Debiut powieściowy zanurzony w tradycji Pankowskiego, Pilota i Gombrowicza. Mieszkają pod spodem świata. Żyją na przekór porządkom. Podwajają się, a najczęściej mnożą. To plemię-rój. Wystawiają dziadowski i babski język, śmierć w pole wyprowadzają. Znienawidzeni, bo zabierają niepamięci to, co ich. Główny bohater bezimienny chłopak prowadzi archiwum plemienia. Jego mowa jest nawiedzana przez duchy przybłęd i gamoni. Wierzy, że tylko pamiętając, można odnaleźć to, co wspólne. Odnaleźć siebie i odważyć się na bunt. Przeciwko tym, którzy mieszkają na spodzie świata. I organizują porządek. To taka książka, że kto ma, temu będzie dodane, a kto nie ma, temu zabiorą nawet to, co ma. A jak już nie ma, to z tych braków zbuduje na nowo siebie, swoje plemię i własny język, własne słowo. Wszystko tu gnije i rozpada się, ale ta zgnilizna tworzy żyzną glebę dla nowego życia, rządzącego się własnymi prawami i własną mową. Nie wyruszamy tu w żadne regiony wielkiej herezji, tylko w regiony małej, prywatnej, wolnej herezyjki. Takiej, co zupełnie nie dba o to, co pomyślą o niej ludzie spoza plemienia. Przeczytać Plemię Trusewicza, ten językowy majstersztyk, to jak podnieść kamień i przyjrzeć się bogactwu życia, które tam się wije i pełza. I, wbrew pozorom, ma to pajęcze i robacze życie więcej wewnętrznej wolności, niż być może na co dzień znajdujemy w swoim. Radek Rak
Choć Michał Trusewicz Przednówki napisał prozą, jest przede wszystkim poetą, i to świetnym. Codzienną rzeczywistość, tkaną często z najprostszych spraw, ukazuje w sposób, który naprzemiennie budzi zachwyt i wprawia w zdziwienie, że w ogóle można tak pisać. Czy wynika to z tego, że Autor patrzy na świat inaczej – uważniej, czulej, przenikliwiej – i po prostu spisuje te obserwacje, czy raczej w wyobraźni buduje kosmos Przednówków, wypełniony po brzegi osobliwymi przedmiotami, słowami i sensami? Zawiodą się tylko ci, którzy w tej prozie szukać będą pochwały istnienia. Prędko okazuje się bowiem, że podróż po wspomnieniach z dzieciństwa i wczesnej młodości, w jaką nas zabiera Trusewicz, nie opiera się na znajomych, melancholijnych obrazkach, lecz układa się w zapis głębokiego egzystencjalnego niepokoju – niepokoju, który dręczy i nie pozwala zasnąć.
Maciej Libich
Niczego się tu nie wyczekuje, nic się nie zapowiada, wszystko następuje samo. Matka nie żyje, bo „wpadła pod światło”, i odtąd nikt nie zamyka na noc okna, świat może się swobodnie przedostawać. Historie śnione i jawione toczą się w niezrównanych królestwach pamięci drugiego planu, opisanych z bliska tak, że znane są temu światu nawet drobne „paprochy” i wymowa złożonych rąk. W małej, zgęszczonej opowieści o przeżyciu. Do czytania nie przed snem, a tuż po obudzeniu.
Marta Zelwan
Michał Trusewicz - ur. w 1995 roku. Studiuje na Uniwersytecie Warszawskim.
Weronika, Siedlce
dom pachniał lawendą, mgłą i snem
zawsze jakimś cudem cię budziłam
może zapinaniem kurtki
poniedziałkowym ziewaniem
czy wzięłaś śniadanie
refrenem wyznaczałaś rytm poranków
po 12 latach wreszcie odpowiedziałam
mamo, zjem w pracy
wtedy poczułam, że Świat zbliżył się do nas
i zaczęło pachnieć cementem, spawaniem, olejem
czułyśmy Jego obecność
to on zmienił nasze buty w werandzie
przybrudził twoje noski, wydłużył mój obcas
jednak zawsze rano powtarzałaś to pytanie
czy wzięłaś śniadanie
tylko w ten sposób mogłaś nas ocalić
zanim rozpadniemy się na osobnych ludzi
gdy zadzwonił twój lekarz dwa lata później
całe metro pachniało lawendą
12 lat temu Świat zapłodnił mnie cementem
graviditas extrauterina
poroniona przyszłość
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?