O mroku przebywamy fortyfikacje opasujące miasto; mury o średniowiecznych kształtach, o przyczółkach zębatych otaczają nas dokoła; znajdujemy się u wrót Gospody Angielskiej. Mimo ciemności co za widok! Wybornie ktoś nazwał Gdańsk Norymbergą nadbałtycką [].Gdańsk na zewnątrz wygląda nadzwyczaj malowniczo, bo ma niesłychaną rozmaitość kształtów i z rozbujaną fantazją się wznosił.Ulice są wąskie, część z nich znaczną zajmują ganki dające przystęp do domów. [] Po gankach, które odcechowują główne stare ulice, zwracają oczy szczyty domów. Tu znowu największa rozmaitość i malowniczy ogół. Nie ma dwóch domów do siebie podobnych. Znać, że w XVII wieku i w XVI najwięcej budowano, zdobiono, odnawiano, bo cechą jest Odrodzenie i sty jeszcze późniejszy rococo prawie. Ale szczegóły (nie zawsze z wielkim smakiem pomyślane i wykonane) giną w najcudowniejszej całości stworzonej tym mnóstwem drobnostek. W każdej z nich jest myśl, i to tajemnica, dla której wszystko to uderza, podoba się, pociąga. Każda kamienica jest, można powiedzieć, indywiduem, poznajesz w niej właściciela, czytasz jego historię, wypowiada ci jego wiarę, upodobania, zajęcia, majątek i fantazją. Mówią o jednej kamienicy, której zbogacony właściciel cały kamienny rzeźbiony front sprowadził sobie z Florencji; [] Na szczytach tam anioł, tu zwierzę symboliczne, posągi świętych, mitologiczne bóstwa, dziwaczne potwory, tablice rzeźbione, wieńce kwiatów, kariatydy osobliwsze, znaki, godła. [] Dodajcie w takiej ulicy, przy gankach i facjatach, gdzieniegdzie rzucone drzewo, w głębi gotycką wieżycę kościoła, na pierwszym planie zasklepioną łukiem bramę starą, a będziecie mieli obrazek, który najwybredniejszemu pejzażyście mógłby posłużyć do stworzenia arcydzieła..
Autorzy tomu Chasydyzm. Źródła, metody, perspektywy to dream-team akademickich gwiazd, a poruszane tematy to lista życzeń wszystkich zainteresowanych chasydyzmem. Praca aktualna, oryginalna i wszechstronnanic podobnego dotychczas jeszcze nie istniało.Shaul StampferMarcin Wodziński przekonał do tego projektu jedenastu znanych badaczy chasydyzmu. Powstała praca, która jest czymś znacznie więcej niż tylko doskonałym podręcznikiem: autorzy rozważają tu bowiem szerokiespektrum kluczowych kwestii dotychczas słabo zauważanych w historii tego ruchu pietystycznego. [] Intelektualnie pobudzająca, świetnie napisana i wciągająca, książka ta zapewne trafi do każdego zainteresowanegonowoczesną historią Żydów.Abraham AscherImponująca praca []. Czytelnik dowiaduje się nowych rzeczy o chasydyzmie, a jednocześnie poszerza horyzonty myślenia o źródłach w zupełnie nowy sposób.
