„Kino artystów i artystek” to autorska historia kina awangardowego, eksperymentalnego, tworzonego przez osoby, które działały także na innych polach twórczych. Bohaterowie i bohaterki Marcina Giżyckiego są malarzami (Fernand Léger), rzeźbiarzami (August Zamoyski), filozofami (Guy Debord), wokalistkami (Yoko Ono), a przede wszystkim właśnie artystami i artystkami, których nie sposób tak łatwo sklasyfikować. Często działali i działały w wielu dziedzinach, od szeroko pojętych sztuk wizualnych po szeroko pojętą literaturę. Oczywiście nie brak tu także postaci fundamentalnych dla awangardy filmowej, by wymienić choćby Mayę Deren czy Shirley Clarke.
Autor opisuje filmy niemożliwe do znalezienia i podaje trudno dostępne informacje, a jednocześnie oswaja nas z kinem awangardowym. Pokazuje także, że film – który historia sztuki przez dekady traktowała jako zjawisko poboczne – w istocie był ważnym środkiem wypowiedzi artystów i artystek.
Marcin pisał limeryki do ostatniej chwili, czekając na lekarską wizytę w przychodni i zanosząc się od postcovidowego kaszlu. Gdy stracił przytomność, osunął się z krzesła i umarł, notes upadł pewnie obok niego na zabłoconą posadzkę. Ratownicy i policjanci zabezpieczyli go jako dowód rzeczowy. Bo jeśli ktoś umrze w miejscu publicznym, jest podejrzenie o współudział strony drugiej, trzeciej, czwartej, słowem wielu ukrytych pod pozorami normalności bandytów. Ponura biurokratyczna procedura ciągnęła się tygodniami. Koniec końców odzyskałam notes na posterunku policji/milicji i przepisałam z niego część limeryków. Stały się jego ostatnim głosem. Świat zna Marcina jako filmowca, reżysera dokumentów i animacji, filmoznawcę, fotografa, historyka i krytyka sztuki, dziennikarza, wydawcę, autora książek o filmie i sztuce dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, eksperta od bluesa i historii filmu animowanego, dyrektora międzynarodowego festiwalu filmowego, profesora kilku uczelni w Polsce i Stanach, świetnego przyjaciela, podróżnika i znakomitego kucharza. Ale żeby kolaże? I wierszyki? Jednej i drugiej pasji oddawał się trochę potajemnie, kiedy spałam, a arteria przy naszym domu cichła. Miłość do rymowanek odziedziczył może po mamie, która też w dyskrecji rymowała. Z absurdalnego humoru Edwarda Leara, Lewisa Carrolla, Hilairego Belloca, czy Algernona Charlesa Swinburnea przebija dowcip z cicha pęk, tak bliski Marcinowi; jego zamiłowanie do dadaizmu, Fluxusu, wszystkiego i wszystkich, którzy patrzą na rzeczywistość z przymrużeniem oka. Limeryki sprośne, limeryki polityczne, wierszyki głupie i poetyckie to antidotum na, chodzące zwykle w parze, zło i powagę. Oby ta książeczka stała się dla czytelników tym, czym była dla nas piosenka Monty Pythona Always Look on the Bright Side of Life; Always Look on the Bright Side of Death, którą śmiejąc się przez łzy śpiewaliśmy nad jego grobem. Niech wierszyki wywołają wzruszenie i śmiech. I zachowają pamięć o autorze o ułamek sekundy
Wiosną 2008 roku odbyliśmy z Agnieszką Taborską pielgrzymkę do źródeł bluesa, czyli pojechaliśmy do Delty Missisipi. [...]. Przejechaliśmy Deltę wzdłuż i wszerz. Szukaliśmy ostatnich juke jointów, niegdyś popularnych wiejskich barów, w których grywano muzykę i serwowano drinki. Tropiliśmy kluby bluesowe i miejsca kultu sławnych śpiewaków i śpiewaczek. Przekroczyliśmy nawet Missisipi, by dotrzeć do miejscowości Helena w Arkansas, gdzie mieści się radiostacja nadająca nieprzerwanie od 1941 roku program King Biscuit Time, w którym na żywo występowali tacy artyści, jak wirtuoz harmonijki ustnej Sonny Boy Williamson II, gitarzysta Robert Lockwood jr i pianista Pinetop Perkins. Odwiedziliśmy plantacje bawełny (a raczej to, co po nich zostało), w których pracowali niegdyś Muddy Waters i Charley Patton. [...] trafiliśmy na bluesowe urodziny jako jedyni nie-Afroamerykanie. No i poczuliśmy bluesa.Marcin Giżycki [fragment książki]
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?