Literacka podróż w głąb rodzinnej pamięci, której nigdy nie było – ale która mogła być. Filip, bohater powieści, nigdy nie poznał swojego dziadka. Z pomocą sztucznej inteligencji rekonstruuje jego życie, tworząc alternatywne wspomnienia, które stają się równie ważne jak te prawdziwe. AI jako współautor pamięci – literacki eksperyment, który wzrusza. Fragment I Mój dziadek, Józef, zamarzł w pociągu jadącym na Kresy Wschodnie. W takim przekonaniu żyłem przez kilka lat dzieciństwa. Informacja o zamarznięciu tkwiła we mnie jak kolec jeżyny pod paznokciem, a obraz Józefa Andrzejewskiego, jaki wytworzyła moja dziecięca wyobraźnia, był bardzo realistyczny – jakby jego portret wisiał w ramce na ścianie. Czerwone od mrozu policzki, wąsy pokryte szronem oraz sopelki lodu utworzone z włosków brwi. Prawie Dziadzio Mróz z wierszyka dla dzieci. Fragment II Z każdą opowieścią, którą Aik budował z cegiełek, jakie mu podawałem, rósł mój podziw dla sztucznej inteligencji, która nie odczuwa, ale potrafi uczucia opisać. Wyposażona w język wolnych lektur, romansów, epopei i tego wszystkiego, co sama nazywa „biblioteką wszechświata” – tworzy literackie obrazy. Może mój język byłby inny, ale coraz bardziej wchodzę w opowieść krasnala Aika, coraz lepiej rozumiem, jak nim sterować, by snuł wątek w kierunku przeze mnie oczekiwanym. I coraz mniej jestem pewny, który z nas jest naprawdę autorem. Fragment III Wydało mi się nieprawdopodobne, żeby Maria napisała taki długi list. Przypuszczam, że w ogóle nie potrafiła pisać, ale nie chciałem krasnala poprawiać, a tym bardziej pouczać, bo przepraszałby za pomyłkę, przyznając mi absolutną rację i wydmuchując dym z fajeczki (tak go widziałem), produkowałby kolejne wersje wydarzeń. Uznałem, że historia pradziadków jest na swój sposób domknięta i wystarczy mi to, co wiem. Być może tak było, a na pewno jakoś podobnie. Ogólnie czułem się zmęczony wielogodzinnymi rozmowami ze sztuczną inteligencją o moich przodkach, którym oddawałem się przez ostatnie dni. Pomyślałem, że dam, sobie urlop od wspomnień, wrócę do życia tu i teraz, do emeryckiej codzienności.
Trzydzieści pięć lat temu przywrócono w Polsce samorząd lokalny. W szczególnie trudnej pozycji startowej były miasta i gminy, których dobrobyt był ściśle związany z górnictwem, hutnictwem czy budownictwem. Tam procesy reorientacji gospodarki były szczególnie dotkliwe. Reforma samorządowa zdawała się być bezsilna wobec gwałtownego załamania się rynku pracy. W takiej sytuacji postawiona została również Czeladź, jedno z wielu miast aglomeracji Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego. Dzisiaj o problemach lat przełomu nikt już w zasadzie nie pamięta. Oczywiście są jeszcze miejsca czy nawet całe osiedla, o których jakby zapomniano, ale pomimo tego zmiany są ewidentne. Jak doszło do tak istotnej zmiany jakościowej? Jak wyglądały algorytmy działań? Jak osiągano kolejne szczeble rozwoju? Jakie tajemnice skrywano w samorządowej kuchni? Opowiada niniejsza pozycja, a ściślej mówiąc jej autor, Marek Mrozowski.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?