Człowiek homoseksualny jest kuzynem nietzscheańskiego Żyda; policja w głowie to najlepsze narzędzie policji w mundurze. Żadna cywilizacja oparta wyłącznie na siłowym panowaniu jednego modelu seksualnego nad resztą nie przetrwałaby długo: upadek wierzeń religijnych wymusza ukształtowanie w nas nowych barier moralnych. Freudyzm gra w tym względzie uprzywilejowaną rolę: odkrywa bowiem mechanizmy pragnienia, zarazem poddając je kontroli. Deleuze i Guattari porównują warunki odkrycia freudowskiego do warunków odkrycia kapitalizmu: w obu przypadkach odkryta została ogólna siła abstrakcyjna, operująca w życiu ekonomicznym bądź seksualnym, od razu jednak sprywatyzowana przez nowe, wyobcowujące stosunki. Burżuazyjna ekonomia polityczna odkryła, że praca jest fundamentem wartości, lecz skrępowała ją natychmiast przez prywatną własność środków produkcji. Freud odkrył, że libido jest fundamentem życia afektywnego, lecz skrępował je natychmiast przez edypalną prywatyzację rodzinną. Wydobyciu libido na światło dzienne towarzyszyć musi absolutnie fantastyczny system wpajania winy, z którym żaden wcześniejszy nie może się równać. *** Powstanie głównych narzędzi ideologicznych służących myśleniu o homoseksualności datuje się na koniec dziewiętnastego i początek dwudziestego wieku; związane jest zatem z rozwiniętym kapitalizmem zachodnim lecz nie jest to związek mechaniczny. To perwersyjna reterytorializacja przeprowadzona w świecie, który dąży do deterytorializacji. Nowo ustanowione aksjomatyczne formy mają na celu zastąpienie upadłych kodowań. Zamieniamy ognie piekielne na piekło psychologiczne. Najpotężniejszą bronią ideologii kapitalistycznej jest przekształcenie Edypa w naturę społeczną, uwewnętrznienie opresji, która nie brzydzi się żadnym politycznym sztandarem. Nic nie stoi na przeszkodzie, by ruch antykapitalistyczny był familialistyczny i wręcz antyhomoseksualny. Apologetyka homoseksualności odwołuje się najczęściej do Greków: czerpanie z fantazmatycznych źródeł idzie po myśli perwersyjnej reterytorializacji. Z dzisiejszej perspektywy nie widać już społeczeństw, w których znaleźć by można swobodną ekspresję pragnienia homoseksualnego, możliwą do przeciwstawienia społeczeństwu aktualnemu. Po kapitalistycznym zdekodowaniu jedyną formą homoseksualnej integracji, jaka nam pozostała, jest perwersyjna aksjomatyzacja. Rodziny coraz mniej żyją w instytucjach, a coraz bardziej w głowach. Miejscem, w którym legalnie zaznaje się seksualnej rozkoszy, wciąż jest rodzina; nie oznacza to jednak, że wciąż potrzebne jest nam małżeństwo, by móc się rozkoszować w granicach prawa. Spowodowany przez kapitalizm faktyczny rozkład funkcji rodziny nie doprowadził do zniesienia monopolu heteroseksualności rozrodczej, przeciwnie, przeistoczył ją w wolnokonkurencyjną regułę stosowaną do jednostek ludzkich. Jednostki nie zastępują rodzin, lecz kontynuują ich teatrzyk. Dekodowaniu przepływów rozkoszy towarzyszy jej aksjomatyzacja, tak samo jak zanikowi czeladnictwa i odkryciu wartości opartej na pracy towarzyszy prywatna własność środków produkcji.
Jeden z najważniejszych filozofów francuskich naszego czasu przygląda się kondycji współczesnej cywilizacji, ukazanej w bolesnym świetle przez trwającą pandemię COVID-19. Domaga się porzucenia zbyt długo już trwającej naiwnej wiary w niekończący się ekonomiczny wzrost i samowystarczalność ludzkiej jednostki. I zachęca nas, byśmy na nowo „nauczyli się oddychać”.***„Pandemia COVID-19 jest tylko symptomem poważniejszej choroby, tej, która nie pozwala człowiekowi oddychać, mówić ani myśleć poza informacją i kalkulacją. Możliwe, że pojawienie się symptomu wymusi leczenie głębszej patologii, że powinniśmy poszukiwać szczepionki przeciwko zwycięstwu i panowaniu autodestrukcji. Możliwe jest również, że pojawią się kolejne objawy, że wystąpią stany zapalne i dojdzie do obumarcia ważnych narządów. Oznaczałoby to, że życie ludzkości, jak każde inne, dobiega końca”.**Jean-Luc Nancy (ur. 1940) to czołowa postać filozofii francuskiej, twórczy kontynuator strategii dekonstrukcyjnej Jacques’a Derridy. W swoich książkach interesuje się zwłaszcza problematyką egzystencji, jej wymiarem ontologicznym, politycznym czy estetycznym. Dlatego jego strategię pisarstwa
można by nazwać egzystencjalną dekonstrukcją albo dekonstrukcją egzystencji.*W 2016 roku Ostrogi opublikowały obszerną monografię poświęconą Nancy’emu: Dotykanie egzystencji autorstwa Błażeja Baszczaka.
