Ta książka zawiera rozmowy z najwybitniejszymi postaciami polskiej i światowej psychologii. Każdy autor w tej książce to nazwisko liczące się w światowej psychologii. Rozmówcy – profesorowie psychologii i psychoterapeuci – wychodzą naprzeciw współczesnym zaciekawieniom, wątpliwościom, wahaniom i poszukiwaniom. Na pytania odpowiadają: Robert Cialdini, Martin Seligman, Philip Zimbardo, David Buss, Albert Bandura, Mihály Csíkszentmihályi, Paul Ekman, Elizabeth Loftus, Roy Baumeister, Janusz Czapiński, Wojciech Eichelberger, Bogdan Wojciszke, Ewa Woydyłło i wielu innych. Wyjaśniają między innymi: • Jak być dla siebie dobrym • Z czego składa się wzór na szczęście • Dlaczego warto przykleić banknot na lodówce • Komu można ufać • Jak pośród zgiełku odnaleźć święty spokój • Kto ma większe szanse wyjść za mąż • Jak samotność czyni nas lepszym • Co może wiara w wolną wolę • Dlaczego lepiej nie składać noworocznych postanowień Ta książka to pigułka najnowszej wiedzy psychologicznej. Z pierwszej ręki, czyli od największych światowych sław psychologii. To lektura, która pozwoli być bliżej – i siebie, i innych, i światowej psychologii!
Kolejna książka autora bestselleru Optymizmu można się nauczyć.
Martin Seligman, wieloletni prezes Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego, przyczynił się do przełomu w psychologii i powstania nowego prądu naukowego i terapeutycznego znanego jako "psychologia pozytywna". Wystąpił on do psychologów z apelem, aby swój tradycyjny cel ? walkę z cierpieniem ? uzupełnili o cel nowy: badanie tego, co nadaje życiu głębszy sens , a ponadto powstawanie warunków, które pozwolą osiągać życiowy dobrostan.
Ta książka też jest o tym i powinna sprawić, że życie tych, którzy zastosują się do jej zaleceń, stanie się lepsze.
Fragment książki Pełnia życia Nowe spojrzenie na kwestię szczęścia i dobrego życia
Dobrostan - co to takiego?
Początki psychologii pozytywnej były dotąd tajemnicą. Kiedy w 1997 roku zostałem wybrany prezesem Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego, liczba e-maili w mojej skrzynce potroiła się. Rzadko odbieram telefony i w ogóle nie wysyłam już tradycyjnych listów, ale ponieważ w Internecie można przez dwadzieścia cztery godziny na dobę grać w brydża, na e-maile odpowiadam szybko i sumiennie. Moje odpowiedzi zajmują akurat tyle czasu, ile mój partner potrzebuje do rozegrania rozdania, kiedy ja sam siedzę bezczynnie na dziadku (mój e-mail to seligman@psych.upenn.edu - proszę śmiało pisać, jeśli komuś nie przeszkadzają parozdaniowe odpowiedzi).
Jednak jeden e-mail, który dostałem pod koniec 1997 roku, zabił mi takiego ćwieka, że przeniosłem go do mojego folderu o nazwie „Co proszę???" Wiadomość składała się z jednego zdania - „Czy spotkałby się Pan ze mną w Nowym Jorku?" - i była podpisana samymi inicjałami. Parę tygodni później spotkałem się na przyjęciu z Judy Rodin, ówczesną rektor Uniwersytetu Pensylwanii, na którym wykładałem od czterdziestu lat. Kiedy zaczynałem studia doktoranckie, Judy (obecnie prezes Fundacji Rockefellera) była na ostatnim roku studiów licencjackich; oboje prowadziliśmy badania na zwierzętach w laboratorium profesora psychologii Richarda So-lomona. Zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi i później z podziwem i sporą zazdrością przyglądałem się błyskawicznej karierze Judy, która w zdumiewająco młodym wieku została prezeską Eastern Psy-chological Association, a następnie kolejno dziekanem Wydziału Psychologii, dziekanem ds. administracyjnych i wicekanclerzem na Uniwersytecie Yale i wreszcie rektorem Uniwersytetu Pensylwanii. W tym czasie udało się nam nawet przeprowadzić wspólny projekt badawczy - badanie korelacji pomiędzy poziomem optymizmu a wydajnością układu odpornościowego u osób w podeszłym wieku (Judy szefowała wtedy ogromnemu projektowi badawczemu Fundacji MacArthura poświęconemu psychoneuroimmunologii, czyli badaniu ścieżek, którymi efekty psychologiczne mogą wpływać na efekty neuronalne, a te z kolei na efekty odpornościowe organizmu).
