Siódmą pozycją z serii Klasycy europejskiej poezji są zaprezentowani już przedpremierowo w Stacji Literatura 26 Bojownicy bez broni Mortena Nielsena. To jedyny tom wydany za życia autora, który szybko stał się ikoną duńskiej literatury i kultury. Ze względu na generacyjne pokrewieństwo Morten Nielsen wpisuje się w ramy pokolenia Kolumbów, jednak jego poezja nie jest ani romantyczna, ani symboliczna, co dobitnie prezentuje tom Bojownicy bez broni. Mocne, egzystencjalne wiersze Nielsena rozbrzmiewają muzyką i poruszają tematy takie, jak śmierć, miłość, wojna, ale też manifestują niepowstrzymaną radość życia oraz przybierają formę medytacji nad naturą i życiem miasta. To poezja wymykająca się definicjom jednego nurtu, która sama stanowi ważny punkt odniesienia, oddziałujący na kolejne pokolenia artystów duńskich. W przeciwieństwie do poezji innych autorów jego generacji twórczość Nielsena wciąż żywo rezonuje w Danii. Morten Nielsen urodził się w 1922 roku w duńskim Aalborgu. W 1942 roku przyłączył się do ruchu oporu, gdzie zajmował się m.in. drukiem podziemnej prasy. Zmarł w 1944 roku w wyniku udziału w powstaniu Duńczyków przeciwko niemieckiej okupacji podczas II wojny światowej. Stał się symbolem pragnienia wolności swojego pokolenia. W poezji oddawał myśli rodaków żyjących pod okupacją.. Bogusława Sochańska za pierwszy przekład wszystkich Baśni i opowieści Andersena została uhonorowana duńską nagrodą im. Hansa Christiana Andersena. Jest też laureatką Nagrody Literackiej Gdynia 2019 za przekład tomu poetyckiego alfabet Inger Christensen. Ponadto została wyróżniona Nagrodą im. Stanisława Sawickiego oraz Nagrodą Fundacji H.C. Andersens-Samfundet. W latach 19992020 była dyrektorką Duńskiego Instytutu Kultury w Warszawie.
Nieobecność jest nie tylko brakiem to potężna, atakująca intensywnymi flashbackami siła, która miesza w głowach i życiorysach, a rodzinne historie obraca w stos potłuczonych fragmentów. Przyjemność lektury debiutu Krzysztofa Chronowskiego polega na układaniu tych narracyjnych kawałków w całość, która i tak ukazuje się tylko na chwilę, bo wciąż dochodzą kolejne dowody na zbrodnię porzucenia, nowe zdobycze do kolekcji utrat. Nieobecność przekazuje się tutaj jako rodzinne i narodowe dziedzictwo, dlatego językowe obrazy nakładają się na siebie, tworząc wielowymiarowy portret, w którym momentami, w niepokojących przebłyskach, możemy ujrzeć także rysy własnych twarzy.
W Imperium Dzieci najwyższymi wartościami są dobro i szczęście dziecka. W społeczeństwie podzielonym hierarchicznie o upragnione dziecko stara się B-Maria, lecz reguły klasowe niszczą jej marzenia. Surowe zasady imperium wymuszają na bohaterkach i bohaterach posłuszeństwo wobec reżimu lub bunt okupiony karą i wykluczeniem. Czy warto zmieniać świat, w którym dzieci nie cierpią? Jaką cenę musi ponieść jednostka, która wpisze się w wymarzoną wspólnotę? Czy istnieje granica tyranii, w której Idea Ocalonego Dziecka usprawiedliwia wszelką przemoc? W dystopijnej powieści Marta Sokołowska opisuje świat, w którym dążenie do doskonałości przybiera formę fanatyzmu. Zadaje pytanie o człowieczeństwo, którego istotą jest nie tylko konflikt, ale też troska o najsłabszych.
