O książce:
Historie kryminalne gloryfikujące pracę naszych dzielnych stróżów prawa z czasów PRL, ówczesnych „detektywów” rozwiązujących trudne zagadki, często „z trupem w tle”, w sposób nie mniej interesujący niż ich współcześni odpowiednicy.
Pasjonująca lektura dla wszystkich miłośników kryminałów!
Fragment opowiadania Jerzego Siewierskiego
ZAPROSZENIE DO PODRÓŻY
Kochana Mamo!
Wiem, że robię Ci przykrość, ale nic na to nie mogę poradzić. Postanowiłam przyłączyć się do „ruchu” i moja decyzja jest nieodwołalna. Nie było sensu prowadzić dalej bezmyślnej, mieszczańskiej wegetacji. Żyje się tylko raz i trzeba życie przeżyć możliwie najpełniej. Należy poszukać sensu istnienia we własnym wnętrzu, umieć odnaleźć siebie i uzewnętrznić swoje twórcze możliwości. Życie, jakie prowadziłam dotąd, uniemożliwiało mi to i dlatego musiałam odejść. Wybacz mi, ale nie mogłam inaczej. Żegnaj i nie myśl o mnie źle.
Twoja, mimo wszystko, kochająca Beata
Przeczytałem list po raz drugi, a potem spojrzałem na kobietę, która mi go wręczyła. Miała królicze, zapłakane oczy i mocne cienie pod nimi. Nigdy specjalnie nie lubiłem tej kobiety, ale przed laty była żoną mojego przyjaciela i dlatego wiedziałem, że nie potrafię teraz jej spławić. Piętnaście lat temu, razem z jej mężem, mieliśmy zatrzymać pewnego faceta podejrzanego o bandytyzm. Przyjaciel wszedł do pokoju, w którym spał podejrzany, a ja zostałem przy drzwiach jako ubezpieczenie. Mąż tej kobiety podszedł do śpiącego cicho, na palcach. Facet ocknął się momentalnie, z ogromnym zdumieniem na twarzy. Stałem na korytarzu przy uchylonych drzwiach i obserwowałem uważnie całą scenę. Prawą rękę, w której ściskałem pistolet, ukrywałem w kieszeni. Byłem pewny, że w razie czego zawsze ją zdążę w porę wyciągnąć. Nie zdążyłem.
Facet był zdumiony tylko chwileczkę. Potem wystrzelił, nie wyciągając rąk spod kołdry. Oczywiście i ja wystrzeliłem kilka razy, ale stało się to o parę sekund za późno i nie miałem już przyjaciela.
Popatrzyłem tępo na kobietę siedzącą na krześle naprzeciwko mnie. Potem wzrok powędrował na tapczan, na którym leżała spakowana walizka, i pomyślałem, że trzeba będzie ją rozpakować. Wcale nie byłem z tego zadowolony. Wręcz przeciwnie.
– Proszę pani – powiedziałem – oficjalnie nic nie możemy tu zrobić. Pani córka jest pełnoletnia i może wyjeżdżać, dokąd zechce. Nie mamy nawet prawa wszczynać poszukiwań. Nie jest osobą zaginioną, zostawiła list, w którym zawiadamia panią, że odchodzi. Z punktu widzenia prawa wszystko jest w porządku. Nie ma najmniejszych podstaw do interwencji.
Zaczęła płakać. Cicho, ale bardzo gwałtownie. Zapaliłem papierosa i czekałem cierpliwie, aż przestanie.
Uspokoiła się dopiero po kilku minutach. Wyciągnęła z torebki chusteczkę, wytarła łzy, nos i powiedziała cichym, pełnym bólu głosem:
– Wiem o tym. Dobrze o tym wiem. Dlatego przyszłam do pana, nie do komendy, ale do mieszkania. Niech mi pan pomoże. Był pan najlepszym przyjacielem jej ojca.
Patrzyła na mnie w taki sposób, że nie mogłem znieść tego spojrzenia. Przez chwilę wydało mi się, że ta kobieta uważa, iż w jakiś sposób jestem odpowiedzialny za śmierć jej męża i teraz, po latach, aby się choć troszkę zrehabilitować muszę jej pomóc w rodzinnych kłopotach. Może zresztą wcale tak nie myślała, ale ja, niestety, czułem się rzeczywiście w jakiś sposób winny tamtej śmierci sprzed lat piętnastu, i choć nic jeszcze tej kobiecie nie odpowiedziałem, zdawałem już sobie sprawę, że jutro nie wyjadę jednak na urlop, tylko wszystkimi możliwymi sposobami będę się starał jej pomóc, choć nigdy jej nie lubiłem, bo z tego, co czasami niechętnymi półsłówkami wyrzucał z siebie mój przyjaciel, wynikało, że była osobą nieco jędzowatą, pretensjonalną i, prawdę mówiąc, głupawą.
– Niech mi pan pomoże – powtórzyła jeszcze raz. – Beata była jedyną mi bliską osobą. To moja jedyna córka, proszę pana... – Zaczęła chlipać.
