Tyle już napisano o Ewagriuszu! Czy jest sens coś dodawać? Wydaje się, ze wielka myśl żyje w rozlicznych jej interpretacjach i komentarzach. Tak jest niewątpliwie z ośmioma logismoi Pontyjczyka...
Nowa interpretacja, jeśli tak można określić niniejszą refleksję, w pierwszym rzędzie chce być pozytywna, czyli uniknąć powielania klasycznej już lektury ośmiu logismoi jako opowieści po grzechach, wadach czy pokusach. Nie znaczy to, ze neguje takie odczytanie. Chce jednak zobaczyć je nie tylko, jako główny przedmiot zainteresowania, wręcz cel refleksji i analizy, lecz jako sposobności do doświadczenia czegoś dobrego: własnego rozwoju, nade wszystko zaś spotkania z Panem Jezusem.
Bernard Sawicki OSB - absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada.
Niniejsza praca analizuje jeden z wątków estetyki teologicznej Hansa Ursa von Balthasara przedstawionej w dziele tegoż autora zatytułowanym Herrlichkeit. Jest to próba autorskiego spojrzenia, inspirowanego jednak tyleż rosnącym zainteresowaniem spuścizną szwajcarskiego teologa, co narastającą potrzebą integracji współczesnego dyskursu estetycznego z teologią. Wciąż bowiem można mieć wrażenie, że te dwa obszary się rozchodzą a temat ekspresji ? tak istotny i w celebracji, i w duszpasterstwie, nie mówiąc już o moralności, nierzadko pozostaje podejrzany ? jako sposobność do promocji własnego „ego”, co wydaje się sprzeczne z pokorą i absolutnym prymatem Boga. Takie podejście bardzo utrudnia zarówno dialog, jak i integrację sztuki z wiarą czy praktykami i doświadczeniem religijnym. A tymczasem właśnie w obszarze ekspresji sztuka, i to ta nieraz mocno ekspresyjna, zdaje się zajmować miejsce duchowości i religii. Propozycja balthasarowskiej „estetyki teologicznej” umożliwia pojednanie tych obszarów i twórczą ich interakcję. Ukazanie tego jest celem niniejszych rozważań.Rozdział I ukaże celowość podjęcia zasugerowanej w tytule refleksji oraz wybór takiego właśnie, a nie innego wątku: określamy go jako ekspresja, która ? szeroko rozumiana ? jest tematem II rozdziału naszych rozważań, kontynuowanych i poniekąd egzemplifikowanych w rozdziale następnym.
Czy ktoś ma prawo do chorału? Chciałoby się rzec: Kościół! Ale przecież chorał pozostaje niezaprzeczalnym, uniwersalnym wytworem kultury – nawet jeśli jego brzmienie wyjęte jest z pierwotnego kontekstu liturgicznego! A trzeba zauważyć, że chociaż liturgia jest dzisiaj dostępna (przynajmniej zewnętrznie) każdemu, trzeba przyznać, że chorału jest w niej coraz mniej. Więcej go natomiast w mediach, nagraniach – w internecie. Trochę na koncertach. Pojawia się jako nastrojowe tło, muzyczny wyraz mniej lub bardziej określonej egzotyki. Oczywiście tu i ówdzie istnieją jeszcze klasztory, ale i w nich nie zawsze śpiewa się chorał. Zadziwia więc jego istnienie. Tak naprawdę, poniekąd wydziedziczony ze swego właściwego środowiska, radzi sobie całkiem dobrze. A może należałoby powiedzieć inaczej – że w dzisiejszych czasach nie wystarczą mu dotychczasowe ramy, chce zaistnieć mocno na zewnątrz. I tak się dzieje. Ale czy traci przez to swoją tożsamość? A może jest jeszcze bardziej sobą?
Na pewno jest poszukiwany i potrzebny. Skoro tak, to coś musi znaczyć. Oddziałuje na słuchacza. Jak? Co daje? Radość, przyjemność, spełnienie? Po trochu tak. I nic w tym dziwnego. Tyle wieków ukształtowało i sprawdziło jego brzmienie! Musiało pozostać to, co najlepsze. Sama istota. Czyli – co? Na czym polega owa istota, rzec by się chciało: „tajemnica chorału” – tyleż wzniosła, co dostępna, w sumie na miarę wrażliwości i muzycznego wyrobienia? Nie ma tutaj ekspertów ani monopolistów. W pewnym sensie każdy ma do chorału swoją drogę. Może prostszą i bliższą niż do innych rodzajów muzyki. To gwarantuje jego prostota i wielkość. Czy zatem można wypowiadać się o nim adekwatnie i w sposób dla wszystkich dostępny? Po co zakłócać czystość i niepowtarzalność jego odbioru?
Niniejsza książka rodzi się – paradoksalnie – z niemożności odpowiedzi na powyższe pytania. Stwarza ją, skądinąd sympatyczna i nieco rozleniwiająca, „bezradność” wobec chorału, którą – być może – należałoby nazwać zachwytem, co jednakże niekoniecznie musiałoby implikować słowa czy próby opisu. Lepiej więc jednak pozostać przy bezradności, lecz takiej, która nie może się ze sobą pogodzić i każe podjąć się rzeczy niemożliwych. Bo chorał taki właśnie jest: wzywa do nieznanego, pociąga tam, gdzieśmy jeszcze nie byli. Jest blisko nas i naszego życia, ale i naszych, nawet najbardziej ukrytych marzeń i tęsknot. Co więcej – wyrasta gdzieś z prapoczątków naszej historii. Po prostu oplata ze wszystkich stron życie. Nawet pewnym sensie je tworzy, a raczej – gdy go poznamy i pozwolimy mu działać – pozwala je odkrywać w coraz głębszej i intensywniejszej pełni.
Wszelki dialog duchowości z kulturą jest tyleż problematyczny, co konieczny. Coraz trudniejsze problemy, z którymi borykamy się w życiu domagają się nieustannego odświeżania duchowych formuł, którymi próbujemy ogarnąć i zrozumieć otaczający nas świat. Nic dziwnego, że często odczuwając bezradność w tym zakresie, usilnie szukamy sojuszników – i to nawet tam, gdzie może najmniej byśmy się tego spodziewali. W takim kluczu chcemy spojrzeć na opowiadania Sławomir Mrożka. Kuszą rozmaitością struktur i związanych z tym możliwości. Zarazem nie brakuje im też dosadności, chropowatości – a nawet i brutalności. Każdy ma prawo je interpretować. Takie podejście jest zarazem szansą i …pułapką. Konieczna jest tu ostrożność – ale i odwaga.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?