Duch tej książki to artystyczny ateizm (Novalis).Zwykłe oczekiwania jedności i zwartości powieść ta w równym stopniu zawodzi, jak i je spełnia. Kto jednak posiada prawdziwie systematyczny instynkt, zmysł dla uniwersum, owo przeczucie całości świata, które czyni Wilhelma tak interesującym, odczuje wszędzie niejako osobowość i żywotną indywidualność dzieła, a im głębiej docieka, tym więcej odkrywa w nim odniesień i pokrewieństw, tym więcej duchowych relacji. Jeśli jakaś książka ma swojego geniusza, to właśnie ta (Friedrich Schlegel).Rewolucja Francuska, Teoria wiedzy Fichtego i Wilhelm Meister Goethego to najważniejsze tendencje tej epoki (Friedrich Schlegel).Przejścia między rozdziałami Wilhelma Meistra są tak prymitywne, że uczeń klasy maturalnej, by się ich powstydził (Arno Schmidt).
Dzieje filozofii tragiczności same nie są wolne od tragizmu. Przypominają lot Ikara. Im bardziej myślenie przybliża się do ogólnego pojęcia, tym słabiej trzyma się go substancja, której zawdzięcza swój wzlot. Na wyżynach rozumnego wglądu w strukturę tragiczności zapada się bezsilnie w sobie.
Dlaczego nie przystać na to, co nam zgodnie mówią logika (zasada niesprzeczności) i doświadczenie (przeszłe lub teraźniejsze), mianowicie że nic nie stoi na przeszkodzie, by teraźniejszy świat spoczywał na grucie ruchomym, który tego czy innego dnia mógłby ustąpic nam spod nóg?
Pomiędzy rokiem 1793 – tym, w którym Goya zaczyna swoje Kaprysy – a 1797 – rokiem upadku Republiki Weneckiej – Giandomenico (lub Domenico, jak lubi się podpisywać) Tiepolo wykonuje w willi w Zianigo, odziedziczonej po ojcu, Giambattiście, w której zamieszkał po opuszczeniu swojej Wenecji, cykl fresków poświęconych Pulcinelli. Kiedy maluje dwa ostatnie freski, Pulcinella zakochany i Odejście Pulcinelli, ma dokładnie siedemdziesiąt lat. Sala zawierająca historie Pulcinelli nie była duża, mogła być sypialnią malarza albo, co niewykluczone, miejscem medytacji. W każdym razie kiedy dotarł już do ostatniego etapu swojego życia, Giandomenico chce mieć przed oczami tylko Pulcinellę, rozmawiać jedynie z nim.
Życie Pulcinelli, opowiedziane na stu czterech rysunkach – narodziny, dzieciństwo, zabawy, miłość i ślub, ojcostwo, szczęście domowe, zawody, rozrywki i przygody, podróże, zbrodnia i kara, choroba i śmierć – jest również życiem Giandomenica. Zastanawiając się nad własnym życiem, siedemdziesięcioletni malarz zdaje sobie sprawę, że je przeżył i chciał je przeżyć tak jak Pulcinella, nie zastanawiając się nad jego sensem, końcem i klęską: po prostu przeżywając je bezpośrednio, nie pamiętając o nim – kontemplując je, by tak rzec, z zamkniętymi oczami. I nie tylko po to, by uśmiechnąć się na koniec z powodu jego absurdalności. Tajemnica Pulcinelli polega na tym, że nie ma żadnej tajemnicy, a jedynie, w każdej chwili, jakaś droga wyjścia.
Pięćdziesiąt tysięcy lat temu, w epoce paleolitu górnego, nasi przodkowie wykonali najbardziej spektakularny skok rozwojowy w całych dziejach człowieka. Wcześniej – istoty ludzkie stanowiły mało znaczącą grupę dużych ssaków. Później – ludzki umysł był zdolny zawojować cały świat. Co takiego się stało?
W książce tej skupiamy się na tworzeniu mieszanin pojęciowych, wspaniałej umysłowej zdolności, która w swojej najbardziej zaawansowanej formie „dwuzakresowej” pozwoliła naszym przodkom osiągnąć przewagę i – na dobre lub na złe – uczyniła człowieka tym, kim jest dzisiaj. Badamy zasady tworzenia mieszanin pojęciowych, fascynującą dynamikę tego procesu i jego kluczową rolę w naszym myśleniu i naszym życiu.