Pracując nad Pasażami dziełem, z którego miał wyłonić się wielowymiarowy portret dziewiętnastowiecznego Paryża Walter Benjamin notował: Pisać historię znaczy nadawać oblicze datom. Jak wyglądało oblicze roku 1920 w Wiedniu i w Berlinie? W felietonach zebranych w niniejszym tomie Joseph Roth podsuwa kilka możliwych odpowiedzi. Z pewnej perspektywy musiała to być twarz paskudna i zniszczona nieuszminkowana, lecz prawdziwa. Była to zapewne zmasakrowana twarz weterana dopiero co zakończonej Wielkiej Wojny, która pochłonęła tyle ludzkich istnień, doprowadziła do upadku dwa cesarstwa i zrodziła szereg nowych państw, w tym dwie nękane głodem i biedą republiki, austriacką i niemiecką. Inne oblicze tego roku to twarz paradoksalna, która od razu jest karnawałową maską: to strona gazety z bezsensownymi, radosnymi wiadomościami, które przesłaniają to, co najgorsze. () Przyszły autor Hioba konsekwentnie studiuje życie i oblicza ludzi, którzy znaleźli się na marginesie lub na dnie. Prócz weteranów, jeńców wojennych i bywalców robotniczych czy gangsterskich barów przygląda się też żydowskim uciekinierom ze Wschodu, tureckiej biedocie w Berlinie, bezdomnym, bezrobotnym i ubogim. Owszem, wśród tych felietonów nie brak pogodniejszych obrazków z wiosennego Wiednia i jesiennego Berlina. Uwaga Rotha kieruje się jednak przede wszystkim w stronę rozmaitych grup wykluczonych i poturbowanych. Ludzie ci padli ofiarą złego losu za sprawą decyzji lub zaniechań polityków, przede wszystkim zaś w wyniku wojennego szaleństwa, w które narody Europy rzuciły się z ochotą i niezwykłym zapałem. W ostatecznym rozrachunku padli więc i padają nadal ofiarą zbrodniczej głupoty zwłaszcza zbrodniczej głupoty rządzących, którzy przynajmniej część rządzonych zdołali uwieść swoimi niedorzecznymi pomysłami.
Notes do prowadzenia prywatnych zapisków, ilustrowany archiwalnymi fotografiami Krakowa – od Sukiennic po Nową Hutę – oraz tekstami znanych poetów, prozaików i pamiętnikarzy, których losy i twórczość w taki czy inny sposób splotły się z dziejami podwawelskiego grodu. Lirycznie, nostalgicznie, satyrycznie - tyle tonów tej piosenki o Krakowie, ile głosów z przeszłości i teraźniejszości.
Strony numerowane; notes z indeksem ułatwiającym porządkowanie dokonanych wpisów.
Współczesna powieść traktująca – na wielu planach i z kilku perspektyw czasowych i osobowych – o problemie pamięci i traumy Holokaustu.
NAVA SEMEL (1954–2017) – wielokrotnie nagradzana izraelska powieściopisarka oraz dramatopisarka. Napisała kilkanaście utworów, w tym powieści, sztuki, scenariusze oraz libretta. Absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Telawiwskim. Pracowała jako dziennikarka, krytyczka sztuki, producentka muzyczna, radiowa i telewizyjna. Otrzymała Nagrodę Premiera Izraela w dziedzinie literatury (1996) oraz nagrodę Pisarek Basenu Morza Śródziemnego we Francji (1994). Została uhonorowana tytułem Kobiety Roku w dziedzinie Literatury Miasta Tel Awiw (2007).
Nava Semel była członkinią Zarządu Dyrektorów Massuah – Instytutu Studiów nad Holokaustem, Fundacji na Rzecz Ofiar Holokaustu oraz Rady Zarządzającej Instytutu Yad Vashem. Uczestniczyła w międzynarodowych kongresach w Izraelu, Niemczech, Austrii, Francji, Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Egipcie, Rumunii, Irlandii, Włoszech, Australii i innych państwach.
Prace nad traktatem, który wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię, trwały długo. Badawcza intuicja potrzebowała czasu, by przekształcić się w pewność. Ta z kolei niosła w konsekwencji świadomość narażenia życia, wolności, a w najlepszym razie kariery. Nauka nie mogła przecież naruszyć doktryny. W dodatku Kopernik nie był dysydentem, ale głęboko wierzącym katolikiem. Dlatego tak długo wahał się, co zrobić ze swoją słoneczną teorią. Najpierw, w 1510 roku powstał Komentarzyk, krążący w odpisach wśród przyjaciół astronoma. Główne dzieło, De revolutionibus, datuje się na rok 1530. W 1533 roku poglądy warmińskiego uczonego zreferowano papieżowi Klemensowi VII. Norymberski teolog Andreas Osiander, podówczas już radykalny, nie stroniący od skandalu zwolennik reformacji, usunął z tekstu Kopernika przedmowę autora i opatrzył go własną, w której dowodził, że to tylko hipoteza, niekoniecznie prawdziwa, umożliwiająca jednak konstrukcję ciekawych modeli matematycznych. Norymberczyk rozszerzył też tytuł dzieła astronoma: odtąd miał brzmieć: De revolutionibus orbium coelestium.