Niewielu jest autorów, którzy w tak radykalny sposób jak Peter Handke dostosowali swoje życie do własnego powołania. Pisarz bowiem nie tylko tworzy dzieło, ale sam jest przez nie kształtowany, podobnie jak prawo, które nie opisuje jakiegoś naturalnego stanu społeczeństwa, ale nieustannie wywiera wpływ na jego los. Rozpoczynając swoją przygodę z pisarstwem Handke swemu – odczuwanemu jako chaotyczne i niepewne – istnieniu, bardzo wcześnie nadał właściwe prawo.
Malte Herwig
W Krótkim liście na długie pożegnanie autor (…) zastawia na czytelników sprytnie obmyśloną pułapkę polegającą na tym, że w tekście powieści odwołuje się do dwóch utworów (…), których bohaterowie przechodzą różne fazy rozwoju osobowości aż do osiągnięcia dojrzałości.
Protagonista Handkego przemierza rozległy kontynent amerykański, nie czerpiąc z tego zbyt wielkiej satysfakcji. Długie podróże go męczą. Marzą mu się siedmiomilowe buty pozwalające w jednej chwili przenieść się w upatrzone miejsce. Irytują go zwierzenia napotykanych w drodze osób. Choć odczuwa gwałtowną potrzebę przemiany, stania się osobą „serdeczną, uprzejmą, łagodną, szczęśliwą, wyzwoloną od skłonności do odczuwania strachu i wpadania w panikę”, i choć tak bardzo pragnie być „kimś więcej niż tylko osobą, która korzysta z instytucji użyteczności publicznej, chodzi ulicami, wsiada do autobusów, mieszka w hotelach, przesiaduje na barowych stołkach”, nie przestaje się właśnie w ten sposób zachowywać.
Z posłowia tłumaczki
„Książka Anny Terék z jednej strony ukazuje sprzeczności i nierówności ludzkiej egzystencji, na które nie ma antidotum, z drugiej zaś oferuje katharsis.
Martwe kobiety to tom, który zabija swoje bohaterki, pokazuje jak umierają, ale możliwość odkupienia i katharsis kryje się właśnie
w tym, że opowieść o śmierci i wyartykułowanie żałoby – językiem powściągliwym, pozbawionym patosu i ornamentyki, ale zarazem szczerym do bólu – ma uzdrawiającą moc.”
Adrienn Pataky, Alföld
„Martwe kobiety to wstrząsająca lektura, która pochłania czytelnika i na długo pozostaje w pamięci. Wiersze Terék nie dają się zaklasyfikować do żadnego z nurtów współczesnej węgierskiej poezji (...).
Terék wybiera swoją własną, indywidualną formę wyrazu, (...) dzięki której jest w stanie w poetycki sposób przedstawić morze cierpienia, nie tracąc przy tym na autentyczności.
Martwe kobiety to wiersze pełne okrucieństwa i skrajnych emocji, które jednocześnie pozostają powściągliwe w swej formie, nie żebrzą o współczucie, ani nie domagają się zemsty. To jedna z największych zalet tego tomu.
Poezja Terék rozrywa czytelnika na kawałki, które ciężko jest później na nowo poskładać.”
Balázs Görföl, Tiszatáj
W przekonaniu Handkego jego literatura powstaje w wyniku konkretnych doświadczeń. Często odczuwa swoją pracę nie jako samozwańczy akt, ale jako proces, któremu musi się podporządkować. "Nawiązując do pisania, w końcu znów robi się poważnie i ja sam staję się poważny - może być, powinno być, musi być poważnie", odnotowuje w swoim dzienniku w 2012 roku. Pisanie jest więc drogą, drogą prowadzącą do samopoznania, na której mogą się pojawić zupełnie nieoczekiwane spostrzeżenia. "Pisanie oznacza tyle co: dać się zaskoczyć samemu sobie". Powieść Handkego Kali albo sól. Historia z przedzimia (Kali. Eine Vorwintergeschichte), opublikowana przez niemieckie wydawnictwo Suhrkamp w 2007 roku, to kolejne świadectwo tego, jak bardzo różnorodne są utwory austriackiego noblisty. () Główna bohaterka jest kobietą bezimienną, śpiewaczką, czy - jak określa ją narrator - "muzyczką". Pewnego przedzimowego dnia, kończąc przebytą właśnie trasę koncertową, po odesłaniu swego kierowcy kobieta wyrusza w podróż. () W Kali, mimo występowania elementów realistycznych, nadzwyczaj spokojnie rozwijająca się akcja przywodzi na myśl baśń. Wszystko dzieje się niejako w zupełnie innym świecie, dalekim od naszego. W świecie, który co prawda przypomina świat nam współczesny, gdzie każdy ma swoje obowiązki, gdzie zdarzają się tragedie, gdzie jest również miejsce na związek czy rodzinę, jednak u Handkego każdy z tych aspektów posiada również zupełnie inny wymiar, tworzący świat paralelny - świat klęsk, kryzysu, ludzkich tragedii, powojennej rzeczywistości.
