Na dziedzińcu stał sobie kwiatek i czekał na trzmiela, który by go zapylił. To się nie mogło wydarzyć, a jednak się wydarzyło. Potem jest już tylko ciekawiej. Proustowski bohater marzy o tym, aby przedstawiono go księciu de Guermantes, a zarazem lęka się, że głośno wypowiedzą jego imię. Swann jest już bardzo chory, więc ustępuje miejsca baronowi de Charlus. To brat diuka de Guermantes gra tu bowiem pierwsze skrzypce, chociaż potrzebuje do tego prawdziwego skrzypka. Bohater po raz drugi odwiedza Balbec, dogłębnie poznając hotelowy personel, a przede wszystkim – „klan” Verdurinów. Spędza coraz więcej czasu z Albertyną, lecz pośród „wahań serca” powraca też myślami – i we śnie – do śmierci babki. Podróże po okolicy okraszone są etymologicznymi tyradami profesora Brichota, które sprawiają, że magia imion nabiera nowego znaczenia. A, i jeszcze miłość – także cielesna – okazuje się nie tak oczywista, jak to się zdawało. I w ogóle wszyscy są tu jakby sobą i zarazem swoją odwrotnością. Świat jest w ciągłym ruchu, niczym lokalna kolejka obwożąca pasażerów po normandzkich plażach. To świat Sodomy i Gomory – najbardziej powieściowego, „przygodowego” tomu Proustowskiego cyklu W poszukiwaniu utraconego czasu. To także tom najbardziej chyba autonomiczny, pozwalający – choć wbrew woli autora – na lekturę w oderwaniu od pozostałych części. Teraz w nowym przekładzie Tomasza Swobody.
Mężczyzna czatujący w ciemności, by dokonać zemsty. Grupa biedaków, którzy postanawiają zająć kawałek pustyni. Piękna prostytutka, którą zarazem kocha i nienawidzi całe miasto. Drobny handlarz narkotyków szukający wsparcia u tajemniczych świętych. Kobieta zagubiona na cmentarzu w burzliwą noc po Dniu Zmarłych. Dziewięć opowiadań. Dziewięć historii. Dziewięć skoków w głęboki Meksyk. Role głównych bohaterów obsadza Eduardo Antonio Parra zwykłymi ludźmi: to prości rolnicy i robotnicy, ofiary przemocy, ale też kryminaliści i członkowie półświatka. W ich losach przegląda się rzeczywistość Meksyku początku XXI wieku, kraju, który kapituluje wobec wszechobecnych karteli i korupcji. Ale to nie sensacje rodem z pierwszych stron gazet wypełniają te opowieści, tylko historie jednostek, które czasem walczą o godność, a czasem już tylko o przetrwanie. To proza skonstruowana z mistrzowską precyzją, oszczędna, celna, która potrafi przybrać tony liryczne, lecz bywa też lapidarnie oschła, a niekiedy staje się wręcz hipnotyczna. Parra nawiązuje do wielkich twórców literatury meksykańskiej - jak choćby Carlosa Fuentesa czy Juana Rulfo - pozostając zarazem twórcą na wskroś współczesnym.
W powieści tej postać literacka występuje przeciwko autorowi w imię własnej wolności. W tę swoistą konfrontację wciągnięta zostaje cała tradycja literatury europejskiej, która okazuje się narzędziem walki o autonomię tytułowego bohatera zmierzającego do zniszczenia swojego autora. Wszelako autor nie daje za wygraną i próbuje odzyskać utraconą kontrolę nad swą postacią, skutkiem czego pisze zapewne najdłuższe w literaturze polskiej zdanie, które na dodatek jest nieprzyzwoite.Erudycyjna powieść Artura Przybysławskiego, korzystająca obficie i zabawnie z tradycji europejskiej powieści oraz z filozofii i teorii literatury, nawiązuje do pierwszej jego powieści Pan Profesor nagrodzonej na gdańskim konkursie literackim (2019); nie wymaga jednak ani jej uprzedniej znajomości, ani profesjonalnej znajomości wspomnianych dziedzin. Bezwzględnie jednak wymaga inteligentnego poczucia humoru, bez którego jej lektura nie jest w zasadzie możliwa.
