Czy szukasz czasem magicznego świata dzieciństwa i wspomnień zapachu babcinej szarlotki z jabłek zerwanych w sadzie? Każdy ma taki swój zakątek, do którego chciałby wrócić. U Pana Boga na Podlasiu
Czy szukasz czasem magicznego świata dzieciństwa i wspomnień zapachu babcinej szarlotki z jabłek zerwanych w sadzie? Każdy ma taki swój zakątek, do którego chciałby wrócić.
Józef Rybiński - pisarz, dziennikarz, publicysta i świetny gawędziarz, znany miłośnikom Podlasia z wydanych niemal 30 lat temu wspomnień pt. "Słońce na miedzy t. I i II" - przedstawia swój świat. Sugestywna opowieść po 30-tu latach wychodzi z szuflady. Rękopis przeleżał tam bezpiecznie trzy dekady, by oczarować plastycznym opisem codziennego życia okolic podlaskiej wsi. Na kartach książki odnajdziesz m. in. opis starego zwyczaju, kiedy to na wigilię gospodynie przygotowują kisiel z owsa, a siankiem spod wigilijnego obrusa gospodarz częstuje krowy. Najpiękniejsze jednak, i to zachwyca niezmiennie, to portrety ludzi z ich życzliwością, serdecznością i otwartością.
Opisany obraz sielankowej wsi bywał zakłócany przez wir historii, która zmienia ludzkie losy. Autor, w roli kronikarza dziejów, przedstawia koleje zwykłych ludzi: jak przetrwali zawieruchę wojenną i jak odnaleźli się w innej rzeczywistości.
Każdy rozdział to malownicze przedstawienie zwyczajów, obrzędów i tradycji. Zanurz się w krainie wspomnień, by lepiej zrozumieć samego siebie i poznać swoje korzenie. To gruntuje, dodaje siły i pozwala odnaleźć słońce w sercu.
Jechałam do Saczkowców z wielkimi oczekiwaniami. Jak w przeciągu 100 lat zmieniła się ta wioska, którą znałam z kart książki „Słońce na miedzy"? Czy odnajdę tu ślady starego, przedwojennego Podlasia, tak pięknie opisanego we wspomnieniach Józefa Rybińskiego?
Przywitały mnie dwa rzędy drewnianych domków, przycupnięte po obu stronach ulicy. To oczywiście nie jest ta sama wioska. Zmienił się czas, starzy poumierali, ich miejsce zajęły kolejne pokolenia. Saczkowce, podobnie jak większość wiosek na Podlasiu, postarzały się, wyludniły. Przed wojną duża, gwarna wioska dziś skurczyła się do połowy, a może i ćwierci. Pomiędzy zamieszkałymi domami sporo opuszczonych, ziejących nostalgią z pustych okien. Nie ma już słomianych strzech, a na dachach pojawiły się anteny satelitarne.
Niestety, nie ma już domu należącego do rodziny Rybińskich. Został po nim pusty plac zarastający krzakami i studnia przy drodze. Nie zachowało się też ani jedno owocowe drzewko z tych opisywanych w książce rzędów wisien, jabłonek ani z tych najsmaczniejszych na świecie gruszek „żoucieńkich", które rozpływały się w ustach ze słodyczy, chociaż wydawało się, że „ta grusza jest od początku świata i będzie tam rosła aż do jego skończenia".
To, co mnie urzekło w Saczkowcach, to nie domy ani ulica, a nawet nie sterty kamieni, które same „rosną" tak jak przed wiekami i zalegają w okolicy całymi kupami. To, co rzeczywiście jest tu piękne, to - ludzie. Serdeczni, prości, ciepli. Bez niepotrzebnych ceregieli otwierają swoje domy i serca dla zabłąkanego poszukiwacza przeszłości. Tutaj obojętny dystans wielkomiejskiego świata nie znajduje dla siebie miejsca. Pośród przyjaznych, otwartych ludzi szybko można poczuć się „jak u siebie".
Starodawne Podlasie wraz z całym bogactwem tradycyjnych obrzędów i obyczajów odeszło, choć nie całkowicie. W tym zakątku wciąż na wigilię gospodynie przygotowują kisiel z owsa, a resztki kutii zanoszą kurom, „aby dobrze się niosły w nadchodzącym roku". Nikomu nawet do głowy nie przyjdzie wyrzucanie sianka spod wigilijnego obrusu. Gospodarz zanosi je do obory i częstuje krowy i owce.
Podczas jednej z moich wizyt w Saczkowcach najstarsi mieszkańcy, którzy znali i przyjaźnili się z Józefem Rybińskim, przekazali mi informację o spisywaniu przez Autora dalszego ciągu wspomnień. Pogłoski te okazały się prawdziwe. Córce nieżyjącego od 24 lat pisarza udało się odnaleźć pożółkłe maszynopisy, na których odnajdowałam dobrze mi znany, ciepły ton gawędziarza powracającego we wspomnieniach do krainy swego życia - Podlasia. To kraina, w której zapach łąk i pól miesza się z różnymi językami, religiami i narodami. Tutaj powrócił z wojennej zawieruchy i żył aż do śmierci.
Jakżeby mogło być inaczej? Przecież to tu cieszył go widok kwitnących sadów, to nad wielkim bagniskiem Wierbino (dziś osuszonym i zmeliorowanym) widział zrywające się z łopotem dzikie kaczki, słuchał trąbiących bekasów i wdychał aromat ziół zrywanych przez babcię „na lekarstwo". To tutaj skrzypiące żarna mielące mąkę na chleb opowiadały mu bajki...
Losy pisarza zaplątane w wojenną zawieruchę powracają w kolejnych rozdziałach jak szklane paciorki nanizane na nitkę życia. Dziś możemy je wziąć w rękę i przyjrzeć się dokładnie ich kolorom i kształtom, odnaleźć całe bogactwo tamtego zaginionego i zapomnianego świata.
Z wielką radością polecam Czytelnikom III tom „Słońca na miedzy". Dla tych, którzy znają poprzednie dwa tomy, będzie to kontynuacja tej fascynującej podróży. Dla innych - zapoznanie się z krainą, która powraca do wielu z nas, gdy zmrużymy oczy i wspomnimy swoje własne słońce na miedzy...
Ewa Zwierzyńska – Wstęp Nauka odkrywa fenomen radiestezji Spis Treści
Wstęp
Durman
Budnik
luhasia
Czuchno
Bautruk
Kremlowskie kuranty
Jeszcze o rzeczach dziwnych
A ziemię należy zasiać!
Wróżba
Z kryształowej kuli - Spełniła się pierwsza wróżba
Hłuszman
Kraina Kwitnących Sadów
Na spotkanie wiosny
W drodze powrotnej
Był kiedyś na wsi taki piękny zwyczaj!
Drzewo owocowe - świętością!
Niestety
Dlaczego tak jest?
A ja chciałbym widzieć nasz piękny polski kraj
Być może
Kto nie wykopał studni
Od wschodu do zachodu słońca czyli Bajka o chciwym człowieku
Dziadźka Cezary i jego szalony rumak
Dziadźka Cezary i jego szalony rumak (dokończenie)
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?