Koniec świata i inne małe utwory prozą Słychać zewsząd, że koniec świata już blisko, apokaliptyczne nastroje opanowały nasz glob z szybkością koronawirusa. Na szczęście mamy takich pisarzy jak Robert Walser, którzy nie pozwalają osuwać się w tanie czarnowidztwo i z pożytkiem dla wszystkich przywracają proporcje. A nawet więcej: uparcie wierzą w świat, który jeszcze się nie poddał. Walser wędruje po nim, odrywając się od przeszłości, pamięci, zobowiązań, ról społecznych. Oddaje się myślom jakby szczęśliwie niepomyślanym do końca. Jeśli Nietzsche chciał wiedzy radosnej, on żądał radosnego pisarstwa. I literatury, która buduje zaufanie do świata. Gdyby nie to, że Robert Walser miał dystans do wszelkich obowiązków, chciałoby się rzec: lektura obowiązkowa.
Bohater książki, Simon Tanner, trochę na podobieństwo autora, jest opętany niepohamowanym pragnieniem wolności. Patrzy na świat i ludzi w zupełnie bezstronny sposób, nie z "wykształconą, zatkaną głową." To prowadzi do najdziwniejszych konfliktów ze światem konwenansów i konformizmu. Simon prowokuje i jednocześnie zawstydza: wyobraźnią, humorem, zdrowym rozsądkiem i materialną nieprzekupnością. Tannerowie to trzej bracia i siostra. Ich wędrówki, spotkania, separacje, kłótnie, romanse, zatrudnienia i brak zatrudnienia są osnową dziwnej, zwiewnej, jaskrawej Walserowskiej tkaniny.
Opublikowane w 1904 roku krótkie prozy, a lepiej rzec wypracowania Fritza Kochera, stały się zaczynem literackiej drogi Roberta Walsera. Wyznaje autor: Chłopiec, który pisał te wypracowania, zmarł wkrótce po opuszczeniu szkolnych murów. Z niejakim trudem udało mi się skłonić jego matkę, czcigodną i zacną damę, by przekazała mi te prace do publikacji. Nic dziwnego, że przywiązywała dużą wagę do tych kartek, stanowiących wszak boleśnie słodką pamiątkę po synu. Dostałem je na koniec po zapewnieniach, że zamierzam opublikować wypracowania bez żadnych zmian, tak jak napisał je Fritz. Wielu ludziom mogą wydać się w wielu miejscach zgoła nie dziecinne, w wielu innych nazbyt dziecinne. Proszę jednak pamiętać, że niczego tu na własną rękę nie zmieniłem. Dziecko potrafi przemawiać niemal w tej samej chwili bardzo rozumnie i bardzo niemądrze: tak też rzecz ma się z tymi wypracowaniami.Po raz pierwszy po polsku w kongenialnym przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz. Projekt okładki i obwoluty: Frycz i Wicha.
Wznowienie znakomitej powieści Roberta Walsera, wydanej niegdyś przez PIW pod - może efektownym, lecz niemającym wiele wspólnego z oryginalnym - tytułem "Willa Pod Gwiazdą Wieczorną". Oryginalny tytuł ("Der Gehülfe") oznacza kogoś pomiędzy asystentem a pomocnikiem, lokajem a totumfackim. Wyrękę, pomocnika, zaufanego. Wydaje się, że migotliwy status bohatera trafiającego do willi państwa Toblerów, i jego ciągłe samorozsądzanie, kim jest, kim mógłby być, kim byłby zdolny być, kim być powinien - to oś książki. Bohater, ten niesprecyzowanej kategorii współpracownik, ma w sobie rys samego autora. Walser pracował bowiem w latach 1903-1904 u pewnego technika, którego mania wynalazcza oraz nieudolność w interesach doprowadziły do katastrofy. Jednak jak to u Walsera: nie temat jest tu kluczowy, ale niebywała umiejętność łączenia realizmu obserwacji z rozmachem wyobraźni, aforystyczne ujęcie istoty międzyludzkich relacji, gra ironii z liryzmem; ostrość i swoboda, z jaką kreśli się tu ludzkie rysy, i to, co między ludźmi zachodzi.
Pod koniec artystycznej aktywności Robert Walser, wybitny, a niedoceniany dostatecznie w Polsce pisarz, doświadczył kryzysu twórczego: litery nie chciały płynąć po papierze. W jednym z listów nazwał to „zmęczeniem ręki”. Spróbował innego sposobu – przy użyciu zaostrzonego ołówka zapełniał skrawki papieru (bilety, rachunki) miniaturowym pismem. Przez wiele lat owe zapiski uchodziły za nieczytelne. Dopiero gigantyczny wysiłek badaczy doprowadził do ich „odszyfrowania”. Nazwano je mikrogramami. Najdłuższym mikrogramem jest powieść Zbój, hybryda opowieści miłosnej, farsy i tragedii, której pierwszy polski przekład prezentujemy.
W połowie 1905 roku dwudziestosiedmioletni Robert Walser ukończył w Berlinie kurs dla lokajów. Nabyte umiejętności miał okazję wypróbować w czasie służby na zamku rodziny von Hochberg w Dąbrowie Niemodlińskiej. Podobna instytucja stała się scenerią Jakoba von Guntena, może najbardziej fantasmagorycznej powieści Walsera.Instytut Benjamenty kształtuje lokajów doskonałych. Bezmyślnych i niezdolnych do buntu, zgodnie z zasadą Odzwyczaić się od własnej natury. W gruncie rzeczy wcale nie jest jasne, czy Instytut, ów przedsionek pokojów mieszkalnych i paradnych sal życia, wciąż żyje pisze w posłowiu Piotr Paziński. Wszystko jest tu przejściowe, nietrwałe, zawieszone w powietrzu: czuwanie, jedzenie, spanie i nauka. Wszystko pogrążone we śnie: panowie wychowawcy i nauczyciele śpią albo pomarli, albo są w letargu, albo zamienili się w kamienie. Nic dziwnego, że pewnego dnia szkoła skojarzy się Jakobowi z domem umarłych. A polskim czytelnikom zmierzch i upadek Instytutu Benjamenty, a wcześniej ów osobliwy stan zawieszenia między jawą a snem oraz życiem i nieżyciem, tudzież sekrety wychowawców, starannie poukrywane w niedostępnych dla uczniów pomieszczeniach budynku, może przypominać dwie książki, których Walser znać nie mógł, ale mógł je wyśnić: Sanatorium pod Klepsydrą i Akademię pana Kleksa.Na kanwie powieści Walsera oniryczny film nakręcili bracia Quay.
Krótki prozatorskie poematy napisane przez żyjącego na przełomie XIX i XX wieku poety, dramatopisarza i prozaika, który dożył swoich dni w szpitalu psychiatrycznym.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?