My, dzisiejsi Polacy, jesteśmy ludźmi szczęśliwymi, bo żyjemy w czasach, w których nie tylko warto żyć, ale warto też dobrze jeść i pić dobre piwo. A jeszcze niedawno nie było dobrego piwa, a i z jedzeniem nie działo się najlepiej. Właściwie istniały tylko piwa przemysłowe. Trudno je było od siebie odróżnić, zwłaszcza gdy nie miały etykiety. Dziś natomiast – setki rodzajów znakomitych piw! To jest właśnie piwna rewolucja i to właśnie my ją przeżywamy i tworzymy!
Dla mnie, filozofa, byłego polityka, a także człowieka, który codziennie z pasją gotuje w domu, rewolucja piwna jest dowodem na to, że powstała klasa średnia, tak bardzo wypatrywana przez socjologów i polityków. Jeśli bowiem wiele milionów konsumentów w Polsce decyduje się zapłacić za piwo dobrej jakości dwa albo trzy razy więcej niż za piwo przemysłowe, to znaczy, że jesteśmy już zupełnie innym społeczeństwem niż dziesięć lat temu. A ponieważ nie wyobrażam sobie picia alkoholu bez jedzenia, postanowiłem przygotować przepisy właściwe dla poszczególnych stylów piwa. Co więcej, jakby w kontrze do tradycji – zaproponowałem przepisy bez mięsa, nie tylko bez kiełbasy i golonki, ale bez mięsa w ogóle. Są to przepisy łatwe do przyrządzenia, niezwykle bogate, a czasami wręcz wyrafinowane w smaku. Dopiero takie podejście w kuchni pokazuje całą paletę możliwości, jaką dziś dostarcza świat piwa w Polsce.
Janusz Palikot (ze wstępu)
Nazwana "szatańskimi wersetami teatrologii", dla jednych bluźniercza, dla innych będąca objawieniem, książka Kolankiewicza jest niewątpliwie dziełem przełomowym w polskiej myśli teatrologicznej. Wokół centralnego zagadnienia, jakim jest Mickiewiczowski projekt Dziadów (tak właśnie pisanych, nie jako tytuł dramatu), roztaczają się kręgi tematyczne, które dotyczą nie tylko interpretacji arcydramatu czy jego scenicznych realizacji, ale też prasłowiańskich korzeni obrzędu, a także związków pomiędzy teatrem a obrzędem, przy czym antropologa teatru interesuje zarówno kult Dionizosa, jak i brazylijski kult candomblé, pisma Ojców Kościoła oraz noty dziejopisów na temat bóstw prapolskich, słowem – wszelkie źródła (nie tylko te pisane), które mogą dawać świadectwo, jak i po co człowiek przedstawia
Na niniejszy tom złożyły się opowiadania publikowane w „Twórczości” w latach 2007–2015. Nowela Acheron doczekała się też tłumaczenia rosyjskiego w miesięczniku „Nowaja Polsza” (nr 3/2009). Wszelkie podobieństwo do prawdziwych zdarzeń i postaci jest tu zamierzone i nieprzypadkowe.
Rafał Marszałek – wierny X Muzie, autor wielu książek o filmie. Od wczesnych lat zanurzony w świecie szachowym, był niegdyś reprezentantem Polski w tej dyscyplinie. Po roku 1989, szczególnym zrządzeniem losu, w służbie dyplomatycznej. Jako prozaik debiutował w marcu 1981 roku na łamach wrocławskiej „Odry”.
Czytelnicy szlachetni i czuli! Wy, których ucho nigdy nie posłyszało ani słowa swawolnego, ani sprośnej frazy, miejcie odwagę mię wysłuchać! Miłość przypomina Marsa, w boju potrzeba osiłków. Wdzięk, dowcip i talenty się przydają, ale tylko moc miłość spełnić zdoła. Przeto wypełniając obowiązki gorliwego medyka, ku chwale Ojczyzny i Miłości za pióro chwytam, by najbardziej odpowiednie środki dla pobudzenia miłosnych wyczynów wykazać. Nie zamierzam zachęcać do rozpusty i libertyństwa. Odsłaniam sekrety sztuki wyłącznie dla wspomożenia zmrożonych mężów i małżonek wzdychających próżno w małżeńskim łożu. Ze wszystkich środków wywołujących miłosne podniecenie najskuteczniejszym jest biczyk – zatem skutkom jego zażywania główną część mego dzieła poświęcam.