- Znasz może kogoś, kto ma inicjały „P.T." i mógł mi wysłać zaproszenie do Nowego Jorku? - zapytałem Judy (jeżeli Judy kogoś nie zna, to chyba tylko dlatego, że ktoś taki nie istnieje).
- Słuchaj, musisz iść na to spotkanie, żeby nie wiem co! - zawołała z zapartym tchem.
Dwa tygodnie później stałem przed nieoznaczonymi drzwiami na siódmym piętrze małego, obskurnego biurowca gdzieś w trzewiach południowego Manhattanu. Wprowadzono mnie do prosto umeblowanej sali bez okien, gdzie dwaj siwowłosi mężczyźni w szarych garniturach siedzieli za stołem, na którym stał telefon z zestawem głośnomówiącym.
- Jesteśmy prawnikami fundacji, która pragnie pozostać anonimowa - wyjaśnił jeden z nich, przedstawiając się jako „P.T." - Naszym zadaniem jest wybieranie zwycięzców, a pan jest jednym z nich. Proszę nam powiedzieć, jakie badanie naukowe chciałby pan przeprowadzić. Nie wnikamy w szczegóły techniczne. Musimy pana jednak od razu ostrzec, że jeśli zdradzi pan naszą tożsamość, będziemy zmuszeni wstrzymać finansowanie.
Zwięźle opowiedziałem prawnikom oraz stojącemu na blacie telefonowi o pewnej inicjatywie, którą podjąłem w ramach Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego, a mianowicie badaniu etnopolitycznych aspektów działań wojennych (czyli czemuś, co z pewnością nie dałoby się podciągnąć pod pojęcie pozytywnej psychologii). Wyjaśniłem, że chciałbym zorganizować sympozjum dla czterdziestu najważniejszych osób zajmujących się zagadnieniem ludobójstwa. Chciałem porównać okoliczności, które towarzyszyły kilkunastu ludobójstwem w XX wieku, z okolicznościami pięćdziesięciu innych sytuacji, które również cechowały się wielkim natężeniem nienawiści, a jednak nieoczekiwanie nie doszło w nich do ludobójstwa. Na tej podstawie chciałem szukać odpowiedzi na pytanie, kiedy dochodzi, a kiedy nie dochodzi do ludobójstw, a po zebraniu materiału zredagować książkę pokazującą, jak unikać ludobójstw w XXI wieku.
- Bardzo dziękujemy - stwierdzili prawnicy parę minut później. - Kiedy pan wróci do swojego gabinetu, czy mógłby nam pan przesłać jednostronicowe streszczenie? Niech pan nie zapomni załączyć proponowanego budżetu.
Dwa tygodnie później na moim biurku wylądował czek na ponad 120 000 dolarów. Było to niezwykle przyjemne zaskoczenie, bo wcześniej moja droga do finansowania badań naukowych prawie zawsze oznaczała składanie uciążliwych wniosków o granty badawcze, denerwujące recenzje zewnętrzne, skomplikowaną biurokrację, skandaliczne opóźnienia i z bólem serca wprowadzane zmiany, a i tak wszystko kończyło się zwykle odrzuceniem wniosku, a w najlepszym razie cięciami budżetowymi, od których można było dostać zawału serca.