Leonardo niestrudzenie pragnął uchwycić harmonię wszechświata, unaocznić przemyślaną doskonałość rzeczy stworzonych: powietrza, które posiada swoją gęstość, pulsujących pod skórą żył, cienia o różnorodnej sile, barwie, nasyceniu. Niestrudzenie badał najróżniejsze zjawiska i próbował znaleźć zasadę, która je łączy. Chciał rozwikłać zagadkę wszechświata. Zdawało się mu, że można to osiągnąć przez malarstwo – według niego najwyższą i najszlachetniejszą ze sztuk. Głoszony prymat malarstwa Leonardo uzasadniał między innymi dwoistą, a nawet troistą istotą tej gałęzi sztuki, będącej zarazem nauką i filozofią. Wierzył, że dzięki malarstwu można odsłonić regułę życia – nie poprzez kopiowanie fizyczności materii, czyli niedoskonałych, rzeczywistych tworów przyrody, ale poprzez naśladownictwo twórczych sił natury. Leonardo pisał o metodach, dzięki którym można osiągnąć najwyższy poziom iluzji przedmiotowej, sugestię naocznej prawdy, wrażenie realności i fizycznego ciężaru materii, postrzeganych najważniejszym z ludzkich organów, okiem – „oknem duszy”, a także innymi zmysłami. Naprawdę interesowało go jednak to, co niepoznawalne – natura naturans – przyczyna rzeczy. Na jednej z kart Codice Atlantico rozpaczliwie pytał sam siebie: „O, Leonardo, czemu się tak trudzisz?”. Gorączkowo notował, szkicował – tuszem, kredką, ołówkiem, pędzlem. Badał zagadkę istnienia. W przyrodzie, matematyce, geometrii, ale i w poruszeniach duszy poszukiwał wzorców jednoczących kosmos, związków łączących wszystko we wspólną całość. Leonardo wierzył w możliwość wielkiej, artystycznej i filozoficznej syntezy świata i dążył do niej – daremnie – przez całe życie… (ze wstępu Joanny Kilian)
Ilekroć wysiadam z pociągu w Krakowie, czuję się jak Thomas Hutter u wrót zamku hrabiego Orloka. Duchy wyzierają z każdego kąta, tyle że mniej groźne niż u Murnaua. Nie żywią się krwią, a jedynie bezgłośnie towarzyszą przyjezdnym.Zaczęłam regularnie przyjeżdżać do Krakowa jako nastolatka. Jeździliśmy z tatą, którego rodzina się stamtąd wywodziła. Potem przyjeżdżałam z koleżankami i przyjaciółmi, ale to jesienne podróże z tatą ukształtowały moje uczucia do tego miasta. Podczas naszych wojaży nigdy nie spytałam ani gdzie jego rodzice mieszkali, ani kiedy i dlaczego przeprowadzili się do Warszawy. Takie pytania rodzą się dopiero w głowach osób po drugiej stronie smugi cienia. Znacznie więc później dowiedziałam się, że na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku dziadek, prawnik i urzędnik bankowy, podjął pracę w stolicy, gdzie powstawały centralne urzędy nowego państwa. Taką drogę odbyło wielu młodych ludzi wykształconych w Wiedniu i Galicji. Pozostałością owych zamierzchłych dziejów jest fakt, że tata z galicyjska myli kotlet ze sznyclem. Choć dla mnie wegetarianki nie ma to najmniejszego znaczenia.Nie wiem, dlaczego wyruszaliśmy zwykle w listopadzie. W latach siedemdziesiątych zeszłego stulecia listopady były ciemniejsze, zimniejsze, bardziej deszczowe, mgliste, ciągnące się dłużej, niż ciągną się teraz. Naznaczone piętnem Nocy listopadowej. Kto dziś, prócz polonistów, zna tę sztukę, która wówczas wywoływała u mnie dreszcze na plecach? Listopad dla Polaków niebezpieczna pora itd.Listopady zdawały się mi się wówczas tak długie, bo życie potrzebuje czasu na rozbieg. Wtedy jeszcze nie gnało na złamanie karku. Jak w przypowieści o młodym mnichu, który wstaje o świcie, modli się, po czym cierpliwie brnie przez dzień bez końca, aż wreszcie gdy stracił wszelką nadzieję, że kiedykolwiek zapadnie noc przychodzi czas wieczornej modlitwy. Chwilę później młody mnich jest starym mnichem. Dalej zrywa się wcześnie, klepie pacierze bo nic innego nie potrafi robić, żaden inny pomysł nie przychodzi mu do głowy po czym jest już pora na modły przed snem. Tak czy owak, kilkudniowe wypady do Krakowa stanowiły miły przerywnik w listopadowej monotonii.
