Edward Chomik to niezwykła postać. Choć zajmuje się głównie bieganiem w kołowrotku i zjadaniem ziarenek, w jego małym ciele tkwi wielki duch rewolucjonisty i filozofa. W swojej małej klatce przeżywa istne katusze zniewolenia i marzy o wolności. Poznaje, co to samotność, niezrozumienie i… prawdziwa miłość. Całości dopełniają wyjątkowe, czarno-białe, komiksowe ilustracje. Doskonały prezent nie tylko dla właścicieli chomików, ale dla wszystkich wolnych duchem, dla których Edward może okazać się bardzo bliską postacią. „Po co pisać? Życie jest klatką pełną pustych słów” Edward Chomik
Książka dowodząca, że można wybrać się w podróż rowerową dookoła świata, nie mając pojęcia o wymianie dętki. O tym, jak można przejechać Chiny, nie potrafiąc posługiwać się pałeczkami. O tym, jak przeżyć mrozy Altiplano z jedną parą skarpetek i zepsutym namiotem.
Książka podróżnicza, w której nie znajdziecie sformułowań "sens życia" czy "poszukiwanie siebie", za to na pewno wiele razy zaśmiejecie się podczas lektury. Wesołej podróży!
Dzięki książce dowiemy się o: - wspaniałym rycerzu i zaklętej w zamek królewnie, - doborze niewłaściwym i niedoborze właściwym, - okrucieństwach miłości, - sensie życia kobiety, - Panu Cześku i innych chłopakach, czyli wszystkich sprawach z życia kobiet i mężczyzn.
Moja Francja to zbiór felietonów Patrycji Todo, autorki popularnego bloga pod tym samym tytułem. Jej ciekawe i często kontrowersyjne spostrzeżenia na temat kraju znanego jako kolebka kultury europejskiej i nowożytnej demokracji mogą dziwić, szokować, a nawet przerażać... Bo kto z nas mógłby sądzić, że w wielu francuskich rodzinach normą jest kąpiel raz w tygodniu? Jaka tak naprawdę jest Francja? Według autorki - trudna, zakompleksiona, zadzierająca nosa, tylko na pozór przyjazna cudzoziemcom, ale wciąż i niezaprzeczalnie piękna.
Czy prawdziwa miłość może zdarzyć się między ludźmi stojącymi po przeciwnych stronach barykady? Angelika przyjeżdża z Monachium do Krakowa z jednym celem: nakłonić Daniela do podpisania wyjątkowo niekorzystnego dla jego firmy kontraktu. Daniel oczekuje jej przybycia, mając w zanadrzu własną wersję umowy, której nigdy nie zaakceptuje szef Angeliki. Czy tych dwoje zdoła się porozumieć? I czy Daniel – niepoprawny uwodziciel i Angelika –dziewczyna z trudną przeszłością, przekonana, że musi radzić sobie ze wszystkim sama, mają szansę na coś więcej, niż służbowe negocjacje? Jedno jest pewne - w dzień św. Walentego wiele się może wydarzyć…
„Martwy punkt” to pierwszy tom bestsellerowej serii Louise Penny o Armandzie Gamache’u, niezwykłym detektywie z Sureté du Québec. Gamache, - elegancki, wyrazisty bohater – rozprawia się ze złem z wdziękiem i klasą Sherlocka Holmesa, a powieści o nim są prawdziwą gratką dla wielbicieli klasycznego kryminału! Małe społeczności także mają swoje mroczne tajemnice… W Three Pines, malutkiej wiosce pod Montrealem, zostaje zabita miejscowa emerytowana nauczycielka. Wszyscy zgodnie sugerują wypadek na polowaniu, ale inspektor Gamache podejrzewa, że wśród sielskiej przyrody kryje się coś o wiele bardziej złowieszczego. Powoli wychodzą na jaw głęboko skrywane sekrety izolowanej społeczności małej górskiej osady...
Ryan Gosling jest utalentowanym aktorem, ale to najmniej ważna z jego zalet. Istnieje co najmniej 100 powodów, żeby go kochać, i to właśnie je wszystkie wymienia ta zabawna książka. Niektóre z nich są co najmniej zaskakujące... Książka zawiera unikalne zdjęcia z różnych momentów kariery Goslinga, mnóstwo interesujących faktów z jego życia i dużo dobrych dowcipów. Prawdziwa gratka dla fanek i wyznawczyń!
Która kobieta choć przez moment nie marzyła, by być dziennikarką znanego czasopisma, chodzić na bankiety, jeździć na festiwale, mieć w komórce prywatne telefony celebrytów? Gdy Lucyna – samotna matka, córka, a czasem kochanka - zostaje szefową działu kultury wziętego tygodnika, jest pewna, że życie sprawiło jej najcudowniejszy prezent. Ale rzeczywistość przechodzi najśmielsze wyobrażenia, tyle że nie w tę stronę, w którą powinna… Czy lekarstwem na wszystko może być tajemniczy mężczyzna o zielonych oczach? Mnóstwo humoru, gigantyczna afera i oczywiście wielka miłość w romansie z życia wyższych sfer… redakcyjnych. Autorka, dziennikarka ukrywająca się pod pseudonimem, przysięga, że nie wyssała sobie tej historii z palca!
Menopauzę często określa się “drugim okresem dojrzewania”, ponieważ może być to czas chaosu, kiedy tracimy pewność, kim jesteśmy bądź dokąd zmierzamy. Zaczynamy zadawać sobie pytanie: “O co w tym wszystkim chodzi?” Niemniej mamy teraz olbrzymią przewagę nad nastolatkami – doświadczenie całego życia, na którym możemy się oprzeć. Tak więc menopauza może być dla nas wspaniałą okazją. Może być burzliwa i niepokojąca, lecz także wręczyć klucz do drugiego dorosłego życia, w którym tak wiele jest możliwe i osiągalne.
Podstawowe zmiany, które dokonują się w organizmie
Dostępne sposoby postępowania z menopauzą
Argumenty za i przeciw różnym terapiom
Zmniejszanie ryzyka choroby wieńcowej serca oraz osteoporozy
Bieżące i długoterminowe korzyści z terapii hormonalnej
Menopauza jest naturalnym etapem w życiu każdej kobiety. Zbliżając się do niej w wieku czterdziestu bądź pięćdziesięciu kilku lat, na pewno nie mamy poczucia starości. Przeważnie czujemy się silne i zdrowe, jesteśmy gotowe do podejmowania nowych wyzwań i zdobywania doświadczeń. Istnieje tyle możliwości – można zająć się alpinizmem, napisać pierwszą powieść, zmienić zawód lub partnera (albo jedno i drugie), pobiegnąć w maratonie...
Rozwój terapii hormonalnej, stosowanej nie tylko do leczenia samych objawów menopauzy, ale także w celu poprawy stanu zdrowia na dłuższą metę, oznacza, że możemy realnie myśleć o menopauzie jak o początku nowego życia zamiast uważać ją za koniec wszystkiego.
W XXI wieku możemy spodziewać się, że będziemy żyły przynajmniej 30 lat po menopauzie. To prawie jedna trzecia naszego życia, toteż chcemy być aktywne i maksymalnie sprawne.
`Te opowieści z Michałówka mają w sobie smak tego świata, który nazywam pierwszym (i decydującym) światem człowieka. Jest to świat symetryczny do mojego `Bolimowa` (...) Cieszę się, że Pani teksty są takie sympatyczne i w dobrym guście. Henryk Bereza
Nowa książka Ewy Foley, autorki bestsellera "Zakochaj się w życiu". Jest to zbiór krótkich, refleksji, spostrzeżeń i życiowych porad, afirmujących życie i dodających sił do realizacji naszych marzeń. Napisana bezpośrednim, osobistym językiem i elegancko wydana stanowi znakomity prezent, który możemy sprawić swoim przyjaciołom i sobie samemu.
Autorka pisze: "Pamiętaj, że uczucia są zaraźliwe; przenoszą się z ogromną łatwością z jednej osoby na inna. Rozpocznij więc epidemię życzliwości w swojej rodzinie, środowisku, miejscu pracy..."
Choroba Parkinsona nie oznacza, że musimy wszystkiego się wyrzec - łącznie z ulubionym hobby czy sportem - trzeba jednak wprowadzić pewne korekty do dotychczasowego modelu życia. W przemyśleniu i zaplanowaniu tego pomaga autorka książki, która od kilkunastu lat pracuje z pacjentami cierpiącymi na chorobę Parkinsona.
Przyczyny choroby
Rodzaje parkinsonizmu
Terapia farmakologiczna
Leczenie operacyjne
Depresja
Praca zawodowa
Zachowanie samodzielności
Źródła pomocy oraz informacji
Porady dla rodzin i opiekunów chorych
"Można żyć z tą chorobą. Nie pozwól sobie wpaść w cykl symptom-cierpienie-choroba. Nie pozwól, by choroba tobą zawładnęła. Zderzysz się z kilkoma murami, ale nauczysz się, jak je burzyć." młoda pacjentka z chorobą Parkinsona
Autorka znanego już w Polsce zbioru ćwiczeń dla chorych na artretyzm Jak radzić sobie z zapaleniem stawów. Zestaw ćwiczeń ruchowych opisuje tym razem, w jaki sposób można postarać się uniknąć wielu niebezpiecznych skutków ubocznych konwencjonalnej terapii.Autorka znanego już w Polsce zbioru ćwiczeń dla chorych na artretyzm Jak radzić sobie z zapaleniem stawów. Zestaw ćwiczeń ruchowych opisuje tym razem, w jaki sposób można postarać się uniknąć wielu niebezpiecznych skutków ubocznych konwencjonalnej terapii. Przepisywane chorym leki z reguły wywołują groźne działania uboczne (niszczące m.in. żołądek), a przede wszystkim łagodzą jedynie objawy, nie zaś przyczynę choroby. Istotą artretyzmu jest, wg autorki, zatrucie organizmu nadmierną ilością kwasu moczowego w związku z wieloletnim niezdrowym odżywianiem się. Zaradzić temu można przez odpowiednią dietę oraz tryb życia. Skutkiem jest zmniejszenie bólu, poprawa zdolności motorycznych oraz zahamowanie postępu choroby. Z porad autorki – w ramach założonej przez niej kliniki Margaret Hills Clinic – z wielkim powodzeniem skorzystało tysiące pacjentów na całym świecie, co potwierdzają również opinie opiekujących się nimi lekarzy.
Fragment książki
Przedmowa
We wrześniu 1946 roku, w wieku 21 lat, rozpoczęłam praktykę pielęgniarską w Szpitalu św. Stefana przy Fulham Road w Londynie. Lubiłam się bawić i byłam beztroska. Kochałam taniec, jazdę na rowerze i pływanie, a moją największą ambicją było zostać dobrą pielęgniarką. W pierwszym roku pracy wszystko układało się wspaniale, a ja pokochałam wybrany zawód. W szpitalu obowiązywała surowa dyscyplina i praca była ciężka, ale płynąca z niej satysfakcja wynagradzała wysiłek.
Na początku kwietnia 1947 poczułam się źle. Lekarz zdiagnozo-wał ostre reumatoidalne zapalenie stawów i położono mnie do łóżka w izbie chorych dla pielęgniarek. Wykryto u mnie także powiększenie serca i zalecono całkowity odpoczynek; nie wolno mi było samej myć się ani jeść. Skonsultowano się z kardiologiem z Harley Street, który przychodził co drugi dzień badać moje serce, a opiekujący się mną lekarz codziennie nadzorował stan mojego zdrowia.
