Zbiór komentarzy do kolejnych paraszijot odcinków, na które podzielono tekst Tory w czasach Ezdrasza i które odczytywane są na sobotnich nabożeństwach porannych w cyklu rocznym, począwszy od Święta Nadania Tory (Simchat Tora).
Książka do pisania poświęcona jednej z najlepiej strzeżonych tajemnic polskiej literatury XX wieku. Ukryta głęboko w Puszczy Piskiej niepozorna leśniczówka na długi czas stała się potrzebną przystanią na krętej drodze życia Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Surowa i dzika przyroda, bliska obecność Jeziora Nidzkiego i nieodłączne, stałe poczucie dystansu wobec (nie tylko) literackiego świata sprawiły, że leśniczówka przyciąga kolejne pokolenia pisarzy, ludzi kultury i sztuki.Duchowa wspólnota i wart pielęgnowania ekskluzywizm Prania przebija z cytatów i zdjęć, których wyboru podjęli się Jagienka i Wojciech Kassowie, od ponad 20 lat prowadzący tamtejsze Muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
„Należy zacząć od końca – być może to najłatwiejszy sposób, żeby poznać Florencję. Szczególnie pomocni okażą się XVI-wieczni orędownicy «nowej maniery», gdyż mieli do czynienia z podobnym kłopotem: jak zmierzyć się z bezmiarem doskonałości? Idę zatem na plac Santissima Annunziata. W tej wytwornej przestrzeni, gdzie skupiają się alfa i omega florenckiego stylu, wystarczy zrobić kilka kroków, żeby przemierzyć dwa stulecia cywilizacji: przechodząc ze schodków Szpitala Niewiniątek (wyraźny prototyp architektury renesansowej) do portyków kościoła (który skończono dekorować w dobie baroku). Jako miejsce święte nie należy do najdawniejszych – choć sięga 1250 roku – ale jego sanktuarium jest nadzwyczaj istotne, do tego stopnia, że do połowy XVIII wieku we Florencji rok rozpoczynał się 25 marca, w święto Zwiastowania. Właśnie w kościele Santissima Annunziata znajduję ślady florenckiego geniuszu: Andrea del Sarto i bracia Allori, Pontormo, Rosso Fiorentino, Bronzino i Vasari – pracowali tu manieryści; błyszczy tu ostatni wielki sezon florenckiego malarstwa poprzedzający XVII-wieczną zapaść.
Był to zmierzch owładnięty niepokojem, schyłek tkany melancholią, a zarazem przeczuwający nowoczesność.
Stworzony przez Niego Tygodnik Powszechny w najciemniejszych czasach PRL-u stał się jedyną trybuną dla wybitniejszych twórców niezależnie od ich poglądów: decydowała jedynie wartość ich dzieł.Tylko dzięki Niemu zaczęła się ewolucja polskiego Kościoła w kierunku wytycznych II Soboru. Tygodnik był jedynym ciągłym ośrodkiem niepodległościowym prowadził walkę z przerostami nacjonalizmu, z antysemityzmem. Walcząc o prawa człowieka, stał się szkołą tolerancji. Całą tę akcję Turowicz prowadził pragmatycznie, dyskretnie, z dużym kunsztem dyplomacji, aby uchronić swój warsztat pracy, ale nie unikał w kryzysowych momentach twardych decyzji, które mogły spowodować zamknięcie pisma, jak to miało miejscu w dniu, kiedy odmówił uczczenia śmierci Stalina na łamach pisma. Brał czynny udział w powstaniu Solidarności, nie angażując się jednak w żadne rozgrywki koteryjne czy personalne. Taką postawę zachował również po odzyskaniu niepodległości. Z pozycji całkowitej niezależności nigdy nie wahał się walczyć w swój dyskretny sposób ze szkodliwymi zjawiskami życia politycznego, z Kościołem włącznie. Turowicz stał się powszechnie uznanym autorytetem moralnym nawet dla swych przeciwników. Zjawisko zupełnie wyjątkowe w Polsce.JERZY GIEDROYC
Ziemie Międzymorza to kolebka mitów, miejsce rodzenia się słów, które jak zaklęcia od niepamiętnych czasów wiodą za sobą korowody ech, znaczeń, asocjacji, obrazów. Tutaj logos nieuchronnie następujący po mythos wchodzi w nie jak w koleiny pozostawione na piasku przez koła kwadrygi.W słowniku zaklęć tych ziem słowem, którego zrozumienie możliwe jest jedynie poprzez uczestnictwo we wtajemniczeniu, jest słowo duende. Nie wiem, kiedy po raz pierwszy je usłyszałem. Może było to w dzień fiesty na placu przed kościołem NotreDamedelaMajor, w tłumie wychodzącym z rzymskiego amfiteatru po skończonym spektaklu, a może w nieistniejącym dziś barze La Cueva pod zbrązowiałymi od starości, światła i papierosowego dymu plakatami legendarnych torreros: Luisa Miguela Dominguna, Antonia Ordoeza, Jos Mari Manzanaresa. W każdym razie było to dawno, na pewno dawno temu. Nie byłem jeszcze gotów, aby je zrozumieć.
