Z wody i ducha. Rytuały, magia i inicjacja...
Rytuały, magia i inicjacja w zyciu afrykańskiego szamana
-
Autor: Malidoma Patrice Some
- ISBN: 9788375543544
- EAN: 9788375543544
- Oprawa: Miękka
- Wydawca: Czarna Owca
- Format: 13.5x21.0cm
- Język: polski
- Liczba stron: 440
- Rok wydania: 2012
- Wysyłamy w ciągu: niedostępny
-
Brak ocen
-
27,52złCena detaliczna: 39,90 złNajniższa cena z ostatnich 30 dni: 27,52 zł
Z wody i ducha i to autobiografia Some’a stanowi porywający opis doświadczeń, jakich doznał wkraczając w dwa odmienne światy. Zarówno jako naukowiec (trzy fakultety, dwa doktoraty), jak i szaman oraz wróżbita plemienia Dagara, zabiera czytelnika do źródeł afrykańskiej mądrości ukazując mu niepowtarzalny obraz wróżb, obrzędów oraz trudów własnej inicjacji. Efektem tej podróży między dwiema kulturami jest jego posłannictwo, w myśl którego dzieli się z zachodnim światem wiedzą swego ludu. Książka Z wody i ducha jest obrazem afrykańskiej tradycji, ofiarowanej ze współczuciem tym, którzy zmagają się ze współczesnym kryzysem duchowości.
Fragment książki Z wody i ducha
Rozdział 6
Życie zaczyna się w Nansi
Szkoła z internatem była jak forteca, państwo w państwie, oaza ładu w chaosie afrykańskiej dżungli. Rzędy domów, piękniejszych nawet od tych w misji, stały w ogrodzie między drzewami, wzdłuż ścieżek, przy których rosły kwiaty. Kamienne lub betonowe ściany tych domów pomalowane na oślepiająco biały kolor szokowały i onieśmielały nowo przybyłych. Wszystkie miały blaszane dachy, większość - drewniane sufity. Najwyższy był kościół, który stał obok rezydencji nauczycieli. Jego ściany wzniesiono z betonowych pustaków, a na metalowej więźbie spoczywało blaszane poszycie dachu, które dźwięczało głośno, gdy uderzały w nie krople deszczu. Za nim stały budynki szkoły oraz internaty, z których każdy mieścił ponad setkę spartańskich żelaznych łóżek. Każda z klas była tak duża, by mogło do niej wejść osiemdziesiąt osób, a podczas porannych zajęć tłoczyło się ich tam nawet sto. W instytucji tej przebywało łącznie ponad pięciuset uczniów w wieku od dwunastu do dwudziestu jeden lat.
Ten olbrzymi przybytek religijny był spełnieniem marzeń uczestników misyjnej krucjaty, którzy przybyli na kontynent afrykański w ślad za imperializmem. Uczniowie pochodzili z każdego zakątka Francuskiej Afryki Zachodniej: z Mali, Nigerii, Togo, Wybrzeża Kości Słoniowej, Beninu. Niektórzy wcześniej byli baptystami przez kilka lat poddawanymi praniu mózgu. Inni ukończyli prywatne szkoły jako protegowani misjonarzy i wciąż tęsknili za swymi białymi ojcami.
Ten uniwersytet religijny składał się z dwóch części, Kam-pusu Rzymskiego i Kampusu Greckiego, które nazywaliśmy wydziałami. Kampus Rzymski zajmowało około trzystu dzieciaków w wieku od dwunastu do szesnastu lat. Tworzyły ją: ogromny budynek szkoły, dwa internaty i aula wykładowa. W auli spotykaliśmy się co wieczór o siódmej, by słuchać wykładów księdza na tematy religijne. Zazwyczaj mówił on o życiu jakiegoś europejskiego świętego, któremu poświęcony był ów dzień. Uczniowie noszący imię tego świętego obchodzili tego dnia urodziny. Było tak dlatego, że chrzest oznaczał odrodzenie pod czystszą postacią, „właściwe narodziny".
Wieczorne wykłady uważaliśmy za nużące. Słuchanie słowa bożego z pustym żołądkiem było jak powstrzymywanie się od śmiechu na widok małpich figli. Wytrwanie do końca wykładu stawało się możliwe dzięki jedynej wolności, jaką mieliśmy- marzeniom na jawie. Jeśli sprawialiśmy wrażenie skupionych i byliśmy cicho, ksiądz nie zwracał większej uwagi na to, co robimy.