Peter Handke, który jeszcze przed opublikowaniem swej pierwszej głośnej powieści Szerszenie, zwrócił na siebie uwagę krytyki literackiej spektakularnym wystąpieniem w Princeton w roku 1966 na forum wiodącej prym w niemieckiej literaturze nieformalnej Grupy 47 zarzucając twórcom owego gremium przywiązanie do znanych metod przedstawiania świata, brak innowacyjnych pomysłów twórczych i ograniczanie się do łatwych do uchwycenia i opisania zjawisk otaczającego świata, nie zawiódł oczekiwań, jakie odtąd z nim wiązano, postrzegając go jako zdeklarowanego zwolennika nowych rozwiązań i modeli w literaturze. Pod względem formalnym Szerszenie okazały się ciekawym eksperymentem, skupiającym uwagę czytelnika na samej technice pisania powieści. Handke przyjął zasadę stosowania każdej z nowych metod tylko raz i konsekwentnie się tego trzymał. Kolejne wydawane przez niego utwory były realizacją jakiegoś zaskakującego pomysłu. Pisarz zmieniał sposoby prowadzenia narracji w prozie, a także zaskakiwał nietypowymi koncepcjami swych anty-dramatów. Tym większe było zdziwienie czytelników, gdy napisał Krótki list na długie pożegnanie (1972 r.) i Pełnię nieszczęścia (1974 r.), książki odwołujące się do jego osobistych, dramatycznych przeżyć: decyzji żony o rozbiciu ich rodziny i samobójczej śmierci matki.
Z posłowia Barbary L. Surowskiej
„Czytanie książek Petera Handkego często przypomina krętą drogę poprzez własny świat myśli. Jego zdania są niby ścieżki, wijące się pośród zakamarków podświadomości, prowadzą do nieprzeniknionych obszarów marzeń sennych, zakątków bardzo odległych i zarośniętych. Odnajduje się je w drodze na polanę, a mimo wszystko nieustannie krąży się tylko wokół niej. Człowiek poszukuje oparcia, i choć proza Handkego ma swe racjonalne podstawy, to daje się wyczuć, jakby traciło się grunt pod nogami – wszystko bowiem, co zostało wypowiedziane jest precyzyjne, ale i niepewne zarazem, każde zdanie jest arbitralne, a mimo wszystko może oznaczać coś zupełnie przeciwnego. Rozterki u Handkego to przestrzeń, w której ukryte są poetyckie prawdy, uwidocznione w języku.”
Ulrich Rüdenauer
Nieznane opowiadania homoerotyczne młodego Prousta, rok po pierwszym wydaniu francuskim!
Sięgając do szuflady młodego Prousta, otrzymujemy niepowtarzalny wgląd w osobowość wielkiego twórcy.
O istnieniu tych krótkich tekstów mało kto wiedział. Napisane przez Prousta w ostatnim dziesięcioleciu XIX stulecia, przeleżały w archiwach aż do 2019 roku, kiedy po raz pierwszy mogli je poznać czytelnicy francuscy. Te częstokroć niedokończone, niedopracowane opowiadania są wciąż tworem początkującego pisarza. Proust jednak — dlatego właśnie, że pisze w sekrecie, a teksty zostawia w szufladzie — pozwala w nich sobie na coś, czego nie powtórzy nigdy w swych publicznych dziełach: o relacji homoseksualnej, zamiast opisywać ją zdystansowanym okiem zewnętrznego, przypadkowego obserwatora, pisze wprost, umieszczając ją w pełnym świetle dnia.
„Nie widzę już zbyt wyraźnie jego twarzy, lecz był bardzo wysoki, raczej szczupły, zaś w oczach i ustach miał coś rozkosznie delikatnego i miłego. Rzucił na mnie jakiś tajemniczy urok, zacząłem więc baczyć na własne słowa i gesty i, starając się mu spodobać, mówiłem rzeczy, które miały zachwycać, pełne subtelnych znaczeń, świadczące o mojej dobroci lub dumie. … Czułem, że mnie słucha, podnosił na nas cudowne łagodne oczy, lecz gdy ja zerkałem na niego, spuszczał wzrok na gazetę. Namiętnie pragnąc (dlaczego?), żeby znów na mnie spojrzał, włożyłem monokl i udawałem, że rozglądam się dookoła, unikając tylko patrzenia w jego stronę. Robiło się coraz później, powinienem był już wracać. Nie dało się zresztą przedłużać spotkania w nieskończoność. Pożegnałem mojego dawnego ordynansa serdecznie, lecz rozmyślnie z pewną rezerwą. A potem spojrzałem przez sekundę na sierżanta siedzącego na swoim słupku, spojrzałem w jego cudowne, łagodne, wzniesione ku mnie oczy, pozdrowiłem go zdjęciem kapelusza i skinieniem głowy, lekko się przy tym uśmiechając.”
Marcel Proust (1871-1922) – francuski pisarz, krytyk literacki, esteta, dandys i bon vivant podupadającego świata burżuazji z przełomu XIX-XX wieku. Autor znany przede wszystkim dzięki powieści W poszukiwaniu utraconego czasu.