Zorganizowałem wtedy tygodniowe sympozjum w symbolicznym miejscu: mieście Londonderry w Irlandii Północnej. Udział wzięło czterdzieścioro badaczy, samych tuzów z dziedziny badań przemocy na tle polityki etnicznej. Oprócz dwóch osób wszyscy się znali (światek socjologiczny jest mały). Jednym z dwóch outsiderów był mój teść, Dennis McCarthy, emerytowany brytyjski przemysłowiec. Drugim był skarbnik anonimowej fundacji finansującej sympozjum, emerytowany profesor inżynierii z Uniwersytetu Cornella. Dennis mówił mi później, że nigdy nie spotkał się z taką życzliwością, jak wtedy ze strony uczestników sympozjum. W 2002 roku ukazała się książka Ethnopolitical Warfare [Wojny etnopolityczne] pod redakcją Daniela Chirota i moją. To wartościowa pozycja, jednak nie o tym chciałem opowiedzieć.
Zdążyłem już prawie zapomnieć o hojnej fundacji, której nazwy nadal nie znałem, kiedy jakieś pół roku później znowu zadzwonił jej skarbnik.
- Martin, dziękuję ci za spotkanie, które zorganizowałeś w Londonderry, było świetne. Poznałem wtedy dwóch niesamowitych ludzi, jeden się nazywa Mel Konner i zajmuje się antropologią medyczną, a drugi to ten McCarthy, fajny facet. Co on właściwie robi? No i po drugie, czym teraz chciałbyś się zająć?
- Teraz? - wyjąkałem kompletnie zaskoczony. Nie byłem przygotowany, żeby prosić o kolejne dofinansowanie. - No, chodzi mi po głowie coś, co nazywam psychologią pozytywną. - Krótko wyjaśniłem, na czym polega ten pomysł.
- To może wpadnij do nas w Nowym Jorku? - odpowiedział skarbnik.
W dniu wizyty moja żona Mandy przygotowała mi rano moją najlepszą białą koszulę. - Wiesz co, chyba lepiej wezmę tę ze znoszonym kołnierzykiem - powiedziałem, przypominając sobie skromne biuro na południowym Manhattanie. Biurowiec zmienił się jednak przez ten czas w jeden z najelegantszych budynków w okolicy, a nowe biuro fundacji, położone na najwyższym piętrze, było przestronne i miało okna. I tym razem jednak siedziało w nim dwóch tych samych prawników, na stole stał ten sam telefon, a na drzwiach nadal nie było szyldu.
- Co to takiego, ta pozytywna psychologia? - zapytali. Przez dziesięć minut wyjaśniłem, o co mi chodzi, po czym odprowadzili mnie do drzwi i powiedzieli: - Jak pan wróci do swojego gabinetu, czy mógłby nam pan przesłać trzystronicowe streszczenie? Prosimy pamiętać o propozycji budżetu.
Miesiąc później pojawił się czek na półtora miliona dolarów. Ta opowieść kończy się równie dziwnie, jak się zaczęła. Dofinansowanie pozwoliło pozytywnej psychologii stanąć na nogi, co zapewne zauważono w anonimowej fundacji, bo dwa lata później P.T. przysłał mi kolejny króciutki e-mail: „Czy linia łącząca Mandelę z Milo-śeviciem stanowi kontinuum?"
„Hmmm... - pomyślałem. - Co to właściwie ma znaczyć?" Jednak tym razem wiedziałem już, że nie mam do czynienia z wariatem. Zastanowiłem się i odesłałem P.T. długą, naukową odpowiedź, w której zrelacjonowałem stan wiedzy na temat tego, jak wrodzone cechy i wychowanie wpływają na kształtowanie się świętych i potworów. „Może przyjechałbyś nas odwiedzić w Nowym Jorku?" - odpisał P.T. Tym razem włożyłem najlepszą białą koszulę, a na drzwiach wisiała tabliczka z napisem „Atlantic Philanthropies". Jak się okazało, fundacja była owocem szczodrości jednej osoby, miliardera o nazwisku Charles Feeney. Feeney dorobił się pięcio-miliardowej fortuny na handlu bezcłowym i w całości przekazał ją fundacji z przeznaczeniem na szczytne cele. Zgodnie z amerykańskimi przepisami fundacja musiała w końcu przyjąć jawną nazwę.
- Chcielibyśmy, żeby pan zebrał najważniejszych naukowców i znalazł odpowiedź w kwestii Mandela-Milośević, zaczynając od genetyki aż po politologię oraz socjologię dobra i zła - stwierdzili prawnicy. Przekażemy panu na ten cel dwadzieścia milionów dolarów.
