Nieco historii. Początek bloga ojca Leona to teksty publikowane na portalu Onet. Burzliwe dyskusje użytkowników stworzyły pewną strefę kulturalnej wymiany myśli. Ojciec Leon przyjął zasadę, że zbiera opinie internautów i pisze odpowiedź, odnosząc się do zarzutów. Po pewnym czasie, zaproponowałem Ojcu „Przenieśmy materiały na nasze podwórko”. I tak też się stało. Założyłem PSPO (skrót: Poważne sprawy, poważne odpowiedzi). Cel, jaki mi przyświecał: stworzenie benedyktyńskiego centrum duchowości.
W tym czasie również rozpoczęliśmy z ojcem Knabitem nagrywać serię Ojca Leona słów kilka do serwisu YouTube. Pojawił się pomysł: dlaczego nie wziąć udziału w imprezie Blog Roku?Start nie był udany, nie przywieźliśmy z Warszawy statuetki. Trzeba było poczekać do kolejnej edycji… Postaraliśmy się, wtedy również poznaliśmy Maćka Musiała, odwiedziliśmy go i nawiązaliśmy znajomość. Blog Roku 2011 zaskoczył wszystkich, ojciec Leon w kategorii blogi profesjonalne zdobył główną nagrodę, co potwierdziło, że senior potrafi… i to jeszcze zakonnik.
Blog pisze się dalej. Już nie z taką częstotliwością, ale nadal jest to specyficzna przestrzeń wymiany poglądów. Wokół bloga urosło wszystko inne. Ojciec Leon, mimo swoich licznych obowiązków, pokazał że można.
Publikacja Bloger dusz, którą trzymasz w ręce, to dziennik życia ojca Leona. Podróże, spotkania, dyskusje z czytelnikami, czyli osobisty zapis tego, co się działo od 2011 do 2018 roku. Czytając kolejne strony, poznasz osobowość Autora, jak również benedyktyński styl życia. Poznasz także i innych użytkowników, ukrytych pod pseudonimami, z którymi ojciec Leon podejmuje żywą dyskusję. Na tych kilkuset stronach zamkniemy część pierwszą. Druga odsłona zawierać będzie teksty z serii Ojca Leona słów kilka oraz rozmowy z internautami.
Wydanie tekstów z bloga ojca Leona to również ukłon w kierunku samego Autora, za te lata wytrwałej współpracyz internautami. Zawsze gdy zbliżają się Targi Książki, czy to w Krakowie, czy też w Warszawie, miło jest usłyszeć z ust odwiedzających nasze stoisko: „Czytam Ojca i bardzo mi to pomaga…”Zdarzają się i tacy, którzy traktują taką okazję do ataku, jednak i z nimi ojciec Leon chce porozmawiać (zazwyczaj szybko uciekają…).
Nie bój się, drogi Czytelniku, druga część nie jest ściśle połączona z pierwszą. Naszym celem było zebranie twórczości internetowej ojca Leona. Blog to pierwsza cześć, najbardziej obszerna; w drugiej odsłonie przeczytasz teksty z serii Ojca Leona słów kilka oraz materiały zgromadzone ze spotkań z internautami w formie pytań i odpowiedzi.
Otwarty umysł jest potrzebny, aby cokolwiek rozpocząć. Pasja i chęci pomagają, żeby wszystko toczyło się swoim rytmem. Słomiany zapał nie wchodzi w grę. O jakże wielu spotkałem takich, którzy pragnęli góry przenosić!A ile argumentów wpłynęło na to, że to, co miało być na poniedziałek, pojawiło się dopiero dwa tygodnie później… Dyscyplina systematyczności i trud podczas przygotowania materiału, szybko zweryfikowały takich delikwentów. Szkoda, bo warto się dzielić tym, co możemy dać światu.
Ojciec Leon, z czystym sumieniem stwierdzam, to otwarty umysł, który kiedy czegoś się podejmuje, wiernie i z prawdziwą benedyktyńską cierpliwością robi to, czego się podjął. Mówiąc benedyktyńska mam na myśli coś, co jest zrobione od początku do końca, z intencją, że daję z siebie wszystko, co najlepsze. To znak, że mi zależy. Złożenie tych wszystkich elementów tworzy jakość, z czego słyną benedyktyni. Zwyczajnie dobrze zrobiona robota…
Nieraz zastanawiałem się nad fenomenem zjawiska, w którym ojciec Leon chce rozmawiać, nawet z tymi, którzy atakują, aby atakować. Byłem świadkiem takiej sceny podczas jednej z edycji Targów Wydawców Katolickich. Pewien pan podszedł, wypluł swój jad i uciekł, tyle… natomiast Ojciec wstał i chciał za nim iść, żeby podjąć dialog. Kultura i szacunek zjednały mu całą rzeszę czytelników. Kto był na spotkaniu z ojcem Leonem, ten wie, że ma dla każdego choćby minutę, żeby przytulić i zamienić dwa zdania. Oczywiście znajdą się też tacy, którzy dorzucą swoje trzy grosze w formie zarzutu: znowu obściskuje kobiety… zakonnik i takie rzeczy… I jest to tym bardziej przykre, bo mówione za plecami. Sytuacja się zmienia, kiedy staje taki jeden z drugim twarzą w twarz.