Ubiegłoroczny laureat literackiej nagrody Nobla za całokształt twórczości, austriacki poeta, dramaturg i prozaik Peter Handke, został wyróżniony stosunkowo późno, bowiem burzliwy czas jego niesłychanie szybkiej, błyskotliwej kariery minął kilka dobrych dekad temu. Handke urodził się w roku 1942 w Griffen (Karyntia). Zadebiutował w 1966 roku kontrowersyjną mini-powieścią Szerszenie i w tym samym roku odniósł spektakularny sukces sceniczny za sprawą sztuki Publiczność zwymyślana (prapremiera 8 czerwca 1966 r. we Frankfurcie nad Menem w Theater am Turm, w reżyserii Clausa Peymanna). Rozgłos zyskał jednakże nie tyle jako autor wyżej wymienionych utworów, lecz jako niepokorny prelegent na sesji pisarzy niemieckich z "Grupy 47" w Princeton (Stany Zjednoczone) w kwietniu 1966 roku. Uczestnicząc po raz pierwszy w obradach tej grupy, młody Handke, autor jeszcze wówczas właściwie nieznany, ostro zaatakował zgromadzonych tam literatów, zarzucając im "impotencję opisu", kompletny brak pomysłów i nazywając ich twórczość "bezmyślną" i "idiotyczną". Równie bezpardonowo rozprawił się z krytyką literacką, która, jego zdaniem, poza opisem niczego więcej nie dostrzega i nie rozumie. Ocena ta nie była kontestowana. Dyskusja wokół Handkego i jego poglądów dotyczących literatury rozgorzała na nowo po ukazaniu się krytycznej recenzji jego Szerszeni, której autorem był działający w Londynie austriacko-angielski pisarz - Jakov Lind (1927-2007). Lind konstatował w niej bez ogródek, że "młodzi nie chcą o niczym mówić, bo nic nie mają do powiedzenia". Odpowiadając mu na łamach zachodnioniemieckiego czasopisma "Akzente", które zamieściło opinie sporej grupy młodych ludzi, Handke zdecydowanie odciął się od konwencjonalnego sposobu pisania z odniesieniami do rzeczywistości, kładąc nacisk na eksperymenty z językiem: Kiedy piszę, nie interesuje mnie tak zwana rzeczywistość. Ona mi przeszkadza. Kiedy piszę, interesuje mnie wyłącznie język; kiedy nie piszę, to zupełnie inna sprawa. W trakcie pisania rzeczywistość tylko mnie rozprasza i wszystko staje się nieczyste. W twórczości literackiej nie interesuje mnie również krytyka społeczeństwa. Po prostu nie o to chodzi. Byłoby czymś wstrętnym, gdybym musiał naginać moją krytykę porządku społecznego, by przerobić ją na wątek lub estetyzować w wierszu. Przerabianie własnego zaangażowania na wiersze, robienie z tego literatury, miast wypowiadać je wprost, uważam za wstrętne oszustwo. To estetyzm, a tej formy literatury mam po dziurki w nosie. Piszę o sobie samym ("Akzente" 5/1966, s. 467).
„Wszelkie sprawy przedstawiał i roztrząsał zawsze z naukową dociekliwością, z ogromnym sceptycyzmem i często z melancholijną ironią, która wraz z satyrycznym spojrzeniem na starą c.k. Austrię, będącą dla pisarza tylko szczególnie jaskrawym przykładem ogólnego kryzysu współczesnego świata, ukształtowała nie tylko treściową, ale i formalno-stylistyczną warstwę „Człowieka”.
„Musil był swoistym, przekornym moralistą, który wykraczał daleko poza przyjęte normy i pojęcia, był typowym outsiderem. Patrząc na wszystkie zjaw iska z perspektywy wiecznie pytającego myśliciela-artysty, chadzał również in politicis własnymi drogami, błąkał się, podważał stanowiska i doktryny, bronił swej osobistej autonomii, by wreszcie znaleźć się sam na sam z czasami pogardy, niczego nie aprobując i niczego nie odrzucając w zupełności”.
Egon Naganowski, „Sam przeciw wszystkim”, „Przegląd Zachodni”, 4/1969.
„Mimowolnie poszukuje się w języku wyrażeń rzetelniejszych. Jak brzmiałoby przykładowo, gdyby ktoś powiedział: „Na łeb na szyję wbił jej sztylet w serce”? To nie przeszłoby przez usta nawet najbardziej niesfornemu autorowi romansów. On sam nie wie dlaczego. Pozwala natomiast sztyletowi zaatakować szybko jak błyskawica. „Z prędkością światła” nie byłoby tu już właściwym określeniem. Natomiast ukochany zawsze zjawia się przy ukochanej z prędkością światła, lecz nigdy szybko jak błyskawica. To są tajemnice. Generał zawsze spieszy ku nam szybkim marszem. Ktoś wreszcie odnaleziony rzuca się w szeregi armii, lecz do czyjegoś serca przylgnie. Dyrektor generalny, który się spóźnia, wpada jak burza, zatrudnieni w jego biurze natomiast przybiegają bez tchu; prędkość poruszania się działa w ich przypadku wprost proporcjonalnie na układ oddechowy. Być może należy również nadmienić, że zawsze w mig się zjawiamy, zaś w okamgnieniu nas nie ma”.
„Szybkość to czarna magia” Blurby
Robert Musil – austriacki pisarz, eseista, krytyk teatralny i filozof, autor dwóch powieści: młodzieńczej, napisanej na motywach autobiograficznych, „Niepokoje wychowanka Törlessa” oraz nieukończonej za życia, pisanej przez ponad dziesięć lat epopei „Człowiek bez właściwości”, a także licznych opowiadań, prac krytycznych i esejów, zawartych w zbiorach „Trzy kobiety”, „Czarna magia”, albo „Spuścizna za życia” czy Zespolenia; był także autorem dramatów, jak choćby słynnych „Marzycieli” i „Vincenza i przyjaciółki znakomitych mężów”.