Ironiczne erraty do rzeczywistości, kartki wyrwane z pandemicznych annałów, gorzkie sprawozdania z państwa prawa i bezprawia, spoilery kolejnych odcinków serialu o Polsce - te i inne formy (od gnomicznych do poematowych) funduje nam mistrz wnikliwej obserwacji Bohdan Zadura. Czas, w którym powstały zgromadzone w Pustych trybunach wiersze, odcisnął na nich swoje piętno. Nie są oderwane od życia, więc sporo w nich o śmierci, nie są oderwane od rzeczywistości, więc sporo w nich o zarazie i języku, nie są wreszcie oderwane od swego autora, więc sporo w nich o starości. W czasie, gdy o polityczne trybuny i trybunały toczą się najbardziej zajadłe boje, a na trybunach sportowych siedzą kibice z kartonów, poezja jest ostatnią trybuną, z której padają słowa wypełniające pustkę, bardziej autentyczne niż oklaski z taśmy i ostro-mgliste przemówienia oficjeli. Tom Zadury jest jedną z takich "pełnych trybun".
Wdech, wydech i miękki spokój reset osiedla, ślizg po znaczeniach, rozmyta rzeczywistość materializowana we wsadach, trickach, samplach. Parkiet, beton i ścieżka są tu powierzchnią, po której porusza się podmiot, i chociaż porusza się pewnie, to z każdym krokiem ściera się, zatraca. Ta książka to przemierzanie miasta z jedną słuchawką w uchu, grind po zardzewiałym osiedlu, szukanie sygnału, by wysłać wiadomość. Bohater rezonuje rzeczywistość i zaklina ją kolejnymi kickflipami, bluntslide'ami i ollie. Rytuał porządkuje jaźń i pozwala jechać dalej. Mytnik w swoim debiucie nie tyle czerpie z języka bloków, ile po prostu nim mówi, wydobywając z niego cały poetycki potencjał.
Co widać, kiedy nic nie widać? Jaki mamy klimat, kiedy zimno i ciepło smakują inaczej niż kiedyś? Skąd to dziwne przeczucie, że klimat wziął się z nas, i jaka jest polityka naszych obrazów? Wiersze i prozy w najnowszym tomie Kacpra Bartczaka sklejają widoki z tu i teraz, by uzyskać przetarcia na przyszłość. Teksty pomieszczone w książce korespondują ze sobą, z głosami innych autorów, a przy tym badają możliwość ruchu w środowisku, które stało się zbyt lepkie i wiążące ruch. Tutaj pisanie jest stanem energetycznym zdającym sprawę z własnego bilansu cieplnego i rodzi głos, który odnajduje się w podwyższonej wymienności z otoczeniem. Utwory dotykają wielu aspektów naszego współczesnego wycieńczenia i wyjałowienia psychicznego, politycznego, poznawczego ale ziemie jałowe Bartczaka odkrywają własną wartość liryczną i w niej uczą się odzyskiwać życiodajne płyny.
Dziewczynki ćwiczone do norm, podrostki poddawane przemocy spojrzenia, natchnione świrynki, niepokorne histeryczki sycące ciekawość panoptykonu, wiedźmowate zgredki rozpasane w tanecznej klownadzie. Te, które poddają się lepkim falom obłędu, i te, które wytaczają proces, wychodzą na protest. Szósty tom poetycki Joanny Mueller to patchwork zszyty ze skrawków opowieści o kobiecej histerii, pojętej nie jako jednostka chorobowa, ale jako narzędzie służące od wieków do kontrolowania i dyscyplinowania kobiet. Hista i jej siostry wciąż żyją odzywają się w charcotach, gną w akrobatycznych łukach, dissują w balladach apaszowskich. Widzisz je, słyszysz?
Pierwszy w Polsce wybór najważniejszego poety języka słowackiego drugiej połowy XX wieku. Poezja rozszczepienia, odstępstwa od językowej normy, bólu i niesmaku, tworzona przez outsidera nieprzystosowanego do egzystencji w opresyjnym systemie społecznym. Liryka Jna Ondrua bywa szokująca dla czytelnika, niewygodna dla historyka literatury, problematyczna dla teoretyka poezji, wymagająca dla tłumacza na obce języki. Nie poddaje się łatwo zaszufladkowaniu ani kulturalnej utylizacji. Stawia opór i właśnie dzięki temu potrafi niepokoić, fascynować, jątrzyć oraz ujawniać prawdę, którą trudno zaakceptować, a która jest nieuchronna i niepodważalna.