W tym czasie miałam okropne bóle i odczuwałam ogromny dyskomfort. Byłam otulona kocami, a ponieważ nie mogłam znieść ciężaru pościeli, nad moim łóżkiem wykonano coś w rodzaju budki chroniącej moje bolące kończyny od ucisku kołdry. Przez cztery miesiące leżałam w łóżku zupełnie bezradna. Potem stopniowo pozwalano mi siadać na skraju łóżka, samej myć się i jeść. Terapia, poza odpoczynkiem, ograniczała się wyłącznie do podawania aspiryny. W tamtych czasach nie było tych leków na zapalenie stawów, które są dostępne dzisiaj.
Po pięciu miesiącach pozwolono mi na odbywanie dalszej rekonwalescencji w domu. Zanim opuściłam szpital, przyszedł do mnie lekarz. „Moja droga, byłaś bardzo chora i twoje serce uległo niebezpiecznemu powiększeniu, dlatego muszę cię przestrzec, że nie wolno ci tańczyć ani jeździć na rowerze. Nie możesz też wbiegać pod górę ani po schodach. Zapomnij także o stażu pielęgniarskim - ten zawód byłby zbyt męczący dla ciebie. Jeśli wyjdziesz za mąż, nie powinnaś mieć dzieci. I bądź przygotowana na nawrót choroby."
Kiedy przechodziłam przez bramę szpitala, pomyślałam sobie: , Jeśli mam prowadzić takie życie, to wolę umrzeć". Z miejsca postanowiłam, że będę robiła to, co zechcę i kiedy zechcę, oraz że nie powiem rodzicom ani słowa z tego, co mi zalecono. Przybrałam na wadze na skutek obrzęku tkanek spowodowanego powiększeniem serca, a także z bezruchu wymuszonego przykuciem do łóżka przez cztery miesiące. Przed chorobą miałam zgrabną figurę, ważyłam około 60 kg; teraz utyłam ponad 10 kilogramów. Powiększyła mi się stopa i zamiast buta nr 6 musiałam nosić nr 7. Powiedziałam sobie jednak: „Co tam!" Postanowiłam cieszyć się każdą chwilą, jaka mi jeszcze pozostała, toteż przy każdej nadarzającej się okazji tańczyłam, jeździłam na rowerze i pływałam, dzięki czemu wkrótce straciłam nadwagę. Pod koniec trzeciego miesiąca po powrocie do domu ze zdziwieniem odkryłam, że wciąż jeszcze żyję.
Nadal ogromnie chciałam zostać pielęgniarką, więc napisałam do siostry przełożonej w Szpitalu św. Stefana. Spytałam się, czy mogę wznowić staż, skoro czuję się teraz tak dobrze. Wyobraźcie sobie mój zachwyt, kiedy otrzymałam odpowiedź twierdzącą. Wróciłam na etat do szpitala.
Zanim do tego doszło, rozwinęła się u mnie osteoartroza (choroba zwyrodnieniowa stawów) i od czasu do czasu miewałam straszliwe bóle. Udało mi się jednak ukończyć staż, a po zdaniu egzaminów końcowych zostałam skierowana do pracy na bloku operacyjnym. Była to najcięższa praca w szpitalu, ale kochałam ją i byłam zdeterminowana, by żyć i pracować normalnie. Zrealizowałam swoją pierwszą ambicję, by zostać wykwalifikowaną pielęgniarką.
Drugą ambicję - by wyjść za mąż - urzeczywistniłam następnego roku, gdy poznałam swego przyszłego męża. Odeszłam ze Szpitala św. Stefana i przeniosłam się do Coventry, gdzie pracował mąż. Dostałam tam pracę jako pielęgniarka medycyny pracy. Wkrótce potem założyliśmy rodzinę, więc odeszłam z zawodu.
Tymczasem na rynku pojawiło się mnóstwo leków na artre-tyzm (zapalenie stawów). Udałam się do znanego specjalisty w tym zakresie, który skwapliwie zapisał mi „cudowny środek". Kiedyjednak lekarz z ubezpieczalni usłyszał o tym, poinformował mnie, iż ostatnio przypisano temu lekowi dwa przypadki śmiertelne, i poradził, bym zażywała go tylko w razie bardzo silnych bólów. Niemniej już regularnie brałam 12 aspiryn dziennie na uśmierzenie bólu, toteż starałam się ograniczyć tylko do nich, uważając je za bezpieczniejsze i dające mniejsze skutki uboczne.
Zostałam zmuszona do noszenia kołnierza ortopedycznego, szyn na zdeformowanych palcach, specjalnego gorsetu oraz zabudowanych łuków do butów. Konsultant poradził mi, bym postarała się o wózek inwalidzki.
Na podstawie doświadczenia zdobytego w pracy w szpitalu uświadomiłam sobie jednak, że lekarze nie są w stanie pomóc w mojej chorobie. Musiałam zajmować się mężem i sześciorgiem dzieci, nie miałam pieniędzy na pomoc domową i byłam kaleką, nie mogącą poruszać się bez okropnego bólu. Zapowiadała się naprawdę ponura przyszłość.
Zawsze wierzyłam w powiedzenie: „Bóg pomaga tym, którzy sami sobie chcą pomóc", więc modliłam się, a potem zaczęłam szukać kuracji dla siebie. Zdobyłam wszystkie możliwe książki na temat „leczenia naturalnego" i w końcu zastosowałam kurację, która zdołała usunąć wszystkie oznaki artretyzmu w żaledwie dwanaście miesięcy i pomogła mi na zawsze pozbyć się bólu. Potrzeba jest naprawdę matką wynalazków, a ja z pewnością byłam w potrzebie. Pomogły mi praktyka pielęgniarska oraz wiedza na temat organizmu człowieka, jaką zdobyłam w czasie pracy. Na bazie połączenia wielu pomysłów zebranych w trakcie moich badań opracowałam sposób kuracji oraz dietę, dzięki którym osiągnęłam ogromny, trwający wiele lat sukces we własnej sprawie i jeszcze większe sukcesy w mojej zatłoczonej klinice.
Mam nadzieję, że przekazując tę wiedzę Czytelnikom książki, pomogę złagodzić ból wywołany zapaleniem stawów, powszechnie nękający zarówno ludzi młodych, jak i starych praktycznie na całym świecie. Książka ta została przetłumaczona na kilkaję-zyków; jest w sprzedaży w wielu krajach. Nigdy nie sądziłam, że tak wielu osobom przyniesie ulgę. Dzień w dzień przychodzą listy od ludzi z różnych krajów. Piszą mi, jak wiele korzyści odnieśli stosując się do leczenia opisanego na stronach tej książki i dziękują zajej napisanie.
W roku 1982 założyłam klinikę Margaret Hills Glinie, która stała się bardzo popularna. Leczymy w niej jednocześnie ponad osiemset osób. Codziennie udzielamy konsultacji, ale ponieważ nie bylibyśmy w stanie przyjąć u nas wszystkich pacjentów, w przybliżeniu 95 proc. osób otrzymuje porady pocztą. Wyniki przeszły moje najśmielsze marzenia. Nasi korespondencyjni pacjenci piszą bądź dzwonią do nas, jeśli mają jakieś wątpliwości związane z kuracją. Wiedzą, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by udzielić im właściwej rady, a kiedy to będzie konieczne, w ich imieniu skontaktujemy się z lekarzem rodzinnym. Z przyjemnością muszę powiedzieć, że stosunki pomiędzy kliniką a lekarzami stają się coraz lepsze. Mam wielką satysfakcję, gdy donoszą oni, jak bardzo są zadowoleni z postępów u pacjenta od chwili zapoczątkowania naszej kuracji. Również pacjenci piszą, że badający ich lekarze rodzinni oraz specjaliści z zadowoleniem oglądają wyniki analiz krwi - OB, poziom białka C-reaktywnego
i hemoglobiny. Niektórzy z naszych pacjentów czują się już tak dobrze, że specjalista nie widzi potrzeby dalszych wizyt u siebie i wypisuje ich z poradni jako zdrowych, często po wielu latach bezsensownego, niebezpiecznego stosowania leków. Mówię „bezsensownego", ponieważ leki podawane na artretyzm działają objawowo i nie są w stanie wyleczyć - nieszczęśliwy pacjent i tak zostaje z zapaleniem stawów, a także boryka się ze skutkami ubocznymi leków. Skutki te mogą być bardzo niebezpieczne, nawet w przypadku środków niesteroidowych. Niepokojąca jest liczba osób, doznających niebezpiecznego dla życia działania ubocznego terapii, z którymi codziennie się spotykamy. Jak pisze jeden z nich:
Połknąłem tyle leków, że wystarczyłyby one na utrzymanie przez rok niewielkiej apteki. Były to lekarstwa zwalczające samą chorobę oraz środki na zesztywnie-nie, przeciwbólowe, a także przeciwdziałające skutkom ubocznym wywołanym przez inne leki. Zażywałem tabletki codziennie przez siedem lat, aplikowano mi też liczne bolesne zastrzyki dostawowe, a dodatkowo badania krwi na skutki uboczne - i miałem już tego dosyć!
Jest to typowa historia, którą słyszymy od pacjentów w czasie pierwszej wizyty w klinice. Jakże jest smutna! Leki same w sobie są trujące. Po ich zażyciu pacjent musi radzić sobie nie tylko z chorobą, ale także z toksynami podanego leku. Jednocześnie nie bierze się pod uwagę przyczyny choroby. Leki te jedynie tłumią objawy - nie leczą.
Stale prowadzone są liczne badania nad nowymi środkami, ale ostatnie odkrycia w farmakoterapii utwierdzają mnie tylko w przekonaniu, że żaden lek nie jest bezpieczny ani korzystny dla osób cierpiących na artretyzm.
Naturalnie ludzie mają zaufanie do swoich lekarzy pierwszego kontaktu oraz specjalistów i niechętnie chcą kwestionować ich zalecenia. To zrozumiałe. Dlatego pacjentowi może pomóc bliski kontakt z naszą kliniką i wspólne poszukiwanie rozwiążąnią jego problemu. Kiedyjuż ludzie podzielą się z nami swoimi obawami, lękami i zmartwieniami, możemy im poradzić, jak mogą się z nimi uporać. Pacjenci stają się niejako przyjaciółmi, zwierzając się z różnych aspektów życia, które wywierają wpływ na stan ich zdrowia. Nawiązywanie takiej nici porozumienia sprzyja wyzdrowieniu - i większości ludzi się to udaje.
Gdy pacjentowi udaje się pokonać artretyzm oraz odzyskać zdrowie i pełną sprawność ruchową, wywołuje to ogromne zainteresowanie rodziny, przyjaciół oraz lekarza rodzinnego i specjalisty. W konsekwencji coraz więcej osób prosi o pomoc, niekoniecznie w sprawie zapalenia stawów. Stopniowo zaczynamy zajmować się też innymi chorobami. Mamy naprawdę dużo pracy, ale na szczęście od początku istnienia kliniki pomaga mi moja córka, Christine.