Bohaterem głównym tej książki jest kościół, instytucjonalny czy hierarchiczny, jak kto woli. Oczywiście są w mojej książki rozdziały i podrozdziały, w których zajmuję się problemami nie należącymi do klasycznie określonej historii Kościoła a tworzącymi część historii chrześcijaństwa (jak, na przykład, proces cofania się pogaństwa). Nie ma w tej książce rozbudowanej historii monastycyzmu, choć wszędzie tam, gdzie to jest niezbędne, będę o nim pisać; mam ponadto dobrą wymówkę: Tyniec wydał mi osobną książkę (Drugi dar Nilu, czyli o mnichach i klasztorach w późnoantycznym Egipcie, 2014; została ona przełożona na angielski: The Second Gift of the Nile. Monks and Monasteries in Late Antique Egypt, Warszawa 2018, w serii: „The Journal of Juristic Papyrology”. Supplement, 33), było by bez sensu powtarzać tamte wywody, nawet po dokonaniu skrótów.
Wybór tekstów na temat ośmiu duchów zła.
Ojciec Szymon Hiżycki w książce Pomiędzy grzechem a myślą stawia ważne pytanie: Dlaczego więc grzeszymy według Ewagriusza? I stwierdza: Grzeszymy dlatego, że mamy złe podejście do życia, źle patrzymy na świat stworzony, mamy zły klucz, zły model przezwyciężania naszych trudności.
Skąd tytuł Osiem rodzajów złego życia? Osiem duchów zła, czyli osiem złych decyzji, to wspomniany klucz, który prowadzi nas do poznania korzeni wad, które dewastują nasze życie; jednocześnie stanowią o tym kim jesteśmy wobec samych siebie i innych. Ewagriusz z Pontu opisał je bardzo dokładnie, i był szczery do bólu. W niniejszym wyborze umieściłem fragmenty ze współczesnych opracowań, które starają się wytłumaczyć skomplikowany system, powiedziałbym wręcz, naczyń połączonych, jakimi są duchy zła. Jednak nie jest to tylko opis, ale idąc za przykładem Ojców Pustyni, w pierwszym rzędzie zostaje przedstawiona diagnoza choroby i w następnej kolejności kilka rad, jak rozwiązać trudną sytuację, a na przyszłość zastosować środki profilaktyczne.
Wybór tekstów jest subiektywny i ma za cel zainspirowanie Ciebie do sięgnięcia po więcej. W dzisiejszych czasach nie można powiedzieć, że coś jest niedostępne. Tylko że nam, najczęściej, jakoś nie po drodze wysilać się. Wolimy postawę, w której lepiej określić problem jako nieistniejący niż przyznać, że wszystkie narzędzia są na wyciągnięcie ręki! Smutne, ale i w taki sposób człowiek potrafi siebie oszukiwać.
Na zakończenie umieściłem wybór ze wszystkich tomów Apoftegmatów Ojców Pustyni na temat ośmiu duchów zła (Jacek Zelek).
Powstały one w przedziale czasowym od ok. 400 do 530 r. Pierwsze z nich, tzn. Reguła Czterech Ojców (400?410 r.) i Druga Reguła Ojców (427 r.), zostały napisane jeszcze w pierwotnym spontanicznym okresie monastycyzmu galijskiego, zaś pozostałe prezentowane tu reguły, Reguła Makarego (ok. 490 r.), Reguła Wschodnia (515?520 r.) i Trzecia Reguła Ojców (530 r.), powstały już w okresie monastycyzmu bardziej zinstytucjonalizowanego.Ta instytucjonalizacja była charakterystyczną tendencją monastycyzmu gallo-rzymskiego w drugiej połowie V w. i na początku VI w. W 465 r. biskupi prowincji Tours zebrani w Vannes zadecydowali, że w przyszłości wszyscy mnisi, poza nielicznymi wyjątkami, poddani nadzorowi hierarchii, będą należeli do klasztorów. W tym samym czasie opaci Galii zaczęli zbierać się na synodach, w celu udoskonalenia i ujednolicenia instytucji oraz reguł monastycznych, jak również dla utrzymania pokoju między poszczególnymi klasztorami. Niektóre zapisy z tych zebrań weszły w skład Reguł Świętych Ojców (czyli reguł, które tu prezentujemy). Chodzi zapewne o zebrania nadzwyczajne, które odbyły się w Prowansji albo w Galii Narbońskiej, tzn. na obszarze pozostającym pod kulturowym wpływem Lerynu.
