Bezlitosny ocean
Historia wyprawy otwartą łodzią przez lodowate wody północnego Atlantyku
-
Autor: Bear Grylls
- ISBN: 9788376420769
- EAN: 9788376420769
- Oprawa: Miękka
- Wydawca: Pascal
- Format: 16.5x23.5cm
- Język: polski
- Liczba stron: 288
- Rok wydania: 2012
- Wysyłamy w ciągu: niedostępny
-
Średnia ocena: 5,00 (1)
-
25,45złCena detaliczna: 36,90 złNajniższa cena z ostatnich 30 dni: 25,45 zł
Jedna z najbardziej niebezpiecznych i nieprzewidywalnych wypraw morskich.
„Micka dosłownie zmyło z siedzenia. Obaj kurczowo trzymaliśmy się wszystkiego, co zapewniało oparcie. W ciemnościach, ogarnięty paniką, ponownie złapałem za koło sterowe i gorączkowo usiłowałem odgadnąć, z której strony uderzy kolejna wściekła fala. Byliśmy jak ślepcy na ringu – samotni, przerażeni, przyjmujący ciosy z każdej strony”.
To wszystko zaczęło się jako starannie przygotowana próba pierwszego pokonania północnego Atlantyku w otwartej łodzi typu RIB bez pomocy z zewnątrz. Wkrótce okazało się, że wyprawa zamieniła się w straszliwą bitwę ze sztormowym wiatrem, potężnymi falami i górami lodowymi wielkości katedr.
Bear Grylls, autor bestsellerowych poradników na temat sztuki przetrwania, zaczął swoją wyprawę z odludnego północnego wybrzeża Kanady, skąd razem z załogą wyruszył na osławione Morze Labradorskie, zmierzając wśród gór lodowych na Grenlandię. Na kolejnym etapie, 400 mil od brzegów Islandii, załoga natrafiła na straszliwy sztorm. Przez jeden bardzo długi dzień i noc życie pięciu mężczyzn wisiało na włosku. Czy im się udało? Oto ich historia.
Pasjonująca opowieść.
„Daily Express”
Grylls to żywy dowód na to, że epoka wielkich odkrywców jeszcze nie minęła.
„Scotsman”
Styl [Gryllsa] sprawia, że czytelnik czuje się tak, jakby siedział przy jego boku podczas wyprawy… W każdym zdaniu czułem smak słonej wody, w każdym akapicie – ziąb, który przenikał mnie do szpiku kości.
„Herald Express”
Fragment książki Bezlitosny ocean
Nie zbliżyliśmy się wcale do bazy, a robi się coraz później. Rozglądam się nerwowo po lodospadzie. Znajdujemy się na wysokości około 5800 m n.p.m., w samej paszczy dzikiego Everestu. Dłoń mi drży, gdy zmagam się z linami w grubych rękawicach. Jestem przerażony.
Dźwięk metalowych elementów sprzętu wspinaczkowego, które brzęczą, uderzając w uprząż, staje się niemal hipnotyczny. Zaciskani powieki, po czym znowu otwieram oczy. Staram się rytmicznie oddychać, wbijam raki w śnieg i czekam. Mick, oddalony ode mnie o niecałe dziesięć metrów, stąpa ostrożnie po lodowych blokach. Mija już dziewięć godzin od chwili, gdy znaleźliśmy się w tej mroźnej, śmiertelnej pułapce, pooranej lodowymi szczelinami. Czujemy zmęczenie.
Staję mocno na nogach i wykonuję kilka ostrożnych kroków, za każdym razem sprawdzając stan lodu. Po chwili słyszę, że pęka. Wstrzymuję oddech. Cały mój świat zastyga w bezruchu. Lód usuwa mi się spod nóg i widzę pod sobą przepaść. Spadam.
Cidy uderzam w szara ścianę szczeliny, która była ukryta pod cienką warstewką zmarzliny, mój świat zaczyna wirować. Gdy kolce raków zahaczają o ścianę, ogromna siła odrzuca mnie w drugą stronę i mocno uderzam barkiem i ramieniem w lód. Wciąż spadam, ale nagle czuję mocne szarpniecie liny, jakimś cudem wytrzymującej ciężar mojego ciała. Słyszę, jak w głębi ciemnej szczeliny rozbrzmiewa echo moich krzyków.
Spadający lód uderza mnie w głowę, odrzucając ją do tyłu. Na kilka sekund tracę przytomność, a gdy ją odzyskuję, widzę, że znika w ciemnej otchłani. Moje ciało kołysze się łagodnie na linie, a wokół zapada niesamowita cisza.