Przemija dotychczasowy europocentryczny porządek prawa międzynarodowego, a wraz z nim stary nomos ziemi. Do jego powstania doprowadziło niespodziewane odkrycie Nowego Świata, wyjątkowe wydarzenie historyczne, które przypominało raczej baśnie niż rzeczywistość. Nowoczesną powtórkę można sobie wyobrazić jedynie w formie fantastycznych paraleli, np. że na drodze do Księżyca ludzie odkryli nowe, jak dotąd zupełnie nieznane ciało niebieskie, które mogą dowolnie eksploatować, co pozwala złagodzić ich walkę o Ziemię. Tego rodzaju fantazje nie dostarczają odpowiedzi na pytanie o nowy nomos ziemi, nie przynoszą jej także kolejne odkrycia przyrodnicze. Myślenie ludzi ponownie musi się skierować ku elementarnym porządkom ich ziemskiego bytu. Poszukujemy głębi sensu ziemi. Oto ryzyko tej książki i pierwsze przykazanie naszej pracy.Posiadanie ziemi na własność obiecano tym, którzy wprowadzają pokój. Idea nowego nomosu ziemi będzie zrozumiała tylko dla nich.
Dzieje pojęć umysłu i duszy to złożona i splątana sieć rozmaitych ścieżek, a każda z nich najeżona jest przeszkodami; niektóre wiodą donikąd, inne zwodzą już od samego początku albo biegną w ukryciu, jeszcze inne zawracają w stare myślowe koleiny lub wyrywają się w przód w pogoni za jakimiś chimerami.
Założycielskim mitem filozofii zachodniej jest przypowieść Platona o tym, że Sokrates nie umarł. Czym zatem jest to, co z człowieka nie umiera? Tradycja grecka nazywa to psyche, duszą. O duszy mówi się jednak wielorako – he psyche legetai pollachos – by sparafrazować Arystotelesa. Niemniej to ciągle jedna i ta sama dusza. Czym jest ona w istocie, skoro tak wielorako się jawi? Czym jest to, co nas boli, gdy idziemy do tego, który potrafi ją uleczyć, do terapeuty psyche? Jakiej odwagi wymaga od nas uznanie, że coś jej dolega; a nawet samo uznanie, że ona w ogóle jest. Czy jednak jesteśmy w stanie wyzwolić się z przesądów naszej epoki na temat duszy? Jak myśleć o duszy, gdy obwieszczono nam już śmierć Boga i śmierć człowieka? Nowoczesna psychologia, w dużej mierze wywodząca się z amerykańskiej tradycji behawioralnej, bierze klasyczną teologię i antropologię w nawias, by zacząć badanie duszy niejako od nowa. Zachowujemy się niczym dzieci, które na nowo odkrywają świat. Tradycyjne wyobrażenia duszy wydają nam się oderwane od naszego doświadczenia, są niezrozumiałe, urojone, mityczne. Historia psychologii zaczyna się dla nas pod koniec XIX wieku, od psychologii naukowej Wundta, jak gdyby wcześniejsza nauką nie była.
Heinricha Heinego tłumaczono w Polsce chętnie i często, ale zazwyczaj przede wszystkim jako „poetę romantycznego”. Heine jako myśliciel, choć na filozofię niemiecką wywarł wpływ znaczący i długotrwały, był nad Wisłą długo ignorowany. Zapewne dlatego, że w tej roli sytuował się raczej w – niezbyt u nas popularnej – sceptycznej tradycji oświecenia, którego pojęcie, zdaniem Theodora W. Adorno, „przechował w stanie nierozwodnionym”. To jednak nie było oświecenie pierwotne, samo w sobie skłonne do pewnego dogmatyzmu, lecz raczej – jak je nazywa Peter Bürger – „drugie oświecenie”: oświecenie, które potrafi zdobyć się na rewizję własnych aksjomatów, dostrzegające złożoność świata i jego dialektyczny charakter. To dlatego Heine, choć diagnozuje w myśli niemieckiej śmierć chrześcijaństwa, a spinozyzm ogłasza „ukrytą religią Niemiec”, będzie kpił zarazem z fanatycznych i nieprzejednanych „mnichów ateizmu”.