W budynku szkoły znajdowały się trzy klasy. Pierwsza z nich, zwana septieme, była przeznaczona dla nowo przybyłych, którzy mieli się uczyć wszystkiego, od pisania wypracowań i geografii po matematykę i nauki przyrodnicze. Nauka odbywała się w języku francuskim. Z drugiej klasy, sixieme, korzystali ci, którym udało się przetrwać pierwszy rok w tej instytucji. W trzeciej, dnquieme, przygotowywano się do przejścia na Kampus Grecki. Wszyscy uczyliśmy się tych samych przedmiotów, ale zakres i trudność materiału były dostosowane do naszego poziomu.
Chłopcy z wyższego wydziału - zwani Grekami - mieli do dyspozycji pięć sal lekcyjnych zamiast trzech i zamieszkiwali dwa internaty podobne rozmiarami do tych z Kampusu Rzymskiego. Budynek ich szkoły przylegał do naszego. Stołówka była oddalona od wszystkich zabudowań i podzielona na dwie sekcje. Służyła studentom obydwu wydziałów.
Grecy nie lubili towarzystwa Rzymian, czyli chłopców z niższego wydziału. Poza tym nie dopuszczano, aby jedni i drudzy mieli ze sobą styczność po lekcjach. Grecy mieli wykłady w auli położonej obok swojej szkoły i swojego budynku warsztatowego, gdzie w każde czwartkowe i niedzielne popołudnie uczyli się szycia, wyplatania, obróbki drewna i metalu. Tam też mieli gimnastykę. Na wyższy wydział chodziło od stu do dwustu nastolatków i studentów mniej więcej dwudziestoletnich. Przed budynkiem szkoły były boiska do koszykówki i piłki nożnej oraz bieżnia lekkoatletyczna. Nie urządzono biblioteki, lecz każdy nauczyciel dysponował pokaźnym zbiorem książek, które odpowiadały intelektualnym i duchowym potrzebom jego uczniów. Każdy nauczyciel prowadził zajęcia z jednego przedmiotu, wszystkie podręczniki były w języku francuskim. Uczono nas również angielskiego, chociaż nie mieliśmy odpowiednich podręczników. I obowiązkowo łaciny, ale i do niej nie było podręczników. Nie mieliśmy lekcji niemieckiego ani żadnego innego języka europejskiego. Uczniów zachęcano, aby pożyczali książki od nauczycieli.
Jedna rzecz jest pewna. To liczne zgromadzenie członków nie tylko tego samego plemienia, lecz także różnych wspólnot plemiennych stanowiło dowód, że mimo dużego zróżnicowania możliwe jest osiągnięcie jedności. Okazało się nagle, że język francuski, który pozwala nam czytać i pisać, oddaje nam poza tym znacznie cenniejsze usługi. Stał się środkiem porozumienia między nami. Był jedyną rzeczą, która spajała nas w obrębie tej zróżnicowanej społeczności stworzonej przez jezuitów. Nie trzeba nas było zmuszać do mówienia po francusku ani karać za posługiwanie się lokalnymi językami. Większość z nas nie pamiętała już języka swojego plemienia, a poza tym kto by taki język zrozumiał? Moi pochodzący z plemienia Dagara przyjaciele ze szkoły misyjnej rozproszyli się wśród masy dzieci w seminarium, więc nie było nam łatwo trzymać się razem.
Seminarium w Nansi przywłaszczyło sobie nazwę i tereny wioski zamieszkiwanej przez plemię, którego członkowie w niemym osłupieniu obserwowali rozwój wydarzeń. Byli zszokowani, gdy uprzejmie ich poproszono, aby opuścili swoje własne ziemie. Jezuici dopuścili się kradzieży. Me czy sami tak to oceniali? Któż ośmieliłby się sprzeciwić ich zakusom? Studenci nie spotykali się z miejscową ludnością. Jedynie ksiądz prowadzący seminarium miał z nią kontakt podczas nabożeństw w wioskowym kościele.
W naszej instytucji panował imponujący francuski ład, który groźnie, acz majestatycznie górował nad uporczywie trzymającą się życia dziczą. Nawet architektura ze swymi stalowymi konstrukcjami mówiła każdemu studentowi o potędze Boga, któremu służyli biali. Seminarium przekształciło nawet naturę. Stworzono tu murowane domy, proste ścieżki, wypielęgnowane trawniki, ukwiecone ogrody, symetryczne kanały i zadbane parki — nowe piękno, któremu biały człowiek poświęcał się z taką gorliwością, gdyż pochodziło od Boga.