Książka Joanny Olkiewicz o Sycylii zaczyna się tak jak trzeba od mitu, od starcia Zeusa z Tyfonem, a kończy mniej poetycko uwagami o biedzie, zacofaniu, polityce. Ale najważniejsza jest w niej zawsze historia. Sycylii nie da się bowiem zrozumieć bez znajomości jej dziejów, na ogół zagmatwanych. Trzeba wielkiego talentu, aby uprościć to, co złożone, nie gubiąc przy tym szczegółu, nie uogólniając. Olkiewicz widzi Sycylię w kalejdoskopie historii i legendy. Co rusz zmienia punkt widzenia, czasami coś powiększa, przybliża, kiedy indziej spogląda z dystansu. Miesza dziedziny, krajobrazy, zrównuje to, co wzniosłe, z tym, co bliskie życiu. Nie zapomina o ludziach tworzących historię wyspy, zarówno tych zapisanych w annałach, stojących w pierwszym szeregu, jak i tych ginących w pomroce dziejów. Sycylia Olkiewicz jest areną zmagań potężnych sił historii, narodów i religii, a zarazem kameralną sceną, przez którą jak w teatrze defiluje galeria postaci-aktorów, o wyrazistej fizjonomii. Są Grecy, Rzymianie, Arabowie, Żydzi, Normanowie, Andegaweni i Aragończycy, są Burbonowie, współcześni Włosi i Amerykanie. Są królowie, żołnierze, spiskowcy, dziwacy i subtelni miłośnicy sztuki. Są kroniki historyczne i współczesne powieści, jest architektura i film, a obok nich, a właściwie pod nimi surowce naturalne, zmieniające wygląd wyspy. Są morze i góry, są miasta i wsie. Olkiewicz należy do nielicznego grona wielkich popularyzatorów, miłośników Italii, piszących ze znawstwem i miłością. Powtarza to, co winno być powtórzone, i zachęca, aby szukać własnych tropów, wytyczyć prywatny dukt pośród tego, co już istnieje w historii, literaturze, w sztuce. Bo tylko w ten sposób da się poznać i zrozumieć wyspę, o której Sciascia pisał, że jest tajemnicza, bezlitosna, mściwa i przepiękna.
Opowiadanie „Dos meserl” zostało po raz pierwszy opublikowane w tygodniku „Jidiszes Folkslblat” w Sankt Petersburgu, w 1887 roku, a więc jest to wczesny utwór Szolema Rabinowicza, czyli Szolema Alejchema (1859–1916). Sam pisarz dość sceptycznie odnosił się do swoich młodzieńczych utworów. Nie wierzył, że zostanie pisarzem, dopóki – jak sam pisze – „nie zdarzyła się historia z «Dos meserl», która zmieniła charakter mojej twórczości i całe moje życie”.
Prezentowane wydanie zawiera zarówno tekst oryginalny opowiadania (reprint), jak i przekład autorstwa Belli Szwarcman-Czarnoty. Tekst polski poprzedzony jest krótkim wprowadzeniem tłumaczki.