Niezwykła autobiografia, a właściwie niezwykła powieść, bo Rtif zmyśla pisząc Pana Mikołaja, szuka rekompensaty za swoje niezbyt udane życie. Okłamuje czytelnika i samego siebie. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że czytelnik od pewnego momentu dostaje sygnały, że narratorowi nie może ufać i musi rozstrzygać na własną odpowiedzialność, co jest prawdą, a co zmyśleniem. Temu pionierskiemu u osiemnastowiecznego pisarza chwytowi towarzyszą inne, zadziwiająco nowoczesne, jak przemieszanie czasu pisania z czasem akcji oraz cofanie się i wybieganie naprzód w toku opowieści. Wielką atrakcją jest także i to, że autor, wyprzedzając Balzaka, wprowadził do literatury Paryż ulicy i pospólstwa, podrzędnych hoteli i sublokatorskich pokoików. On pierwszy ukazał Paryż nocą, ciemny z rozjarzonymi oknami sklepów, niczym szeregiem małych teatrzyków. Wyprzedził także Nervala i Patricka Modiano, twierdząc, że szczęście znajduje się, jedynie grzebiąc w okruchach przeszłości.
Czy ta książka to kryminał? W pewnym sensie tak, jednak o ile dla Holmesa i Poirota zbrodnia stanowi zaledwie drobną rysę na tafli idealnego porządku, o tyle w przypadku byłego bramkarza Josefa Blocha morderstwo okazuje się jedną z niewielu oczywistości w zagmatwanym gąszczu znaków, gestów, poszlak i symboli. Stawką nie jest tu przywrócenie pierwotnego ładu, ale raczej narzucenie jakiejkolwiek struktury chaotycznej masie rzeczywistości, która wymyka się wszelkiemu ujęciu, przytłaczając swoją złożonością. W tym sensie można powiedzieć, że to kryminał radykalny albo kryminał rebours.Choć opowiadanie Strach bramkarza przed jedenastką z 1970 roku należy do najbardziej znanych utworów Petera Handkego, dopiero teraz ukazuje się w polskim przekładzie. Pomimo upływu czasu nie straciło na aktualności, i to niezależnie od tego, czy czytać je jako studium postępującej choroby psychicznej, traktat o problemie interpretacji, dogłębną charakterystykę wyalienowanej jednostki, czy też w jeszcze inny sposób.
Proponuję czytelnikom poezji książkę szczególną. Nie jest to tylko układanka wierszy czy próz poetyckich, urodzonych w rozmaitych „obcych” językach, z innych doświadczeń egzystencjalnych i cywilizacyjnych. Prezentuję zbiór światów, uzbieranych w ciągu wielu lat, wielu poetyckich podróży; te światy żyją tu i teraz, ożywione dzięki mojemu przylgnięciu do nich, a następnie zaproszeniu ich do polszczyzny. Dzielę się więc rezultatem przedziwnej fascynacji czy zaintrygowania, zwieńczonego ostatecznie wyborem ? tekstów, doborem – słów, w niekończącym się pościgu za sensem i brzmieniem tamtych, oryginalnych, który sprawił, że ewidentnie cudze wiersze przeobraziły się w moje, zachowując jednak to coś do końca kulturowo nieoswojonego, co stanowi o ich atrakcyjności. W ciągu przeszło półwiecza utwory te pojawiały się na różnych łamach gościnnych, najczęściej „Literatury na świecie”, ale także „Odry”, „Twórczości”, i od lat już – otwartego na wartościową poezję, także „obcą” – „Kwartalnika Artystycznego”. Dla prezentowanej antologii wybrałam formę ronda: zaczyna się ona od przypomnienia prekortezjańskich „Hymnów” króla-poety Netzahualcoyotla i kończy prezentacją wierszy poetów, tworzących w rdzennych językach latynoskich narodów, których rozpoznawalna, zanurzona w mitologicznym odczuwaniu świata, w ścisłej więzi z przyrodą poezja upomina się o prawo do obecności i oddziaływania na wrażliwość współczesnego czytelnika. Krystyna Rodowska