Za murami szkoły mogliśmy wdychać niczym niezmącony zapach natury, obserwować jej tajemniczy ład. Często wychodziliśmy na wycieczki botaniczne, podczas których rozpoznawaliśmy i badaliśmy niezmierzone bogactwo miejscowej roślinności.
Daleko od seminarium, starannie odseparowane, znajdowały się budynki nowicjatu - podobnej, lecz mniejszej instytucji przeznaczonej dla dziewcząt. Dopiero po latach było mi dane poznać to miejsce.
- Oto dzień cudu. Dzień, w którym nasz Pan, Jezus Chrystus, udowodnił raz jeszcze, że nie na próżno oddał życie na krzyżu. Umarł, ponieważ chciał ocalić swe dzieci przed wiecznym potępieniem. Teraz powstał z martwych, aby pokazać, że taki był jego zamiar, że jego cierpienie było ofiarą. Pan umarł z myślą o was. Dlatego jesteście jego wybranymi uczniami obdarzonymi powołaniem do kapłaństwa. Macie jak apostołowie ratować zbłąkane dusze swych braci i sióstr, kierując ich na drogę zbawienia.
Trwał upalny wielkanocny dzień. Msza była bardziej uroczysta niż zwykle, ponieważ Wielkanoc wyznacza szczytowy okres w kalendarzu, czasem ceniony nawet wyżej niż Boże Narodzenie, gdyż narodziny są czymś powszechnym, a zmartwychwstanie nie. Przede wszystkim nadchodził koniec Wielkiego Postu, który dla większości z nas był okresem marnego wyżywienia. Przechodziliśmy wtedy na wegetarianizm, co dla wielu było przerażające. Mamy jeść trawę dlatego, że Bóg cierpi i chce, abyśmy go wspierali jakimiś wyrzeczeniami?
Mszę celebrował Ojciec Przełożony, asystowało mu całe grono pedagogiczne złożone wyłącznie z jezuitów. Ubrany w majestatyczny ornat, na którym z przodu i z tyłu widniał krzyż, Ojciec Przełożony każdym ruchem ujawniał swój talent sceniczny. Można było odnieść wrażenie, że to on - a nie Jezus — znajduje się w centrum wydarzeń. Inni kapłani również wyglądali na zaangażowanych. Znali swe role tak doskonale, że odgrywali je niemal mechanicznie.
Przez ostatnich dziesięć lat Ojciec Przełożony zawsze odprawiał mszę rezurekcyjną w Nansi jako dyrektor tej szacownej instytucji. Wygłaszał również kazania po odczytaniu ewangelii przez innego księdza.
Zazwyczaj mówił o znaczeniu tego chrześcijańskiego święta. Często porównywał zmartwychwstanie do nawrócenia Afryki na chrześcijaństwo i nigdy nie przeoczył okazji, by wychwalać zakon jezuitów za jego wspaniałe dokonania. Dla niego każdy człowiek przyprowadzony do chrzcielnicy był zmartwychwstałą istotą podążającą za przykładem Chrystusa. Jednak tego dnia z jakiegoś powodu złamał swoje zasady i postanowił mówić o naszym powołaniu. [...]
Z wody i ducha
Spis treści:
- Przedmowa
- Wstęp
- Rozdział l. Powolne powstawanie
- Rozdział 2. Pożegnanie z dziadkiem
- Rozdział 3. Pogrzeb dziadka
- Rozdział 4: Nagłe rozstanie
- Rozdział 5: Świat białych ludzi
- Rozdział 6: Życie zaczyna się w Nansi
- Rozdział 7: Rodzi się bunt
- Rozdział 8: Nowe przebudzenia
- Rozdział 9: Początek długiej podróży
- Rozdział 10: Podróż do domu
- Rozdział 11: Trudne początki
- Rozdział 12: Próby powrotu do życia wioski
- Rozdział 13: Spotkanie w kapliczce
- Rozdział 14: Pierwsza noc w obozie inicjacyjnym
- Rozdział 15: Nauka patrzenia
- Rozdział 16: Świat ognia i pieśń gwiazd
- Rozdział 17: W ramionach zielonej pani
- Rozdział 18: Powrót do źródła
- Rozdział 19: Otwarte przejście
- Rozdział 20: Po drugiej stronie
- Rozdział 21: Świat na dnie sadzawki
- Rozdział 22: Pogrzeby, nauka i podróże
- Rozdział 23: Podróż do podziemnego świata
- Rozdział 24: Misja w podziemnym świecie
- Rozdział 25: Powrót z podziemnego świata
- Rozdział 26: Powrót do domu
- Epilog: Powrót pełen obaw