Korytarzem wchodzi pielęgniarka i strzela z pistoletu w głowy pacjentów. Wchodzi do sal, zbliża do czoła i strzela.Bezgłośnie. Mnie w głowę strzeliła po raz pierwszy wczoraj, kiedy w porze strzelania akurat leżałem w łózku. Dziś podeszła do mnie, kiedy wracałem z badań i, tak jak szedłem, wynurzyła się zza drzwi kuchni i strzeliła. Trzydzieści sześć i sześć. Poczułem, że skoro strzeliła, to muszę paść. Poszedłem do sali, położyłem się i zasnąłem. Coś mnie widocznie zmęczyło, emocje oraz badania.
Słowa, słowa Nasi sprzymierzeńcy, świadkowie, sędziowie; żyjemy z nimi, obok nich, widzimy, jak się rodzą, jak żyją, jak umierają. Jedne, choć czas ich minął, opierają się, walczą o przetrwanie, inne odchodzą cicho, niezauważenie. Ileż słów odprowadziliśmy na zawsze, ile pogrzebaliśmy na cmentarzyskach pamięci. Słów, które umarły, nie da się przywrócić do życia, można je tylko opłakiwać. Ale cudem i tajemnicą jest to, że w ich miejsce rodzą się nowe. Prawdziwym dramatem jest śmierć języka, bo razem z nim w otchłań niepamięci zapada część naszej tożsamości, naszej historii, nas samych. Płacząc nad taką śmiercią, opłakujemy własne przemijanie.
Ilekroć wysiadam z pociągu w Krakowie, czuję się jak Thomas Hutter u wrót zamku hrabiego Orloka. Duchy wyzierają z każdego kąta, tyle że mniej groźne niż u Murnaua. Nie żywią się krwią, a jedynie bezgłośnie towarzyszą przyjezdnym.Zaczęłam regularnie przyjeżdżać do Krakowa jako nastolatka. Jeździliśmy z tatą, którego rodzina się stamtąd wywodziła. Potem przyjeżdżałam z koleżankami i przyjaciółmi, ale to jesienne podróże z tatą ukształtowały moje uczucia do tego miasta. Podczas naszych wojaży nigdy nie spytałam ani gdzie jego rodzice mieszkali, ani kiedy i dlaczego przeprowadzili się do Warszawy. Takie pytania rodzą się dopiero w głowach osób po drugiej stronie smugi cienia. Znacznie więc później dowiedziałam się, że na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku dziadek, prawnik i urzędnik bankowy, podjął pracę w stolicy, gdzie powstawały centralne urzędy nowego państwa. Taką drogę odbyło wielu młodych ludzi wykształconych w Wiedniu i Galicji. Pozostałością owych zamierzchłych dziejów jest fakt, że tata z galicyjska myli kotlet ze sznyclem. Choć dla mnie wegetarianki nie ma to najmniejszego znaczenia.Nie wiem, dlaczego wyruszaliśmy zwykle w listopadzie. W latach siedemdziesiątych zeszłego stulecia listopady były ciemniejsze, zimniejsze, bardziej deszczowe, mgliste, ciągnące się dłużej, niż ciągną się teraz. Naznaczone piętnem Nocy listopadowej. Kto dziś, prócz polonistów, zna tę sztukę, która wówczas wywoływała u mnie dreszcze na plecach? Listopad dla Polaków niebezpieczna pora itd.Listopady zdawały się mi się wówczas tak długie, bo życie potrzebuje czasu na rozbieg. Wtedy jeszcze nie gnało na złamanie karku. Jak w przypowieści o młodym mnichu, który wstaje o świcie, modli się, po czym cierpliwie brnie przez dzień bez końca, aż wreszcie gdy stracił wszelką nadzieję, że kiedykolwiek zapadnie noc przychodzi czas wieczornej modlitwy. Chwilę później młody mnich jest starym mnichem. Dalej zrywa się wcześnie, klepie pacierze bo nic innego nie potrafi robić, żaden inny pomysł nie przychodzi mu do głowy po czym jest już pora na modły przed snem. Tak czy owak, kilkudniowe wypady do Krakowa stanowiły miły przerywnik w listopadowej monotonii.