Adrenalina zaczyna działać, więc szarpię się gwałtownie we wszystkie strony. Znów wrzeszczę, a mój krzyk odbija się echem od ścian rozpadliny. Patrzę w górę ku światłu, a potem w dół, gdzie zionie otchłań. Ogarnia mnie panika, więc usiłuję kurczowo przylgnąć do ściany, która okazuje się jednak gładka jak szkło. Walę w nią szaleńczo czekanem, ale ten nie trzyma, a raki ślizgają się po lodzie. W desperacji chwytam kurczowo linę i spoglądam w górę.
Mam dwadzieścia trzy lata i patrzę śmierci w oczy.
Pięć lat później, we wrześniu 2003 roku, jesteśmy nad Tamiza. Pada deszcz. Spoglądam w niebo z nadzieją, że w dniu chrztu Jessego pogoda jednak się poprawi. Wszystko zostało przecież zaplanowane...
Kapłan stanie na starym drewnianym pokładzie naszej barki, jego szaty będą powiewać w jesiennym wietrze wiejącym znad rzeki. Właśnie w tym miejscu, w obecności naszych rodzin, ochrzci naszego cudownego synka wodą z roztopionego śniegu przywiezionego z Mount Everestu.
No dobrze, ale wcześniej trzeba wypełnić wszystkie formularze, z którymi mozolnie zmagała się moja żona Shara.
- Zawód? -Co?
- Muszę wpisać zawód.
- W porządku.
- No dobrze, ale jaki masz zawód?
Nie cierpiałem tego pytania. Dla większości ludzi odpowiedź jest w tym przypadku oczywista, ale dla mnie niestety nie.
O ile prościej byłoby zostać agentem nieruchomości... Żadnych problemów z wypełnieniem formularza.
Odkrywca? Napuszone.
Wspinacz? No cóż, wspinam się od dziecka.
Mówca motywacyjny? No niby tak, ale to nie wszystko.
Prezenter telewizyjny? Jak mnie przekupią...
Pisarz? Od czasu do czasu, ale nie najlepszy.
W gruncie rzeczy wygląda na to, że jestem z jednej strony bezrobotny, a z drugiej udaje mi się jakoś zarabiać na życie, robiąc to, co wydaje mi się naturalne, a potem opowiadając o tych doświadczeniach. I chyba na tym polega moja praca.
- No dobrze, po prostu wpisz „agent nieruchomości", kochanie.
Dwa przymiotniki, którymi najczęściej opisuje się osoby prowadzące aktywne, pełne przygód życie, to „dzielny" i „ekscentryczny". Muszę szczerze powiedzieć, że żaden z nich mi się nie podoba. Nie jestem szczególnie dzielny - muszę się zmagać z wieloma problemami i jestem zbyt wrażliwy, co obraca się przeciwko mnie. Żyjemy w świecie, którego często się boję i staję wobec niego bezbronny. Gdy rozstaję się z rodziną na dwadzieścia cztery godziny, od razu zaczynam tęsknić. Nie można mnie też określić mianem ekscentrycznego. Owszem czasami podejmuję ryzyko, ale z natury jestem wyjątkowo ostrożny. Zdaję sobie doskonale sprawę z rachunku prawdopodobieństwa - im więcej razy masz szczęście, tym bardziej prawdopodobne, że w końcu noga ci się powinie.
Jedno wiem natomiast na pewno - zawsze próbowałem żyć tak, jak mnie nauczył mój Tata. Zmarł niecałe trzy lata temu. Jego śmierć była niespodziewana, można powiedzieć, że spadła jak grom z jasnego nieba. Przechodził w domu rekonwalescencję po wszczepieniu rozrusznika serca. Czul się dobrze, siedział jakby niby nic na łóżku, aż tu nagle po prostu umarł. To nie tak miało być - miał przecież zaledwie sześćdziesiąt sześć lat. W pewien chłodny lutowy poranek w jednej chwili straciłem ojca. Pozostało mi po nini jedynie to, czego mnie nauczył. Każdego dnia żałuję, że nie zapamiętałem więcej.
Bezlitosny ocean
Spis treści:
- Mapa
- 1. Niebezpieczne marzenia
- 2. Staranne przygotowania
- 3. Odliczanie
- 4. Pierwsza krew
- 5. Z Nowej Szkocji na północ..
- 6. Na falach
- 7. Niewidzialna załoga
- 8. Ostatkiem sił
- 9. Dobre i złe wieści
- 10. Przerażenie
- 11. Znaleziona zguba
- 12. Nareszcie spokój
- 13. U bram bezpiecznej Szkocji
- 14. W domu
- Podziękowania