Prezentowany w niniejszej książce wybór tłumaczeń poetyckich z wielu języków i epok stanowi niewątpliwie znaczący wkład w dorobek translatorski Leszka Engelkinga. Prezentowani przezeń poeci to wybitni twórcy wzbogacający kulturę literacką (m.in.: Dante, Gumilow, Garcia Lorca, Yeats, Lowell) swoich narodów, będący jednocześnie niekwestionowanym dziedzictwem literatury światowej. Najstarszy tłumaczony w proponowanej książce tekst to hiszpański anonimowy utwór średniowieczny, wiersze najnowsze zaś to przekłady utworów z drugiej połowy wieku dwudziestego. Oryginały prezentowanych dzieł pochodzą z różnych okresów historii, wielu rozmaitych literatur. Oryginalne teksty sytuują się w czasach współczesnych, choć zarazem przekładane utwory nie kryją swej historycznej proweniencji i faktu, że jednym z ich założeń translatorskich jest tu stworzenie słownych artefaktów uzupełniających literaturę docelową, między innymi o dzieła wcześniej w Polsce nieznane. Nie brak również w prezentowanej antologii przekładów konkurencyjnych wobec translacji już istniejących, wpisujących się w szeregi tłumaczeniowe i uzupełniających rozmaite sekwencje translatorskie, stanowiących różne propozycje, które ukazują rozmaite teksty, zderzające się ze sobą w jednej książce w sposoby nieoczekiwane, pobudzające wyobraźnię i często osobliwe.
To nie jest tradycyjna historia literatury ani podręcznik przekładoznawstwa. Andrzej Kopacki przełożył dwadzieścia jeden wierszy niemieckojęzycznych (od Goethego do dzisiaj) i opatrzył ich polskie wersje autokomentarzem translatorskim. Przekłady i szkice składają się tu na autorski układ figur poetyckich i dyskursów: od historycznoliterackich kamieni milowych (Goethe, Hlderlin) i wędrujących motywów (Trakl, Huchel) przez fenomeny estetyczne (Hofmannsthal, Rilke) i historię polityczną (Brecht, Eich), po problematykę żydowską (Lasker-Schler, Auslnder) i toposy, takie jak natura versus kultura (Benn, Enzensberger).Książka o dwudziestu jeden wierszach dostarcza także materiału dowodowego na rzecz tezy, że przekład literacki przydaje się jako metoda literaturoznawcza. Jeśli pożytki płynące z jego lektury domagają się certyfikatu, znajdą go tutaj po wielekroć.
Tłumaczyć język Prousta, znaczy zachować zdania w kształcie, w jakim zostały zamknięte, aby ich bukiet nie zwietrzał. Te konstrukcje przywodzą na myśl impresjonistyczne obrazy i działają w równie zaskakujący sposób. Kiedy w Muzeum Orsay spojrzymy z bliska na Huśtawkę Auguste’a Renoira, ujrzymy tylko grę barwnych plam. Szybkie uderzenia pędzla, który zdaje się mieszać farby bezpośrednio na płótnie, zamiast na palecie – żadnych konturów, tylko sąsiadujące z sobą odcienie kobaltu, błękitu pruskiego, żółci, szmaragdowej i oliwkowej zieleni. Patrząc z bliska podziwiamy dzieło sztuki bezkształtnej, art informel. Dopiero z dystansu widać, że niebieskawe fiolety z lewej to pień drzewa, a zgaszone zielenie i żółcie to cienie na białej kobiecej sukni z kokardami, które malarz zaznaczył niedbale rozbieloną ultramaryną. Podobnie