W siedmiu rozdziałach Chasydyzm. Wszystko, co najważniejsze omawia najważniejsze cechy jednego z najbardziej dynamicznych i długowiecznych ruchów religijnych powstałych kiedykolwiek na ziemiach polskich. Są to po kolei: definicja, role genderowe, charakter przywództwa, wielkość demograficzna, geografia, gospodarka i schyłek okresu klasycznego chasydyzmu. Jest to pierwsza próba odpowiedzi na te pytania w jednym tomie i pierwsze tak szerokie i multidyscyplinarne ujęcie tego tematu.Książka stawia sobie ambitny cel rewizji najważniejszych strukturalnych zaniedbań i błędów w dotychczasowych studiach nad chasydyzmem. Chodzi przede wszystkim o wprowadzenie do analizy chasydyzmu nowych metod badawczych stosowanych dotychczas niedostatecznie, radykalne rozszerzenie bazy źródłowej i chronologicznych ram analizowanego zjawiska oraz odejście od paradygmatu dziejów chasydyzmu jako historii przywódców. Ostatecznym i najważniejszym celem książki jest jednak zbudowanie intelektualnie wartościowej, metodologicznie nowoczesnej, źródłowo innowacyjnej i atrakcyjnej narracji, która wyznaczy nowe kanony myślenia, pisania i mówienia o chasydyzmie, zarówno w Polsce, jak i w literaturze naukowej na świecie.
Czemu służyć ma sztuka w miejscach zbrodni i śmierci, co czyni lub uczynić może artysta dla pamięci o ofiarach i pamięci żyjących, wreszcie jak przy jej udziale kształtuje się „krajobraz po zbrodniach” Europy drugiej połowy wieku XX, a także nowego stulecia? Czy sztuka przynieść może katharsis, wzbudzić uczucia trwogi i współczucia, spowodować narastanie empatii wobec losu wielkich, grupowych podmiotów wojennych tragedii? Czy dzieła sztuki zdołają poprzez artystyczny ład i kreatywną ekspresję wyciszyć poczucie porażającego okrucieństwa, bezsensu i chaosu, doprowadzić do uspokojenia, oczyszczenia uczuć? Na te pytania odpowiedzieć może przede wszystkim indywidualny odbiorca owe dzieła w miejscach zbrodni postrzegający zgodnie ze swymi psychicznymi potrzebami i estetyczną wrażliwością. Zebrane w książce przykłady i analizy, gdy spotkają się z osobistymi doznaniami czytelników, mogą ich wspomóc w doświadczaniu dzieł sztuki upamiętniającej cywilne ofiary drugiej wojny światowej i w poszukiwaniu odpowiedzi na egzystencjalne pytania o moc sztuki i współczującej pamięci.
Od chwili zakończenia drugiej wojny światowej Europa wznosi nieprzerwanie pomniki i różnorodne znaki pamięci dla swych żołnierzy i bojowników, a także cywilnych ofiar – tych wszystkich, których z jakichkolwiek powodów uznano za wrogich niemieckiej władzy, niejednokrotnie z tej racji, że byli patriotami lub elitą swego narodu.
Inspiracją dla książki była refleksja nad wielkimi, masowymi zbrodniami popełnionymi na cywilnej ludności, a poświęcona jest w głównej mierze tym, których mordowano nie za to, co uczynili lub mogliby przeciwko najeźdźcom uczynić – ale za to, czym byli – wedle narodowości, etnicznego pochodzenia, wyznawanej wiary, odmienności orientacji seksualnej czy piętna choroby psychicznej lub kalectwa.