Pod koniec roku 1998 zaczęłam mieć problemy z oddychaniem, zwłaszcza kiedy się denerwowałam lub przemęczałam. Udałam się do lekarza rodzinnego, który zlecił różne badania w szpitalu. Okazało się, że mam problemy z sercem. Kiedy zdiag-nozowano u mnie w wieku 21 lat reumatoidalne zapalenie stawów, miałam ostry gościec stawowy oraz niebezpieczne powiększenie serca. Pomimo wyzdrowienia w wieku czterdziestu kilku lat przeszłam zawał serca. Teraz serce ponownie odezwało się.Je-dyne, co mi pozostało, to odpoczynek. Nie mogłam kontynuować pracy w klinice w Kenilworth. Musiałam jeszcze raz dać sercu szansę, by mogło wyzdrowieć.
Od roku 1981 pracuje ze mną Christine, stopniowo pogłębiając swoją znajomość dietetyki klinicznej. Coraz lepiej rozumie sposób, w jaki leczyłam ludzi cierpiących na artretyzm. Odczuwam ogromną ulgę, widząc, że kontynuuje ona pracę, którą rozpoczęłam. Istnieje ogromny głód wiedzy wśród osób zgłaszających się do nas z różnymi rodzajami artretyzmu, reumatyzmem, skazą moczanową, zespołem bólu wielomięśniowego z wysokim OB itd. Cieszę się, że może kontynuować tę pracę w momencie, gdyja muszę z niej zrezygnować. Jestem pewna, że pacjenci skorzystają wiele z jej rad, opieki i uwagi. Klinika Margaret Hills rozwinęła się na podstawie mojego doświadczenia; teraz pałeczkę przejmie Christine. Będzie opierać się na własnych doświadczeniach, rozwijając nasz sposób kurowania artretyzmu i chorób pokrewnych.
Jak leczyć zapalenie stawów bez lekarstw
Spis treści
Przedmowa 7
1. Zapalenie stawów - przyczyna i skutki 17
2. Leki i ich działania uboczne 29
3. Leczenie zapalenia stawów środkami naturalnymi 39
4. Witaminy i minerały - ich znaczenie dla organizmu 67
5. Przepisy kulinarne
dla cierpiących na zapalenie stawów 93
Dobre śniadanie 99
Pieczone dania rybne 107
Dania mięsne 116
Dania z kurczaka 124
Desery 134
Sałatki owocowe 138
6. Nowe produkty naturalne 139
7. Klinika 147
Indeks potraw 156
Sabina jest przyjacielem do wynajęcia. Spotyka się z samotnymi ludźmi, którzy nie mają z kim porozmawiać o swoich kłopotach, i cierpliwie wysłuchuje ich problemów. Sama jednak nie ma udanego życia żyje samotnie i choć docenia uroki życia w pojedynkę, tak naprawdę wydaje się nieszczęśliwa, jakby zamrożona.Gdy pewnego dnia w parku poznaje małą dziewczynkę, Marysię, nawet nie podejrzewa, jak bardzo ta znajomość zmieni jej życie. Marysia z niezwykłym uporem dąży do zaprzyjaźnienia się z Sabiną, co początkowo bardzo drażni kobietę. Niepostrzeżenie jednak mała zajmuje w sercu kobiety coraz więcej miejsca. A gdy na scenę wkracza jej ojciec, przystojny Maks z trudną przeszłością, akcja nabiera tempa
Życie nastoletniej Kylie Galen nie jest łatwe. Umiera jej ukochana babcia, rzuca ją chłopak, jej rodzice się rozstają, a w dodatku ciągle widuje dziwną postać, której nikt poza nią zdaje się nie zauważać Pewnego wieczora Kylie Galen ląduje na nieodpowiedniej imprezie z nieodpowiednimi ludźmi, i to zmienia jej życie na zawsze. Za radą psychologa matka wysyła ją do Wodospadów Cienia na obóz dla trudnej młodzieży. Już w drodze do obozu Kylie przekonuje się, że określenie trudna niezupełnie określa jej współobozowiczów.Kylie nigdy nie czuła się całkiem normalna, ale nie wierzy też w to, że jej miejsce jest wśród tych, jej zdaniem, dziwolągów. Mieszkańcy Wodospadów Cienia twierdzą jednak, że przybyła tu nie bez powodu, ponieważ wiele wskazuje na to, że jest jedną z nich między innymi to, że urodziła się o północy. Mimo to nikt nie wie, kim tak naprawdę jestJakby życie nie było wystarczająco skomplikowane, na scenie pojawiają się Derek i Lucas. Są bardzo różni, ale obaj zajmują znaczące miejsce w sercu dziewczyny.Chociaż Kylie niczego nie jest pewna, jedna rzecz staje się dla niej absolutnie jasna. To właśnie tu, w Wodospadach Cienia, jest jej miejsce.
Książka ta przeznaczona jest dla wszystkich tych, którzy kiedykolwiek zetknęli się z problemem alkoholowym bądź to we własnym otoczeniu bądź w pracy zawodowej. Autor porusza temat trudny, o którym wielu boi się mówić. W rodzinie dotkniętej alkoholizmem obowiązują bowiem trzy zasady, których przestrzeganie staje się życiową koniecznością: Nic nie mówić! Niczego nie odczuwać! Nikomu nie ufać! Mówi się, że główny pokój w rodzinie dotkniętej alkoholizmem zajmowany jest przez hipopotama, którego istnieniu wszyscy zaprzeczają. Milcząc, zostawia się hipopotama w spokoju, a elementem tego milczenia jest udawanie, że wszystko jest w porządku. Dzięki tej książce dowiemy się jaki wpływa alkoholizm ma na dzieciństwo i rodzinę, jak powoduje współuzależnienie i jakie są jego skutki dla dorosłych już dzieci.
Współuzależnienie dorosłych dzieci alkoholików
Poznanie swoich autentycznych uczuć
Uczciwość w stosunku do siebie
Odwaga pracy nad sobą przez całe życie
Wsparcie dla dorosłych dzieci alkoholików
Spis treści
Do Czytelnika 9
1. Dziecko, które łatwo zranić 13
Jakie jest dziecko? 13
Pozbywanie się cech dziecięcych 18
2. Na styku dwóch pokoleń 23
Lustrzane odbicie 23
Zakłócenia w lustrzanym odbiciu 28
3. Dziecko w rodzinie dotkniętej alkoholizmem 35
O cechach i charakterze alkoholizmu 35
Rodzicielstwo w rodzinie dotkniętej alkoholizmem 39
Hipopotam w pokoju stołowym 41
Zamrażanie cech dziecięcych 44
Skrępowanie wstydem 50
4. Współuzależnienie 57
Rozszczepienie ja 57
Inne zwierzęta w pokoju stołowym 59
Przejście przez kryzys 61
Definicja współuzależnienia 63
Cechy współuzależnienia 66
Sterowanie z zewnątrz 69
Przymusowa kontrola 70
Brak ufności 74
Słabe odczuwanie własnego ja 75
Wydajność zamiast życia 77
Wielka powaga 80
Dolegliwości fizyczne 84
Gdy brakuje duchowości 86
Współuzależnienie u Finów 91
5. Współuzależnienie a narkotyki 97
Alkohol 97
Inne narkotyki 103
Uzależnienie od seksu 105
Zakłócenia w jedzeniu 107
Uzależnienie od pracy 108
Hazard 111
„Religia”, wiedza, przymus posiadania 113
Narkotyki jako namiastka procesu rozwojowego człowieka 120
Współuzależnienie w łańcuchu pokoleń 125
6. Spotkanie z dzieckiem wewnętrznym 133
Kilka pytań natury filozoficznej 133
Podróż do krainy dzieciństwa 143
Spotkanie z nowym rodzicielstwem 147
Trzy etapy odzyskiwania zdrowia 151
Identyfikacja 152
Przejście przez własne dzieciństwo 158
Zrozumienie przeszłości 168
Ewa jest jedną z najbardziej oryginalnych, prowokujących i niezwykłych osób, które poznałem w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Jej głęboka i wnikliwa książka wciąga do czytania, zmusza do myślenia, korci do natychmiastowego działania.
Jest kwintesencją całej wiedzy o radości, szczęściu i dającej się spełnić wymarzonej przyszłości.
prof. dr hab. Zbigniew Królicki
Podręcznik małych i duzych kroków dla pszukującej duszy. Dodatkowo trzy nowe eseje niepublikowane w wydaniu drukowanym. Ewa jest jedną z najabrdziej oryginalnych, prowokujących i niezwykłaych osób, które poznałem w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Jej głęboka i wnikliwa książka wciąga do czytania, zmusza do myslenia, korci do natychmiastowego działania. Jest kwintesencją całej wiedzy o radości, szczęściu i dającej się spelnić wymarzonej przyszłości. prof. dr hab. Zbigniew Królicki Czyta Autorka Czas nagrania 12 godz 30 min
Zaczynam o siódmej: inspekcja słoni, szczotkowanie, podanie leków, zabiegi kosmetyczne i krótki trening. Potem na każdego słonia wsiada jeden jeździec i rusza się z nimi na wyżerkę do dżungli. Pracuję w Elephant Whispers– ośrodku pomocy i tresury dla słoni „z problemami” i zwierząt osieroconych.Gdyby nie on, wszystkie te słonie zostałyby odstrzelone jako nadwyżka niemieszcząca się już w Parku Narodowym.
By uniknąć różnych, czasem nawet zabawnych, nieporozumień, muszę zacząć uczyć się tutejszego języka. Pierwszy problem polega na tym, że rodzimych języków jest wiele i nie wiem, od którego zacząć. Dziewczyny doradziły mi zuluski, najpopularniejszy w regionie. Wiem już, że „witaj” to po zulusku kusile, a „dziękuję” nja-bąga. Jednak to nie wystarczy…
Tutejsze władze, próbując pomóc najuboższym, zakupiły dla nich stado krów. Jednak miejscowym nie chciało się nimi zajmować i puścili je wolno. Nikt ich nie leczy ani o nie nie dba. Można powiedzieć, że krowy te żyją prawie dziko. Łapie się je i zawiesza im na szyi dzwonek jedynie po to, by można je było odróżnić z daleka od jakiegoś niebezpiecznego zwierzęcia. Inaczej konie mogłyby się łatwo spłoszyć, dostrzegając jakiś podejrzany ruch w krzakach, a tak słyszą dzwonek i wiedzą, że to bydło.
Zadziwiające jest, jak wyglądają tu rodziny. Od pokoleń jest tak, że młoda kobieta zachodzi w ciążę, a potem zostawia dziecko dziadkom i w ogóle nie bierze za nie odpowiedzialności. Poznałam taką dziewczynę pomagającą w kuchni. W wieku 21 lat ma już trójkę dzieci. Pierwsze urodziła, będąc 14-latką. Każde dziecko ma innego ojca. Dzieci zostawia pod opieką swojej matki, a sama zarabia w kuchni tyle, że ledwie starcza na wyżywienie rodziny. Żaden z ojców dzieci jej nie pomaga, ale ona – choć nie stać jej na zapewnienie choćby podstawowej edukacji swych pociech – marzy już o kolejnym dziecku.
Siłą tej powieści jest jej niezwykła prawda emocjonalna, właściwie każda kobieta może się silnie zidentyfikować z wybrana bohaterką. Co istotne wszystkie postaci zarówno głównych bohaterek ale też dzieci, partnerów, rodziców są zbudowane celnie i autentycznie. Poruszająca.