Obecna praca dotyczy dziejów liturgii – a szerzej: religijności w średniowiecznej Polsce. W zasadzie tytuł starannie dobrany oraz podtytuł miał adekwatnie odpowiedzieć tematowi, wymaga jednak dodatkowych objaśnień i komentarzy. Ujęcie go ułatwi przykład z dziedziny sztuki. Zauważono, że w wielkich stylach jakiejś epoki uczestniczy zarówno architektura, jak i rzeczy zupełnie drobne. Odręczne pismo potrafi nadążać za rozwojem sztuki tak dalece, że ma udział w jej ewolucji. Toteż inaczej wygląda pismo dojrzałego gotyku, niż gotyku płomienistego. W analogiczny sposób przyczynek już należy do większej całości, włącza się w nią, a także jej służy.
Przedmiotem badań historyka jest człowiek lub proces dokonujących się zmian w czasie i przestrzeni. Religia tu wchodzi w rachubę jako jeden ze składników fenomenu ludzkiego i – co za tym idzie – procesu historycznego. Średniowiecze świadczy o tym w sposób najbardziej wyrazisty. Pewne okoliczności zaakcentowały wówczas ten rys, usuwając w cień jakże laickie przejawy życia. Znajomość pisma, a zatem możność tworzenia podstawowych źródeł historycznych stała się w dużej mierze monopolem duchowieństwa. Wywarło to wpływ niezatarty i nadal kształtuje wyobrażenia o religijności całej epoki.
Początki monastycyzmu na Zachodzie owiane są nimbem nieprzenikliwym. Brak wystarczająco wczesnych źródeł, które pozwalałyby przeniknąć poza tę zasłonę, jest dotkliwy dla kogoś, kto chciałby się zapoznać z początkami tej formy życia, która poczynając od Egiptu rozprzestrzeniła się w całym Kościele. O ile dla Wschodu znajdujemy znacznie więcej danych – wśród nich nieocenionym źródłem jest Żywot św. Antoniego autorstwa św. Atanazego – to więcej światła na rozwój tego sposobu życia na obszarze kultury łacińskiej rzucają dopiero działalność Jana Kasjana i Kasjodora, Reguła Mistrza czy Reguła św. Benedykta. Dają one obraz świata, w którym pojawiają się coraz liczniejsze ośrodki skupiające żyjących wspólnie mnichów (choć czasem spotykamy także świadectwa o pustelnikach). Pojawianie się cenobiów zapoczątkowało proces, który stał się szczególnie dynamiczny wraz z pontyfikatem wyjątkowego promotora życia monastycznego, jakim był papież Grzegorz Wielki. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że od jego pontyfikatu aż po czas reformacji niezwykle istotna rola w życiu społecznym, w szczególności w duchowym wymiarze, przypadała klasztorom. Fenomen ich rozwoju stanowił przedmiot zainteresowania wielu uczonych, które zaowocowało licznymi rozprawami poświęconymi rozmaitym aspektom życia monastycznego w starożytności i w średniowieczu. Zarówno liczne opracowania syntetyczne, monografie, jak i artykuły poświęcone konkretnym aspektom tego rodzaju życia, pojedyncze tomy czy serie wydawnicze i czasopisma – wszystko to składa się na ogromny dorobek naukowy poświęcony życiu monastycznemu.