Ostatnie, niepublikowane wcześniej w książkach utwory, które miały znaleźć się w kolejnym zbiorze autora.Wiersze pisane z perspektywy końca, wiersze o sprawach ostatecznych, o tym, co ważne i najważniejsze. Poeta przybiera w nich pasujący do wieku, pełen wyrozumiałej akceptacji ton kontemplacyjny, żegnając się ze światem w sposób stosowny dla starego mistrza.
Uważność w nadmiarze potrafi być zabójcza – pokazuje autorka debiutanckiego tomu, rysując sugestywny obraz współczesnej rozszczelnionej podmiotowości. Podmioty – pośpieszane, poddawane ciągłej presji – są bombardowane bodźcami tak bardzo, aż znikają. Znikają wśród zadań do wykonania, skompresowanych obrazów, skotłowanych dźwięków, zahaczanych o siebie słów. Jednak teledyskowa poetyka wierszy Puwalskiej, choć rejestruje typowe dla naszych czasów znużenie, wcale nie nuży. Porywa do lekturowego tańca i uczy nas kroków samoobronnej, odstraszającej wrogów haki.
Dziewczyny idą w miasto! Mimo lęku, wbrew wyuczonej uległości, na przekór pokorze – idą w miasto, by wyrazić protest. Pierwszy tomik Agaty Jabłońskiej był „raportem wojennym”, drugi to spisywany na gorąco meldunek z kobiecych walk o godność. Te walki toczą się tu i teraz – na ulicach i w naszych ciałach. Wiersze na transparenty, ich rytm spójny z rytmem gniewnych spacerów i zapewnienie „dla moich dziewczyn”: „nigdy nie będziesz szła sama!”.
Te same niezbyt spektakularne, a właściwie paraliżujące swoją zwyczajnością zdarzenia oglądane z perspektywy trójkąta nieszczęśników: mężczyzny, kobiety i ich córki. Bezprecedensowy obraz naszych czasów, gdzie zgorzknienie miesza się z wyczerpaniem, nostalgiczne wspomnienie okazuje się prankiem kolegów z pracy, kompulsywny seks jest innym imieniem depresji, a kreatywność mielona przez korpotryby zamienia się w robienie gówna z gówna. Adam Kaczanowski w swojej książce prozatorskiej po raz kolejny uparcie zadaje pytanie, czy życie bohaterów a może też czytelników jest komedią, czy raczej dramatem. I zanim zdążymy odpowiedzieć, zanim uśmiech zastygnie nam na ustach, dodaje: whatever, wychodzi na to samo. Przewrotny mistrz opisu świata, w którym nic nie ma znaczenia, znowu w akcji!
Futurologiczna wizja ludzkiej społeczności, która wykorzystawszy własną planetę, zabiera się za kolonizację kosmosu, ale również tam znajduje jedynie samą siebie zrozpaczoną i samotną. Edytor tekstu Adamowicz niemal automatycznie, w onirycznym zacięciu,wypluwa z siebie oznaki zbliżającej się katastrofy. Nebula czuła jak kursor, aktualna jak mem i bezwzględna jak proroctwo błądzi między planetami, podsłuchuje Gagarina, Muska i Małego Księcia, a potem z węzełków pisma kipu splata prześmiewczy lament po ludzkości.
Obszerny wybór tekstów jednego z najwybitniejszych żyjących poetów czeskich z wnikliwym posłowiem tłumacza Leszka Engelkinga.Poezja Wernischa żywiołowa, rozbuchana wyobraźniowo i językowo, gotowa do improwizacji, plebejska i młodzieńczo prowokacyjna jest zarazem poezją kultury: roi się w niej od aluzji literackich i plastycznych, parodii, pastiszów i innych przekradów.Tom rozpoczyna się kilkoma poetyckimi końcami świata, a później napięcie tylko rośnie. Jednak apokaliptyczna rzeczywistość według Wernischa to spektakl raczej buffo, krojony na modłę karnawału czy kukiełkowych wygłupów świat widziany na odwyrtkę, odbity w sowizdrzałowym zwierciadle, a przez to bliższy czytelnikowi, bardziej ludzki.