Zobacz Zestaw w plątaninie uczuć i Jutra może nie być - razem taniej - 15 %
Kilka słów streszczenia:
Opowieść o sile prawdziwej kobiecej przyjaźni, cierpieniu, miłości, zdradzie. Opowieść o tym jak trudną sztuką jest pięknie żyć.
Trzy historie, trzy różne kobiety. Każda inaczej żyje swoje życie, walczy o siebie i swoje marzenia. Są do bólu prawdziwe, a przy tym nie pozbawione autoironii i poczucia humoru.
Książka ukazuje całą panoramę spraw, problemów czasem śmiesznych , czasem poważnych. Codzienne problemy, zmaganie z przeciwnościami losu, udane związki i mniej udane rozwiązki.
Dorota - mężatka, matka dwójki dzieci. Zaniedbana, sfrustrowana poddaje się bezwolnym schematom codzienności. Funkcjonuje niczym mrówka w mrowisku. Pędzi przez życie bez wytchnienia. Tak jak wiele kobiet cierpi na nadmierne poczucie odpowiedzialności za rodzinę i jej sprawne funkcjonowanie. Od pewnego czasu jej małżenstwo przeżywa kryzys. Czy miłość wybaczy zdradę?
Hanna- trzydziestopięcioletnia singielka. Pnie się po szczeblach kariery w międzynarodowej korporacji. Miała kiedyś kota, ale nie miała dla niego czasu, oddała go koleżance. Potem hodowała rybkę, której nie poświęcała za dużo uwagi. Rybka zdechła. Na związki też nie ma czasu, a może nie chce mieć. Miłość przecież boli, zawsze...
Kalina – w szczęśliwym związku od dziesięciu lat. Właścicielka eksluzywnego butiku. Życie przynosi niespodzianki, w najmniej oczekiwanym momencie. Kiedy wszystko wydawało się być poukładane i zapięte na ostatni guzik, kiedy myślała, że już nic ciekawego jej nie spotka, wtedy pojawił się ON. Jej pierwsza „wielka miłość”. Wywrócił jej poukładany świat do góry nogami.
Życie kobiet zmienia się kiedy stają w obliczu śmiertelnej choroby. Ich przyjaźń nabiera siły i nowego wymiaru. Prawdziwa przyjaźń potrafi pokonać czas, życiowe trudności a nawet śmierć.
Fragment książki w Plątaninie uczuć
Dorota
Robert znowu dłużej pracował, a ona już nie miała siły. Nieprzespana noc i pracowity dzień dawały o sobie znać. Całe ciało domagało się odpoczynku. Mięśnie były napięte i sztywne, kosmyki włosów lepiły się do spoconej twarzy. Pranie, sprzątanie, gotowanie, mycie okien - nikt tego za nią nie zrobi.
Karmi piersią. Michaś uwielbia jej cyca. Po prostu nie może się bez niego obejść. Jego malutki świat kręci się wokół jej sutka. Karmienie, zmiana pieluchy, dwudziestominutowa drzemka i cyc. I tak w kółko. Bolą ją sutki od tego memłania, ciągnięcia, ssania. Czasami czuje się jak dojarka. Tomek jest radosnym czterolatkiem, który przeżywa okres dziecięcego buntu. Rozbrykany i pełen energii, ani przez chwilę nie może usiedzieć w miejscu. Dorota kocha swoje dzieci, jednak chwilami ma dość wszystkiego.
Czas przecieka jej przez palce. Samotna, sfrustrowana, zła, poddaje się bezwolnym schematom codzienności. Funkcjonuje niczym mrówka w mrowisku. Pędzi przez życie bez wytchnienia. Tak jak wiele kobiet, cierpi na nadmierne poczucie odpowiedzialności za rodzinę i jej sprawne funkcjonowanie.
Spojrzała w lustro. W wieku trzydziestu czterech lat wygląda gorzej od swojej teściowej. Szare kręgi pod oczami wchodziły na policzki, ziemista cera dodawała jej lat, a usta już dawno szczerze się nie śmiały. Kochała męża i dzieci, ale w tej miłości zatracała siebie. Zapomniała już, kim jest i dokąd zmierza. Na półkę odłożyła swoje marzenia. Ktoś kiedyś jej powiedział, że gdy człowiek przestaje marzyć, to tak jakby umarł. Stała się robotem. Bez zastanowienia, a tym bardziej pasji, odbębniała swoje życie. Żyła od wieczora do wieczora, bo tylko wtedy miała chwilkę dla siebie. Choć i to nie zawsze. Wynajdowała sobie prace: a to trzeba poskładać pranie, a to rozmrozić mięso na następny dzień.
- Cześć, wróciłem! - Mąż trzasnął drzwiami tak mocno, że obudził Michałka, którego usypiała przez ostatnią godzinę.
Jakbym nie zauważyła... - wypowiedziała w myślach, a na głos dodała: - Czy ty zawsze musisz tak trzaskać drzwiami, że o mało nie wylatują z futryn?
Maluch zaczął głośno płakać. Wzięła go na ręce.
- A ty zawsze musisz się czepiać? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Gdybyś zamknął te przeklęte drzwi, a nie je zatrzaskiwał, nie czepiałabym się - czuła, że zaraz wybuchnie.
- Miałem ciężki dzień w pracy - oświadczył chłodno. - A ja w domu.
- W domu? - parsknął i szeroko otworzył oczy ze zdziwienia. Pewnie myślał, że skoro nie pracuje, to wyleguje się na kanapie, piłuje paznokcie i ogląda seriale. Poczuła, że w gardle rośnie jej ogromna gula. Przerabiali ten temat dziesiątki razy. Tłumaczyła mu, że też może być zmęczona domowymi obowiązkami. Nie docierało.
- Wyobraź sobie, że jestem zmęczona. Michał miał cały dzień kolkę. A Tomek pomalował ściany farbami i musiałam je szorować. Ugotowałam obiad, poprałam, poprasowałam, zmieniłam pościel. Mało?
Nie słuchał jej. Wszedł do kuchni, a ona podreptała za nim z krzyczącym dzieckiem.
- Mówiłem ci już, że możemy zatrudnić opiekunkę. Stać nas na to.
- A ja ci mówiłam, że nie chcę, aby obca kobieta zajmowała się naszymi dziećmi.
- Skoro nie chcesz, to masz problem - podniósł pokrywkę od garnka, w którym gotowało się mięso.
- Zjesz obiad? - zapytała, aby zakończyć tę bezsensowną dyskusję.
- Znowu gulasz? - pokręcił z dezaprobatą głową.
- Poprzednio był tydzień temu. Jeśli masz ochotę na coś innego, to mi powiedz.
- Nie jestem głodny - rzucił oschle w jej stronę i wyszedł z kuchni.
- To nie - odburknęła.
Podszedł do barku i nalał sobie whisky. Lubił whisky. Po szklaneczce whisky najszybciej zapominał o tej kobiecie, która ciągle narzekała. Ostatnio zauważył, że siedzi w pracy po godzinach tylko dlatego, żeby opóźnić powrót do domu. Dom, który miał być ostoją i azylem, był dla niego kolczastą, kanciastą klatką. Nieustannie kaleczył się o jej słowa. Ciskała w niego śmiertelne kule żalu i gniewu. Strzelała w niego pretensjami niczym serią z karabinu maszynowego. Kochał swoje dzieci nad życie, ale był już nimi zmęczony, a Dorota? Wiecznie niezadowolona i zmęczona. Przestała o siebie dbać. Nie pamięta, kiedy ostatnio widział jaw sukience, z odrzuconymi na plecy, rozpuszczonymi włosami. Teraz wiązała je ciasno w kucyk; tak było praktyczniej. Miała piękne falujące, kasztanowe włosy, którymi on kiedyś nieustannie się bawił. Przeczesywał je palcami i zanurzał w nich swój nos. Pachniały morelami i wiatrem.
Seks z nią nie sprawiał mu już przyjemności. Spowszedniał i stracił urok. Dzikość przerodziła się w rutynę. Zresztą praktycznie go nie uprawiali, bo albo Michałek miał kolkę, albo Tomek wskakiwał do ich łóżka, albo Dorotę bolała głowa. Kochali się raz w miesiącu albo i rzadziej, w łazience lub w kuchni. Szybko, gwałtownie, w obawie, że któreś z dzieci może się obudzić. Nie umieli siebie zadowolić, nie potrafili się już kochać. Wszystko przepadło. Bezpowrotnie?
„Znowu pije - pomyślała z obrzydzeniem. - Będę musiała sama zajmować się dziećmi. Cały dzień, kolejny wieczór, a nawet
noc.
Wybuchnęła płaczem.
- () co ci znowu chodzi? - znowu płakała.
- Pijesz!!! - wykrzyczała mu w twarz.
Dziecko, które przez chwilę ucichło, teraz znowu zaczęło spazmatycznie szlochać.
- Byłem w pracy dziesięć godzin!
- Ja też pracuję w domu!
- Przestań histeryzować - denerwowała go ta teatralna dramaturgia. Kiedy była zła, jej głos stawał się piskliwy.
Michałek płakał coraz bardziej. Robert stał z opuszczonymi rękoma, jakby nie wiedział, co ma zrobić.
- No, weź go i ucisz! - wręczyła mu w ręce krzyczące zawiniątko w żółtym kocyku.
Szklanka z whisky wypadła mu z ręki. Złoty płyn rozlał się po podłodze. Kapu kap, kap, kap.
Wziął synka na ręce i mocno przytulił. Malutkie rączki chwyciły go za koszulę. Rozczulił go ten widok.
- Mamusiu, co się dzieje? - do kuchni wleciał jak burza Tomek.
- Nic, synku, tatusiowi wypadła szklanka.
- Niegrzeczny tatuś - malec już był przy ojcu i kurczowo złapał się jego nogawki, jakby w obawie, że może znów gdzieś wyjść.
Dorota w przypływie gniewu chwyciła torebkę i kluczyki do samochodu. Jej mąż stał bez ruchu z jednym synem na ręku, z drugim u boku.
- Gdzie idziesz? - zapytał.
- Wychodzę - rzuciła przez ramię. Nie mogła się teraz rozmyślić. Musi wyjść i zapomnieć. Zapomnieć na chwilę o tym, że jest matką, żoną i kurą domową. Tą przeklętą umęczoną kobietą, którą nigdy nie chciała się stać.
- Ale ja?... - usłyszała za sobą głos męża.
- Bawcie się dobrze - otworzyła drzwi i wybiegła na podjazd.
Wyskoczyła na dwór w powyciąganym dresie i poplamionej koszulce. Wsiadła do samochodu i ruszyła z piskiem opon. Jechała przed siebie, naciskając pedał gazu. Uciekała. Zatrzymała się dopiero po kilkunastu kilometrach na skraju lasu. Zamknęła oczy, po policzkach potoczyły się gęste łzy. Po raz kolejny wróciła do przeszłości. Ostatnio coraz częściej odpływała w zamierzchłe czasy.
Poznali się na ulicy. Mało romantycznie. Ona szła na egzamin, on wyszedł na spacer z psem. Pies ów stał się przyczyną nieszczęścia, a raczej ich wielkiego szczęścia. Wpadł na nią z impetem, zostawiając odciski łap na jej białej spódnicy.
- Przepraszam cię - chłopak zaczął nerwowo strzepywać błotniste plamy z jej spódnicy, rozmazując je przy tym jeszcze bardziej. Zamiast dwóch małych plamek na białej tkaninie pojawiła się ogromna szaro-czarna plama wielkości piłki.