Wilhelm z Saint-Thierry, starszy od św. Bernarda (urodzony prawdopodobnie pomiędzy 1070 a 1090 r.), jest bez wątpienia jedną z tych postaci XII stulecia, która, choć nie zdobyła takiego rozgłosu, jak wspomniany już św. Bernard, czy też Piotr Abelard, Rupert z Deutz albo Jan z Salisbury, to jednak odegrała kluczową rolę w wielopłaszczyznowej transformacji dokonującej się wówczas w Kościele, środowiskach monastycznych czy intelektualnych. Odebrał wszechstronne wykształcenie w szkołach w Leodium i Reims, odegrał niemałą rolę w kształtowaniu się myśli teologicznej i monastycznej XII stulecia. Około 1100 r. wstąpił do benedyktyńskiego opactwa Saint-Nicaise (koło Reims), a kilkanaście lat później (1119) został opatem w Saint-Thierry. W obu tych opactwach obecne były wpływy zarówno tradycyjnego nurtu monastycyzmu, w tym i kluniackiego, jak również „nowego”, zwłaszcza reformy z La Chaise-Dieu. Wilhelm, znając i szanując tradycyjną obserwancję, jednocześnie żywił głęboką sympatię dla nowego ruchu monastycznego, w tym szczególnie wobec kartuzów i cystersów. Z charyzmatycznym opatem Clairvaux poznał się zapewne około 1119 r., a ich relacje stopniowo stawały się coraz bardziej zażyłe i przyjacielskie, co dobrze ukazują zarówno zachowane listy, jak i dedykowane właśnie Wilhelmowi główne dzieło polemiczne Bernarda skierowane przeciwko kluniatom. Niewątpliwie Bernard stał się duchowym kierownikiem Wilhelma, lecz co interesujące, jeszcze w połowie lat 20. XII w. odradził przyjacielowi przejście do cystersów. Ostatecznie dopiero w 1135 r. Wilhelm zrealizował swe dawne marzenia – zrzekł się godności opackiej i przeniósł się do Signy (również koło Reims), gdzie napisał swe ostatnie dzieło – pierwszą księgę Vita prima Bernarda. Zmarł w roku 1147 lub 1148.
Gdy papież Benedykt XVI w lipcu 2007 r. ogłosił List apostolski motu proprio „Summorum Pontificum”, ostatecznie sankcjonując sprawowanie Mszy św. zgodnie z Mszałem rzymskim Piusa V, ta forma liturgii była w Polsce praktycznie zapomniana. Regularne celebracje odbywały się, dzięki indultom, jedynie w kilku największych miastach, a uczęszczała na nie zaledwie grupka wiernych. Wspomniany dokument wywołał zaskakujące zainteresowanie tym rytem liturgii zarówno wśród świeckich, jak i duchownych. Rozpoczęło się pełne trudu, jednak niepozbawione radości, tworzenie miejsc celebracji i duszpasterstw, w których pielęgnuje się tradycyjną duchowość. Dziesięć lat po tej przełomowej publikacji mamy w naszym kraju ponad sto miejsc regularnych celebracji w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego (NFFR), w tym wiele coniedzielnych. Śmiało można stwierdzić, że tradycyjna liturgia przeżywa dziś w Polsce swój renesans (ze wstępu Szymona Orkisza do podręcznika „Servite Domino!”).
Troska o liturgię to nasz priorytet. Nie można zapominać, że w polskim Kościele ma swoje miejsce praktyka powrotu do liturgii przedsoborowej. Dlatego też zdecydowaliśmy się wydać podręcznik Servite Domino!, który ma wtajemniczyć członków liturgicznej służby ołtarza, nie tylko od strony historycznej, ale także praktycznej, w posługiwanie podczas celebracji liturgicznych w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego.
Przez kilkanaście wieków zakonnice słuchały kazań, konferencji, rekolekcji, pouczeń, a zawsze w pokornym milczeniu, jak te nieme bydlątka: cokolwiek im mówiono, umiały tylko potakiwać. Czasem się któraś wyłamała, ale bardzo rzadko! Założenie ze strony kaznodziejów było niewątpliwie takie, że zawsze, w każdej sprawie i w każdych okolicznościach, oni wiedzą lepiej; zakonnice zaś nauczyły się to akceptować, najpierw dlatego, że potrzebują celebransa i muszą przyjmować jego warunki; a potem już z tradycji i z przyzwyczajenia. To była forma pokory, której od nich oczekiwano. Skutkiem tego nieraz osoby o półwiecznym doświadczeniu na drogach modlitwy nabożnie słuchały (i słuchają) głupstw prawionych przez chłopaczków, którzy liznąwszy w seminarium coś niecoś z Tanquereya i zapomniawszy po zdanym egzaminie nawet i tego, przekonani byli, że mają o czym słuchaczki pouczać i że te słuchaczki jeszcze tego dotąd nigdy nie słyszały. Znałam zakonnicę, której siostrzeniec, podówczas kleryk na pierwszym roku, przysłał w prezencie imieninowym nowo wydaną książkę o modlitwie, z dedykacją: „Kochanej cioci... aby ta piękna książka pomogła zrozumieć wartość modlitwy”. Dosłownie. Ciocia była już ćwierć wieku w klasztorze kontemplacyjnym, ale widocznie dotąd nie wiedziała, po co tam siedzi; na szczęście teraz już zrozumie. A kiedy młody salezjanin oświadcza nam z kazalnicy z promiennym uśmiechem, że do rekolekcji dla zakonnic to on się nie przygotowuje, bo wiadomo, że im wszystko dobre i wszystko przyjmą – trudno to nazwać inaczej niż bezmyślną pogardą; ale w jakimś sensie same jesteśmy sobie winne, bo milczymy.
