Często i zimą przyjeżdżał. A najdziwniejsze, może pan sobie wyobrazić, że w ogóle nie polował. I to nie były trofea jego myśliwskich sukcesów. Miał natomiast fuzję. Do czego była mu potrzebna, nie wiem. A jak trafić przez poroża do czyjejś duszy?
I nagle, trudno mi powiedzieć, co się stało, któregoś dnia przyjechał ciężarowym samochodem z dwoma robotnikami i zabrał te poroża, a domek wystawił do sprzedania. Niektórzy mówili, że jakiegoś dobrego kupca na te poroża znalazł, a inni, że wywiózł na śmieci. Ale prawda mogła być jeszcze inna, chociaż nie domyślam się.
Namawiałbym pana. Nie chce dużo. Jak za taki domek, to prawie pół ceny. Co by pan tu robił? No, a co ja robię? Jeszcze jakby pan przyjeżdżał raz czy dwa razy do roku, i to po sezonie. Mógłbym nawet więcej sadzić fasoli. A nie chciałoby nam się łuskać, moglibyśmy pójść na spacer do lasu. Moglibyśmy posłuchać muzyki, przywiozłem sporo płyt. Nie, w szachy nie gram. A chciałby pan zagrać? Jakoś się nie nauczyłem. Nie miałem cierpliwości do szachów. Za granicą grywałem czasem w brydża, tylko że do brydża trzeba by czterech. Na budowach, kiedy pracowałem, jeśli nie piło się wódki, zdarzało się, ale to rzadko, że grywaliśmy w karty. W tysiąca, w durnia, w sześćdziesiąt sześć, także w oczko czy w pokera.
A wcześniej w szkole w pudełka zapałek. Nigdy nie grał pan? Nawet pan nie słyszał o takiej grze? Prosta gra. Kładzie się pudełko zapałek, musi być tylko pełne, na brzegu stołu, na płask i żeby nie całą połową poza brzeg wystawało, bo spadnie. I podbija się, o, tym wskazującym palcem. W zależności jak upadnie na stół, tyle punktów się otrzymuje. Na sztorc, czyli na najkrótszy bok, gdzie zapałki się wyjmuje, najwięcej. Myśmy się umawiali na dziesięć punktów. Ale można się inaczej umówić. Na draskę jedną czy drugą stroną, wie pan, co to draska? Gdzie się zapałki pociera, pięć. Na płask, zero.
O, to nie była taka niewinna gra, jak pan myśli. Nie ma gier niewinnych. Wszystko zależy nie w co się gra, lecz o co. Niewinnie graliśmy, kiedy przychodził wychowawca. Wtedy i punktów nie zapisywaliśmy. Zbierał pudełka od zapałek i prawie każdego wieczora przychodził, czyśmy wypalili już zapałki z wczorajszego pudełka. Potem panu powiem, po co zbierał. Siedział nieraz i siedział. Tak że bywało, musieliśmy udawać, że niby do spania się szykujemy, inaczej by nie wyszedł. Ten odpinał guziki u koszuli, ten rozsznurowywał buty, ten rozścielał łóżko. A gdy wreszcie wyszedł, przekonany pewnie, że zaraz będziemy w łóżkach leżeć, sprawdziło się jeszcze na korytarzu, czy i z baraku wyszedł, wtedy dopiero zaczynaliśmy naprawdę grać.