- Nic nie szkodzi - odpowiedziała. W zasadzie najchętniej by go opieprzyła, jednak wzruszyła ją jego nieporadność i skrępowanie.
- Spróbuję ci to jakoś wynagrodzić. Nie masz ochoty na kawę, ciastko? - zarumienił się.
- Nie mogę, właśnie pędzę na egzamin - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Pójdziemy z tobą i na ciebie zaczekamy.
W rezultacie nie zdała egzaminu, bo jak tu myśleć o rachunkowości, kiedy za oknem czeka ON? Zakochali się w sobie błyskawicznie. Oszalała na jego punkcie. Latała w chmurach, nie dotykając ziemi. Cud, że jej serce wytrzymało taką dawkę emocji. Nieustanne zawirowanie, radosne szczęście, głębokie pożądanie, dzika namiętność. Urzekła ją jego pracowitość i zaradność. Choć był od niej tylko pięć lat starszy, pracował jako dyrektor generalny w firmie reklamowej swojego ojca. już wtedy firma dobrxe prosperowała, a on nie narzekał na brak pieniędzy. Jednak to nie jego pieniądze jej zaimponowały. Zawsze twierdziła, że woli być biedna i szczęśliwa niż bogata i pogrążona w smutku. Stał się cud: miała to i to.
Oczarował ją poczuciem humoru i pięknymi zielonymi oczami, które spoglądały na świat spod firanek długich, gęstych rzęs. Był przystojny, szalenie przystojny. Do tej pory jest. Uganiały się za nim tabuny dziewczyn, a on był prawdziwie zakochany w niej. Wzięli ślub w drugą rocznicę poznania. Byli młodzi, szaleni i mieli cały świat u swych stóp. Przez pięć lat ich małżeństwo było sielanką. Jeździli po świecie i odkrywali najdziksze zakątki globu. Po sześciu latach wciąż było wspaniale. Zdecydowali się na dziecko. Urodził się Tomek, oczko w głowie tatusia. Trzy i pół roku później na świat przyszedł Michaś. Od tego czasu wszystko się zmieniło, zaczęło się psuć. Może to ona była zbyt zmęczona, a może to on nie miał wystarczająco czasu dla rodziny?
Otworzyła oczy. Teraz ich związek jest już fikcją. Dzisiejszy Robert nie lubi psów. Ponoć ma alergię na ich sierść. A może ma alergię na nią? Miłość ustąpiła miejsca rutynie. Czy tak jest w każdym długoletnim związku? Przestali ze sobą rozmawiać. Ciepłe słowa zastąpił krzyk.
Przez tyle lat jej nie było, jej świat zniknął. Pochłonęło go tsunami miłosnych uniesień i wyobrażeń. Jego świat stał się dla niej ich wspólnym światem. Była zlepiona z Robertem w jedną całość, a raczej doklejona do niego. Kiedy klej wysechł, mąż zaczął od niej odstawać... Ona jeszcze łatała pęknięcia między nimi papką poświęceń. Jednak szczelin było coraz więcej i konstrukcja zaczęła się sypać.
Marzyła o tym, aby znów się z nim całować, poczuć te motyle w brzuchu i te dreszcze, które przebiegają po plecach. Pamięta, jak ją dotykał. W tym dotyku było tyle czułości i zaangażowania. Kochała jego ręce, które potrafiły zdziałać cuda. Muskać, masować, głaskać, delikatnie uciskać jej sterczące sutki. Wszystko w niej
nabrzmiewało tam na dole od samych jego pocałunków i dotyku. Teraz nic nie nabrzmiewa...
Hanna
Jest ładna, nawet bardzo ładna, jednak z jej oczu wyziera pustka. Brak jej tego błysku, charakterystycznego dla szczęśliwych kobiet, tej energii i uśmiechu. Wysoka i szczupła, bardzo szczupła. Nosi ubrania w rozmiarze 34 lub XS. Ma mały biust i kościste ręce, oczy w kształcie migdałów i delikatne rysy twarzy. Mogłaby być modelką, gdyby była młodsza, ale nie jest. Pnie się po S2czeblach kariery w międzynarodowej korporacji. Nowoczesna singielka. Miała kiedyś kota, ale brakowało jej dla niego czasu, oddała go koleżance. Potem hodowała rybkę, której nie poświęcała dość uwagi. Rybka zdechła. Na związki też nie ma czasu, a może nie chce mieć. Miłość przecież boli, zawsze... Pamięta, jak była zakochana w NIM. Kochała tak bardzo, jak tylko można kochać. Poświęciła mu swój cenny czas, swoje marzenia i swoje jestestwo. Cała położyła siebie na tacy, wołając: „Jestem twoja! Bierz mnie!" A potem... hm... sprawy za bardzo się skomplikowały. Została ze złamanym sercem i poturbowaną duszą. Stała się zimna i cyniczna, tak było prościej.
Pustkę zapełniała przelotnymi romansami z pracownikami korporacji, w zimnych, bezdusznych hotelowych pokojach. Odbywała stosunek na skrzypiących łóżkach, w sztywnej pościeli. Miłosne igraszki utaplane w bezsensie, bez jakiejkolwiek przyszłości. Jej koledzy chcieli się rozerwać, bo znudził im się seks z żoną lub długoletnią partnerką. Była dla nich odskocznią, trampoliną od szarej rzeczywistości. Taką chwilą zapomnienia...
Każdy dzień miała zawsze zaplanowany. Jeden był klonem drugiego. Budziła się pięć minut przed dzwonkiem budzika o piątej czterdzieści. Brała prysznic. Po zmyciu z siebie resztek snu wklepywała w buzię lekki enetgetyzujący krem. Następnie wcierała w ciało balsam. Po skończonym zabiegu tuszowała korektorem wszystkie niedoskonałości na twarzy, po czym pokrywała buzię podkładem. To była jej maska ochronna przed uśmiechem, za bardzo ludzkim w świecie, gdzie musiał panować profesjonalizm. Następnie pociągała rzęsy maskarą, a na usta nakładała błyszczyk. Minimalizm z klasą. O szóstej czterdzieści piła kawę i jadła musli z jogurtem o obniżonej zawartości tłuszczu.
O siódmej piętnaście ubierała się. Wkładała białą bluzkę. Lubiła ten kolor, doskonale pasował do biura. Do tego ciemny żakiet i spódnica lub dopasowane spodnie. O siódmej czterdzieści pięć wychodziła z domu. Była przed biurowcem za pięć ósma. Wraz z innymi „garsonkami" i „garniturami" wchodziła prężnym krokiem do firmy. Pochłaniał ją bez reszty system. Bez uczuć, człowieczeństwa, z zaplanowanym grafikiem spotkań. W szumie drukarek, szeleście papierów poświęcała swoje cenne godziny. W imię czego? Jakich wartości? Pieniędzy, których i tak miała wystarczająco? Izolacji od rodziny? A może tutaj, w tym szklanym biurowcu, było łatwiej niż w domu? Nie trzeba było się wysilać, by okazać komuś uczucia, zrozumieć, przytulić. Jej palce dotykały zimnego ksero, klawiatury komputera i przycisków telefonicznych. Życie z maszynami jest łatwiejsze.
Gdyby nie przyjaźń z Kaliną i Dorotą stałaby się robotem. Tylko one nadawały jej życiu sens.
Kalina
Natknęli się na siebie w supermarkecie. Oboje stali w jednej kolejce do kasy. Ona obładowana sprawunkami. On kupował tylko colę.
- To ty? - jej serce trzepocze jak oszalałe. To był naprawdę on - Krzysztof.
- To ja - potwierdziła, jakby to nie było oczywiste.
- Tyle lat - mówi on.
- Tak - powtarza ona.
Napięcie rośnie z minuty na minutę. Jedna krótka chwila, a potrafi zmienić wszystko. Nic już nie będzie takie samo. W jednej minucie powracają wszystkie wspomnienia.
Chciała odejść, tak po prostu, tak jak kiedyś zrobił on, ale nie mogła. Stała jak słup soli i patrzyła w jego piękne, duże, orzechowe oczy. Znów ujrzała w nich psotne figliki.
- Masz chwilę? - zapytał.
Nie miała chwili, spieszyła się do domu, by ugotować obiad, a potem pędziła na aerobik.
- Mam - odparła bez namysłu. Dla niego chciała mieć znów mnóstwo chwil.
Ich historia była banalna. Ktoś powiedziałby, że dziecinna. Bo przecież kiedy się w sobie zakochali, byli dzieciakami, nieokrzesanymi nastolatkami. Chodzili do jednej klasy w liceum. Ona - wzorowa uczennica, prymuska. On - leser, ale zdolny. Któregoś dnia poprosił ją, aby wytłumaczyła mu coś z matematyki, to były chyba sinusy czy cosinusy. Zgodziła się. Nawet nie otworzyli zeszytów. Rzucili się na siebie. Rozpaleni nastolatko-wie. Całowali się nieumiejętnie, zachłannie, gorąco. Wysysali ze swoich ust całą młodość i szaleństwo.
Nie wie, dlaczego, ale zapamiętała, jak lizali lodowe sople. Był środek zimy, siarczysty mróz, a im zachciało się lodów. Żadne z nich nie miało przy sobie pieniędzy, dlatego z daszku pobliskiego warzywniaka zerwali sople. Lizali je i śmiali się do rozpuku. A potem całowali się pod jej domem, aż nie czuli ust, spierzchniętych od zimna i ich śliny. Pisał dla niej wiersze, takie nieudolne rymowanki. Była dla niego muzą i boginią. Z nim przeżyła swój pierwszy raz. Kobiety pamiętają swoich pierwszych mężczyzn. Nieważne, czy było im z nimi dobrze, czy źle, ale pamiętają. Jej było z nim bardzo dobrze, a może była tak bardzo w nim zakochana, że tylko jej się zdawało. Co może wiedzieć o seksie i spełnieniu osiemnastolatka?
Do tej pory zastanawia się, co on w niej widział. Zwyczajna dziewczyna, raczej szara myszka, a on wysoki, przystojny blondyn o orzechowych oczach i silnie zarysowanej szczęce. Jego pełne usta smakowały migdałami. To też doskonale pamięta, a wszystko przez to, że tonami jadł ciasteczka migdałowe, które piekła mu babcia.
Chciała odgonić od siebie przeszłość, jednak nie była w stanie, kiedy na niego patrzyła. Mężczyzna z przeszłości stał przed nią. Tak samo bosko przystojny, a ona topniała pod jego spojrzeniem niczym lody w lipcowe południe.
Nie! - pomyślała. - On przecież mnie skrzywdził.
- Przepraszam cię, ale przypomniałam sobie, że jestem umówiona - powiedziała po chwili milczenia, jakie zapadło między nimi.
- Może kiedy indziej? Jutro, pojutrze? Kawa, lampka wina? Powspominamy stare, dobre czasy. Tu masz na mnie namiary - wcisnął jej w rękę wizytówkę.
Mogła ją wyrzucić, zgnieść, zdeptać, jednak zacisnęła dłoń na białym kartoniku i schowała go do portfela.
- Zadzwonisz? - spytał swoim lekko ochrypłym głosem.
- Nie wiem - odparła zgodnie z prawdą.