Dwadzieścia milionów to ogromna suma - nigdy nie miałem z taką do czynienia - więc nie trzeba mnie było długo namawiać (tak właściwie to wcale). Kolejne pół roku spędziliśmy z obydwoma prawnikami z fundacji na spotkaniach z różnymi naukowcami. Bez końca redagowaliśmy i cyzelowaliśmy opis proponowanego projektu badawczego, który zarząd fundacji miał przyklepać na spotkaniu zaplanowanym na przyszły tydzień. Nasza propozycja to był kawał bardzo solidnej nauki.
- Martin, okropnie mi głupio - usłyszałem w słuchawce głos P.T. - Zarząd odrzucił naszą propozycję, coś takiego jeszcze się nie zdarzyło od początku istnienia fundacji. Nie spodobały im się te aspekty genetyczne. Zbyt kontrowersyjne z politycznego punktu widzenia...
Nie minął rok, a obydwaj prawnicy - wspaniali promotorzy szlachetnych dzieł, ludzie jakby żywcem wyjęci z dawnego amerykańskiego serialu Milionerzy, który namiętnie oglądałem jako nastolatek w latach pięćdziesiątych (w każdym odcinku do drzwi innej osoby pukał człowiek z czekiem na milion dolarów) - zrezygnowali z pracy w fundacji. Przez kolejne trzy lata interesowałem się dobrymi dziełami Atlantic Philanthropies - fundacja finansowała badania na temat Afryki, starzenia się, Irlandii i szkolnictwa - po czym postanowiłem zadzwonić do nowego dyrektora. Dyrektor odebrał telefon i prawie fizycznie czułem, jak zbiera siły do odparcia kolejnej prośby o wsparcie.
- Dzwonię do państwa z podziękowaniem. Proszę przekazać panu Feeneyowi wyrazy mojej najgłębszej wdzięczności - zacząłem. - Nie mogli się państwo pojawić w lepszym momencie. Zainwestowaliście w nietypową ideę psychologicznego badania rzeczy, które nadają życiu sens, i była to właściwa decyzja. Pomogliście nam w momencie, kiedy psychologia pozytywna dopiero się rodziła. Teraz pod względem finansowym stanęliśmy na nogi i już nie potrzebujemy wsparcia. Ale nigdy by nam się to nie udało, gdyby nie pomoc Atlantic Philantropies.
- Jest pan pierwszą osobą, która do mnie dzwoni z czymś takim - odpowiedział ze zdziwieniem w głosie dyrektor.
Narodziny nowej teorii
Dla psychologii pozytywnej zetknięcie z anonimową fundacją było jednym z najważniejszych momentów ubiegłej dekady, a niniejsza książka opowiada o tym, co wyrosło z tych początków. Aby wyjaśnić, czym od tamtej pory stała się psychologia pozytywna, zacznę od opisu radykalnej przemiany, która dokonała się w myśleniu o pozytywności i pełni życia. Jednak przede wszystkim muszę opowiedzieć, jak sam widzę szczęście.
Tales uważał, że wszystko bierze się z wody.
Arystoteles uważał, że wszelkie ludzkie działania zmierzają do
osiągnięcia szczęścia.
Nietzsche uważał, że wszystkie ludzkie działania skierowane są
na zdobycie mocy i władzy.
Freud uważał, że wszelkie ludzkie działania mają za cel unikanie
lęku.
Każdy z tych tytanów intelektu popadł w wielki błąd monizmu, to znaczy sprowadzał wszystkie ludzkie motywacje do jednego wspólnego mianownika. Różne formy myślenia monistycznego pozwalają wyciągać daleko idące wnioski z jak najmniejszej liczby zmiennych, co oznacza, że doskonale wypadają pod kątem tzw. zasady ekonomii myślenia, czyli filozoficznego powiedzenia, że odpowiedź prawdziwa to odpowiedź najprostsza. Jednak zasada ekonomii myślenia ma swoje granice: kiedy zjawisko pełne skomplikowanych niuansów badamy przy użyciu zbyt małej liczby zmiennych, nie jesteśmy w stanie wyjaśnić niczego. Monizm jest fatalną słabością teorii wszystkich czterech tytanów intelektu.