Oczywiście krasnoludek różny bywa; kaznodzieja też. Różny jest stopień pogardy, od zera do dużych cyfr na skali; różny stopień życzliwości. O ile zdołałam zauważyć, te podziały nie pokrywają się jednak ani z podziałami na pokolenia, ani z podziałami na przynależność diecezjalną lub zakonną. Po prostu ludzie są różni, i jedni bardziej ulegają przekazywanemu przez starszych kapłanów przykładowi paternalistycznego traktowania zakonnic z góry, inni mniej. Czasem pogarda i życzliwość współistnieją bardzo zabawnie. Kiedy byłam w nowicjacie, istniała jeszcze instytucja tzw. spowiedników kwartalnych, więc cztery razy do roku zjawiał się u nas pewien kanonik. Był nam bardzo życzliwy, oprócz słuchania spowiedzi głosił konferencje i starał się nas pocieszać w tym naszym poniżającym sposobie życia. Tak właśnie mówił zawsze, poniżający sposób życia; i po jakimś czasie zorientowałam się ze zdumieniem, że chodzi mu po prostu o to, że same sobie musimy buty czyścić i kartofle obierać. Ten człowiek, jak mnóstwo księży tamtego pokolenia, miał zakodowaną w głowie przepaść między „białymi” a „czarnymi” zajęciami, i skoro sam by nigdy nie tknął żadnej domowej pracy, żeby nią swojej godności kapłańskiej nie skalać – litował się szczerze, że my musimy. No i dobrze; tak mówił przez ileś lat, aż kiedy w końcu przestałam już być onieśmieloną nowicjuszką, a stałam się znaną siekierą, powiedziałam mu, że w moim rozumieniu poniżające zajęcie to by było pod latarnią. I odtąd już tak nie mówił, nawet jeśli nadal tak myślał; a więc, jak się okazuje, można czasem coś wytłumaczyć, a choćby coś osiągnąć.
Szkic biografii bł. Matki Kolumby Gabriel
W odróżnieniu od postulatu nowicjat kanoniczny był jakby całorocznymi ścisłymi rekolekcjami, toteż jego program nie obejmował udzielania się w szkole. Zanim by się ta nowa faza rozpoczęła, należało jednak przecisnąć się przez gęste biurokratyczne sito; składać i podpisywać zeznania, odpowiadać na urzędowy zestaw pytań. Komplikowało to życie i mnożyło protokoły, ale te nam dzisiaj dostarczają większości informacji o latach młodości Janiny Matyldy. Przed komisją biskupią, która protokół spisywała po łacinie (ale same zeznania w tym języku, w jakim je złożono, a więc po polsku albo po niemiecku) opowiedziała ona dnia 8 sierpnia 1874 roku swoje dotychczasowe króciutkie curriculum vitae, i oświadczyła, że wstępuje najzupełniej dobrowolnie, że rodzice udzielili zgody, i w ogóle nie ma problemu z punktu widzenia prawa. W sam dzień obłóczyn przed obrzędem przeprowadzono z nią nadto tzw. egzamin nowicjacki wewnętrzny, z którego wynikało, że także i duchowych problemów nie ma; kandydatka rwie się wprost do wszelkich trudności (gorszego odzienia, gorszych prac), własnej woli zapiera się z entuzjazmem, a w dodatku jest zdrowa i w ogóle im gorzej, tym lepiej. Euforia trwała więc nadal. Obłóczyny miały miejsce 25 sierpnia 1874; dostała wtedy oprócz habitu imię zakonne „Kolumba”. Patronką jej była hiszpańska mniszka-męczennica z IX wieku, wspominana w kalendarzu liturgicznym 17 września.
W dwa miesiące później kolejny „egzamin wewnętrzny” i nadal problemów nie ma. Nowicjuszka entuzjazmuje się żywotami świętych i rozkoszuje się duchową swobodą, czerpaną z zewnętrznie surowego trybu życia. Skoro więc te okrzyczane „ostrości” zakonne, którymi niańki straszą dzieci, okazały się tak łatwe i tak wyzwalające, to chyba świętość jest w zasięgu ręki, bo można przecież w kilka miesięcy przyzwyczaić się do twardego łóżka, wczesnego budzenia, postu i nagan? Ale to już dosłownie ostatnie tygodnie euforii. Jak tyle nowicjuszek przed nią i po niej, s. Kolumba musi stwierdzić, że trudności czekały ją w klasztorze całkiem nie te, których się spodziewała.