Ciało dyciowego wiersza znowu straceńczo tańczy przed czytelnikami. Tańczy ciało prywatne - bolące, chore, słabe, rozedrgane między pragnieniami a ograniczeniami. Ciało, które wybija - stopami, synkopami, perseweracjami - poetycki rytm nawet wtedy (lub zwłaszcza wtedy), gdy nie domaga głowa, a antyświryna zaciemnia wyrazistość. Na pograniczu rozumu i szaleństwa tańczy też poetyckie ciało publiczne: uwikłane w społeczeństwo i historię, targane sprzecznościami, schizofrenicznie rozrywanena scenie pamięci między polskością a ukraińskością. I znowu schodzące się, godzące, scalone - w niepowtarzalnym idiomie poezji Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
Nowa Huta, lata 50. Tu powstaje kombinat-kolos i miasto-labirynt. Wykuwa się tu także nowy człowiek produkt nieudany i popsuty. Wielowątkowa opowieść jest snuta właśnie przez nowych ludzi, takich jak prorok czytający z wielkopiecowych oparów, zjadaczka arszeniku, sobowtórka czy człowiek bez twarzy. Kiedy w ich losy wkracza niejaki doktor Szpigiel, wraz z nim pojawia się zamęt. Debiutancka powieść Elżbiety Łapczyńskiej odsłania świat dziwności, kopniętej metafizyki, ale i do bólu realnej cielesności oraz brutalności pracy.
Antologia zbierająca wszystkie groteskowe oraz purnonsensowe opowiadania, wierszyki i rysunki Johna Lennona w jednej publikacji w kongenialnym tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego. Na kolejną po prozach Boba Dylana i Nicka Cave'a oraz tomach Laurie Anderson i Patti Smith rockandrollową"" książkę w Biurze Literackim składają się trzy zbiory tekstów założyciela najsłynniejszego zespołu muzycznego w dziejach - John Lennon in His Own Write"" (1964), A Spaniard in the Works"" (1965) i opublikowane pośmiertnie Skywriting by Word of Mouth"". W Przestworzonych rzeczach"" dochodzi do głosu absurdalne, niekiedy czarne poczucie humoru, a zabawa językiem graniczy z prestidigitatorstwem. Lennon tworzy neologizmy z łatwością oddychania, żeniąc wyrazy, szatkując je jak warzywa na zupę, wyginając i odbijając w krzywym lustrze. Poszczególne teksty zdradzają otrzaskanie autora zarówno w klasyce brytyjskiego absurdu, jak i twórczości mistrzów pokroju T.S. Eliota czy L. Carrolla. Wszystkie aluzje do brytyjskiego czy amerykańskiego życia pozostały sobą, a poza tym mamy tu lot kuli w bilardzie elektrycznym po zakamarkach języka, wyobraźni i nadrealnej wrażliwości. Reguły gramatyki i ortografii mają wolne. Czytanie na głos grozi sierścią lub szlachectwem.
Notatki ze świata pokawałkowanego i rozszczepionego, wielowarstwowy stenogram jego schyłkowych słów. Stabilne obroty rzeczy są tu zakłócane strzaskaniem idiomów, nagłymi zmianami rytmów, zmąceniem skojarzeń i brzmień. Siemion Chanin rosyjskojęzyczny poeta łotewski, znany performer z grupy Orbita pisze jak ostatni autor na ziemi: słyszymy głos człowieka zagubionego wśród świata i wszechświata, wśród pokojów i biur, wnętrz samochodów, ulic, placów, knajp, plaż, wind. Na jego wiersze pada mroczny cień Kafki i widać za nimi sylwetkę Orwella. Świetne tłumaczenie Bohdana Zadury pozwala nam poznać kolejnego fascynującego autora z Łotwy.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?