Z wykształcenia inżynier, znakomicie rozeznający się w naukach ścisłych, ale także wybitny humanista i świetny diagnosta stanu intelektualnego i powikłań społecznych swojej epoki. Jego twórczość wyróżnia przede wszystkim niepowtarzalny styl, łączący esej z prozą. Autor za życia niedoceniany, mimo wyróżniającego jego dzieło nowatorstwa, opierającego się na niezwykłym połączeniu ducha matematyki, rozprawy krytycznej i filozofii.
Sprawa Lemoine’a to niejako książka jubileuszowa. Jest to zbiór nigdy niepublikowanych w języku polskim „pastiszy” młodego Prousta, który uczył się pisania, naśladując swoich „ukochanych, najdroższych pisarzy – Balzaca, Flauberta, Micheleta, Saint-Simona, Goncourtów etc.
W 2021 r. będziemy obchodzić 150 rocznicę urodzin Marcela Prousta, w 2022 r. setną rocznicę jego śmierci.
Tłumaczka, Anastazja Dwulit, aby przełożyć książkę zgodnie z założeniem Prousta, poświęciła jej dwa lata – chcąc oddać proustowski styl, który polegał na naśladowaniu stylów innych pisarzy. Przy czym starała się zachować odrębność każdego opowiadania, każdego „idiomu” literackiego.
Oto przyjmując za nić przewodnią historię oszusta, który w pierwszych latach dwudziestego stulecia zarobił fortunę głosząc, że znalazł sposób na produkcję diamentów, Proust oddaje się błyskotliwej zabawie, imitując (podrabiając?) style ukochanych francuskich pisarzy. Pisze własne pastisze, naśladując styl każdego z poszczególnych pisarzy. Bawiąc się, pokazuje zarazem, jak może wyglądać prawdziwie artystyczna forma literackiej krytyki – i wypracowuje zupełnie nowy styl dzieła literackiego.
„Żydówka” to niezwykła opowieść, która jeśli w ogóle stara się być powieścią, to jedynie powieścią-wyznaniem, wpisując się tym samym w klasyczny nurt Confessiones, formy wymyślonej i opiewanej najpierw przez św. Augustyna, a następnie przez Jeana Jacques’a Rousseau czy Marcela Prousta. Opowieść ta bynajmniej nie przywołuje czasów wojny, nie rozdrapuje wojennych traum, a nurt wypływającego niczym strumień wyznania głównej bohaterki, nie wyczerpuje się na konkretnych poruszeniach pamięci czy ziarnistości wspomnień, gdyż w tym jednym przypadku to cała opowieść w ogóle jest jakby nieco mimowolnym wspomnieniem-westchnieniem Narratorki, powidokiem ubiegłych zdarzeń, blaknącą plamą pamięci, przy czym sama bohaterka nikogo nie ocenia, nikogo nie karze i w końcu nie szuka gotowych odpowiedzi na poruszone i wyłowione z otchłani pamięci tematy. Cała magia tej historii polega na tym, że to właśnie dzięki wyznaniu Narratorki, chłonąc jej słowa, niczym na starym, blaknącym palimpseście, który staramy się objąć nieco zaskoczonym spojrzeniem, odzyskujemy na chwilę pamięć, ową pamięć mimowolną, która staje się w nagłym błysku wspomnienia całością naszego jestestwa i naszej tożsamości, poruszonym z nicości celem istnienia, które nie ogranicza się do tu i teraz, w końcu naszym życiem samym, ale zanurzonym w cudzej historii (czym bowiem jest życie, jeśli nie jakimś ja, zanurzonym w wielkiej historii tego, co obce), dzięki temu zaś możemy – niby na scenie teatru obwoźnego, który nagle zawitał z odległej przeszłości do naszego świata – na żywo poznać te wszystkie widma i duchy, które od lat zamieszkują wyłącznie wspomnienia Narratorki.
W wyemitowanym w 2004 roku wywiadzie dla francuskiej telewizji blisko stuletni Claude Lévi-Strauss wyznawał, że przygotowuje się na odejście ze świata, którego już nie lubi. Wyznanie to było poruszające o tyle, o ile pochodziło od kogoś, kto ten świat przez pół wieku z tak wielką pasją opisywał. Celem aktywistycznej filozofii Bernarda Stieglera jest wynalezienie na nowo świata, który dałby się na powrót polubić. W „Motywie europejskim” i „W świecie, który nie ma wstydu”, dwóch tomach składających się na dzieło „Ukonstytuować Europę”, Stiegler pokazuje, w jaki sposób takie zadanie może i musi zrealizować Europa oraz dlaczego pytanie o Europę pozostaje pytaniem o politykę technologiczną jako nową ekonomię polityczną. W epoce postępującej automatyzacji, algorytmizacji, komputacyjnego kapitalizmu, irracjonalnych rojeń transhumanizmu, bezrefleksyjnego zachwytu nad sztuczną inteligencją lub sztuczną bezmyślnością, która jest przez nią generowana, Stiegler artykułuje nadzieję na to, że zdatna do życia przyszłość wciąż jest możliwa. „Motyw europejski” to przede wszystkim gruntowna krytyka ideologii wydajności i efektywności, która doprowadziła do powszechnej demotywacji i stała się irracjonalna, to jest pozbawiona racji znajdujących oparcie w rozumie i dostarczających racjonalnych pobudek – motywów – do działania. Głos Stieglera jest głosem na rzecz nowej racjonalności, a jego interwencja wykracza zarówno poza technofilię, jak i technofobię – dwa bieguny, które organizują debatę na temat technologii.