- Będę czekał - powiedział z uśmiechem. - Pięknie wyglądasz - rzucił jakby mimochodem w jej stronę, kiedy już odchodziła.
„Pięknie wyglądasz" - w jej sercu kolejna burza. W głowie kłębi się tabun sprzecznych emocji.
Wyszła ze sklepu na deszcz. Chciała złapać autobus, ale zrezygnowała z tego. Musiała przewietrzyć umysł z głupich myśli,
które ją nachodzą. Przystanęła przy kiosku, bezmyślnie gapi się w wystawę, po czym kupuje miętówki. Po półgodzinnym spacerze jest cała mokra. Jakoś dziwnie jej to nie przeszkadza. Wchodzi do mieszkania i stawia torby z zakupami na blacie w kuchni. Z pokoju dobiegają ją dźwięki spokojnej muzyki. Uchyla drzwi. Miękkie światło lampki oświetla mężczyznę, jej mężczyznę, z którym jest już od dziesięciu lat. Dziesięciu długich lat.
Były wzloty i upadki, jednak mimo wszystko się kochali, a przynajmniej tak się jej wydawało. Chociaż ostatnio w ich związku coś się psuło. Sama dokładnie nie wiedziała, w czym tkwi problem. Może za dużo kurzu osiadło na tej długoletniej znajomości? Odczuwała pewien niedosyt. Czuła, że tkwi w martwym punkcie. Męczył ją ten niezalegalizowany związek. Dokoła niej koleżanki już dawno powychodziły za mąż i mają śliczne, pyzate dzieci. A ona? Nie jest nawet zaręczona. Potrzebuje pewności, poczucia bezpieczeństwa. Nie mogą całe życie ze sobą chodzić. Żyć z doskoku. Zawsze marzyła o cichym ślubie, gdzieś w małym, drewnianym kościółku w górach. Bez pompy i przepychu. Wypowiedzieliby sakramentalne „tak" w magicznym miejscu, a potem wspięli się na jakąś górę i rozkoszowali wzniosłą chwilą. Kiedy tylko poruszała temat małżeństwa z Piotrem, on stawał się nerwowy, bąkał pod nosem, że jeszcze „nie teraz", że „nie jest gotowy". I to „nie teraz" trwało już dobre osiem lat. Może z tamtym mężczyzną, mężczyzną z przeszłości, już dawno założyłaby rodzinę?
- Cześć, kochanie! - muskularne ramiona otuliły ją wpół.
- Cześć!
- Jak minął dzień? - całuje ją w kark, a ona odskakuje jak oparzona.
- Dobrze.
- Coś nie tak? - wyczuwa napięcie.
- Wszystko w porządku.
Kłamie. Nie jest w porządku.
- Skoro tak twierdzisz... - Piotr odsuwa się od niej, po czym z powrotem siada na kanapie. -Przyszedł rachunek za światło.
- Znowu? Ile?
- Dużo.
- Nie wiem, dlaczego tyle płacimy za te cholerne rachunki! - wybucha Kalina.
Piotr od trzech miesięcy nie pracuje. Redukcja etatów. Był grafikiem komputerowym w potężnej korporacji. Wydawać by się mogło, że to ciepła i pewna posadka. Aż tu któregoś dnia bach! Praktycznie z dnia na dzień został wysadzony z fotela przez dziewiętnastoletniego siostrzeńca prezesa. Początkowo popadł w jakiś marazm. Nie, to nie była depresja, raczej zwątpienie, brak wiary w siebie, pewne rozgoryczenie. Rozumiała, wspierała. Tylko że sama ledwo wiązała koniec z końcem. Pół roku temu zdecydowała się na otwarcie swojego biznesu - butiku z ekskluzywnymi kreacjami. Na razie tonęła w długach i kredytach. Biznes dopiero raczkował. Co prawda, z dnia na dzień przybywało klientów, ale droga do prawdziwych pieniędzy była jeszcze bardzo długa. Po miesiącu zaczął szukać pracy, jednak żadna mu nie odpowiadała. Po trzech jakby spoczął na laurach. Jej cierpliwość się kończyła.
- Może poszedłbyś do pracy?
- Kochanie...
- Nie, kochanie! - przerywa mu Kalina. - Zawsze możesz być dostawcą pizzy. Duma ci na to nie pozwala? Ambicja? Mam to w nosie. Nie mam zamiaru dłużej cię utrzymywać, darmozjadzie - wiedziała, że przegięła. Przez pewien czas to on ją utrzymywał i nie usłyszała od niego żadnego słowa skargi.
Piotr otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
- Właśnie chciałem ci powiedzieć, że zadzwonili do mnie z agencji reklamowej w sprawie pracy. Zaczynam w przyszłym tygodniu.
Poczuła się cholernie głupio. To wszystko przez to spotkanie w sklepie. Nie potrafiła racjonalnie myśleć i wszystko dookoła ją drażniło, a najbardziej Piotr.
- Przepraszam - wymamrotała. Zrobiło się jej smutno.
- Nie ma sprawy - Piotrek kładzie dłoń na jej dłoni - po prostu miałaś gorszy dzień.
- Tak. Masz rację, gorszy dzień - westchnęła ciężko.
Jej mężczyzna, jak gdyby nigdy nic, uśmiecha się do niej promieniście, ale ona myślami jest już gdzieś indziej. Wspomina dawne czasy ze swoją „pierwszą miłością".
Wieczorem bierze prysznic. Ciepła woda otula jej ciało, a ona myśli o tamtym przypadkowo spotkanym po latach. Coś się w niej budzi, czuje, że odradza się w niej kobieta. Rozkwita. Myśli o nim. Roztrząsa wciąż od nowa każde wypowiedziane przez niego słowo. Analizuje. Wyobraża sobie siebie w jego ramionach. Jak jedzą wspólnie kolację, w blasku świec. On otwiera butelkę wina i nalewa purpurowy płyn do kieliszków. A potem karmi ją ostrygami, które jeszcze bardziej rozbudzają pożądanie. Już po chwili jego usta wędrują po jej szyi. Są ciepłe i lepkie. Cała drży, tak jak wtedy... Tylko że to było wieki temu.
Dzwoni do Doroty i opowiada o spotkaniu z Krzyśkiem. To Dorota uratowała ją przed totalnym zatraceniem się w rozpaczy, kiedy z nią zerwał... telefonicznie. Na konfrontację twarzą w twarz nie miał odwagi. Siedziała wtedy całymi dniami w mieszkaniu i ryczała. To nawet nie był płacz, a ryk. Dziki, przepełniony bólem. Była jedną z tych żałosnych kobiet, które potrafią miesiącami płakać za facetem. Ba, każdy jest w takiej sytuacji żałosny, mężczyźni też... Ale on nie rozpaczał. Już dwa dni po ich rozstaniu miał czelność pokazać się na imprezie u ich wspólnych znajomych z tamtą - jego „nową blond miłością". Obściskiwali się namiętnie na jej oczach. [...]Dorota
Robert znowu dłużej pracował, a ona już nie miała siły. Nieprzespana noc i pracowity dzień dawały o sobie znać. Całe ciało domagało się odpoczynku. Mięśnie były napięte i sztywne, kosmyki włosów lepiły się do spoconej twarzy. Pranie, sprzątanie, gotowanie, mycie okien - nikt tego za nią nie zrobi.
Karmi piersią. Michaś uwielbia jej cyca. Po prostu nie może się bez niego obejść. Jego malutki świat kręci się wokół jej sutka. Karmienie, zmiana pieluchy, dwudziestominutowa drzemka i cyc. I tak w kółko. Bolą ją sutki od tego memłania, ciągnięcia, ssania. Czasami czuje się jak dojarka. Tomek jest radosnym czterolatkiem, który przeżywa okres dziecięcego buntu. Rozbrykany i pełen energii, ani przez chwilę nie może usiedzieć w miejscu. Dorota kocha swoje dzieci, jednak chwilami ma dość wszystkiego.
Czas przecieka jej przez palce. Samotna, sfrustrowana, zła, poddaje się bezwolnym schematom codzienności. Funkcjonuje niczym mrówka w mrowisku. Pędzi przez życie bez wytchnienia. Tak jak wiele kobiet, cierpi na nadmierne poczucie odpowiedzialności za rodzinę i jej sprawne funkcjonowanie.
Spojrzała w lustro. W wieku trzydziestu czterech lat wygląda gorzej od swojej teściowej. Szare kręgi pod oczami wchodziły na policzki, ziemista cera dodawała jej lat, a usta już dawno szczerze się nie śmiały. Kochała męża i dzieci, ale w tej miłości zatracała siebie. Zapomniała już, kim jest i dokąd zmierza. Na półkę odłożyła swoje marzenia. Ktoś kiedyś jej powiedział, że gdy człowiek przestaje marzyć, to tak jakby umarł. Stała się robotem. Bez zastanowienia, a tym bardziej pasji, odbębniała swoje życie. Żyła od wieczora do wieczora, bo tylko wtedy miała chwilkę dla siebie. Choć i to nie zawsze. Wynajdowała sobie prace: a to trzeba poskładać pranie, a to rozmrozić mięso na następny dzień.
- Cześć, wróciłem! - Mąż trzasnął drzwiami tak mocno, że obudził Michałka, którego usypiała przez ostatnią godzinę.
Jakbym nie zauważyła... - wypowiedziała w myślach, a na głos dodała: - Czy ty zawsze musisz tak trzaskać drzwiami, że o mało nie wylatują z futryn?
Maluch zaczął głośno płakać. Wzięła go na ręce.
- A ty zawsze musisz się czepiać? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Gdybyś zamknął te przeklęte drzwi, a nie je zatrzaskiwał, nie czepiałabym się - czuła, że zaraz wybuchnie.
- Miałem ciężki dzień w pracy - oświadczył chłodno. - A ja w domu.
- W domu? - parsknął i szeroko otworzył oczy ze zdziwienia. Pewnie myślał, że skoro nie pracuje, to wyleguje się na kanapie, piłuje paznokcie i ogląda seriale. Poczuła, że w gardle rośnie jej ogromna gula. Przerabiali ten temat dziesiątki razy. Tłumaczyła mu, że też może być zmęczona domowymi obowiązkami. Nie docierało.
- Wyobraź sobie, że jestem zmęczona. Michał miał cały dzień kolkę. A Tomek pomalował ściany farbami i musiałam je szorować. Ugotowałam obiad, poprałam, poprasowałam, zmieniłam pościel. Mało?
Nie słuchał jej. Wszedł do kuchni, a ona podreptała za nim z krzyczącym dzieckiem.
- Mówiłem ci już, że możemy zatrudnić opiekunkę. Stać nas na to.
- A ja ci mówiłam, że nie chcę, aby obca kobieta zajmowała się naszymi dziećmi.
- Skoro nie chcesz, to masz problem - podniósł pokrywkę od garnka, w którym gotowało się mięso.
- Zjesz obiad? - zapytała, aby zakończyć tę bezsensowną dyskusję.
- Znowu gulasz? - pokręcił z dezaprobatą głową.
- Poprzednio był tydzień temu. Jeśli masz ochotę na coś innego, to mi powiedz.
- Nie jestem głodny - rzucił oschle w jej stronę i wyszedł z kuchni.
- To nie - odburknęła.