„Nie ma sensu streszczanie Bajek Leonarda. Są krótkie i same, bez ociągania, od pierwszych słów prezentują swoje postaci i sytuacje, nie kryją nauki, jaka z nich płynie. Ich bohaterami są elementy natury. Nie tylko zwierzęta, także kamienie, rośliny. Bywają ofiarami ludzi, lecz głównie dzielą z nimi sumienie, refleksję i losy. W domyśle – jakieś dalekie, wspólne ich źródło” (ze wstępu Jarosława Mikołajewskiego).
„Poezja Anny Pawlikowskiej jest od razu antyczna. Jest pisana archaicznym skupieniem, archaicznym namysłem, ciężarem lekkich odczuć i uczuć. Jej muzykę i spektakl skomponował ktoś, kto potrafi wpatrywać się, przysłuchiwać, kto ma cierpliwość odczekać, aż przeżycia przejdą przez filtry doraźności i osiągną trwałość. Nie jest to jednak trwałość spiżowa. To trwałość zwiewnych stworzeń i krajobrazów, kruchych stanów, mijających chwil. W tym właśnie widzę archaiczność tych wierszy – że z intymnej ulotności zachowują to, co w ulotności niezmienne. Godność i piękno bycia mimo wszystko, w łasce tego, co wbrew powszechnemu prawu przemijania, jednak się zdarza. Do takiego patrzenia, odczuwania, wypatrywania, zachowywania – tak znaczącego, zmysłowego, tak uwidocznionego – potrzebna jest siła serca. Zmysł powagi i trwałości rzeczy, których w chwili ich nazywania pozornie już nie ma”. (Jarosław Mikołajewski)
Przywołanie w rozmowie mądrości starożytnych Greków nie jest tylko popisem pustej erudycji. Stanowi odwołanie się do rzeczywistego fundamentu naszej kultury, nauki i sztuki we wszystkich jej przejawach. Jest świadectwem – świadomego lub nie – uczestnictwa w dziedzictwie, które ukształtowało zręby naszego rozumienia świata, nasz język i naszą literaturę.
Grecka mądrość jest rozproszona w dziełach filozofów, tragików, poetów, historyków i mówców. Rzadko bywa skondensowana; wielką karierę zrobiły wyjęte z kontekstu bon moty, powtarzane cierpliwie przez kolejne pokolenia, a będące niejednokrotnie złotą igłą w stogu siana obszernego dialogu czy mowy. Wśród nich – najbardziej znane: „Poznaj samego siebie” i „Nic nad miarę”.
Przetrwał wszak jeden zbiór tekstów, w którym cała ta rozrzucona mądrość znalazła swój wyraz. To zestawienie 148 sentencji nazywanych delfickimi, ponieważ według tradycji z Delfami właśnie – religijnym, kulturowym i politycznym centrum greckiego świata – były związane i pochodzeniem, i wielowiekową ekspozycją. Miały być wykute na tablicach umieszczonych przy wejściu do świątyni Apollona w Delfach, którą większość Greków przynajmniej raz w życiu odwiedzała, szukając dwóch rzeczy: odpowiedzi wyroczni na nurtujące już to jednostkę, już to społeczność pytania oraz mądrości – rady na życie.
Książka do pisania autorstwa Krzysztofa Bielawskiego to wybór 30 sentencji w oryginale i przekładzie, opatrzonych kulturowym i filologicznym komentarzem.
„Miasto, o którym opowiada pasażer, jest martwe w trzech aspektach: formalno-prawnym, instytucjonalnym i społecznym. Nie miało prawa do istnienia, ale istniało jak gdyby w zawieszeniu. Perec pokazuje to między innymi za pośrednictwem motywu aguny (powracającego dwukrotnie), aż wreszcie samo miasto staje się niczym aguna – przykute do swego losu, zawieszone, pozbawione perspektyw, nieautonomiczne. Ocalenie musi nadejść z zewnątrz, ale czy nadejdzie?
Czy wobec powyższego martwe miasto może podlegać kwalifikacji moralnej? Nawet kary i nagrody – powiada Perec – nie mają tu przecież zastosowania, albowiem ci, którzy nie dokonują wyborów, nie czynią dobra ani zła – nie mogą być karani czy nagradzani.