Drugi tom „Ukonstytuować Europę” poprzedza moja przedmowa „Kochać, wymyślać, opatrywać myślą. Technologia, polityka i potrzeba wiary”. Fragment na zachętę: „Aby wydostać się z systemowej i wielopłaszczyznowej zapaści, potrzeba nam nowego motywu – nowej pobudki do racjonalnego działania, a także określenia tego, co na taką racjonalność miałoby się składać. Tak pokrótce przedstawia się przesłanie drugiego tomu Ukonstytuować Europę, którego wyrazem może być również zdanie wieńczące książkę, w której Stiegler pisze, jak nie zwariować, dając do zrozumienia, że szaleństwo stanowi dzisiaj problem systemowy, który domaga się politycznej odpowiedzi: „Aby robić politykę, trzeba marzyć”. Co oznacza, że w schyłkowej fazie Antropocenu jednym z istotnych zadań dla czującej świat filozofii pozostaje odkrycie, w nowej rzeczywistości technologicznej, racjonalnego wymiaru marzenia, a dalej: pragnienia, kochania-lubienia-miłowania, oczekiwania, wyobraźni, które składają się na motyw i dają motywację do działania. Jedynie cyniczny szaleniec weźmie taki program polityczny za przejaw idealizmu nazbyt egzaltowanego intelektualisty”.
Za swoje prawdziwe powołanie uznaję pisanie. A że jest to pisanie obrazowe, postanowiłem napisać zbiór opowiadań o obrazach, któremu nadałem tytuł Abcdali (gra słów, łącząca w sobie gatunek literacki abecedariusz z nazwiskiem jednego z bohaterów zbioru, surrealisty Salvadora Dali).Bohaterowie moich opowiadań wyrastają z moich prywatnych obsesji. Punktem wyjścia dla snucia opowieści jest zaś konkretny obraz, fotografia, względnie plakat czy rzeźba, które dla mnie, jako autora, stanowią rodzaj trampoliny. Zawsze miałem, przyznaję, problem z pustą kartką, w tym przypadku białym ekranem. Dlatego hasło wywoławcze, którym jest konkretny motyw ilustracyjny bądź językowy, czyni ze mnie magika, który z kapelusza wyciąga nie tylko białego królika.Na początku miało być tylko jedno opowiadanie, aktualnie otwierające zbiór pt. Kansas City. Kolega pisarz wysłał mi tę niesamowitą pracę plastyczną, obrazek, na którym w mężczyzna i kobieta jadą kabrioletem w kierunku Wielkiej Pomarańczowej Kuli. Zaproponował mi wzięcie udziału w eksperymencie, który miałby polegać na napisaniu 2 różnych opowiadań, dla których punktem wyjścia był właśnie wspomniany obrazek. Do eksperymentu dołączył jeszcze inny kolega po piórze. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Nowela Kansas City miała przedpremierowe czytanie w audycji Wojciecha Ossowskiego Osobliwości muzyczne, na antenie Trójki, w formie dwugodzinnego słuchowiska.Mój debiut przypada na okres burzliwy i pełen sprzecznych dążeń artystycznych. Co obrazuje drugie, tytułowe opowiadanie zbioru Abcdali, dla którego punktem wyjścia jest tym razem obraz Salvadora Dali, Miękkie zegary albo uporczywość pamięci. Miałem znowu niezłą frajdę, bo utwór obmyśliłem jako żartobliwą biografię alternatywną hiszpańskiego nadrealisty, obfitującą w wątki fantastyczne.
Zobaczyłem panią po chwili, Cydalizo, i podziwiałem najpierw pani włosy blond, które wyglądały jak mały złoty kask na dziecięcej, melancholicznej i czystej głowie. Suknia z jasnoczerwonego weluru dodawała jeszcze łagodności tej niezwykłej głowie, opuszczone powieki zdawały się pieczętować na zawsze jakąś tajemnicę. Ale pani podniosła wzrok; zatrzymał się na mnie, Cydalizo, a w oczach, które ujrzałem, zdawała się przemijać świeża czystość poranka i strumieni płynących w pierwsze piękne dni wiosny. A były to oczy, które nigdy niczego nie widziały z rzeczy, jakie zazwyczaj odbijają się w ludzkim spojrzeniu; były to oczy nienaznaczone jeszcze doświadczeniem ziemskim. Ale dokładniej się przyjrzawszy, dostrzegłem, że mówiły o miłości i cierpieniu, mówiły o tej, której to, czego pragnęła, odmówiły wróżki jeszcze przed jej narodzinami. Nawet tkaniny, z jakich zrobiono pani strój, miały bolesny wdzięk, zasmuciły się na pani ramionach, ramionach strapionych, lecz prostych i czarujących. Potem wyobrażałem sobie panią jako księżniczkę przybyłą z bardzo daleka, przybyłą do mnie sprzed wieków, która nudziła się tutaj od zawsze z pełną rezygnacji tęsknotą; księżniczkę w sukniach pełnych starożytnej i rzadkiej harmonii, których kontemplowanie szybko stało się dla oczu łagodnymi upajającym zwyczajem. Chciałbym sprawić, by opowiedziała pani o swoich marzeniach i troskach. Chciałbym panią widzieć, jak trzyma pani w ręku puchar, lub raczej kruż o formie śmiałej i pełnej smutku, gdyż kruże, które dzisiaj stoją puste w naszych muzeach i wznoszą z bezużyteczną gracją opróżnioną czaszę, były niegdyś, tak jak pani, przemijającą rozkoszą stołów Wenecji, na których odrobina ostatnich fiołków i róż zdawała się jeszcze unosić w przejrzystym nurcie spienionego i niespokojnego kielicha.Marcel Proust (1871-1922)Francuski pisarz, krytyk literacki, esteta, dandys i bon vivant podupadającego świata burżuazji z przełomu XIX-XX wieku.