Podszedł do barku i nalał sobie whisky. Lubił whisky. Po szklaneczce whisky najszybciej zapominał o tej kobiecie, która ciągle narzekała. Ostatnio zauważył, że siedzi w pracy po godzinach tylko dlatego, żeby opóźnić powrót do domu. Dom, który miał być ostoją i azylem, był dla niego kolczastą, kanciastą klatką. Nieustannie kaleczył się o jej słowa. Ciskała w niego śmiertelne kule żalu i gniewu. Strzelała w niego pretensjami niczym serią z karabinu maszynowego. Kochał swoje dzieci nad życie, ale był już nimi zmęczony, a Dorota? Wiecznie niezadowolona i zmęczona. Przestała o siebie dbać. Nie pamięta, kiedy ostatnio widział jaw sukience, z odrzuconymi na plecy, rozpuszczonymi włosami. Teraz wiązała je ciasno w kucyk; tak było praktyczniej. Miała piękne falujące, kasztanowe włosy, którymi on kiedyś nieustannie się bawił. Przeczesywał je palcami i zanurzał w nich swój nos. Pachniały morelami i wiatrem.
Seks z nią nie sprawiał mu już przyjemności. Spowszedniał i stracił urok. Dzikość przerodziła się w rutynę. Zresztą praktycznie go nie uprawiali, bo albo Michałek miał kolkę, albo Tomek wskakiwał do ich łóżka, albo Dorotę bolała głowa. Kochali się raz w miesiącu albo i rzadziej, w łazience lub w kuchni. Szybko, gwałtownie, w obawie, że któreś z dzieci może się obudzić. Nie umieli siebie zadowolić, nie potrafili się już kochać. Wszystko przepadło. Bezpowrotnie?
„Znowu pije - pomyślała z obrzydzeniem. - Będę musiała sama zajmować się dziećmi. Cały dzień, kolejny wieczór, a nawet
noc.
Wybuchnęła płaczem.
- () co ci znowu chodzi? - znowu płakała.
- Pijesz!!! - wykrzyczała mu w twarz.
Dziecko, które przez chwilę ucichło, teraz znowu zaczęło spazmatycznie szlochać.
- Byłem w pracy dziesięć godzin!
- Ja też pracuję w domu!
- Przestań histeryzować - denerwowała go ta teatralna dramaturgia. Kiedy była zła, jej głos stawał się piskliwy.
Michałek płakał coraz bardziej. Robert stał z opuszczonymi rękoma, jakby nie wiedział, co ma zrobić.
- No, weź go i ucisz! - wręczyła mu w ręce krzyczące zawiniątko w żółtym kocyku.
Szklanka z whisky wypadła mu z ręki. Złoty płyn rozlał się po podłodze. Kapu kap, kap, kap.
Wziął synka na ręce i mocno przytulił. Malutkie rączki chwyciły go za koszulę. Rozczulił go ten widok.
- Mamusiu, co się dzieje? - do kuchni wleciał jak burza Tomek.
- Nic, synku, tatusiowi wypadła szklanka.
- Niegrzeczny tatuś - malec już był przy ojcu i kurczowo złapał się jego nogawki, jakby w obawie, że może znów gdzieś wyjść.
Dorota w przypływie gniewu chwyciła torebkę i kluczyki do samochodu. Jej mąż stał bez ruchu z jednym synem na ręku, z drugim u boku.
- Gdzie idziesz? - zapytał.
- Wychodzę - rzuciła przez ramię. Nie mogła się teraz rozmyślić. Musi wyjść i zapomnieć. Zapomnieć na chwilę o tym, że jest matką, żoną i kurą domową. Tą przeklętą umęczoną kobietą, którą nigdy nie chciała się stać.
- Ale ja?... - usłyszała za sobą głos męża.
- Bawcie się dobrze - otworzyła drzwi i wybiegła na podjazd.
Wyskoczyła na dwór w powyciąganym dresie i poplamionej koszulce. Wsiadła do samochodu i ruszyła z piskiem opon. Jechała przed siebie, naciskając pedał gazu. Uciekała. Zatrzymała się dopiero po kilkunastu kilometrach na skraju lasu. Zamknęła oczy, po policzkach potoczyły się gęste łzy. Po raz kolejny wróciła do przeszłości. Ostatnio coraz częściej odpływała w zamierzchłe czasy.
Poznali się na ulicy. Mało romantycznie. Ona szła na egzamin, on wyszedł na spacer z psem. Pies ów stał się przyczyną nieszczęścia, a raczej ich wielkiego szczęścia. Wpadł na nią z impetem, zostawiając odciski łap na jej białej spódnicy.
- Przepraszam cię - chłopak zaczął nerwowo strzepywać błotniste plamy z jej spódnicy, rozmazując je przy tym jeszcze bardziej. Zamiast dwóch małych plamek na białej tkaninie pojawiła się ogromna szaro-czarna plama wielkości piłki.
- Nic nie szkodzi - odpowiedziała. W zasadzie najchętniej by go opieprzyła, jednak wzruszyła ją jego nieporadność i skrępowanie.
- Spróbuję ci to jakoś wynagrodzić. Nie masz ochoty na kawę, ciastko? - zarumienił się.
- Nie mogę, właśnie pędzę na egzamin - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Pójdziemy z tobą i na ciebie zaczekamy.
W rezultacie nie zdała egzaminu, bo jak tu myśleć o rachunkowości, kiedy za oknem czeka ON? Zakochali się w sobie błyskawicznie. Oszalała na jego punkcie. Latała w chmurach, nie dotykając ziemi. Cud, że jej serce wytrzymało taką dawkę emocji. Nieustanne zawirowanie, radosne szczęście, głębokie pożądanie, dzika namiętność. Urzekła ją jego pracowitość i zaradność. Choć był od niej tylko pięć lat starszy, pracował jako dyrektor generalny w firmie reklamowej swojego ojca. już wtedy firma dobrxe prosperowała, a on nie narzekał na brak pieniędzy. Jednak to nie jego pieniądze jej zaimponowały. Zawsze twierdziła, że woli być biedna i szczęśliwa niż bogata i pogrążona w smutku. Stał się cud: miała to i to.
Oczarował ją poczuciem humoru i pięknymi zielonymi oczami, które spoglądały na świat spod firanek długich, gęstych rzęs. Był przystojny, szalenie przystojny. Do tej pory jest. Uganiały się za nim tabuny dziewczyn, a on był prawdziwie zakochany w niej. Wzięli ślub w drugą rocznicę poznania. Byli młodzi, szaleni i mieli cały świat u swych stóp. Przez pięć lat ich małżeństwo było sielanką. Jeździli po świecie i odkrywali najdziksze zakątki globu. Po sześciu latach wciąż było wspaniale. Zdecydowali się na dziecko. Urodził się Tomek, oczko w głowie tatusia. Trzy i pół roku później na świat przyszedł Michaś. Od tego czasu wszystko się zmieniło, zaczęło się psuć. Może to ona była zbyt zmęczona, a może to on nie miał wystarczająco czasu dla rodziny?
Otworzyła oczy. Teraz ich związek jest już fikcją. Dzisiejszy Robert nie lubi psów. Ponoć ma alergię na ich sierść. A może ma alergię na nią? Miłość ustąpiła miejsca rutynie. Czy tak jest w każdym długoletnim związku? Przestali ze sobą rozmawiać. Ciepłe słowa zastąpił krzyk.
Przez tyle lat jej nie było, jej świat zniknął. Pochłonęło go tsunami miłosnych uniesień i wyobrażeń. Jego świat stał się dla niej ich wspólnym światem. Była zlepiona z Robertem w jedną całość, a raczej doklejona do niego. Kiedy klej wysechł, mąż zaczął od niej odstawać... Ona jeszcze łatała pęknięcia między nimi papką poświęceń. Jednak szczelin było coraz więcej i konstrukcja zaczęła się sypać.
Marzyła o tym, aby znów się z nim całować, poczuć te motyle w brzuchu i te dreszcze, które przebiegają po plecach. Pamięta, jak ją dotykał. W tym dotyku było tyle czułości i zaangażowania. Kochała jego ręce, które potrafiły zdziałać cuda. Muskać, masować, głaskać, delikatnie uciskać jej sterczące sutki. Wszystko w niej
nabrzmiewało tam na dole od samych jego pocałunków i dotyku. Teraz nic nie nabrzmiewa...
Hanna
Jest ładna, nawet bardzo ładna, jednak z jej oczu wyziera pustka. Brak jej tego błysku, charakterystycznego dla szczęśliwych kobiet, tej energii i uśmiechu. Wysoka i szczupła, bardzo szczupła. Nosi ubrania w rozmiarze 34 lub XS. Ma mały biust i kościste ręce, oczy w kształcie migdałów i delikatne rysy twarzy. Mogłaby być modelką, gdyby była młodsza, ale nie jest. Pnie się po S2czeblach kariery w międzynarodowej korporacji. Nowoczesna singielka. Miała kiedyś kota, ale brakowało jej dla niego czasu, oddała go koleżance. Potem hodowała rybkę, której nie poświęcała dość uwagi. Rybka zdechła. Na związki też nie ma czasu, a może nie chce mieć. Miłość przecież boli, zawsze... Pamięta, jak była zakochana w NIM. Kochała tak bardzo, jak tylko można kochać. Poświęciła mu swój cenny czas, swoje marzenia i swoje jestestwo. Cała położyła siebie na tacy, wołając: „Jestem twoja! Bierz mnie!" A potem... hm... sprawy za bardzo się skomplikowały. Została ze złamanym sercem i poturbowaną duszą. Stała się zimna i cyniczna, tak było prościej.
Pustkę zapełniała przelotnymi romansami z pracownikami korporacji, w zimnych, bezdusznych hotelowych pokojach. Odbywała stosunek na skrzypiących łóżkach, w sztywnej pościeli. Miłosne igraszki utaplane w bezsensie, bez jakiejkolwiek przyszłości. Jej koledzy chcieli się rozerwać, bo znudził im się seks z żoną lub długoletnią partnerką. Była dla nich odskocznią, trampoliną od szarej rzeczywistości. Taką chwilą zapomnienia...
Każdy dzień miała zawsze zaplanowany. Jeden był klonem drugiego. Budziła się pięć minut przed dzwonkiem budzika o piątej czterdzieści. Brała prysznic. Po zmyciu z siebie resztek snu wklepywała w buzię lekki enetgetyzujący krem. Następnie wcierała w ciało balsam. Po skończonym zabiegu tuszowała korektorem wszystkie niedoskonałości na twarzy, po czym pokrywała buzię podkładem. To była jej maska ochronna przed uśmiechem, za bardzo ludzkim w świecie, gdzie musiał panować profesjonalizm. Następnie pociągała rzęsy maskarą, a na usta nakładała błyszczyk. Minimalizm z klasą. O szóstej czterdzieści piła kawę i jadła musli z jogurtem o obniżonej zawartości tłuszczu.
O siódmej piętnaście ubierała się. Wkładała białą bluzkę. Lubiła ten kolor, doskonale pasował do biura. Do tego ciemny żakiet i spódnica lub dopasowane spodnie. O siódmej czterdzieści pięć wychodziła z domu. Była przed biurowcem za pięć ósma. Wraz z innymi „garsonkami" i „garniturami" wchodziła prężnym krokiem do firmy. Pochłaniał ją bez reszty system. Bez uczuć, człowieczeństwa, z zaplanowanym grafikiem spotkań. W szumie drukarek, szeleście papierów poświęcała swoje cenne godziny. W imię czego? Jakich wartości? Pieniędzy, których i tak miała wystarczająco? Izolacji od rodziny? A może tutaj, w tym szklanym biurowcu, było łatwiej niż w domu? Nie trzeba było się wysilać, by okazać komuś uczucia, zrozumieć, przytulić. Jej palce dotykały zimnego ksero, klawiatury komputera i przycisków telefonicznych. Życie z maszynami jest łatwiejsze.