zdania Prousta sprawiają, podczas pierwszego czytania, wrażenie abstrakcyjnych konstrukcji. Urzekają oryginalną muzyką, ale ich sens nam umyka i staje się zwolna jaśniejszy przy ponownej, przy kolejnej lekturze. To naturalne i z całą pewnością celowe - zdania autora cyklu W poszukiwaniu utraconego czasu nie są do jednorazowego, lecz do wielokrotnego czytania. Marcel Proust napisał w jednym z esejów zbioru Przeciwko Sainte-Beuve’owi : ”Piękne książki są napisane jak gdyby w obcym języku”. Jacek Giszczak
Uparte, niekiedy rozpaczliwe poszukiwanie formy. Tęsknota za bezpiecznym zestawem słów, za „formułą”, która choć na chwilę zatrzymałaby nieustanny potok mowy, znaków i obrazów. Nowe próby, wynalazki, pomysły, do utraty sił, do utraty tchu, do końca. Niektórzy się domyślają, że tego marzenia nie da się zrealizować, że to tylko mrzonka, majak, niebezpieczna ułuda. Niebezpieczna, gdyż grozi ostateczną utratą poczucia rzeczywistości, pogrążeniem się w oparach mitu, w odmętach wyobraźni. Mimo to brną w te próżne rejony, wyruszają w podróże bez powrotu. Czy tak zwana rzeczywistość oferuje coś lepszego? Inni znowu obnażają jałowość tych prób, pokazują, że szukać należy inaczej i gdzie indziej. Choć i tak się nie znajdzie. Forma zawsze się wymyka, wyślizguje, wypada z rąk i wychodzi z kadru. Mniej więcej tak mogłaby wyglądać opowieść o tym, co zwykliśmy nazywać nowoczesnością. Roussel, Bataille, Deleuze, Barthes, Rainer – między innymi to o nich jest ta opowieść.
Wydawnictwo Przypis Łódź 2021 r.
Piętnaście opowiadań składających się na Dublińczyków powstało w latach 1904–1907, kiedy Joyce liczył sobie lat dwadzieścia kilka. Zdumiewa wnikliwość psychologicznych obserwacji oddanych ze stylistyczną finezją; są to przecież cechy dojrzałego, wyrobionego pisarza. Realistyczne scenki z życia zwyczajnych ludzi – uczniów, panien sklepowych, drobnomieszczańskich matron, kancelistów, urzędników i obiboków wydają się nie skrywać żadnej tajemnicy, ukazując monotonną, szarą egzystencję, pozbawioną pasji, wielkich dramatów czy namiętności. A jednak poddane wnikliwej lekturze mogą odsłonić drugie dno, skrzętnie ukryte pod warstwą na pozór przeźroczystego języka.
(fragment posłowia)
Heliogabal"" różni się wyraźnie od innych dzieł Artauda. On sam jednoznacznie to potwierdza: ""być może książka ta jest mniej prawdziwa niż inne dzieła, które stworzyłem; w tym sensie, że jest mniej bezpośrednia i że musiałem wyrazić siebie w sposób okrężny"". Nie jest jednak jakimś ciałem obcym, przeciwnie: ""moja prawdziwa natura oraz moje bezpośrednie i masywne ja mimo wszystko objawiły się w niej"". Heliogabal - pochodzący od Słońca, trwale związany ze źródłem, z pierwotnym chaosem i jednością - Bóg-Król-Słońce scalający wielość w uniwersalną pełnię w trakcie ociekających krwią i spermą rytuałów, rytuałów magicznych, tajemniczych i niezwykłych, łączących okrucieństwo, erotyzm i cudowność (bo tylko gwałtem wyrwać można człowieka ze stanu nieciągłości i przywrócić mu boską ciągłość), stał się poecie bliski do tego stopnia, że w jakiejś mierze Artaud utożsamił się z okrutnym cesarzem: ""Heliogabal, prawdziwy czy nie, żyje, jak sądzę, w najgłębszych pokładach zarówno historycznej osobowości Heliogabala, jak i mojej"".