Autor znany przede wszystkim dzięki powieści W poszukiwaniu utraconego czasu.
Oddawane właśnie do rąk czytelnika nowe tłumaczenie obejmuje zarówno wiersze, które wcześniej znalazły się w wyborze Kasprowicza, jak i utwory dotąd nieznane polskiemu odbiorcy. Największą część stanowią te, które Wilde opublikował w swym tomiku Poems z 1881 roku. Dodano jednak także utwory późniejsze ? ostatni z 1889 roku. Tytuł Paradoksy i żółcienie odwołuje się z jednej strony do ulubionego i wręcz programowego koloru Wilde’a i całej epoki ? żółci. Wiele jej odcieni, od ochry aż po złoto, przewija się w zebranych tu wierszach. Zamiłowanie do tej barwy powiązane było z pewnością z wprowadzeniem syntetycznych farb do malarstwa, które wywarło ogromny wpływ na estetykę literacką XIX wieku. Termin „paradoksy” nawiązuje natomiast do rodzimej tradycji recepcji Wilde’a, którego w Polsce zwykło się nazywać Lordem Paradoksem. Ten przydomek, choć dziś rzadko przywoływany, świetnie opisuje jego zaskakującą i pełną sprzeczności osobowość, która ujawnia się w dorobku literackim poety, również w wierszach zebranych w tym tomiku. Ich dobór był podyktowany przede wszystkim własnym gustem tłumaczki, starającej się jednak uwzględnić jak najwięcej grup tematycznych pojawiających się w twórczości Wilde’a. Czytelnik znajdzie tu więc zarówno wiersze miłosne, jak i patriotyczne, impresje inspirowane sztuką i naturą, ale też pieśni czy elegie. Poza tym w zbiorze pojawiają się różnorodne formy wierszy stroficznych i pieśni, a nawet vilanella. Najsilniej reprezentowanym gatunkiem jest jednak sonet, który w opinii tłumaczki nadal stanowi najpiękniejszą i najdoskonalszą formę poezji.Ze Wstępu Joanny Stadler
Zadanie malarza polegałoby więc na tym, by pokazać pewnego rodzaju pierwotną jedność zmysłów oraz sprawić, by wielozmysłowa Figura stała się widzialna. Ale ta operacja jest możliwa tylko, jeżeli wrażenie z tej lub innej dziedziny (tutaj wrażenie wzrokowe) jest w bezpośrednim kontakcie z siłą życiową, która przelewa się przez wszystkie dziedziny i przecina je. Tą mocą jest Rytm, głębszy niż wzrok, słuch etc. Rytm pojawia się jako muzyka, gdy angażuje poziom słuchowy, lub jako malarstwo, gdy angażuje poziom wizualny. Taka jest „logika zmysłów”, powiedział Cézanne, nieracjonalna, pozamózgowa. Ostatecznie jest to stosunek rytmu i wrażenia, który w każdym wrażeniu umieszcza poziomy i dziedziny, przez które przechodzi. Ten rytm przebiega cały obraz, podobnie jak przebiega utwór muzyczny. To skurcz-rozkurcz: świat, który okala mnie i zabiera moją jaźń [moi], jaźń, która otwiera się na świat oraz otwiera sam świat”.