Ikony się nie maluje, lecz ją pisze. To dziwnie zestawienie podmiotu i orzeczenia wynika poniekąd z prostej kalki językowej. Języki z kręgów kulturowych wschodniego chrześcijaństwa często używają tego samego słowa na oznaczenie czynności pisania i malowania. Można więc przypuszczać, że nasza nomenklatura jest po prostu wynikiem błędu translacyjnego, bo przecież z technicznego punktu widzenia ikonę niewątpliwie się maluje.
Nie chodzi tu jednak wcale o technikę ani tylko kalkę językową, ale o teologię. „Pisanie” ikony dotyczy sposobu jej kontemplowania, ikonę bowiem, jak każdy wizerunek, kontempluje się, jednak nie po to, aby wywołać wrażenia estetyczno-emocjonalne. Tutaj chodzi o poznanie Prawdy, o zetknięcie się z opowieścią, która posiada wymiar uniwersalny – chociaż dotyczy objawienia się Boga w konkretnym momencie historii, to jednak przekazuje „treść” zawsze aktualną. Jeśli zatem ikona jest opowieścią, to żeby ona wybrzmiała w naszych sercach, musi najpierw być przeczytana. I dlatego właśnie mówimy, że ikonę się pisze – służy ona do czytania.
Ikona więc nie jest tylko obrazem, który ma jak najwierniej oddać rzeczywistość, ale raczej księgą, która winna jak najlepiej opowiedzieć Bożą prawdę. Z tego też względu ikona posiada swój język, w którym rolę wyrazów pełnią symbole, barwy, kompozycja, geometria i tym podobne elementy.
Wszystkie one są zaledwie znakami i trzeba nam nauczyć się czytać je coraz głębiej i zupełnie inaczej, niż tego nauczyliśmy się, patrząc tylko na nasz świat. Ikona bowiem radykalnie wywraca nasze spojrzenie na rzeczywistość. Jeśli nauczyliśmy się patrzeć na to, co nas otacza, nazywając określone zjawiska słońcem, księżycem, gwiazdami, górami, morzem i przypisując im określone cechy oraz wartość w naszym ludzkim świecie, to ikona chce nam powiedzieć: zapomnij o tym wszystkim! Wszystko, co widzisz (albo: jak widzisz), jest kłamstwem. A kiedy jej uwierzymy, ona sama będzie nas uczyć, niczym własne nowonarodzone niemowlę, wskazując po kolei i powtarzając nowe nazwy nowych rzeczy nowego świata, ciesząc się przy tym naszym ogromnym zdumieniem: „oto jest Słońce, oto są Gwiazdy, oto jest Świat Prawdziwy”. Ikona chce objaśniać nam wszystko, jak wyjaśnia się dziecku, które, pierwszy raz otworzywszy oczy, dziwi się i cieszy, a jednocześnie płacze i boi się wszystkiego, bo nagle, pierwszy raz w życiu to widzi.
Piękna Litera nie jest w swym założeniu kompendium wiedzy o kaligrafii. W prostej, minimalistycznej formie nawiązuje do klasycznych podręczników kaligrafii. Fani albumowych wydań nie znajdą tu nic dla siebie. Miłośnicy pięknej klasycznej litery mogą liczyć na kilka cennych wskazówek - jak pracować z literą, gdy nie ma się możliwości uczestniczenia w zajęciach, jak unikać błędów, jak nauczyć się je dostrzegać, jak ćwiczyć. Tego wszystkiego dowiedzą się czytelnicy na podstawie dwóch krojów: uncjały oraz italiki. Planowane są kolejne części, kaligrafia bowiem to piękna historia rozwoju kultury zawarta w pięknej formie litery.
BARDZO WAŻNA UWAGA. Proszę się nie dziwić, jeżeli po otwarciu egzemplarza zobaczycie goły grzbiet z widocznym szyciem, to był zamierzony cel. Już wyjaśniamy, dlaczego… Książka „Piękna Litera” oprawiona jest w specjalną oprawę, zwaną broszurą szwajcarską. Cecha charakterystyczna takiego rodzaju oprawy to otwarty grzbiet i umocowanie okładki tylko do tylnej części bloku książki. Dzięki temu rozwiązaniu można zobaczyć łączenie składek, które, podobnie jak w książce dawnej, są szyte i tworzą dekoracyjne „zwięzy”. Oprawa taka jest bardzo estetyczna i trwała dzięki dodatkowemu klejeniu...