Gdyby nie przyjaźń z Kaliną i Dorotą stałaby się robotem. Tylko one nadawały jej życiu sens.
Kalina
Natknęli się na siebie w supermarkecie. Oboje stali w jednej kolejce do kasy. Ona obładowana sprawunkami. On kupował tylko colę.
- To ty? - jej serce trzepocze jak oszalałe. To był naprawdę on - Krzysztof.
- To ja - potwierdziła, jakby to nie było oczywiste.
- Tyle lat - mówi on.
- Tak - powtarza ona.
Napięcie rośnie z minuty na minutę. Jedna krótka chwila, a potrafi zmienić wszystko. Nic już nie będzie takie samo. W jednej minucie powracają wszystkie wspomnienia.
Chciała odejść, tak po prostu, tak jak kiedyś zrobił on, ale nie mogła. Stała jak słup soli i patrzyła w jego piękne, duże, orzechowe oczy. Znów ujrzała w nich psotne figliki.
- Masz chwilę? - zapytał.
Nie miała chwili, spieszyła się do domu, by ugotować obiad, a potem pędziła na aerobik.
- Mam - odparła bez namysłu. Dla niego chciała mieć znów mnóstwo chwil.
Ich historia była banalna. Ktoś powiedziałby, że dziecinna. Bo przecież kiedy się w sobie zakochali, byli dzieciakami, nieokrzesanymi nastolatkami. Chodzili do jednej klasy w liceum. Ona - wzorowa uczennica, prymuska. On - leser, ale zdolny. Któregoś dnia poprosił ją, aby wytłumaczyła mu coś z matematyki, to były chyba sinusy czy cosinusy. Zgodziła się. Nawet nie otworzyli zeszytów. Rzucili się na siebie. Rozpaleni nastolatko-wie. Całowali się nieumiejętnie, zachłannie, gorąco. Wysysali ze swoich ust całą młodość i szaleństwo.
Nie wie, dlaczego, ale zapamiętała, jak lizali lodowe sople. Był środek zimy, siarczysty mróz, a im zachciało się lodów. Żadne z nich nie miało przy sobie pieniędzy, dlatego z daszku pobliskiego warzywniaka zerwali sople. Lizali je i śmiali się do rozpuku. A potem całowali się pod jej domem, aż nie czuli ust, spierzchniętych od zimna i ich śliny. Pisał dla niej wiersze, takie nieudolne rymowanki. Była dla niego muzą i boginią. Z nim przeżyła swój pierwszy raz. Kobiety pamiętają swoich pierwszych mężczyzn. Nieważne, czy było im z nimi dobrze, czy źle, ale pamiętają. Jej było z nim bardzo dobrze, a może była tak bardzo w nim zakochana, że tylko jej się zdawało. Co może wiedzieć o seksie i spełnieniu osiemnastolatka?
Do tej pory zastanawia się, co on w niej widział. Zwyczajna dziewczyna, raczej szara myszka, a on wysoki, przystojny blondyn o orzechowych oczach i silnie zarysowanej szczęce. Jego pełne usta smakowały migdałami. To też doskonale pamięta, a wszystko przez to, że tonami jadł ciasteczka migdałowe, które piekła mu babcia.
Chciała odgonić od siebie przeszłość, jednak nie była w stanie, kiedy na niego patrzyła. Mężczyzna z przeszłości stał przed nią. Tak samo bosko przystojny, a ona topniała pod jego spojrzeniem niczym lody w lipcowe południe.
Nie! - pomyślała. - On przecież mnie skrzywdził.
- Przepraszam cię, ale przypomniałam sobie, że jestem umówiona - powiedziała po chwili milczenia, jakie zapadło między nimi.
- Może kiedy indziej? Jutro, pojutrze? Kawa, lampka wina? Powspominamy stare, dobre czasy. Tu masz na mnie namiary - wcisnął jej w rękę wizytówkę.
Mogła ją wyrzucić, zgnieść, zdeptać, jednak zacisnęła dłoń na białym kartoniku i schowała go do portfela.
- Zadzwonisz? - spytał swoim lekko ochrypłym głosem.
- Nie wiem - odparła zgodnie z prawdą.
- Będę czekał - powiedział z uśmiechem. - Pięknie wyglądasz - rzucił jakby mimochodem w jej stronę, kiedy już odchodziła.
„Pięknie wyglądasz" - w jej sercu kolejna burza. W głowie kłębi się tabun sprzecznych emocji.
Wyszła ze sklepu na deszcz. Chciała złapać autobus, ale zrezygnowała z tego. Musiała przewietrzyć umysł z głupich myśli,
które ją nachodzą. Przystanęła przy kiosku, bezmyślnie gapi się w wystawę, po czym kupuje miętówki. Po półgodzinnym spacerze jest cała mokra. Jakoś dziwnie jej to nie przeszkadza. Wchodzi do mieszkania i stawia torby z zakupami na blacie w kuchni. Z pokoju dobiegają ją dźwięki spokojnej muzyki. Uchyla drzwi. Miękkie światło lampki oświetla mężczyznę, jej mężczyznę, z którym jest już od dziesięciu lat. Dziesięciu długich lat.
Były wzloty i upadki, jednak mimo wszystko się kochali, a przynajmniej tak się jej wydawało. Chociaż ostatnio w ich związku coś się psuło. Sama dokładnie nie wiedziała, w czym tkwi problem. Może za dużo kurzu osiadło na tej długoletniej znajomości? Odczuwała pewien niedosyt. Czuła, że tkwi w martwym punkcie. Męczył ją ten niezalegalizowany związek. Dokoła niej koleżanki już dawno powychodziły za mąż i mają śliczne, pyzate dzieci. A ona? Nie jest nawet zaręczona. Potrzebuje pewności, poczucia bezpieczeństwa. Nie mogą całe życie ze sobą chodzić. Żyć z doskoku. Zawsze marzyła o cichym ślubie, gdzieś w małym, drewnianym kościółku w górach. Bez pompy i przepychu. Wypowiedzieliby sakramentalne „tak" w magicznym miejscu, a potem wspięli się na jakąś górę i rozkoszowali wzniosłą chwilą. Kiedy tylko poruszała temat małżeństwa z Piotrem, on stawał się nerwowy, bąkał pod nosem, że jeszcze „nie teraz", że „nie jest gotowy". I to „nie teraz" trwało już dobre osiem lat. Może z tamtym mężczyzną, mężczyzną z przeszłości, już dawno założyłaby rodzinę?
- Cześć, kochanie! - muskularne ramiona otuliły ją wpół.
- Cześć!
- Jak minął dzień? - całuje ją w kark, a ona odskakuje jak oparzona.
- Dobrze.
- Coś nie tak? - wyczuwa napięcie.
- Wszystko w porządku.
Kłamie. Nie jest w porządku.
- Skoro tak twierdzisz... - Piotr odsuwa się od niej, po czym z powrotem siada na kanapie. -Przyszedł rachunek za światło.
- Znowu? Ile?
- Dużo.
- Nie wiem, dlaczego tyle płacimy za te cholerne rachunki! - wybucha Kalina.
Piotr od trzech miesięcy nie pracuje. Redukcja etatów. Był grafikiem komputerowym w potężnej korporacji. Wydawać by się mogło, że to ciepła i pewna posadka. Aż tu któregoś dnia bach! Praktycznie z dnia na dzień został wysadzony z fotela przez dziewiętnastoletniego siostrzeńca prezesa. Początkowo popadł w jakiś marazm. Nie, to nie była depresja, raczej zwątpienie, brak wiary w siebie, pewne rozgoryczenie. Rozumiała, wspierała. Tylko że sama ledwo wiązała koniec z końcem. Pół roku temu zdecydowała się na otwarcie swojego biznesu - butiku z ekskluzywnymi kreacjami. Na razie tonęła w długach i kredytach. Biznes dopiero raczkował. Co prawda, z dnia na dzień przybywało klientów, ale droga do prawdziwych pieniędzy była jeszcze bardzo długa. Po miesiącu zaczął szukać pracy, jednak żadna mu nie odpowiadała. Po trzech jakby spoczął na laurach. Jej cierpliwość się kończyła.
- Może poszedłbyś do pracy?
- Kochanie...
- Nie, kochanie! - przerywa mu Kalina. - Zawsze możesz być dostawcą pizzy. Duma ci na to nie pozwala? Ambicja? Mam to w nosie. Nie mam zamiaru dłużej cię utrzymywać, darmozjadzie - wiedziała, że przegięła. Przez pewien czas to on ją utrzymywał i nie usłyszała od niego żadnego słowa skargi.
Piotr otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
- Właśnie chciałem ci powiedzieć, że zadzwonili do mnie z agencji reklamowej w sprawie pracy. Zaczynam w przyszłym tygodniu.
Poczuła się cholernie głupio. To wszystko przez to spotkanie w sklepie. Nie potrafiła racjonalnie myśleć i wszystko dookoła ją drażniło, a najbardziej Piotr.
- Przepraszam - wymamrotała. Zrobiło się jej smutno.
- Nie ma sprawy - Piotrek kładzie dłoń na jej dłoni - po prostu miałaś gorszy dzień.
- Tak. Masz rację, gorszy dzień - westchnęła ciężko.
Jej mężczyzna, jak gdyby nigdy nic, uśmiecha się do niej promieniście, ale ona myślami jest już gdzieś indziej. Wspomina dawne czasy ze swoją „pierwszą miłością".
Wieczorem bierze prysznic. Ciepła woda otula jej ciało, a ona myśli o tamtym przypadkowo spotkanym po latach. Coś się w niej budzi, czuje, że odradza się w niej kobieta. Rozkwita. Myśli o nim. Roztrząsa wciąż od nowa każde wypowiedziane przez niego słowo. Analizuje. Wyobraża sobie siebie w jego ramionach. Jak jedzą wspólnie kolację, w blasku świec. On otwiera butelkę wina i nalewa purpurowy płyn do kieliszków. A potem karmi ją ostrygami, które jeszcze bardziej rozbudzają pożądanie. Już po chwili jego usta wędrują po jej szyi. Są ciepłe i lepkie. Cała drży, tak jak wtedy... Tylko że to było wieki temu.
Dzwoni do Doroty i opowiada o spotkaniu z Krzyśkiem. To Dorota uratowała ją przed totalnym zatraceniem się w rozpaczy, kiedy z nią zerwał... telefonicznie. Na konfrontację twarzą w twarz nie miał odwagi. Siedziała wtedy całymi dniami w mieszkaniu i ryczała. To nawet nie był płacz, a ryk. Dziki, przepełniony bólem. Była jedną z tych żałosnych kobiet, które potrafią miesiącami płakać za facetem. Ba, każdy jest w takiej sytuacji żałosny, mężczyźni też... Ale on nie rozpaczał. Już dwa dni po ich rozstaniu miał czelność pokazać się na imprezie u ich wspólnych znajomych z tamtą - jego „nową blond miłością". Obściskiwali się namiętnie na jej oczach. [...]
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?