Czy jest możliwe inne życie, jeśli nie ma się praw do życia? Czy można mieć moralną siłę, jeśli się jest wyzutym z realnych praw? Czy religia może w tej konkretnej sytuacji pomóc mieszkańcom wznieść się na wyższy poziom etyczny?
Odpowiedź Pereca jest twarda: nie. Społeczność miasta jest martwa w samych swoich fundamentach, łącznie z rabinem, łącznie z bal tfile, całą elitą miasta. Miasto jest w całkowitym rozkładzie. Cuchnie”.
W siedmiu rozdziałach Chasydyzm. Wszystko, co najważniejsze omawia najważniejsze cechy jednego z najbardziej dynamicznych i długowiecznych ruchów religijnych powstałych kiedykolwiek na ziemiach polskich. Są to po kolei: definicja, role genderowe, charakter przywództwa, wielkość demograficzna, geografia, gospodarka i schyłek okresu klasycznego chasydyzmu. Jest to pierwsza próba odpowiedzi na te pytania w jednym tomie i pierwsze tak szerokie i multidyscyplinarne ujęcie tego tematu.Książka stawia sobie ambitny cel rewizji najważniejszych strukturalnych zaniedbań i błędów w dotychczasowych studiach nad chasydyzmem. Chodzi przede wszystkim o wprowadzenie do analizy chasydyzmu nowych metod badawczych stosowanych dotychczas niedostatecznie, radykalne rozszerzenie bazy źródłowej i chronologicznych ram analizowanego zjawiska oraz odejście od paradygmatu dziejów chasydyzmu jako historii przywódców. Ostatecznym i najważniejszym celem książki jest jednak zbudowanie intelektualnie wartościowej, metodologicznie nowoczesnej, źródłowo innowacyjnej i atrakcyjnej narracji, która wyznaczy nowe kanony myślenia, pisania i mówienia o chasydyzmie, zarówno w Polsce, jak i w literaturze naukowej na świecie.
„To już Twój drugi tomik haiku, Elżbieto, nauczycielko nurkowania w głąb słowa, unoszenia się na jego falach. Łagodnie pozwalasz, aby same tworzyły relacje i wiązały mowę. Po niepełnej pustce przyszedł nowy czas, kiedy w dłoni znajdujesz malutką łupkę pistacji. Jeszcze zatrzaśniętą, ale to nie młotek ją otwiera, tylko haiku. W każdej Twojej strofie ze zdziwieniem odkrywam inną pestkę, która zaraz wypuszcza kiełek – w moim wnętrzu.
Pokazujesz ważną rzecz: od formy, którą kształtuje rodzima kultura, ważniejszy jest duch. Duch haiku, mimo że zamknięty w łupince formy, pozostaje całkowicie wolny, a jego piękno – ponadkulturowe. Mówiły mi o tym zawsze japońskie wartości estetyczne, którymi na Archipelagu mierzy się piękno różnych przejawów kultury duchowej. A teraz odkrywam je w Twoich haiku!” (Agnieszka Żuławska-Umeda)
András Pályi (1942) jest węgierskim pisarzem, tłumaczem i dziennikarzem. Opublikował kilkanaście tomów opowiadań i esejów oraz przekładów z języka polskiego. W latach 1991–1995 pełnił funkcję dyrektora Węgierskiego Instytutu Kultury w Warszawie.
