojciec na budowie, a matka jako sprzątaczka w domu opieki. Ponieważ nie posiadali dokumentów, nie mogli ubiegać się o zasiłek dla bezrobotnych, a mimo podejmowanych wysiłków nie mogli znaleźć zatrudnienia gdzie indziej. Lupę widziała, jak co wieczór wracali do domu unikając jej wzroku i rozmawiali między sobą przyciszonym, zmartwionym głosem. Zauważyła, że odliczali wymięte, schowane w szufladzie matki dolary. Obserwowała stopniowe chudnięcie i marszczenie się dotychczas radosnej twarzy ojca; zauważyła, że matka co wieczór wymyślała coraz to nowe sposoby przyrządzania ryżu lub fasoli. Przez te ostatnie miesiące, gdy ich sytuacja pogarszała się coraz bardziej, rodzina zmuszona była podjąć niesamowicie trudną decyzję o tym, kto pojedzie, a kto zostanie w Stanach. Ostatecznie zadecydowano, że Lupę pozostanie z dziadkami, a do Meksyku wrócą rodzice. Lupę przypominała sobie, za każdym razem odczuwając przy tym ból, tę przerażającą rozmowę, kiedy to matka przywołała ją do pokoju dziennego tym swoim wyjątkowym, oficjalnym głosem. - Tatuś i ja wracamy. Na razie musi być właśnie tak. Gdy Lupę się rozpłakała, matka wzięła ją w ramiona. -To nie na zawsze, mi amor - powiedziała, tłumiąc własne łzy. - Musisz zrozumieć, że tak będzie najlepiej. Fakt, że decyzja ta podyktowana była względami finansowymi, wcale niczego nie ułatwiał. Lupę tęskniła za obecnością ojca, który siedział przy niej, gdy uczyła się historii i pomagał w matematyce. Tęskniła za porannym śmiechem matki i sposobem, w jaki jej uśmiech rozjaśniał dzień. Tęskniła nawet za Axochiapan, meksykańską wioską, z której pochodziła, a która była bujna, piękna i skrajnie biedna. Gdy rodzice z nią mieszkali, rzadko myślała o ich wiosce; jednak teraz, gdy byli tak daleko, śniła o bugen-willach, o pobliskiej lagunie i tym ciepłym uczuciu, które przenikało ją, gdy sąsiedzi spotykali się po obiedzie w ogródkach, by ochłonąć po całym dniu. Przypominała sobie odwiedziny najlepszej przyjaciółki, Marii i wspólne zabawy w zakurzonym ogródku. Lupę zawsze była nauczycielką albo pielęgniarką, a Maria uczennicą lub pacjentką. Obie planowały, że gdy dorosną, zrobią kariery - nie tale, jak ich matki. Marzyły o pójściu na studia, posiadaniu własnych rowerów i możliwości samodzielnego udania się do sklepu, by kupić to, na co akurat miały ochotę. Lupę pragnęła przynajmniej odwiedzić rodziców i przyjaciół, ale babcia powiedziała jej, że to niemożliwe. Na taką ekstrawagancję nie było pieniędzy. A co, gdyby nie wpuścili jej z powrotem do kraju? Babcia przypomniała Lupę, że serce jej Dziadziusia nie wytrzymałoby kolejnego wstrząsu i rozpaczy. Ale tego akurat nie trzeba jej było przypominać. Lupę kochała dziadka, jego wymęczoną twarz, zaczerwienione oczy i wężowy chód. Raul Saldana był kiedyś energiczny i silny, budował domy i ścinał drzewa. Lupę nie pamiętała tych czasów - nim rozedma i choroba serca odebrały mu siły - ale po mieszkaniu porozstawiane były zdjęcia, na których było to widać. Zdjęcia te ukazywały również zupełnie inne wcielenie jej babci, w którym była ciemnooką pięknością noszącą we włosach kamelie. Do zdjęć tych dziadkowie pozowali w gustownych ubraniach - on miał kapelusz z szerokim rondem i haftowaną koszulę, a ona szeroką suknię z plisami i falbankami. Wyglądali na najbardziej energicznych ludzi na świecie, jakby mieli pozostać młodzi już na zawsze. Dla Lupę, ludzie ci żyli równocześnie ze starcami, jakimi stali się jej dziadkowie. W niektóre noce, w przytłumionym świetle bijącym z ekranu telewizora, niemal dostrzegała ich nałożonych na swe wyczerpane kopie.
  • Poprzednia

    • 1
  • Następna

Promocje

Uwaga!!!
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?
TAK
NIE
Oczekiwanie na odpowiedź
Dodano produkt do koszyka
Kontynuuj zakupy
Przejdź do koszyka
Oczekiwanie na odpowiedź
Wybierz wariant produktu
Dodaj do koszyka
Anuluj