Christine pracuje w prowincjonalnym urzędzie pocztowym w Austrii po I wojnie światowej, kraju ogarniętym bezrobociem. Nieoczekiwanie otrzymuje telegram od bogatej ciotki, która zaprasza ją do kurortu w szwajcarskich Alpach. Christine z nową tożsamością natychmiast zostaje wciągnięta w świat niewyobrażalnego bogactwa i wyrafinowanych rozrywek, cieszy się powodzeniem. Czuje się całkowicie odmieniona: nic nie jest niemożliwe. Jednak zazdrość i intrygi hotelowego towarzystwa ujawniają jej prawdziwe pochodzenie. Christine wraca na pocztę, gdzie nic już nigdy nie będzie takie samo.
Dezső István Izabella Kosztolányi (1885, Szabadka, dzisiaj Subotica w Serbii – 1936, Budapeszt) to jeden z najwybitniejszych twórców literatury węgierskiej, znany zarówno w ojczyźnie, jak i za granicą, nie w takim jednak stopniu, na jaki by zasługiwał. Dorobek Kosztolányiego obejmuje wszak mistrzowską poezję liryczną, znakomitą prozę powieściową, doskonałą nowelistykę, ogrom publicystyki, a także rozprawy z zakresu językoznawstwa. Kosztolányi był też uznanym tłumaczem: przełożył między innymi Romea i Julię, Opowieść zimową Szekspira, Alicję w krainie czarów Carrolla, Portret Doriana Graya Wilde’a, tłumaczył poezję Kiplinga, Rilkego i Paula Valéry, prozę Balzaca i Maupassanta, utwory dramatyczne Calderona i Moliera, wydał również kilka dużych antologii współczesnych sobie poetów zagranicznych. Proza i poezja Kosztolányiego doczekały się przekładów na wiele języków, w tym również na język polski, ale tak się składa, że z czterech wielkich powieści, które napisał w latach dwudziestych XX wieku, w tzw. okresie epickim, wydano u nas tylko trzy: Nero, krwawego poetę (pierwsze węgierskie wydanie: 1922 rok; pierwsze polskie wydanie: 1928), Ptaszynę (1924;1962) oraz Grzech słodkiej Anny (1926;1931), nie ukazała się natomiast ta, którą wielu węgierskich krytyków uznaje za najlepszą powieść w dorobku pisarza: Złoty latawiec (1925), a zatem pozycja wręcz niezbędna dla pełnej oceny dokonań prozatorskich Kosztolányiego.
„Ragazzi di vita” to opublikowana w 1955 r. najważniejsza powieść wybitnego włoskiego autora XX wieku i intelektualisty, Piera Paolo Pasoliniego, twórcy znanego w Polsce przede wszystkim z działalności filmowej. Osadzona w Rzymie w latach powojennych, odległych dzielnic nękanych ubóstwem i degeneracją, „Ragazzi di vita” to składająca się z ośmiu rozdziałów powieść zawierająca łotrzykowski opis życia grupy nastolatków należących do miejskiej klasy niższej. Tytułowi „ragazzi di vita”, rzymscy ulicznicy żyjący na uboczu społeczeństwa i wykorzystujący je jak pasożyty, wpisują się w bliski autorowi mit „barbarzyńskiej niewinności”. To obraz innej strony włoskiej rzeczywistości, przeciwstawiający się mieszczańskim schematom: jest ona zarazem witalna, jak anarchiczna. Riccetto i jego przyjaciele, żyją z dnia na dzień, odnajdują się w dziwacznej pracy, czy popełniają drobne przestępstwa. Aby uwiarygodnić i zdynamizować opisywane wydarzenia, Pasolini dokonał swoistego eksperymentu językowego, mieszając dialekt rzymski i uliczny slang z językiem literackim oraz rozbijając strukturę narracyjną: powieść nie ma głównego bohatera, akcja nie rozwija się w sposób tradycyjny ? „Ragazzi di vita” to szereg luźno powiązanych epizodów, obrazki z życia przedmieść. Zakorzeniony w neorealistycznym ruchu lat pięćdziesiątych, „Ragazzi di vita” jest czułym, rozdzierającym serce hołdem dla całej klasy społecznej, której grozi zapomnienie. Powieść Pasoliniego była mocno cenzurowana, krytykowana przez recenzentów i sekowana przez większość społeczeństwa po jej opublikowaniu. Ale jej niezaprzeczalna siła i witalność doprowadziły ostatecznie do tego, że została powszechnie uznana za arcydzieło.