Autor Szkoły romantycznej to przy tym także mistrz eseju filozoficznego i krytycznoliterackiego. A choć współcześni mu zawodowi myśliciele nierzadko go lekceważyli, to jego analizy i diagnozy zdumiewająco dobrze przetrwały próbę czasu. I trudno bez ich znajomości zrozumieć także Niemcy dzisiejsze.
Wraz z publikacją Eichmanna w Jerozolimie podniosły się głosy sprzeciwu i żywiołowej krytyki. To chyba Israel Gutman, powstaniec z getta warszawskiego, jako pierwszy ukuł powiedzenie o „żydowskim antysemityzmie Arendt”, o jej „nienawiści do siebie jako Żydówki”, które w lot podchwycili inni. Nagłówek Self-hating Jewess writes pro-Eichmann series for New Yorker magazine – powtarzano w większości amerykańskich gazet. Anti-Defamation League, żydowska organizacja działająca w Stanach Zjednoczonych, zwalczająca wszelkie przejawy antysemityzmu, wszczęła przeciwko Eichmannowi kampanię na skalę niemającą żadnego precedensu. Mówiąc krócej, postanowiono Arendt wbić w ziemię, zatrzeć pamięć o niej, lecz naprzód zlinczować jako „kryptonazistkę”.
Przed prawdziwym życiem, które zakłada odpowiedzialność za to, co się z nim robi, chroniły Eichmanna sztampa, klisze, wyświechtane zwroty, ideologia wypełniająca mu głowę obrazami wolnej od Żydów Europy. Gdyby zadał sobie trud postawienia paru elementarnych pytań – o sens okrucieństwa, sens wolności, o władzę i tytuł do zadawania cierpienia innym ludziom, o prawo do pozbawiania ich życia – być może oprzytomniałby i ocalił swą duszę. Myślenie bowiem podważa normy, które zastaje, pytając o ich prawomocność; z definicji nie tworzy sztywnego kodeksu zasad. Umożliwia wolny osąd. Ale i więcej: przerywa wszystkie inne czynności, odrywa od codziennej krzątaniny, od świata zjawisk z jego przetartymi drogami. W ten sposób myślenie upodabnia niejako żywych do umarłych. Wyłączając człowieka ze świata, sprawia, że staje się on bliższy samemu sobie; otwiera go na dialog, jaki prowadzi sam ze sobą.
Piłsudski odrzucał śmieszące go podziały na lewicę i prawicę, które uważał wręcz za absurdalne. Jako takie nic nie wnosiły. Marszałek stawiał się ponad tymi podziałami, co czyniło z niego swoistego „nadczłowieka polityki”. Tak jak nadczłowiek Nietzschego był poza dobrem i złem, tak nadczłowiek Piłsudski był poza lewicą i prawicą. Jego jedynym wyznacznikiem kierunku działania była własna wola, którą odczytywał jako służbę Polsce. „Prawicowość” i „lewicowość” były zabawkami sejmokracji. Jego nie interesowały, szczególnie jeżeli chodziło o odwoływanie się do tradycji historycznych. Zwracał jednocześnie uwagę na niezwykłość polskiej sceny politycznej, w której nic nie jest tym, czym się jawi.
Paweł Rzewuski (1990) – filozof i historyk. Doktorant w IF UW. Zajmuje się polską filozofią polityki.