(ze wstępu)
Książka powstała we współpracy z Marianem Turskim.
„Rok 1926 był dobrym momentem na wizytę w Związku Radzieckim – rozkwit NEP-u, czas poluzowania gospodarczego i w związku z tym rozbudzenie życia obywatelskiego po czasie wojny domowej, głodu i terroru. Jak wszyscy myślący młodzi ludzie wówczas w Europie, Roth był bardzo zaciekawiony sowieckim eksperymentem. Teorie i doktryny polityczne bolszewików mniej go interesowały wszelako niż konkret ludzkiego życia. Znał dobrze wszystkie hasła, ale żeby ocenić wiarygodność rewolucji, chciał zobaczyć jej codzienność. (…) Roth jest mistrzem krótkiej formy literackiej (…) Pisze w swoich korespondencjach z Rosji o sprawach, o których zwykle mówi się, patrząc z dystansu na kształtowanie się nowego świata w krainie rządzonej przez bolszewików – na przykład o rewolucji obyczajowej i emancypacji kobiet, ale też o tym, co można zobaczyć, patrząc tylko z bliska, będąc na miejscu – na przykład o muchach w Astrachaniu (pasjonująca lektura!). A każdy temat opowiedziany jest bez zbędnego słowa, bo ograniczona długość tekstu narzuca dyscyplinę. Tłumaczenie Małgorzaty Łukasiewicz wspaniale oddaje wymuszoną przez gazetową objętość felietonu muskularność prozy Rotha”.
(Jan T. Gross, „Rosyjska lokomotywa nie gwiżdże, ale wyje…”)
Wydanie zbioru poezji Aldy Merini w języku polskim, w znakomitym przekładzie Jarosława Mikołajewskiego, wzbogaca znaną już serię poetycką Zeszyty z ulicy Grodzkiej, poświęconą klasykom poezji włoskiej dwudziestego wieku, która przybliżyła polskim czytelnikom dzieła poetów takich jak: Giuseppe Ungaretti, Salvatore Quasimodo, Cesare Pavese, Primo Levi i Valerio Magrelli.Ta antologia poetycka Aldy Merini składa hołd jednej z najważniejszych przedstawicielek współczesnej poezji włoskiej, odkrytej dość późno przez szeroką publiczność po latach milczenia, lecz cenionej przez krytyków i autorów takich jak Quasimodo, Pasolini, Raboni, Manganelli czy Maria Corti. Będzie ona niewątpliwie zaliczana do najważniejszych i najbardziej wymownych głosów naszego czasu. Nie przypadkiem dzieło poetyckie Merini wpisuje się w wielką tradycję kobiecej poezji klasycznej (Safona) czy bliższej nam (Achmatowa, Dickinson, Yourcenar) pod względem tematów jej wierszy, związanych z uczuciami i emocjami oczekiwania, oderwania, radości, obecności czy wspomnień, a przede wszystkim miłości.W wierszach Aldy Merini znajdziemy cały patos egzystencjalny; była ofiarą, a potem w pełni bohaterką życia trudnego i pełnego cierpień, które pozornie może się wydać nieuporządkowane, a potem, stopniowo zmienia się w siłę twórczą jej pisarstwa pełnego dysonansów i nieregularności, pełnego tonów lęku, niepokoju, radości i inspiracji religijnych. Na takich podwalinach Merini opiera swój talent i siłę twórczą, dotykając szaleństwa uczuć w głębokiej otchłani miłości pierwotnej, która należy do nas i dotyczy nas wszystkich.(ze wstępu Roberta Cincotty i Ugo Rufino)