Katherine Mansfield, jedna z najwybitniejszych pisarek XX wieku urodziła się w Nowej Zelandii w 1888 roku jako Kathleen Beauchamp. Planowała karierę wiolonczelistki. W 1903 wyjechała do szkoły do Londynu, dokąd powróciła w 1907 po krótkim pobycie w domu, by resztę życia spędzić w Europie, między Anglią a uzdrowiskami, zwłaszcza na południu Francji, gdzie usiłowała ratować nadszarpnięte przez gruźlicę zdrowie. Zmarła we Francji w 1923 roku, pozostawiwszy po sobie pięć tomów mistrzowskich opowiadań oraz bogatą korespondencję i dzienniki. Warto dodać, że w 1909 roku Mansfield przeżyła okres fascynacji dziełem Stanisława Wyspiańskiego, napisała wierszy ku jego czci i być może w towarzystwie Floryana Sobieniowskiego, który ją z twórczością Wyspiańskiego zapoznał, odwiedziła Kraków. Uznawane obecnie za jedno z najważniejszych osiągnięć nowoczesnej prozy i odkrywcze przekształcenie formy opowiadania, a także za dokument nowoczesnej kobiecej biografii, dzieła Mansfield doczekały się w świecie anglosaskim nie tylko licznych wydań i grona zagorzałych wielbicieli, ale także całej biblioteki opracowań krytycznych, w tym dwóch biografii, autorstwa Anthony’ego Alpersa (1982) i Claire Tomalin (1987). Mansfield jest pisarką szeroko tłumaczoną i docenianą na świecie. Często wspomina się o tym, że Virginia Woolf w dziennikach wyznaje, iż tylko jednej Mansfield zazdrościła talentu. W Polsce podziwiana m.in. przez Andrzeja Bobkowskiego, który pisze o niej w Szkicach piórkiem oraz w listach, Mansfield pozostaje stosunkowo słabo obecna, mimo że tłumaczona była już w latach 30. W 1933 roku ukazał się tom opowiadań Garden Party w bardzo krytykowanym tłumaczeniu Bronisławy Kopelówny, rok później Dzienniki spolszczone przez Teresę Tatarkiewiczową oraz Listy w przekładzie Marii Godlewskiej. W latach ‘60. i ’70. ukazały się wznowienia tych edycji oraz tom opowiadań Upojenie w przekładzie Wandy Peszkowej, Ireny Tuwim i Juliana Stawińskiego. Od tego czasu Mansfield jest nieobecna i można śmiało powiedzieć, że stanowi brakujący element w konstelacji wielkich twórców zachodniej literatury modernistycznej.
Jeżeli dzisiejsza humanistyka charakteryzuje się newralgiczną wrażliwością na przemiany współczesnej kultury, tym bardziej powinna uwzględniać w nim pojęcie i zjawisko krajobrazu w jego nowej, rozszerzonej formule. Ten postulat dotyczy badań kulturowych, które wciąż niedostatecznie ujmują krajobraz w orbicie swoich zainteresowań. Tym bardziej powinno się przekroczyć i porzucić tendencje do zrównania krajobrazu z jego obrazową reprezentacją (niezależnie od tego, czy chodzi o krajobraz postrzegany czy odtwarzany) na rzecz krajobrazu przeżywanego, to znaczy takiego, w którym uczestniczymy jako jego mieszkańcy, twórcy i odbiorcy, doświadczamy go odczytując jego wartości i znaczenia. Towarzyszący tej książce zamysł kieruje się nie tylko ku próbie wskazania istoty doświadczenia krajobrazu, ale też pokazania jego różne formuły, które rozciągają się od percepcji bezpośredniej do doświadczenia zapośredniczonego poprzez krajobraz, czyli takiego, dla którego doraźne doznania są przyczynkiem do analizy wybranych obszarów rzeczywistości kulturowej i podejmowanych w nich praktyk. Beata Frydryczak, Mateusz Salwa
Opus posthumum Sowinskiego, Ludzkie, niezbyt ludzkie. Collage filozoficzny, jak w soczewce oddaje charakter jego aktywności przekładowo-filozoficznej, jest niejako jego pełnym i ostatecznym scaleniem siebie w pośmiertnym dziele, a zarazem jego filozoficznoświatopoglądowym credo oraz przesłaniem. (…) Sowiński tłumaczy (…) autorów mu najbliższych, tych zatem, którzy filozoficznie go uformowali i których, zwłaszcza Nietzschego, systematycznie przekładał – stał się tłumaczem rozpoznawalnym w kraju właśnie za sprawą przekładów dzieł Nietzschego. Przełożył większość jego dzieł opublikowanych.