"Jednak już poprzedniego dnia, tuż po przybyciu, poczułem, że i mną owładnął leniwy czar życia kąpielowego. Ten sam windziarz, milczący tym razem, bynajmniej nie z pogardy a z powodu szacunku, czerwony z radości, wprawił windę w ruch. Wznosząc się wzdłuż pionowego słupa, przebyłem ponownie to, co było onegdaj dla mnie tajemnicą nieznanego hotelu, gdzie, kiedy się przybywa jako turysta bez protekcji i znaczenia, każdy gość powracający do swego pokoju, każda panienka schodząca na obiad, każda pokojówka mijająca te dziwacznie kręte korytarze, i młoda Amerykanka schodząca do sali obiadowej z damą do towarzystwa, obrzucają cię spojrzeniem, z którego nie wyczytasz nic z tego, czego byś pragnął. Tym razem, wręcz przeciwnie, odczuwałem leniwą przyjemność z jazdy windą w hotelu mi już znanym, w którym czułem się jak u siebie, gdzie ten jeden raz więcej dokonałem koniecznej operacji, dłuższej i trudniejszej niż wywrócenie powiek, a mianowicie polegającej na nadaniu przedmiotom duszy bliskiej nam w miejsce ich własnej duszy, która wywoływała w nas niepokój. Czyż miałbym teraz, mówiłem do siebie, nie podejrzewając nagłej przemiany duszy, która mnie jeszcze czekała, tułać się wciąż po nieznanych hotelach, w których jadłbym obiad pierwszy raz, gdzie przyzwyczajenie nie zabiłoby jeszcze, na każdym piętrze, przed każdymi drzwiami, straszliwego smoka, czuwającego nad zaczarowanym istnieniem; gdzie musiałbym się zbliżać do owych nieznanych kobiet, skupiających się w palace-hotelach, kasynach, na plażach, żyjących wspólnie, na kształt rozległych kolonii polipów."
***
"Odnajdywałem przyjemność nawet i w tym, że nudnemu pierwszemu prezydentowi tak chętnie było mnie spotkać; widziałem od pierwszego dnia łańcuchy lazurowych gór morza, jego lodowce i kaskady, jego wspaniałość i niebywały majestat – już w czasie mycia rąk, od samego wdychania, po raz pierwszy od tak dawna, jakże specyficznego zapachu mocno perfumowanych mydeł Grand-Hôtelu: zapach ten, należący zarówno do chwili obecnej jak i do poprzedniego pobytu, dryfował między nimi niby rzeczywisty czar swoistego życia, w którym wraca się do domu jedynie po to, aby zmienić krawat. Prześcieradła na łóżku, nazbyt cienkie, nazbyt lekkie, nazbyt szerokie, niemożliwe do podwinięcia, do utrzymania, wydymające się dookoła kołder w ruchomych zwojach, niegdyś by mnie zasmucił. Na niewygodnej i wzdętej krągłości swoich żagli kołysały jedynie wspaniałe i wypełnione nadzieją słońce pierwszego poranka. Ale ów poranek nie miał czasu się zjawić. Okrutna i boska obecność zmartwychwstała tej nocy."
"Bez wątpienia doświadczenia spirytystyczne, nie bardziej niż dogmaty religijne, nie dają żadnego dowodu na trwanie duszy. Można jedynie powiedzieć, że w naszym życiu wszystko odbywa się tak, jak gdybyśmy nie wchodzili z ciężarem zobowiązań zaciągniętych w życiu poprzednim; w warunkach egzystencji na tej ziemi nie ma żadnej racji, abyśmy się uważali za zobowiązanych do jakiś cnót, do delikatności, grzeczności, ani nie ma racji aby niewierzący artysta czuł się zobowiązany rozpoczynać dwadzieścia razy jedno dzieło, którego sukces mało będzie obchodził jego ciało toczone przez czerwie tak jak i ten fragment żółtej ściany, który tak kunsztownie i z wyrafinowaniem namalował artysta na zawsze nieznany, podpisywany jedynie nazwiskiem Vermeer. Wszystkie te zobowiązania, niemające sankcji w obecnym życiu, zdają się należeć do odmiennego świata opartego na dobroci, względach moralnych, poświęceniu, świata odmiennego niż ten nasz. Świat, który opuszczamy oby się urodzić na tej ziemi, zanim może wrócimy tam ponownie, aby żyć wedle owych nieznanych nam praw, którym byliśmy posłuszni, bo nosiliśmy je w sobie, nie wiedząc, kto w nas zakreślił owe pragnienia, do których przybliża nas wszelka głęboka praca inteligencji i które są niewidzialne wyłącznie - a i to pozostanie na zawsze pytaniem - dla głupców".
Monsieur Marcel Proust jest doskonałym satyrykiem. Nie stoi prawie wcale po stronie swojej książki, którą atakuje frontalnie lub niepokoi z flanki jakże nieznośnego obecnie snobizmu. Uwagi jego są sprawiedliwe i złośliwe, i daje się odczuć przyjemność, śledząc ten ostry, spadający grad słów. Z trzech najważniejszych opowiadań napisanych przez pana Marcela Prousta, la Mort de Baltassaro [sic] Silvande, la Confesion dune jeune fille, Violante ou la Mondanite, trzecia jest najlepiej napisana ponieważ ma szczególny temat, którym jest satyra towarzystkich obyczajów. Paul Perret, A travers champs, La Liberte, 26 czerwca 1986.
Śmierć Baltazara Silvande, pierwsze z trzech opowiadań Marcela Prousta, jest najbardziej nowoczesne; przedstawia nam powolny i okrutny koniec człowieka należącego do szczęśliwych tego świata; jego wyczekiwanie na całkowity paraliż. Bohater jest umierający, gdyż zbyt wiele przeżył a teraz żałuje swych zabójczych radości. Tutaj wszystko jest nowe, obdarzone prawdziwą oryginalnością, niekiedy potężne w pięknej prostocie formy. Są w tym opowiadaniu sceny wybornie napisane. Paul Perret,, A travers champs, La Liberte, 26 juin 1986. Paul Perret (1830-1904), historyk i powieściopisarz, lektor w Comedie-Francaise.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?