Czy komentarze do tekstu Tory, a ogólniej- Biblii, mogą zainteresować ludzi niereligijncyh? Biblia zajmuje się sprawami ludzkimi, które nas wszystkich żydowotnie obchodzą, a zawarte w niej sposoby ujmowania świata należą do funamentów naszych światopoglądów. Wychodząc od stwierdzenia Emmanuela Lvinasa, że judaizm znajduje się zawsze na skrzyżowaniu wiary z logiką, Stanisław Krajewski podejmuje rozważania nad tekstem Tory z perspektywy filozofa, praktykującego Żyda, osoby zaangażowanej w dialog chrześcijańsko- żydowski. Komentarze ilustrowane są subtelnymi wycinankami Moniki Krajewskiej.Bunt Koracha, Datana i Abirama oraz dwustu pięćdziesięciu książąt i innych osobistości ówczesnego Izraela zakończył się dla nich tragicznie: ziemia pochłonęła ich wraz z rodzinami. Nie jest szczególnie istotne, czy akurat dokładnie tak działo się naprawdę. Ważne jest, jaka nauka płynie z tego dla nas. Czym ci nieszczęśnicy zasłużyli na taki los?Spór, który wszczęli, jest traktowany przez tradycję jako przykład sporu, który nie jest w imię Niebios. Wedle talmudycznego traktatu Pirke awot kontrowersja w imię Niebios (le-szem szamajim) to spory szkoły Hillela ze szkołą Szamaja. Natomiast na przeciwnym biegunie jest właśnie Korach i jego kompania. Już samo to sformułowanie jest znaczące. Ponieważ najpierw jest mowa o sporze Hillela z Szamajem, więc oczekiwalibyśmy stwierdzenia, iż przykładem kontrowersji, która się nie ostanie będzie spór Koracha (i ewentualnie innych uczestników buntu) z Mojżeszem. Chodziło wszak o bunt przeciw Mojżeszowi (oraz Aaronowi) i o różnicę zdań w kwestii zasadniczej: cała społeczność, wszyscy są świętymi i pośród nich jest Pan; dlaczego więc wynosicie się ponad zgromadzenie Pana? (Lb 16,3). Tymczasem w przytoczonej talmudycznej uwadze imię Mojżesza jest całkowicie pominięte. Nechama Leibowitz proponuje dość dosłowne rozumienie tekstu: malkontenci mieli różne pretensje, każdy na miarę swoich ambicji. Łączyła ich tylko chęć podważenia autorytetu Mojżesza. Gdyby im się to udało, rozpoczęliby kłótnie pomiędzy sobą. Byłby to więc zaiste spór wewnętrzny pomiędzy Korachem i jego kompanią.Rzuca się w oczy trafność tego spostrzeżenia, jego podobieństwo do losów różnych buntowników w naszych czasach. (Nie mogę powstrzymać się od dopowiedzenia, że gdy o tym wspominam, od razu przychodzi mi na myśl historia z moich czasów, ważna w moim życiu dzieje Solidarności). Ogólniej mówiąc, spór w imię Niebios jest wtedy, gdy chodzi o wspólne, wyższe cele, natomiast przeciwna sytuacja mówi Malbim gdy chodzi o egoistyczne cele, o osobiste korzyści. Takie ujęcie przeciwieństwa między różnymi typami kontrowersji może chyba przemówić do najbardziej niereligijnych spośród nas.
„Chasydyzm. Atlas historyczny” to pierwsza kartograficzna wizualizacja i interpretacja mistycznego ruchu chasydyzmu, jednego z najważniejszych ruchów religijnych Europy Środkowo-Wschodniej i współczesnego Izraela i Ameryki Północnej.
W dziewięciu rozdziałach praca omawia powstanie i ekspansję chasydyzmu, jego formy instytucjonalne (dynastie, dwory, domy modlitwy), XX-wieczną emigrację do Nowego Świata, kryzys dwóch wojen światowych i Holocaust, a wreszcie odrodzenie po 1945 roku. 74 wielkoformatowe i pełnokolorowe mapy oraz towarzyszący im tekst, 99 ilustracji, wykresy i tabele prezentują w atrakcyjnej wizualnie, łatwej do zrozumienia formie wymiar przestrzenny, fizyczny i wizualny mistycznego ruchu chasydów. Co więcej, atlas pokazuje znaczące zależności między przestrzennością i duchowością ruchu: chasydyzm jest uwarunkowany swymi cechami geograficznymi nie tylko w organizacji społecznej, ale także w życiu duchowym, typie przywództwa religijnego czy artykulacji kulturowej. Atlas dowodzi, że możliwe jest ukazanie tych zależności za pomocą map.