Ci spośród nas, którzy posiadają mnóstwo zboczeń, tym się różnią od człowieka uczciwego i prawego, że ozdabiają swe ciała przeróżnymi szkaradnymi malunkami. Oszuści, rabusie, podpalacze, złodzieje, próżniacy, włóczędzy, zabójcy, pederaści i prostytutki traktują tatuaże jak spis swoich przeszłych występków oraz zapowiedź zbrodni zamierzonych. Nierzadko są wśród tych zdobień rysunki lubieżne, które recydywiści każą sobie wykłuwać w miejscach nieprzyzwoitych, a także sekretne znaki, stosowane przez członków tajnych stowarzyszeń. Zwyczajem tym przestępcy niemało przypominają ludy dzikie i pierwotne, a nie bez znaczenia pozostaje fakt, że większość z nich wywodzi się z niższych stanów. Autor tego naukowego dzieła ów zwyczaj opisał, a także liczbami, przykładami i rysunkami swoje obserwacje poparł, ażeby o ich prawdziwości nikt wątpić nie mógł.
Sztuka jako wyzwanie dla socjologii to wywiad rzeka, którego Nathalie Heinich udzieliła Julienowi Ténédosowi. Dowiadujemy się z niego o przebiegu jej drogi naukowej – począwszy od studiów filozoficznych na uniwersytecie w Aix-en-Provence, przez doktorat z socjologii napisany pod kierunkiem Pierre’a Bourdieu, aż po samodzielne stanowisko w Centre National de la Recherche Scientifique, czyli Narodowym Centrum Badań Naukowych w Paryżu. Znana socjolożka sztuki wtajemnicza nas w metody swej pracy badawczej, opowiada o pierwszych badaniach ankietowych, o tym, jak wynajduje tematy kolejnych prac, przede wszystkim zaś omawia swoje najważniejsze publikacje. Zdradza ponadto kulisy ideowego rozstania z Bourdieu, mówi o roli współpracy z takimi uczonymi, jak Luc Boltanski czy Laurent Thévenot, a także o inspirującym spotkaniu z dziełem Norberta Eliasa.
Na dzisiejszym, zmodernizowanym Tahiti rdzenny aktywizm, choć wpisuje się w powstały w latach 70. ruch odrodzenia kulturowego na Polinezji, jest czymś więcej niż postkolonialnym projektem emancypacyjnym czy „rekonstrukcją” utraconych dawnych zwyczajów. Tahitańczycy odbudowują sami siebie, własną tożsamość oraz przez rozmaite praktyki kulturowe łączą kategorie, które napłynęły z Zachodu i wydają się dla wyspiarzy „rozłączające” i obce. Dotyczy to zwłaszcza węzła relacji między ziemią (te fenua), morzem (te moana) i sposobami ich zamieszkiwania, a w szerszej perspektywie między kategoriami „natury” i „kultury”, które jeszcze do niedawna nie istniały w słowniku tahitańskim.
Istotnym aspektem w działalności opisywanych w książce stowarzyszeń jest przywrócenie do życia i budowanie społeczności wokół dwóch elementów polinezyjskiego świata, utraconych w efekcie kolonializmu: marae – przedchrześcijańskiej świątyni – i va’a – pirogi pełnomorskiej.
Poszukiwanie lepszej przyszłości odbywa się w logice rekonekcji: ponownego nawiązania wielowymiarowych węzłów, połączeń i relacji między ludźmi, przyrodą, czasem i przestrzeniami. Rehabilitacja rdzennych systemów wiedzy, wartości, symboli, mobilności i historii staje się w ten sposób narzędziem w pewnym istotnym przedsięwzięciu tożsamościotwórczym – rekonekcji szerszego kolektywu ludzi i nie-ludzi.