Czy uważacie dzikich za nieokrzesanych gburów żyjących w szałasach ze swoimi samicami i paroma zwierzętami, wystawionych nieustannie na surowość klimatu, znających tylko ziemię, która ich karmi, rynek, dokąd udają się czasami, aby kupić proste ubrania; za istoty mówiące gwarą, której nie rozumieją ludzie z miasta, mające mało idei, a w konsekwencji mało wrażeń; za tych, którzy podporządkowani są, nie wiedząc dlaczego, ludziom ubranym w pióra, którym przynoszą co roku połowę tego, co zdobędą za cenę potu czoła; za zbierających się w pewne dni w budynku przypominającym stodołę, aby celebrować obrzędy, których nie pojmują, a słuchają kogoś inaczej ubranego od nich, którego nie rozumieją; za tych, którzy czasami opuszczają swoje chatki, słyszą bicie w bęben i wyruszają na wyprawę w daleki świat, by zabijać swych bliźnich za czwartą część tego, co mogliby uzyskać, pracując na miejscu? Takich dzikusów mamy w całej Europie. ""
Nic dziwnego, że poganie byli przerażeni ""bezbożnym"", chrześcijańskim pragnieniem zniszczenia wszechświata. Przerażeni byliby nawet Żydzi Starego Testamentu. Wszak w ich mniemaniu ziemia i gwiazdy, powołane w Wielkim Akcie Stworzenia przez Boga Wszechmogącego, były wieczne. Ale nie, ci zuchwali męczennicy muszą zobaczyć, jak to wszystko idzie z dymem.
Czasami stosunek do tradycji wyraża się w naśladowaniu metod i środków, po które sięgali ci, co nas bezpośrednio poprzedzali. Kiedy indziej przejawia się on w trwożliwej adoracji wszystkiego, co przetrwało jako szacowne i z niejasnego powodu cenne skamieliny. Oba podejścia są równie zawodne. Pierwsze ma krótkie nogi: epigonizm bywa zazwyczaj bezmyślnym lub koniunkturalnym pochlebstwem i szybko wyczerpuje swą siłę lub zmienia się we własne przeciwieństwo. Podejście drugie wynika ze stanu dezorientacji, w którym czci się na chybił trafił wszystko, co było i minęło. A jednak przyswajanie tradycji nie może polegać na jej bezmyślnym wchłanianiu, gdyż nie dowiemy się wtedy, dlaczego coś, co cieszy się wielkim powodzeniem, nagle na setki lat znika, by równie nagle, nie wiadomo skąd i za jaką przyczyną, gwałtownie wypłynąć na wierzch. Tak stało się z twórczością Hlderlina, która umilkła na całe sto lat, następnie zaś zmartwychpowstała i w niewytłumaczalny sposób wniknęła we współczesną niemczyznę. Wynika stąd, że tradycji nie dziedziczy się w prostej linii, tradycję dopiero się stwarza zawsze na zakwasie przeszłości, nigdy od zera.
"Nie mam żadnego interesu we „wskrzeszaniu”... Sam „Bóg” to dla mnie pewna suma poznanych, napotkanych... miłych... ludzi. Bez „tych ludzi” nie jest mi On jakoś potrzebny...".
"Czy pragnę zmartwychwstania? Sam nie wiem. Myśl o nim wydaje się bardzo męcząca, a nawet trochę zawstydzająca. Podobno zmartwychwstaniemy „ze wszystkim, co uczyniliśmy”, a nie wedle „dobrych uczynków”... I co wtedy? Czy nie lepiej być całkiem zapomnianym, nie lepiej w ogóle zniknąć? Mówią: „wszystko zostanie odpuszczone” albo „wszyscy zmartwychwstaniemy we wstydzie i dlatego już nikomu nie będzie do wstydu”. Nie wiem, czy byłoby to dobre: byłby to raczej widok smutny. Do tego jeszcze to wzajemne przebaczanie „wszystkim przestępcom”... brrr...
Nie mam żadnego interesu we „wskrzeszaniu”... Sam „Bóg” to dla mnie pewna suma poznanych, napotkanych... miłych... ludzi. Bez „tych ludzi” nie jest mi On jakoś potrzebny...
Pamiętać na zawsze wyłącznie miłych ludzi – tak, to gra warta świeczki... Czego innego, pustego, z jakimiś „wynurzeniami”, „świadkami” – nie chcę. Ale jeśli będzie taki skandal na cały świat, no cóż... Zasłonimy oczy rękami. Nie będziemy na to patrzeć. Nie będziemy odprawiać nad sobą i innymi jakichś sądów. Nie zmusi nas żaden Pan Bóg do wzajemnego opluwania się, nie zamieni rzeczywistości we wszechświatową spluwaczkę".
