Gdy po upływie wieków popłyną przy ogniskach gawędy o przygodach twojego życia, najważniejszy będzie fragment o podróży ku męskości. Ona stanowi najistotniejszą wyprawę życia, bo na niej odzyskujesz swoje prawdziwe serce, odkrywasz prawdziwe imię i znajdujesz swoje miejsce w bitwie. Od niej wszystko się zaczyna.
Te rozważania mają cię pobudzić do podróży. Przedstawiam je wszystkim mężczyznom, którzy odnieśli korzyść z lektury mojej książki Dzikie serce I następnej, Dzikie serce. Ćwiczenia w drodze. Mogą je teraz wykorzystać w wyprawie po męskość. Często powtarzam, że jednym z największych wrogów naszego serca jest zapominanie. Wprawdzie Dzikie serce mogło zmienić życie niejednego mężczyzny, ale wystarczy pół roku, aby zawarte tam przesłanie wywietrzało z głowy i popadło w zapomnienie. „Oto dlaczego będę zawsze wam przypominał o tym, choć tego świadomi jesteście i umocnieni w obecnej [wśród was] prawdzie" (2 List śv. Piotra 1,12).
Przedstawione tu refleksje, przygotowane na każdy dzień podróży, nawiązują do Dzikiego serca, i mam nadzieję, że pomogą ci odkryć, lepiej zrozumieć i zapamiętać, co Bóg przygotował dla ciebie jako mężczyzny. Nie należy ich traktować jako czegoś zastępującego poprzednią książkę jeśli nie czytałeś Dzikiego serca, zacznij od tamtej lektury. A potem w dalszą podróż udaj się z tym zestawem rozważań.
Dzikie serce nie opisuje siedmiu rzeczy, które powinien zrobić każdy mężczyzna, aby stać się miłym facetem. Opowiada o odkrywaniu i odzyskiwaniu serca mężczyzny, jego pasji i prawdziwej naturze jaka została mu dana przez Boga.
Te rozważania mają cię pobudzić do podróży. To zaproszenie, aby pospieszyć na pola bitewne Banockburn, wyruszyć na Zachód, skakać przez wodospady i ratować Piękną. Jeśli bowiem masz się dowiedzieć, kim naprawdę jesteś jako mężczyzna, jeśli masz odkryć wartościowe życie, jeśli masz naprawdę kochać żonę i nie przekazywać dzieciom swoich niepewności, musisz po prostu odzyskać serce. Musisz wyruszyć w odległe regiony duszy, w dzikie i nieodkryte tereny, aby wytropić nieuchwytną zdobycz.
Każdego dnia, tydzień po tygodniu, borykamy się z natłokiem spraw. Skąd wziąć pieniądze na wszystko, co chciałbym w życiu robić?Czy to jest właśnie ta jedyna miłość? Dlaczego nie mogę poradzić sobie z ,,nawykami?, które coraz bardziej przypominają uzależnienie? Czy chodzę do dobrego kościoła? Jaki wpływ ma Bóg na moje życie?Przez cały dzień, od rana do wieczora, dokonujemy wyborów. Skąd wiemy, jak to robić? Mamy dwa wyjścia. Możemy trudzić się samodzielnie i ze wszystkich sił starać się samemu szukać jak najlepszego rozwiązania. A możemy tez zwrócić się do Boga. Zacząć uczyć się słuchać Jego głosu. Naprawdę. On do nas mówi i podsuwa nam wskazówki. Dzień po dniu. To wprost niewiarygodne. Aby zaakceptować to, co ma nam do zaoferowania,trzeba wyruszyć do świata przyrody ? pełnego ryzyka i radości , przemian i przełomów. Wtedy wszystko staje jaśniejsze , niż moglibyśmy to sobie wyobrazić.Wraz z Dziennikiem pokładowym wyruszyliśmy w podroż , w której Bóg staje się częścią każdej chwili każdego dnia . John i Craig uzupełnili tamten tekst omówieniami, pytaniami i miejscem na prowadzenie osobistego dziennika.W ten sposób wskazują nam drogę do głębszego zjednoczenia z Bogiem.Niechaj przygoda się zacznie !