Choroba nie jest czyimś upadkiem, agresją, przed którą się ustępuje, ale pierwotnym, makromolekularnym defektem. Jeśli organizacja jest pierwotnie rodzajem języka, to genetycznie uwarunkowana choroba (maladie) nie jest przekleństwem (malédiction), lecz nieporozumieniem (malentendu). Można źle odczytać hemoglobinę, tak jak można źle odczytać rękopis. Tutaj jednak chodzi o słowo, które nie wyszło z czyichkolwiek ust, o pismo, które nie wyszło spod czyjejkolwiek ręki. Za wadą (malfaçon) nie kryje się żadna zła wola (malveillance). Być chorym znaczy być złym, jednak nie w znaczeniu, w jakim o chłopcu mówi się, że jest zły, ale w takim, w jakim mówi się, że jest zła o ziemi. Choroba nie ma już niczego wspólnego z indywidualną odpowiedzialnością.
Georges Canguilhem
Pół wieku podróżowałem po Azji.
Byłem pielgrzymem z okiem otwartym. Usiłowałem zbliżyć się do pojęć i światów nam niedostępnych. Szukałem odpowiedzi na istotę człowieczeństwa.
Znałem europejskie akademie i czarny kwadrat Malewicza. O ikonosferze rozmawiałem z profesorem Mieczysławem Porębskim. Z dziesiątków tysięcy azjatyckich negatywów wybrałem do książki “Azja - Sacrum” fotografie świątyń i bogów, składając hołd Człowiekowi który je stworzył.
Andrzej Strumiłło
Maćkowa Ruda, 28.10.2019
Słowno-fotograficzna opowieść o Azji. Andrzej Strumiłło – malarz, grafik, rzeźbiarz, fotograf, pisarz i poeta – pokazuje czytelnikowi bogactwo kulturowe Dalekiego Wschodu, dając wyraz swojej długoletniej fascynacji.
Wielka Święta Patronko Ladacznic, umocnij mego ducha i daj mi siłę rozumu, abym dobrze pojęła i zapamiętała całą wymyślność zaleceń zawartych w tym Katechizmie; spraw, bym za Twoim przykładem stała się wkrótce, dzięki praktyce, dziwką tak sławną w Paryżu, jak Ty byłaś sławna w całej Judei, i przyrzekam Ci, jako mej boskiej Patronce i Protektorce, oddać Tobie cześć i chwałę moimi pierwszymi dupczeniami. Amen.
Poprzez naturalną skłonność do ulegania rozpuście sztuka uwodzenia i dawania rozkoszy jest wrodzona płci niewieściej. Dzięki poradom i modlitwom zawartym w Katechizmie czytelniczki dokonają jednak szybkich postępów w owej sztuce, czytelnikom zaś otworzą się oczy na sztuczki, którymi są mamieni przez sprytne kobiety. Książka zawiera zmysłowe ilustracje, a także zbiór swawolnych wierszyków do wspólnego czytania w lupanarze i buduarze.
Człowieka od zwierzęcia odróżnia to, że pije, nie czując pragnienia, i uprawia miłość w każdym czasie. 27 kwietnia 1784 roku Beaumarchais wyjawił tę fizjologiczną prawdę osłupiałej publiczności w teatrze, chcąc jedynie błysnąć dowcipnym aforyzmem w swym olśniewającym Weselu Figara. Do dziś nic się nie zmieniło i nie zmieni się dopóty, dopóki świat będzie istniał.
„Podejmuje on wieczny temat, który dotyka samych trzewi ludzkości. Przedstawiony tak, jak go pojmuje doktor Jules Guyot, który z niezwykłą zręcznością pióra jasno ukazał doświadczalną stronę miłości, stanowi prawdziwy podręcznik małżeński".
Doprawdy wstyd, Czytelniku, że od kiedy pierdzieć począłeś, nie wiesz nawet, jak to robisz i jak to robić powinieneś. Sprawa ta, analizowana przeze mnie rzetelnie, dotąd zaniedbana była wielce nie dlatego, że niegodna uwagi, ale z powodów innych: zdawało się bowiem, iż żadnej metodzie nie podlega, i nowych w tej materii nie poczyniono odkryć. To błąd. Znacznie bardziej, niż zwykliśmy mniemać, potrzebna jest wiedza, po co pierdzimy. Pryncypia owej sztuki przedkładam przeto zainteresowanym.