Książka Jeana-Claude'a Milnera wyrasta z dwóch źródeł: erudycji myśliciela wywodzącego się z tradycji seminariów Jacques'a Lacana oraz nieukrywanego szacunku dla dzieła francuskiego psychoanalityka. Dzieło jasne ukazuje nie tylko marszrutę myśli Lacana, ale także oryginalność podejścia metodologicznego leżącego u podłoża projektu Milnera. W tym znaczeniu, mimo ciągle szczątkowej obecności Lacana w Polsce, praca ta może mieć walory edukacyjne. Po pierwsze, odkłamuje fałszywy obraz autora seminarium o Skradzionym liście jako myśliciela mętnego. Po drugie, wpisuje go w kontekst współczesnych mu dyskursów nauk. Po trzecie, pozwala na syntetyczne ujęcie długiej i żmudnej pracy francuskiego psychoanalityka, myśliciela, mówcy i pisarza. Po czwarte wreszcie, skłania w sposób zniewalający do lektury Pism. Stanowi jedną z najlepszych prac napisanych o Lacanie.
Jeśli istnieje jakakolwiek reakcja na Greków, którą można nazwać typową dla naszych czasów w porównaniu z innymi epokami, to, myślę sobie, jest nią poczucie, że byli to w rzeczy samej bardzo dziwni ludzie – dziwni do tego stopnia, że jeśli natykamy się na coś, co napisali, co zaś wydaje się nam podobne do naszego sposobu myślenia, natychmiast zaczynamy podejrzewać, że coś jest nie tak z naszym rozumieniem danego ustępu. Uderza nas bardziej niż co innego właśnie ten brak podobieństwa między Grekami a nami, przepaść między naszymi przesłankami a przesłankami przyjętymi przez nich, odmienność ich pytań w stosunku do naszych.
Historyczna nieciągłość między kulturą grecką a naszą i wielowiekowy brak jej bezpośredniego oddziaływania na nas sprawiają, że każdy naród, ponownie odkrywając Grecję klasyczną, widzi w niej swoje własne odbicie. Jest Grecja niemiecka, Grecja francuska, jest angielska Grecja, może nawet amerykańska – i one różnią się od siebie. Gdyby na przykład Hölderlin spotkał Jowetta, ktoś mógłby słusznie przypuszczać, że jeden nie zrozumiałby nawet słowa z tego, co mówi drugi, i że rozeszliby się oni chłodno i bez sympatii.
***
W.H. Auden (1907–1973) – autor potężnych wierszy, do trzydziestki uważany za największego poetę języka angielskiego XX wieku. Po licencjacie w Oksfordzie spędził ze swoim partnerem Christopherem Isherwoodem a gap year w Berlinie. Jako kierowca ambulansu wziął udział w wojnie domowej w Hiszpanii, która na zawsze wyleczyła go z „choroby lewicowości”. Homoseksualista żonaty z Eriką Mann, córką Thomasa, także homoseksualistką. Długoletni partner swojego studenta Chestera Kallmana, przyjaciel Hannah Arendt. Po emigracji do Stanów w 1939 roku jakoby „urwał mu się wątek i wypaliły emocje” (Philip Larkin), w co jednak trudno uwierzyć. Tak zwany późny Auden to poeta konserwatywny, bliski chrześcijaństwu. Pisał libretta do oper i piękne eseje. Lubił wypić. Umarł w pobliżu Wiener Staatsoper.
Książka ta stanowi wyjątkowe połączenie teorii aktora-sieci Brunona Latoura ze spekulatywnym realizmem Grahama Harmana oraz jego sprzymierzeńców. Będzie fascynującą lekturą dla wszystkich zainteresowanych nowymi trendami w humanistyce, które pojawiają się po przydługim postmodernistycznym intermezzo.
Graham Harman (1968) jest profesorem filozofii w Southern California Institute of Architecture, wcześniej wykładał na American University w Kairze. Jego najnowsze książki to Immaterialism: Objects and Social Theory (2016) i Bruno Latour: Reassembling
the Political (2014). W roku 2013 ukazał się polski przekład jego Traktatu o przedmiotach.