Polskie badania nad antykiem chrześcijańskim i dziejami wczesnośredniowiecznego Kościoła rozwijają się w ostatnich latach bardzo intensywnie, co uzewnętrznia się także publikacją licznych tłumaczeń tekstów z tego okresu. W tej sytuacji decyzja o opracowaniu nowego wydania Bibliografii Patrystycznej, rozszerzonego, uzupełnionego i poprawionego, wydaje się usprawiedliwiona.
Wydanie jest rozszerzone do roku 2016, a ściśle do tekstów które ukazały się do końca marca 2017, więc kilka publikacji z tego roku też obejmuje. Uzupełnione zostało o pozycje przeoczone w wydaniu pierwszym, o dwa dodatki: pisma pisarzy pogańskich, i pisma pisarzy bizantyńskich, oraz o spis haseł.
Wreszcie poprawione, poprzez eliminację błędów i usterek pierwszego wydania, tych jakie sam wykryłem i tych sygnalizowanych przez korzystających z Bibliografii. W kilku wypadkach zmieniono układ haseł, starając się uczynić go bardziej klarownym.
Zasadniczy układ i system opisywania haseł Bibliografii pozostaje niezmieniony. Zdecydowałem nadal uwzględniać w opisie bibliograficznym przedruki fragmentów poszczególnych dzieł, w zamierzeniu bowiem Bibliografia ma być zarówno narzędziem dla wszystkich zainteresowanych, jak i fotografią patrystycznych dokonań tłumaczy i wydawców, a fotografia powinna być możliwie dokładna, o dużej rozdzielczości.
Moi rozmówcy, to osoby, którym się chce. Nie poddają się w zmaganiach z rzeczywistością i z walką toczoną wewnątrz samych siebie. Oni też nie mają czasu, rodzina czeka, praca wymaga, wspólnota oczekuje, każdy z nich ma swoje słabości, które raz po raz przeszkadzają. Ale powtórzę to jeszcze raz: PASJA I CHĘĆ tworzenia napędza ich talenty.
Fragment
Zgodnie z zapowiedzią autorek, trwają prace nad drugą częścią pierwszego polskiego podręcznika do kaligrafii "Piękna Litera". Nie jest tajemnicą, że znajdą się w nim opracowywane aktualnie: minuskuła karolińska oraz copperplate script (kursywa angielska).
W pierwszej części "Pięknej Litery" jej użytkownicy mogli zapoznać się z uncjałą oraz italiką, które dają podwaliny dla wykrystalizowania się minuskuły karolińskiej (z uncjały) i kursywy angielskiej (z italiki).
W ten sposób w dwóch częściach zawarty zostanie niemały kawałek historii pisma, obejmujący okres od VI do XVII w. W ciągu historycznym wygląda on następująco: uncjała - minuskuła karolińska - italika - copperplate script.
Naturalnie, te dwa tomy razem nie wyczerpują tematu historii kaligrafii łacińskiej, a jedynie zarysowują ją na podstawie najważniejszych i nadających kierunek stylów w historii pisma. Planowane kolejne części będą uzupełniać te luki, tymczasem przyjrzyjmy się bliżej minuskule karolińskiej, z której do dziś czerpiemy pełnymi garściami projektując kolejne kroje pism oraz kursywie angielskiej, z której wykształciło się pismo elementarzowe, nauczane w szkołach powszechnych.
W XVII i XVIII wieku istniały w Polsce klasztory należące do dwunastu klauzurowych zakonów żeńskich. Niektóre z tych zakonów były u nas od dawna zasiedziałe, inne dopiero co przybyły wraz z potrydencką odnową Kościoła. Mimo różnic reguły i obediencji, czyli zależności prawnej, wszystkie one prowadziły podobny tryb życia, oparty na przestrzeganiu ustaw, tak zaplanowanych, aby służyły osobistemu i wspólnotowemu rozwojowi miłości Bożej. Ustawy te częściowo dziedziczone były wraz z tradycją zakonu po dawnych założycielach, częściowo zaś były nowe, dostosowane do mentalności epoki tak, by odpowiadały pojęciom konkretnych ludzi i pokoleń o świętości. Jak poszczególne jednostki albo zgromadzenia wykorzystują lub marnują taką szansę, to inny problem; nie zajmując się nim, chcę tu po prostu pokazać świat klasztorny w jego codziennym bytowaniu, a więc ludzi, miejsca, układy i zwyczaje, sposób myślenia. Może przyda się to tym zwłaszcza, którzy, badając np. sztukę, architekturę lub dzieje klasztorów, a nie znając wewnętrznego mechanizmu ich życia, narażeni są na liczne pomyłki. Może także złoży się z tego jedna z kart dziejów kobiety w Polsce – mało u nas badana, a konieczna do całości obrazu.