Sztuka pierdzenia ukazała się we Francji w roku 1751. Szybko zdobyła ogromną popularność, a jej najbardziej rubaszne ustępy czytano na salonach po spożyciu ostatniego dania wystawnej kolacji. Lektura dzieła, wzbudziwszy śmiech, ułatwiała trawienie. Dziś jego przenikliwość docenią nie tylko amatorzy owej pożytecznej sztuki, ale i wszyscy, którzy lubią podróżować po krainie absurdu.
Nimfomania, czyli szał maciczny, atakuje znienacka i dziewczęta przedwcześnie dojrzałe do miłości, i panny rozpustne, i kobiety zaniedbywane przez małżonków słabego temperamentu, i młode wdowy, przywykłe do zmysłowych delicji. Wszystkie, gdy dotknie je ta choroba, podsycają piekielny ogień trawiącej je lubieżności wyuzdanymi powieściami, rozmowami i rozmyślaniami. Wpierw zadumane, smutne i melancholijne, z czasem wpędzają się w nieokiełznane szaleństwo, budzące powszechne osłupienie. Lubią się niby niechcący obnażać, udając roztargnienie. Potem popadają w manię: krzyczą, gadają od rzeczy, gwiżdżą i klaszczą, aby pobudzać namiętności mężczyzn. W końcu zrzucają jarzmo wstydu i ordynarnie zachęcają pierwszych lepszych do zaspokajania swych nienasyconych pożądań, zanim nie dopadną ich głuptactwo i męki konania.
Książka doktora medycyny M.D.T. de Bienville’a mówi o przyczynach i różnorodności objawów tej strasznej choroby oraz podaje najpewniejsze metody jej leczenia, poparte historiami panien nimfomanek, które udało się wyrwać z objęcia śmierci.
Wyjściu do kina w przedwojennej Polsce towarzyszyła szeroka skala emocji – od łez wzruszenia po strach o zdrowie i życie. Rytuały publiczności tworzyły często spektakl ciekawszy od filmu. Pełen niespodzianek i zwrotów akcji. Z kolei kino odgrywało więcej ról niż obecnie. Było parkiem rozrywki, ale jednocześnie świątynią sztuki, szkołą życia, trybuną polityczną, oknem na świat, miejscem spotkań towarzyskich i erotycznych, laboratorium przemian obyczajowych, symulatorem doznań niedostępnych w codziennej egzystencji, gabinetem lekarskim dla ludzi zmęczonych Wielkim Kryzysem, lecz również domem publicznym, areną przestępstw i tragedii. Kinomania nie była niewinną formą spędzania wolnego czasu. Po skończonej projekcji widzowie wracali bowiem do domu zarażeni gorączką filmową. Chorobą, która odmieniła XX wiek.
Hans Mayer spogląda na ewolucję myśli Benjamina w makroskali, odsłaniając jej nie zawsze oczywiste napięcia i „łańcuchy” – od rozprawy doktorskiej na temat krytyki sztuki w niemieckim romantyzmie, poprzez Berlińskie dzieciństwo na przełomie wieków czy Dziennik moskiewski, aż po osiemnaście tez O pojęciu historii inspirowanych słynnym obrazem Paula Klee. Przede wszystkim jednak Mayer, z właściwą sobie empatią i szacunkiem dla odmienności, potrafi dostrzec w Walterze Benjaminie – filozofie i pisarzu, którego dzieło należy do kanonu XX stulecia – „świadka epoki”, człowieka zanurzonego w trudnej codzienności, myśliciela zmagającego się z kryzysami finansowymi i odrzuconego przez ówczesne środowisko akademickie, a po 1933 roku skazanego na emigrację „sympatyka marksistów”, który nigdy nie zdradził intelektualnych ambicji na rzecz politycznego zaangażowania. Outsidera, którego „życie pełne było zerwań i dwuznaczności”.
Nie sposób usunąć ich z ludzkiego świata. Monstra, potwory, dziwolągi...