„Te bardzo piękne, dopracowane teksty (…), te ascetyczne, pozbawione ozdób zdania, te historie w każdym calu wiarygodne pod względem psychologicznym, dobre są jedynie na to, by odsłaniać świat, o którym dające się wypowiedzieć słowa niczego w gruncie rzeczy nie mówią. (…) András Pályi to pisarz spirytualny, należy do tej samej rodziny, co Dostojewski, Kafka, Buber, Weil, Blixen, Pilinszky i jest obok Kurtága jedynym współczesnym mistykiem węgierskim. (…) Bohaterowie Pályiego żyją tak intensywnie, że niemal duszą się swymi doznaniami, choć przecież to, czego doświadczają, nie jest niczym szczególnym, nie mają własnej historii. Świat, w którym żyją, ma wprawdzie jakąś mętną i nieuchwytną przeszłość, ale nie ma teraźniejszości i donikąd nie zmierza. (…) Z braku zbawienia ich życie jest najwyżej krótką chwilą zmysłowej rozkoszy, przerwą w szaleńczym cierpieniu między strasznym cierpieniem, zwątpieniem, zdradą, kłamstwem czy grzechem”. (Péter Nádas)
Wydanie zbioru poezji Aldy Merini w języku polskim, w znakomitym przekładzie Jarosława Mikołajewskiego, wzbogaca znaną już serię poetycką Zeszyty z ulicy Grodzkiej, poświęconą klasykom poezji włoskiej dwudziestego wieku, która przybliżyła polskim czytelnikom dzieła poetów takich jak: Giuseppe Ungaretti, Salvatore Quasimodo, Cesare Pavese, Primo Levi i Valerio Magrelli.Ta antologia poetycka Aldy Merini składa hołd jednej z najważniejszych przedstawicielek współczesnej poezji włoskiej, odkrytej dość późno przez szeroką publiczność po latach milczenia, lecz cenionej przez krytyków i autorów takich jak Quasimodo, Pasolini, Raboni, Manganelli czy Maria Corti. Będzie ona niewątpliwie zaliczana do najważniejszych i najbardziej wymownych głosów naszego czasu. Nie przypadkiem dzieło poetyckie Merini wpisuje się w wielką tradycję kobiecej poezji klasycznej (Safona) czy bliższej nam (Achmatowa, Dickinson, Yourcenar) pod względem tematów jej wierszy, związanych z uczuciami i emocjami oczekiwania, oderwania, radości, obecności czy wspomnień, a przede wszystkim miłości.W wierszach Aldy Merini znajdziemy cały patos egzystencjalny; była ofiarą, a potem w pełni bohaterką życia trudnego i pełnego cierpień, które pozornie może się wydać nieuporządkowane, a potem, stopniowo zmienia się w siłę twórczą jej pisarstwa pełnego dysonansów i nieregularności, pełnego tonów lęku, niepokoju, radości i inspiracji religijnych. Na takich podwalinach Merini opiera swój talent i siłę twórczą, dotykając szaleństwa uczuć w głębokiej otchłani miłości pierwotnej, która należy do nas i dotyczy nas wszystkich.(ze wstępu Roberta Cincotty i Ugo Rufino)
„Ten bogaty, ponad 600-stronicowy tom, to pierwsza polska antologia utworów poetek tworzących w języku jidysz – wynik wieloletniej pracy zespołu znakomitych współczesnych tłumaczek. Włączono także do niego przekłady dokonane dawniej przez poetów polskich i żydowskich, m.in. Maurycego Szymla, Julię Hartwig czy Mieczysławę Buczkównę. Wśród autorek uwzględnionych w antologii są znane nazwiska, jak Debora Vogel, Kadia Mołodowska czy Anna Margolin, ale większość jest prezentowana po raz pierwszy w polskim przekładzie. Dzięki temu pionierskiemu przedsięwzięciu słyszymy głosy poetek, które długo czekały na odkrycie”. (z recenzji prof. Moniki Adamczyk-Garbowskiej)
„Otrzymujemy obszerną, przekrojową antologię poetycką i to w dodatku z rąk badaczek, które w swojej pracy skupiają się właśnie na przecięciu dwóch niezwykle interesujących obszarów, czyli na krytyce feministycznej i kulturze jidysz. Nie sposób przecenić prezentowanego zbioru utworów – zarówno pod względem objętości, jak i wysokiego poziomu przekładów. Antologia ta ma szansę na stałe wpisać się w analizy historycznoliterackie oraz znacząco wpłynąć na przesunięcie zainteresowań badawczych w polskojęzycznej krytyce feministycznej”. (z recenzji prof. Agnieszki Gajewskiej)
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?