Tom 10, tak jak pozostałe tomy notatek Nietzschego, ukazuje jego intelektualny warsztat, zawiera luźny materiał przygotowawczy, stanowiący w znacznej podstawę dzieł opublikowanych (w jego przypadku przede wszystkim Zaratustry), a więc zapisywane na gorąco, często podczas spacerów, myśli, pomysły, sentencje, relacje z lektur, dłuższe fragmenty teoretyczne i poetyckie. Jednakże tom ten, i na tym polega jego szczególna wartość, wraz z tomem 9 dokumentuje proces narodzin późnej, dojrzałej filozofii Nietzschego, którą przedstawił on najpierw w poetycko-epickim obrazowaniu Zaratustry (materiał z tomu 10 dotyczy trzech jego pierwszych części), by następnie, w swych dziełach późniejszych, poddać je pracy pojęciowo-teoretycznej; tom niniejszy ukazuje jej natężone początki, zawiera zatem zaplecze teoretyczne nieodzowne dla zrozumienia Zaratustry (ukazuje też ewoluowanie kształtu tego eposu), a tym samym całej myśli Nietzschego (z podstawowych jej idei rozwijane są w nim głównie idee wiecznego powrotu i nadczłowieka). Znajdziemy tutaj również pokaźny ? największy spośród dzieł opublikowanych i tomów Nachlassu ? korpus maksym i sentencji ukazujących Nietzschego-moralistę i wielkiego psychologa duszy ludzkiej, jak i znakomitego stylistę, a także echo jego dramatycznej relacji z Lou-Salomé.
Na podwórku mojego rodzinnego domu stało w wielkiej donicy drzewo cytrusowe, które dzielnie rozkwitało wśród jabłoni, chwastów i agrestu. Pod nim mój dziadek w bezzębnych ustach trzymał papierosa bez filtra, podczas gdy reszta spoczywała w kieszeni na jego piersi. Czasami na ramieniu siadała mu udomowiona, kulawa sroka, która dziobem wyrywała jedną bibułkę wypełnioną tytoniem i leciała w tajemnicze miejsce schować zdobycz. Scena ta powtarzała się wielokrotnie.Na bajkę nie ma pytań ? brzmiało powtarzane kiedyś żydowskie przysłowie. Cudami nie mniejszymi niż czyny Elimelecha były i to drzewo cytrusowe, i udomowiona sroka. Nie do uwierzenia była też historia mojej prababki, która przez wojnę ukrywała żydowskiego przechrztę, a następnie wzięła z nim ślub. Na tym samym podwórku, gdzie bawiłem się latami, w miejscu po starym domu i chlewiku, w którym mój przyszywany pradziad ukrywał się przed Niemcami, patrzyłem przez liście na słońce i księżyc, widziałem przemijanie i wzrastanie, całe piękno i grozę życia. Żyłem z tą przeszłością i przyszłością, prawdą i zmyśleniem, stopiony z nieskończonością, więc również nicością, która tak często spoglądała na mnie, a ja ? na nią. Na początku bowiem było słowo bejt, czyli dom.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?