Gdybym musiał wybrać którąś z tych monistycznych teorii, moje pierwotne poglądy najbliższe by były poglądom Arystotelesa (wszystko, co robimy, robimy dla osiągnięcia szczęścia), jednak muszę dodać, że osobiście nie znoszę słowa „szczęście". Słowo to jest tak bardzo nadużywane, że prawie doszczętnie zatraciło swój sens. „Szczęście" jest w zasadzie bezużytecznym pojęciem zarówno z punktu widzenia nauki, jak i pod względem praktycznym, np. w edukacji, psychoterapii, polityce społecznej, czy nawet w kwestii przemiany osobistej. Pierwszym krokiem w psychologii pozytywnej jest rozłożenie monistycznego pojęcia „szczęścia" na bardziej przydatne elementy składowe. Zabieg ten to coś znacznie ważniejszego niż zwykła sztuczka semantyczna. Żeby zrozumieć, czym jest szczęście, potrzebujemy teorii. Niniejszy rozdział zawiera właśnie moją nową teorię na ten temat.
- Martin, posłuchaj, teoria, którą ogłosiłeś w 2002 roku, musi być błędna - stwierdziła Senia Maymin. Było to w 2005 roku, na inauguracyjnych zajęciach studiów magisterskich z dziedziny psychologii pozytywnej stosowanej, na których właśnie omawialiśmy moją wcześniejszą teorię. Senia Maymin to chodząca reklama pozytywnej psychologii - trzydzieści dwa lata, matematyka ukończona z wyróżnieniem na Uniwersytecie Harvarda, biegła znajomość rosyjskiego i japońskiego, własny fundusz hedgingowy oraz uśmiech, który potrafi rozjaśnić najbardziej ponure sale wykładowe (nawet tę, w której siedzieliśmy, mieszczącą się w sławetnym gmachu Huntsman Hali Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Pensylwanii, który studenci nazywają „Gwiazdą Śmierci"). Uczestnicy naszych studiów magisterskich są naprawdę wyjątkowi: to trzydzieści pięć dojrzałych, aktywnych zawodowo osób z całego świata, które odnoszą sukcesy w swoich dziedzinach, a raz w miesiącu przylatują do Filadelfii, żeby przez trzy dni pochłaniać najnowsze osiągnięcia z dziedziny psychologii pozytywnej i szukać dla nich zastosowań w życiu zawodowym.
- Twoja teoria z książki Prawdziwe szczęście ma być teorią ludzkich wyborów - ciągnęła Senia - ale ma wielką lukę:
w ogóle nie mówi o sukcesach, o osiąganiu doskonałości w jakiejś dziedzinie. A ludzie pracują nad sobą i osiągają sukcesy właśnie dla czystej przyjemności wygrywania.
W tamtej chwili moje myślenie o szczęściu zaczęło się zmieniać.
Kiedy dziesięć lat temu napisałem Prawdziwe szczęście, chciałem książkę zatytułować Pozytywna psychologia, jednak wydawca uznał, że lepiej się sprzeda, jeśli w tytule pojawi się słowo „szczęście". Wygrałem w życiu niejedną potyczkę z wydawcami, jednak nie zdarzyło się jeszcze, żebym coś wskórał w sprawie tytułu. Niestety, nie inaczej było i wtedy (nawiasem mówiąc, nie jestem też zachwycony słowem „prawdziwe", które często idzie w parze z innym nadużywanym pojęciem, mianowicie „ja" - na świecie mamy nadmiar ludzi, którzy za dużo myślą o własnym „ja"). Podstawowy problem z tytułem książki (a także ze słowem „szczęście" jako takim) polega na tym, że słowo „szczęście" nie tylko nie wyjaśnia dokonywanych przez nas wyborów, ale w dodatku w naszych czasach automatycznie kojarzy się z szampańskim nastrojem, rozradowaniem, zabawą i uśmiechem. Równie denerwujący był fakt, że z tego samego powodu każdej wzmiance o pozytywnej psychologii w telewizji towarzyszyła okropna grafika promiennie uśmiechniętej gęby.
