Ziarno i ciernie
-
Autor: Orzeł Stanisław
- ISBN: 9788320557121
- EAN: 9788320557121
- Oprawa: Kartonowa Foliowana
- Wydawca: LSW
- Format: 14.9x21.0cm
- Język: polski
- Liczba stron: 216
- Rok wydania: 2019
- Wysyłamy w ciągu: niedostępny
-
Brak ocen
-
28,96złCena detaliczna: 42,00 złNajniższa cena z ostatnich 30 dni: 28,96 zł
Artykuł chwilowo niedostępny
x
Stanisław Orzeł (1911–1978) urodził się i wychował w sercu Gór Świętokrzyskich, w Chybicach. Po ukończeniu seminarium nauczycielskiego w Ostrowcu Świętokrzyskim wyjechał do pracy na Polesie. Wkrótce jednak podjął studia politologiczne na Uniwersytecie Wileńskim, które ukończył w 1939 r. Wybuch wojny zatrzymał Stanisława Orła wraz żoną w drodze na placówkę dyplomatyczną do Paryża. Lata okupacji spędzili oboje w Brześciu działając w konspiracji AK. W 1944 r. uciekli do Tarnobrzega, rodzinnego miasta żony Bronisławy, gdzie mieszkali oboje do końca życia. Stanisław Orzeł był tu znany jako nauczyciel, społecznik i dziennikarz gazety zakładowej w Kopalni i Zakładach Przetwórczych Siarki. W 1951 r. wydał pierwszą powieść – Pod Łysicą, a potem do 1969 r. trzy następne – Chmurne lata, Kamienista droga, Zbój świętokrzyski. Prace nad kolejną powieścią przerwała śmierć autora w 1978 r. Trzydzieści parę lat po jego śmierci porządkując domowe dokumenty znalazłam część rękopisów i maszynopis dokończonej powieści – Ziarno i ciernie. Po dokonaniu niezbędnych korekt przygotowałam ją do druku. Pragnę podziękować wszystkim, którzy mi pomagali w tej pracy, a zwłaszcza pani Marzenie Jarzynie za techniczne opracowanie tekstu.
Maria Orzeł-Łysiak
Pokoik był mały, z małym oknem na sad. Kiedyś był jego. Kiedy przeprowadził się na stałe do Tarnowca, Zośka się tu wprowadziła. Przez to okienko uciekła z domu ze swoim Władkiem Zagają. Michał odsunął haczyk i pchnął lekko obie połowy okna. Wionęło na niego przyjemnym chłodem. Zapalił papierosa. Wszystko wydawało mu się tu obce. Cała
ojcowizna, matka ze swym uporem trwania na gospodarce. Był kiedyś czas, że chciał zostać w tym domu. Chciał inaczej gospodarzyć, po nowemu, jak mu się wówczas zdawało. – Póki ja żyję, wszystko pozostanie jak dawniej – powiedział mu wtedy ojciec. – Po mojej śmierci możesz sobie zmieniać, co chcesz. Do śmierci wszystko moje. Nie wiedział stary Jacenty, że tymi słowami wygania syna z domu. Ojciec wszystkim rządził: matką, nim, Zośką, końmi, krowami i psami. Syna zdawał się nie zauważać. Dostrzegał go dopiero, kiedy oddawał zarobione w zawodówce pieniądze. Potem oboje ich z Zośką wyklął, nie chciał znać. W końcu została mu do rządzenia tylko matka. W tym domu zawsze było pełno pracy – bez przerwy, od świtu do nocy. Tylko dzwon kościelny przerywał ją na chwilę modlitwy lub na zawsze odprowadzając zmarłego na cmentarz. – Ojciec umierał samotnie – opowiadała mu Zośka. Nawet ksiądz nie zdążył przyjść z ostatnim namaszczeniem. Umarł w tej swojej złości na Zośkę, że uciekła, że za Zagaję bez błogosławieństwa ojcowskiego wyszła, bez jego zezwolenia. I Michałowi też przed śmiercią nie przebaczył. Kiedy mu donieśli, że w warsztatach nogę synowi przygniotło, że mu będą operację robić i tę nogę mogą uciąć, splunął tylko i ze złością syknął: – Niech go wszystkie nieszczęścia obsypią. Nie wiedział, że jego przekleństwo tak szybko zacznie się spełniać. Czuł żal do zmarłego, choć w moc ludzkich przekleństw nie wierzył. Dopiero teraz poprzez własny ból, własne nieszczęście starał się zrozumieć ojca. Jacenty Dorobek do żadnego ze swych rówieśników we wsi nie był podobny. Nawet siłą fizyczną innych przewyższał. Wór żyta przechyliwszy na kolana, na ramię zarzucał sobie bez pomocy, do stodoły odległej o dobre dwadzieścia metrów szedł i nogi nie ugięły się pod nim, ani nie poplątały. Zmarszczki czyniły jego twarz podobną do zwiędłego w maju ziemniaka. Gęstą, drobną siatką szyję tak dokładnie pokrywały, że centymetra gładkiej skóry by na niej nie znalazł. Na twarzy nie oszczędziły nawet policzków. Na twarzy nie oszczędziły nawet policzków. Na czole, między kilkoma głębokimi bruzdami, które poziomo biegły, znaczyły się, jakby wyszyte zgrzebnym ściegiem. Ojciec miał sześćdziesiąt siedem lat, zmarszczek jednak na sto by mu starczyło...