Nasza współczesność, racjonalna i demokratyczna, nie posiada języka pozwalającego opisać ten osobliwy fenomen. Racjonalizm staje tu wobec zjawiska niezrozumiałego, które wymyka się procedurom i pomiarom ilościowym. Autorytet jest zawsze związany z tajemnicą. Ona go uzasadnia.
Autorytet jest fenomenem niedemokratycznym. Uznając autorytet, przyjmujemy nierówność między ludźmi albo (jeśli mówimy o autorytecie prawa lub symbolu) istnienie jakiegoś porządku nadludzkiego, któremu ludzkie działania i emocje muszą być podporządkowane.
Bohaterami tego tomu są dwaj najważniejsi myśliciele kontrrewolucyjni: Joseph de Maistre i Carl Schmitt. Obaj – jak się czytelnik zorientuje – zajmują się konstytucją. Badają naturę i źródła Prawa, szukając autorytetu złożonego u jego podstaw. Konstytucja, uczą, musi różnić się istotnie od zarządzeń i procedur, które ulegają ciągłym zmianom, nie mają zatem mocy zasadniczej. Konstytucja jest dzisiaj w Polsce przedmiotem żywych sporów politycznych. Warto jednak pamiętać, że stanowi ona także problem filozoficzny – dla którego rozwiązania (powtórzmy) nasza współczesność nie posiada dobrego języka.
[Spis treści]
PREZENTACJE
Michał Otorowski, Joseph de Maistre w loży i w kościele
Joseph de Maistre, Memoriał do księcia brunszwickiego
Joseph de Maistre, Listy do rosyjskiego szlachcica o Inkwizycji hiszpańskiej
Joseph de Maistre, List do Jana Potockiego z 28 października 1814 roku
Joseph de Maistre, Szkic o zasadzie twórczej konstytucji politycznych i innych ludzkich instytucji
Paweł Grad, De Maistre albo tradycjonalizm spekulatywny
François Souchal, Profanacja grobów królewskich
ESEJE
Piotr Nowak, Bunt elit
Carl Schmitt, Legalność i prawomocność. Posłowie
Hans Kelsen, Forma państwa a pogląd na świat
Aleksandr Filippow, Teologia polityczna i suwerenna dyktatura. Carl Schmitt o Josephie de Maistrze
Johanna Kendziora, Pojęcie partii politycznej w systemie liberalizmu politycznego
Kinga Wudarska, Johanna Kendziora – uczennica Schmitta
Robert Pawlik, Europa między Wergiliuszem a Marcjonem
Soren Kierkegaard, Czy biskup Mynster był „świadkiem prawdy”, jednym z „prawdziwych świadków prawdy”, i czy jest to prawdą?
ARCHIWUM FILOZOFII POLSKIEJ
Krzysztof Tyszka -Drozdowski, Fale cofają się w Coimbrze
Aleksander Trzaska -Chrząszczewski, Przypływy i odpływy demokracji
ANTYKWARIAT
Dawid Nowakowski, Kobieta jako źródło miłosnej melancholii. The Anatomy of Melancholy Roberta Burtona
RECENZJE I POLEMIKI
François Rosset, Komentarz do uwag Michała Otorowskiego o „ostatecznej wersji Rękopisu Jana Potockiego”
Michał Otorowski, W sprawie listu profesora Rosseta
Dominika Oramus, Czarodziejska kraina Europa
Artur Grabowski, Metoda Rilkego. Ćwiczenia duchowe dla modernistów w kryzysie późnej młodości
Daria Chibner, Filozofia zen – teoria nie wypowiedziana w słowach
Michał Bruliński, Między wizją a diagnozą
Piotr Nowak, Uwagi do zasad parametryzacji
Czy nauczyciel ma obowiązek wszystko objaśnić? I czy objaśnianie jest zadaniem filozofa? Inaczej rzecz ujmując, czy filozof może być nauczycielem? Filozof nie tylko nie może, filozof nie chce być nauczycielem. Nauczyciele pracują w gimnazjach, na uniwersytetach - wykładają arytmetykę, gramatykę, logikę, metafizykę. Zadanie filozofii jest inne.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?