Z historycznego punktu widzenia „szczęście" nie ma większego związku z takimi hedonizmami - wesołość ma niewiele wspólnego z tym szczęściem, o którym Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych mówi, że jego swobodne poszukiwanie jest prawem każdego człowieka. Szampański nastrój tym bardziej nie ma wiele wspólnego z tym, jak rozumiem zadania psychologii pozytywnej.
Pełnia życia Nowe spojrzenie na kwestię szczęścia i dobrego życia
Spis treści:
PRZEDMOWA
część I. nowa psychologia pozytywna
Rozdział 1. Dobrostan — co to takiego?
Narodziny nowej teorii
Poprzednia teoria: „prawdziwe szczęście"
Od teorii prawdziwego szczęścia do teorii dobrostanu
Teoria dobrostanu
Elementy dobrostanu
Osobisty rozkwit jako cel psychologii pozytywnej
Rozdział 2. Tworzenie szczęścia: naprawdę skuteczne ćwiczenia z psychologii pozytywnej
Odwiedziny z podziękowaniem
Czy poziom dobrostanu da się zmienić?
Ćwiczenie: Co poszło dobrze?
Psychologia pozytywna: interwencje i przypadki
Ćwiczenie: Zalety szczególne
Psychoterapia pozytywna
Rozdział 3. Mały szpetny sekret związany z psychoterapią i środkami farmakologicznymi
Wyleczenie czy usunięcie objawów
Bariera 65 procent
Reakcja aktywna i konstruktywna
Radzenie sobie z negatywnymi emocjami
Leczenie: nowe podejście
Psychologia stosowana kontra psychologia fundamentalna, czyli problemy kontra zagadki
Wittgenstein — Popper — Uniwersytet Pensylwanii
Rozdział 4. Uczenie dobrostanu: magia magistra psychologii pozytywnej stosowanej
Początki programu MAPP
Składniki stosowanej psychologii pozytywnej
Przemiany
Psycholog pozytywny z powołania
Rozdział 5. Pozytywna edukacja: jak uczyć młodych ludzi dobrostanu
Czy dobrostanu powinno się uczyć w szkole?
Psychologia pozytywna w szkole: Geelong Grammar School Project
Komputeryzacja psychologii pozytywnej
Nowa miara zamożności
Cząść II. rodzaje rozkwitu
Rozdział 6. Zacięcie, charakter i osiągnięcia: nowa teoria inteligencji
Powodzenie a inteligencja
Pozytywny charakter
Co to jest inteligencja
Budowanie elementów sukcesu
Rozdział 7. Silna armia: kompleksowa sprawność bojowa
Armia z zaprawa psychologiczną
Kwestionariusz oceny globalnej (Globar Assessment Tool, GAT)
Szkolenia internetowe
Rozdział 8. Od traumy do wzrostu
Zespół stresu pourazowego (Post-Traumatic Stress Disorder, PTSD)
Wzrastanie po doświadczeniu traumy (Post-Traumatic Growth, PTG)
Kurs wzrastania po traumatycznych przeżyciach
Szkolenie instruktorskie odporności psychicznej (Master Resilience Training)
Wdrożenie programu
Rozdział 9. Pozytywne zdrowie fizyczne: biologia optymizmu
Jak wywrócić medycynę do góry nogami
Początki teorii wyuczonej bezradności
Choroby układu krążenia
Choroby zakaźne
Nowotwory i śmiertelność z dowolnych przyczyn
Czy dobrostan jest przyczyną? Jaki jest mechanizm ochrony?
Pozytywne zdrowie
Atuty dotyczące chorób układu krążenia
Ćwiczenia fizyczne jako atut zdrowotny
Rozdział 10. Polityczne i gospodarcze wymiary dobrostanu
Pieniądze to nie wszystko
Na rozstajach: PKB a poziom dobrostanu
Kryzys finansowy
51 procent
ZAŁĄCZNIK. TEST „WARTOŚCI W DZIAŁANIU: ZALETY SZCZEGóLNE" (VIA)
PODZIĘKOWANIA
PRZYPISY
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?