Zawsze gdzieś w końcu je dojrzymy – co więcej, będziemy ich szukać, gdyż ich natura intryguje nas i pociąga. Wystawimy je na pokaz, tłumacząc, że to potrzebne, gdyż odstępstwo wskazuje regułę, bo nieforemność uczy, czym jest forma. Dzieje się tak, jakby monstra chciały udowodnić, że do czegoś są nam potrzebne, jakby chciały powiedzieć, że bez nich nie określimy naszej własnej natury i nie zrozumiemy świata, który chcemy uporządkować i rozjaśnić.
Ciało jako inny, obcy, wykluczony, ciało jako przestrzeń napięcia między toż-samością a innością, ciało poza innością i tożsamością. Ciało-tekst – otwarte. Ciało o zmiennej intensywności, bez ustanku pulsujące między tym, co obce a tym, co toż-same. Ciało ustanawiające granice, by w kolejnym kroku je znieść, mówiące: „ja”, by zaraz temu zaprzeczyć, tworzące wnętrze i rozpływające się w zewnętrzności pofałdowanej powierzchni. Ciało radykalnie zróżnicowane, to zwierzęce, to ludzkie, to przestrzenne, to wirtualne, to duchowe, to materialne, to kobiece, to męskie, to dojrzałe, to dziecięce, migocące różnicami, stające-się-innym, a w efekcie niedostrzegalne, zlewające się ze światem w działaniu. Ciało tętniące życiem, ciało różnicujące świat i jednocześnie go zmieniające. Ciało będące podstawą myślenia o tożsamości, inności, podmiotowości, wspólnocie, etyce czy polityce i otwierające te kategorie na to, co nadchodzi.
Oko było dla Leirisa, Artauda, Blanchota, a przede wszystkim Bataille’a przedmiotem fascynującym i zarazem odrażającym, źródłem rozkoszy i przerażenia – prawdziwym obiektem sacrum. Jako symbol boskiego porządku i rozumowego poznania stało się celem gwałtownych ataków, w których było obserwowane, otwierane, tłamszone, ściskane, miażdżone, wywracane na nice, wyłupywane, wtłaczane w różne mniej lub bardziej przystosowane do tego miejsca, a także przypisywane rzeczom i tworom, u których znaleźć się go nie spodziewano. Jednocześnie jednak – stale zyskiwało na sile i znaczeniu. Sytuując się na przecięciu literatury, sztuki, filozofii i antropologii, Historie oka opowiadają o przemianach, jakie zaszły – głównie w pierwszej połowie XX wieku – na płaszczyźnie ludzkiego postrzegania, pisania o tym postrzeganiu i szerzej: myślenia o człowieku i ludzkiej podmiotowości.
Najbardziej poruszająca książka ostatniego czasu. Autobiografia redaktora naczelnego magazynu „Elle”. Jean-Dominique Bauby w wyniku wylewu doznał paraliżu całego ciała. Jego oknem na świat stała się lewa powieka, którą wymrugał opowieść o cierpieniu, samotności, miłości i śmierci. Tworzenie książki stało się walką o istnienie. Poczucie humoru, ironia i dystans wobec otaczającego świata i własnych przeżyć spowodowały, że jego opowieść jest wzruszającą afirmacją życia.
Jean-Dominique Bauby zmarł nagle, trzy dni przed ukazaniem się „Skafandra i motyla”. Książka rozeszła się we Francji w nakładzie 800 000 egzemplarzy, przełożono ją na kilkadziesiąt języków.
Ostatnia podróż, ostatnie spotkanie, ostatni list... Opowiadania i eseje Lipowskiego spaja aura smutku i żalu, przeczucia nieuchronnie zbliżającego się końca – czy to końca życia, czy tylko jego etapu. Ich bohaterowie mierzą się z przeszłością i teraźniejszością, z samotnością i zapomnieniem, z wojną i chorobą, ze starością i śmiercią. Metafizyczny lęk łączy się tu ze strachem o życie, ból przedwcześnie przerwanej miłości z bólem utraty żony, z którą po kilkudziesięciu latach małżeństwa stanowi się jeden organizm.
Lipowski opisuje te tragedie z czułością i empatią. Postaci literackie rysuje subtelnie, lecz dobitnie. W postaciach historycznych dostrzega zaś to, czego często nie zauważamy – zwykłych ludzi.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?