Dzięki przyjaźni i zaufaniu, którymi już od dawna obdarza nas tak nam droga kartuzja, wielka i czysta, trafiły do nas te dwa teksty, które mamy w rękach.Pierwszy, Wprowadzenie do życia wewnętrznego, to reedycja. Ukazał się on w 1945 r. Nakład został już dawno wyczerpany. Wydaje mi się niemożliwe, by mówić jeszcze prostszym językiem o najwznioślejszych sprawach życia chrześcijańskiego. Jest na tych stronicach jakby ewangeliczna przejrzystość.Drugi tekst nie był jeszcze publikowany i nie ma tytułu ? są to nauki z kapitularza. Tych 10 krótkich „kazań” wygłoszono pomiędzy 1940 a 1943 rokiem, w strasznych latach wojny. Przedstawiamy je w porządku chronologicznym. Są one niczym rajskie źródła bijące na pustyni tego świata. Ten, który je wygłosił, pisze: „One tak naprawdę nie są moje. To są myśli moich współbraci, które wypowiedziałem na głos, by sprawić im przyjemność. To płomień ich serca, na który delikatnie dmuchnąłem, by żywiej zapłonął. Mógłbym umieścić konkretne imię na końcu każdego zdania. Widzę ich, gdy ponownie czytam tekst: Ojciec N., Brat N. ... i ten, którego nazywaliśmy Kurczęciem ? jego oddanie Najświętszej Dziewicy było przeogromne i dąsał się na mnie, gdy tylko o Niej nie wspomniałem. Jest tu atmosfera naszych spacerów na la Berra, skąd wracaliśmy ze śpiewem, niosąc naręcza górskich kwiatów”. Gdy powołano ich do wojska, poszli z tą swoją jasną duszą przewiązywać rany w lazaretach lub umierać na froncie.
„Młodość to nie tylko wiek. Młodość to stan ducha”. Te słowa odnoszą się do wyjątkowej postaci, która odciska wyraźny ślad w świadomości Polaków. Jest nim wszystkim znany ojciec Leon Knabit, tyniecki benedyktyn, który dzięki swojej działalności rekolekcyjno-publicystycznej jest jednym z najbardziej znanych duchownych w naszym kraju.
Motywatory ojca Leona, czyli o czym jest ta książka?
Przyzwyczailiśmy się do tego, że adresatami publikacji ojca Leona są zazwyczaj osoby dorosłe, zwykle między 35 a 50 rokiem życia, a niejednokrotnie starsze. Ta książka ma na celu wykroczenie poza ten schemat. Przyszedł czas na młode pokolenie.
Inspiracją do stworzenia tego zbioru wypowiedzi ojca Leona będzie kampania promocyjna województwa małopolskiego i zbliżające się Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Okazało się, że ojciec Leon stał się twarzą Małopolski, co zostało połączone z promowaniem regionu i ŚDM. Wszystko zaczęło się od czerwonych korali, w których ojciec Knabit wystąpił przed obiektywem pana Roberta Krawczyka. I poszło w świat. Wielu ludzi okazało zachwyt po publikacji zdjęć z owej sesji. Pomysł spotkał się z dużą aprobatą zarówno starszych, jak i młodszych.
Te wszystkie wydarzenia dały nam do myślenia. W jaki sposób można trafić do młodzieży z tekstami ojca Leona? Krótka forma: to jest odpowiedź! Stąd pomysł stworzenia tej książki. Jej treść jest bogatym rozwinięciem myśli zawartej w tytule: młodość to nie tylko wiek. Młodość to stan ducha.
W niniejszej publikacji przygotowaliśmy i zebraliśmy tzw. „motywatory” ojca Leona, które mają jedno zadanie: wywołać uśmiech na twarzy, a jednocześnie wzbudzić głęboką refleksję nad własnym życiem. Znaleźć tutaj można tak dłuższe, jak i krótsze wypowiedzi z różnych książek naszego wyjątkowego autora. Co kilka stron umieściliśmy ważne cytaty motywacyjne ojca Knabita, które mają zachęcić do lepszego i radośniejszego życia.
Nie chcemy, żeby ten zbiór był tylko sezonową publikacją z okazji ŚDM. Pragniemy, żeby była to książka uniwersalna, zawierająca porady płynące z doświadczenia sędziwego mnicha, który przez swą otwartość, miłość i przykład życia uczy, że warto się uśmiechać i żyć pełnią życia.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?