Popatrzyłem raz jeszcze na zapakowaną walizkę, zaciągnąłem się papierosem i zapytałem:
O książce:
Historie kryminalne gloryfikujące pracę naszych dzielnych stróżów prawa z czasów PRL, ówczesnych „detektywów” rozwiązujących trudne zagadki, często „z trupem w tle”, w sposób nie mniej interesujący niż ich współcześni odpowiednicy.
Pasjonująca lektura dla wszystkich miłośników kryminałów!
Fragment opowiadania Jerzego Edigeya
TAJEMNICA STAREGO KOŚCIÓŁKA
Rozdział I
Znowu Wrocław
Tak się jakoś składało, że moje drogi reportera chyba od sześciu czy nawet siedmiu lat nie wiodły przez Wrocław. Wreszcie jednak znalazłem się w mieście nad Odrą. Po ulokowaniu się w hotelu, wykręciłem numer centrali Wojewódzkiej Komendy Milicji Obywatelskiej i poprosiłem o połączenie mnie z majorem Adamem Krzyżewskim – moim starym przyjacielem.
– Pułkownikiem Krzyżewskim – poprawiła telefonistka.
„Takiemu to dobrze – pomyślałem sobie – mnie przybywają siwe włosy, jemu gwiazdki”.
– Krzyżewski, słucham – odezwał się w słuchawce znajomy, lekko zachrypnięty głos.
Rozpocząłem oczywiście rozmowę od gratulacji awansu na pułkownika.
– Na razie podpułkownika – mój przyjaciel zawsze był ścisły.
Umówiliśmy się na wieczór. Adam już czekał, był zwykle punktualny co do minuty, ja niestety po staremu spóźniłem się i przyszedłem dopiero po kwadransie. Może właśnie dlatego, tuż po przywitaniu się, spotkała mnie z jego strony złośliwość.
– Czytam te wasze wszystkie „kryminały” i za głowę się łapię, jak wy możecie pisać takie brednie?
– Polskie kryminały cieszą się opinią jednych z lepszych w Europie. Są masowo tłumaczone i wydawane w ZSRR, w Czechosłowacji, na Węgrzech, w NRD, a nawet w takich państwach jak Szwecja czy Włochy. I wszędzie mają duże powodzenie – broniłem skóry własnej i kolegów. – Co im można zarzucić? Akcja toczy się zazwyczaj wokół autentycznych wydarzeń. Czy to nasza wina, że powody przestępstwa są w Polsce inne niż na Zachodzie? Nie ma u nas porywaczy dzieci i bogatych bankierów. Złodzieje nie włamują się do sejfów bankowych i nie kradną brylantów wielkich jak włoskie orzechy, a bandy gangsterów jak na przykład w Chicago nie pędzą przez ulice Wrocławia, ostrzeliwując się z karabinów maszynowych.
– Tego by tylko brakowało – mruknął podpułkownik.
– Realia polskiej powieści sensacyjnej – ciągnąłem dalej swoją obronę – są zawsze zgodne z rzeczywistością dnia codziennego. Przyszły historyk, który za paręset lat będzie pisał książkę o życiu Wrocławia w drugiej połowie dwudziestego wieku, właśnie w tak wyszydzanych przez ciebie kryminałach znajdzie najwięcej autentycznych informacji o tym, jak naprawdę to życie wyglądało. A na próżno będzie ich szukał w naszej powieści współczesnej.
– Nie chodzi mi o akcję tych powieści – Krzyżewski atakował dalej – ani o tak zwane „małe realia”, o to na przykład, że ludzie stoją w ogonku po kiełbasę, że bilet tramwajowy kosztuje złotówkę, że kino „Śląsk” mieści się na tej ulicy, a kawiarnia „Stylowa” na innej, czy wreszcie o to, że hotel „Panorama” długi i niski jak jamnik jest dziwolągiem architektonicznym. Ale to, co wy piszecie o milicjantach, zwłaszcza o oficerach dochodzeniowych, razi już szczególnie.
– Jak to?
– Nie ma chyba ani jednej współczesnej powieści kryminalnej, w której by oficer milicji, jakiś kapitan „biały”, „czarny” czy „brązowy” nie siedział w eleganckim nocnym lokalu i ze znudzoną miną nie sączył leniwie francuskiego koniaku, obserwując niebezpiecznego przestępcę, zagryzającego dzwonkiem śledzia kieliszek czystej. Dałby nam komendant dobrze popalić, gdyby któryś z nas przyniósł rachunek już nie na parę tysięcy, lecz choćby na paręset złotych. Taki „spryciarz” długo by w milicji nie pracował. Musiałby się przekwalifikować, to jest przerzucić się na pisanie kryminałów.
Milczałem, cóż bowiem mogłem powiedzieć?
– Każdy z tych „genialnych oficerów” – podpułkownik zapalał się coraz bardziej – w każdej waszej powieści jest parę razy wyciągany z łóżka w nocy, bo „dzwoni stary” i każe im natychmiast zameldować się w komendzie.
– To się może zdarzyć.
– Owszem,
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?