O autorze:
Pablo d’Ors (ur. 1963 r.) jest hiszpańskim księdzem katolickim, teologiem i pisarzem. Otrzymał staranne wykształcenie w Nowym Jorku, Rzymie, Pradze i Wiedniu. Napisał blisko ponad 20 książek, w tym kilka powieści, cieszących się dużym powodzeniem wśród hiszpańskich czytelników. Jednak jego największym bestsellerem okazała się Biografia milczenia, przetłumaczona już na blisko 20 języków. Pablo d’Ors jest członkiem Papieskiej Rady ds. Kultury.
O książce:
Biografia milczenia to wielki, międzynarodowy przebój wydawniczy. W samej Hiszpanii ukazało się już ponad 10 wznowień w łącznym nakładzie grubo ponad 100 tysięcy egzemplarzy. Nic dziwnego – do tej pory nikt w tak osobisty, inteligentny i nawet nieco przewrotny sposób nie pisał o roli milczenia, uważności, medytacji w codziennym życiu. Jak twierdzi Pablo d’Ors, milczenie konfrontuje nas z naszym życiem, rozbraja i uwalnia. Dlatego w świecie pełnym gorączkowego działania i szaleńczego tempa d’Ors proponuje wyciszenie, matkę wszystkich cnót, zachęca do zatrzymania się, uspokojenia. Trwajmy więc w milczeniu i spokoju przynajmniej przez kilka minut dziennie. Jeśli każdego dnia zatrzymamy się na moment, wszystko zacznie się zmieniać. Nadejście tej zmiany zależy wyłącznie od naszego pragnienia, by nadeszła.
Fragmenty:
(…) Życie jest fascynującą podróżą i jednej tylko rzeczy powinno się unikać, aby prawdziwie żyć: lęku.
Ze wszystkich znanych mi dylematów samo życie zdaje się być największym. Kto zdoła go rozwikłać? Życie może mieć wszystkie cechy, ale najmniej cechują je pewność
i bezpieczeństwo, na przekór naszym absurdalnym próbom, by takim je uczynić. Albo się żyje, albo się umiera. Ale ten, kto opowie się po stronie pierwszej opcji, musi zaakceptować ryzyko. Gromadzimy się przy stole, z rękami na blacie; wszystko się sprzęgło tak, abyśmy sięgnęli po kubek, potrząsnęli nim i rzucili kości. Zasmuca mnie niezmiernie myśl, że tyle osób ma ten kubek w rękach, a nawet udaje im się nim potrząsnąć, ale nie pozwalają, aby te kości, rozbawione i hałaśliwe, poturlały po całym stole. Zasmuca mnie także, że wielu spędza życie ze spojrzeniem utkwionym w ów stół, ale nigdy nie decydują się, aby zagrać; że tak wielu waha się, czy zasiąść do uczty, która właśnie dla nich została zastawiona; że tak wielu chodzi nad rzekę, ale nigdy się nie kąpie, albo wyjeżdża w góry, ale nie wspina się; że tak wielu chce życia, ale nim nie żyje; że tak wielu idzie do ludzi, ale ich nie kocha.
Czasami odnoszę wrażenie, że medytacja została wymyślona jedynie po to, by wyplenić lęk. Albo przynajmniej po to, aby stawić mu czoła i go zaakceptować; by wyznaczyć mu dokładne granice, żeby nie mógł przerodzić się w panikę.
Czy można żyć nie zmagając się z życiem? Dlaczego iść w życiu pod wiatr, gdy można iść
z wiatrem? Dlaczego przedstawiać życie jako akt walki, zamiast widzieć je jako akt miłości? Wystarczy rok, a nawet pół roku wytrwałego medytowania, aby zdać sobie sprawę, że można żyć w inny sposób. Medytacja otwiera szczelinę w naszej osobowości, powoli ją powiększa, aż nadchodzi moment, w którym stara osobowość pęka i – jak kwiat – zaczyna wschodzić nowa. Medytować to być świadkiem tego fascynującego i przerażającego zarazem procesu śmierci i odrodzenia.