Gdyby dzisiaj zapytać dwudziestu dobrych ludzi, co uważają za najwyższą z cnót, to dziewiętnastu z nich zapewne odpowie, że bezinteresowność. Jeśli jednak zapytalibyście o to samo dowolnego chrześcijanina w dawnych czasach, odparłby: miłość. Widzicie, co się stało? Miejsce pozytywnego określenia zastąpiło negatywne i ma to znaczenie nie tylko językowe. Przecząca forma słowa bez-interesowność nie sugeruje, abyśmy w pierwszej kolejności czynili rzeczy dobre dla innych, lecz abyśmy odmawiali ich sobie jakby ważne było nie szczęście innych, lecz nasza wstrzemięźliwość. Nie sądzę, aby to wynikało z chrześcijańskiej cnoty miłości. Nowy Testament wiele mówi o samowyrzeczeniu, ale nigdy nie jest ono celem samym w sobie. Mamy dokonywać wyrzeczeń i brać na siebie krzyż, aby naśladować Chrystusa. I niemal każdy opis tego, co osiągniemy, tak postępując, zawiera odwołanie do jakiegoś pragnienia. Jeżeli we współczesnym umyśle czai się przekonanie, że pragnienie własnego dobra i nadzieja na osiągnięcie radości to rzeczy złe, to wyjaśniam, iż przekonanie to wywodzi się od Kanta i stoików, a nie z wiary chrześcijańskiej. W rzeczy samej, wziąwszy pod uwagę szczodre obietnice zawarte w Ewangelii, wygląda na to, że Chrystus Pan uważa nasze pragnienia nie za zbyt silne, lecz za zbyt słabe. Tak jak u nieświadomego dziecka, które zadowala się lepieniem babek w brudnej piaskownicy, bo nie wie, czym jest obietnica spędzenia wakacji nad morzem nie ma w naszych sercach entuzjazmu i oszałamiamy się alkoholem, seksem oraz ambicją, chociaż mamy obietnicę osiągnięcia nieskończonej radości. Zbyt łatwo nas zadowolić.
Gdyby dzisiaj zapytać dwudziestu dobrych ludzi, co uważają za najwyższą z cnót, to dziewiętnastu z nich zapewne odpowie, że bezinteresowność. Jeśli jednak zapytalibyście o to samo dowolnego chrześcijanina w dawnych czasach, odparłby: miłość. Widzicie, co się stało? Miejsce pozytywnego określenia zastąpiło negatywne i ma to znaczenie nie tylko językowe. Przecząca forma słowa bez-interesowność nie sugeruje, abyśmy w pierwszej kolejności czynili rzeczy dobre dla innych, lecz abyśmy odmawiali ich sobie – jakby ważne było nie szczęście innych, lecz nasza wstrzemięźliwość. Nie sądzę, aby to wynikało z chrześcijańskiej cnoty miłości. Nowy Testament wiele mówi o samowyrzeczeniu, ale nigdy nie jest ono celem samym w sobie. Mamy dokonywać wyrzeczeń i brać na siebie krzyż, aby naśladować Chrystusa. I niemal każdy opis tego, co osiągniemy, tak postępując, zawiera odwołanie do jakiegoś pragnienia. Jeżeli we współczesnym umyśle czai się przekonanie, że pragnienie własnego dobra i nadzieja na osiągnięcie radości to rzeczy złe, to wyjaśniam, iż przekonanie to wywodzi się od Kanta i stoików, a nie z wiary chrześcijańskiej. W rzeczy samej, wziąwszy pod uwagę szczodre obietnice zawarte w Ewangelii, wygląda na to, że Chrystus Pan uważa nasze pragnienia nie za zbyt silne, lecz za zbyt słabe. Tak jak u nieświadomego dziecka, które zadowala się lepieniem babek w brudnej piaskownicy, bo nie wie, czym jest obietnica spędzenia wakacji nad morzem – nie ma w naszych sercach entuzjazmu i oszałamiamy się alkoholem, seksem oraz ambicją, chociaż mamy obietnicę osiągnięcia nieskończonej radości. Zbyt łatwo nas zadowolić.
Musimy wrócić do wcześniejszego poglądu. Musimy po prostu zaakceptować fakt, że jesteśmy istotami duchowymi, wolnymi i racjonalnymi bytami, obecnie zamieszkującymi irracjonalny wszechświat, a także dojść do wniosku, że z niego nie pochodzimy. Jesteśmy w nim przechodniami. Pochodzimy skądinąd. Natura nie jest jedyną istniejącą rzeczywistością. Jest jeszcze inny świat"", i z niego bierzemy początek. To nam wyjaśnia, dlaczego na tym świecie nie możemy się do końca zadomowić. Ryba czuje się w wodzie jak w domu. Gdybyśmy my należeli tutaj"", również czulibyśmy się tu tak samo. To wszystko, co mówimy o okrutnych prawach przyrody, rządzących się kłem i pazurem, o śmierci, czasie i przemijaniu, także nasz na wpół żartobliwy, na wpół wstydliwy stosunek do własnych ciał - nie da się wyjaśnić teorią, że jesteśmy po prostu tworami natury. Gdyby ten świat był jedynym światem, to jakim cudem jego prawa wydawałyby nam się tak okropne, albo tak śmieszne? Skoro nigdzie indziej nie ma linii prostych, to jakim sposobem odkrywamy, że linia natury jest wykrzywiona?
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?