Atlas poszerza rozumienie chasydyzmu na trzy ważne sposoby. Po pierwsze, spogląda nie tylko na chasydzkich przywódców, ale przede wszystkim na tysiące ich wyznawców mieszkających daleko od swych religijnych centrów. Po drugie, bada chasydyzm w jego historycznej całości od początku w XVIII wieku do dziś. Po trzecie, odpowiadając na wyzwania humanistyki cyfrowej, wykorzystuje ogromny zbiór jakościowych, ale przede wszystkim ilościowych danych o zróżnicowanym pochodzeniu, w tym obszernych baz danych opracowanych narzędziami cyfrowymi (Geographic Information Systems).
A przede wszystkim – atlas jest atrakcyjną wizualnie i fascynującą intelektualnie lekturą.
Bajki:
*** (Bo od tego jest w bajkach morał)
Biedny przecier
Łabędź i żyrafa
I komu tu ufać
Księżniczka
Smok, dziewica i szewczyk
Z Andersena
Borsuk i norka
Jeż i wieża
Duchy
Lis i sowa
Kruki
Kot i mysz
Sroka sroce
Kmieć i księżniczka
Królewicz i jego żony
Lew i jagnię
*** (Jest granica)
Podstawę niniejszej publikacji stanowi zbiór oryginalnych opowieści chasydzkich o życiu i działalności cadyka Dawida Bidermana, wydanych w Piotrkowie w 1930 roku pod tytułem „Migdal Dawid” (Wieża Dawida). Ich przekładowi, dokonanemu przez Agatę Paluch i Wojciecha Tworka, towarzyszą artykuły opisujące rozwój ruchu chasydzkiego, ze szczególnym uwzględnieniem postaci Dawida Bidermana jako założyciela dynastii cadyków lelowskich oraz dziejów chasydów lelowskich. Jan Doktór omawia znaczenie i najważniejsze cechy tego ruchu religijnego oraz sytuuje w nim postać Bidermana i ukształtowaną przez niego doktrynę. Uriel Gellman przedstawia funkcjonowanie „chasydyzmu Lelów” w Ziemi Izraela. Tekst autorstwa Mirosława Skrzypczyka prezentuje mapę najważniejszych wydarzeń związanych z pielgrzymkami chasydów do Lelowa oraz kwestią przywracania pamięci o obecności Żydów w Lelowie, a także zarysowuje trajektorię relacji polsko-żydowskich w tej miejscowości. Poprzez dzieje chasydów lelowskich można zobaczyć, czym był i czym jest chasydyzm, a także zrozumieć, jakie znaczenie mają przyjazdy chasydów na jorcajt (rocznicę śmierci cadyka) do wielu polskich miast i miasteczek.
„Tom stanowi interesujący, a zarazem zasługujący na uznanie przykład determinacji naukowców zajmujących się dziejami ruchu chasydzkiego, związanych z różnymi ośrodkami naukowymi w Polsce i za granicą, oraz tłumaczy tekstów z języków żydowskich, którym zależy na pogłębianiu i popularyzowaniu badań nad dziejami i kulturą chasydów z Lelowa. Cele, jakie sobie postawili autorzy i tłumacze tekstów tego tomu, wychodzą naprzeciw coraz większemu zainteresowaniu chasydyzmem, w tym także grupą chasydów lelowskich, której założycielem był Dawid Biderman, będący jednocześnie założycielem znanej dynastii cadyków z Lelowa. Warto przy tym podkreślić, że grupa lelowskich chasydów do chwili obecnej wykazuje bardzo dużą aktywność, widoczną szczególnie w Izraelu. Natomiast o ich znaczeniu w Polsce świadczą nie tylko organizowane każdego roku pielgrzymki do grobu cadyka Dawida do Lelowa, w rocznicę jego śmierci, ale także chociażby to, że tworzą oni komitet zajmujący się powstającym centrum chasydzkim w Leżajsku, dedykowanym pochowanemu na tamtejszym cmentarzu żydowskim cadykowi Elimelechowi” (dr hab. Wacław Wierzbieniec prof. UR)
Zbiór opowieści chasydzkich, zebranych i przetłumaczonych na język niemiecki przez Eliasberga, rosyjskiego Żyda, który korzystał przy tym z żydowskich modlitewników i popularnej książki "Kehal chasidim". Zbiór, wydany po raz pierwszy w 1916 r. w Monachium, był zapewne lekturą Bubera i Scholema. "Legendy" (tłum. Małgorzata Szlaga) opatrzone są posłowiem Henryka Halkowskiego i Lidii Kośki.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?