Od „Niedzieli” Niebiesko-Czarnych przez inne największe przeboje lat 60. oraz z okresu boomu lat 80. po „Prędko, prędzej” Heya. Wnikliwy opis i dokładna analiza 200 najważniejszych i najpopularniejszych piosenek polskiego rocka – i nie tylko rocka, bo książka obejmuje też np. „Pod Papugami” Czesława Niemena i „Zegarmistrza światła” Tadeusza Woźniaka. Zresztą obok piosenek są w niej utwory instrumentalne, bo i one tworzyły historię polskiej muzyki. Autorzy piszą o inspiracjach kompozytorów i autorów tekstów, analizują muzykę i słowa, zwracają uwagę na niuanse brzmieniowe, przedstawiają dzieje poszczególnych utworów, a całość dopełniają zarówno danymi statystycznymi, jak i ciekawostkami. Do tego wypowiedzi samych twórców, wykonawców, producentów, czasem autorów nowych wersji, a niekiedy nawet słuchaczy. Opis ilustrują zdjęcia przedmiotów i miejsc związanych z omawianymi utworami, takich jak rękopisy, portrety bohaterów (częściej bohaterek) tekstów, miejsc powstania względnie nagrania, wykorzystanych instrumentów, a także reprodukcje okładek rzadkich płyt.
Pilotuje samoloty i jest frontmanem Iron Maiden. Cechuje go taka sama pewność siebie, profesjonalizm i rozmach, jakimi zabłysnął, gdy ujrzałem go po raz pierwszy. Ma dźwięczny, kojący głos – wyobraźcie sobie, że miałby się przedstawić jako kapitan waszego samolotu swoim słynnym krzykiem. Jak na ironię, jednym z jego pseudonimów jest „syrena przeciwlotnicza”. Zdarza się, że ludzie lubią się porywać na różne rzeczy, ale nie zawsze wykazują się przy tym inteligencją. Kończy się głównie na przechwałkach. Ale Bruce nie jest taki. Kiedy ma coś do zrobienia, nie ma miejsca na ściemnianie. Ian Gillan o Brusie Dickinsonie Pilot, szermierz, prezenter radiowy i telewizyjny, autor książek, producent piwa, przedsiębiorca, ale przede wszystkim jeden z najsłynniejszych głosów w muzyce rockowej. Bez Bruce’a Dickinsona na czele Iron Maiden nie wzniósłby się na taki poziom i nie osiągnął takiej sławy. Niewielu potrafi ze swoim głosem zrobić to, co on. Niewielu z taką charyzmą potrafi dyrygować kilkusettysięcznym tłumem. Niewielu z taką energią przez dwie godziny włada sceną. I niewielu, którzy odnieśli podobny sukces, tak twardo stąpa po ziemi, nie ulegając pokusom sławy. Bruce Dickinson należy do grona prawdziwych ludzi Renesansu, jest przykładem tego, że każde marzenie można spełnić, wystarczy tylko siła, zapał, determinacja i ciężka praca. Te cechy pomogły mu odnieść sukces na wielu płaszczyznach i w wielu dziedzinach. Dzięki tym cechom wygrał coś więcej – wygrał życie. Gdy w grudniu 2014 roku zdiagnozowano u niego potencjalnie śmiertelną chorobę, nie załamał się, tylko podjął walkę, która już po kilku miesiącach okazała się zwycięska. O tym wszystkim opowiada biografia autorstwa Joe Shoomana, który śledzi losy Dickinsona od dzieciństwa poprzez działalność w szkolnych zespołach i pierwsze sukcesy po dołączeniu do Samson, aż po wielką karierę z Iron Maiden i poszukiwania własnej tożsamości na płytach solowych. Nie zapomina przy tym przedstawić Bruce’a jako człowieka, który swoją pasją życia zaraża innych.
Czwartego lutego 1982 roku o godzinie 20.15 cała Polska kończyła właśnie oglądanie dziennika telewizyjnego (lub, co bardziej prawdopodobne, kończyła jego demonstracyjne „nieoglądanie”) i szykowała się na czarno-biały kryminał Tylko umarły odpowie Sylwestra Chęcińskiego. Wielkiego wyboru nie było – nadawano tylko jeden program TVP. W tym samym czasie na scenę sali gimnastycznej IV Liceum Ogólnokształcącego w Częstochowie wkraczał zespół składający się z trzech uczniów IV B – Zygmunta Staszczyka, Jacka Wudeckiego i Darka Zająca, oraz jednego z III C – Janka Knorowskiego. Zaczynał się właśnie pierwszy koncert zespołu znanego od tej chwili jako T.Love Alternative.
A później już jako T.Love.
Książka zawiera DVD z koncertem „T.Love za kratami” (zespół zagrał w Zakładzie Karnym w Opolu Lubelskim) i filmem dokumentalnym zrealizowanym podczas tej wizyty.
Fragment
„Wiosną 1981 roku warszawski zespół Kryzys – który za chwilę stał się legendą polskiego punk rocka – wyruszył w słynną śląską trasę koncertową. Towarzyszyły mu trzy inne grupy: Turbo, Exodus i Phantom. Stylistycznie całe to towarzystwo trochę zgrzytało, bo obok siebie występowali punkowcy, metalowcy i wyznawcy rocka progresywnego. Ale to był przecież rok 1981. Wystarczyło hasło „rock” na plakatach i od razu przychodziły tłumy. Ludzie byli głodni nowej muzyki i nikt nie myślał o ideologicznych czy artystycznych podziałach.
W sumie zagrali razem w jedenastu miastach. Wśród nich była też Częstochowa. Po koncercie, gdzieś na dworcu autobusowym, do dwóch muzyków Kryzysu – dwudziestoletniego gitarzysty Roberta Brylewskiego i dwudziestoczteroletniego perkusisty Maćka Góralskiego – podbiegł jakiś nastolatek i poprosił o autograf.
– Powiedzieliśmy mu, żeby spadał, że my jesteśmy zespołem punkowym i nie rozdajemy żadnych autografów – mówi Góralski. – I że jak chce rozdawać autografy, to niech sobie sam zespół założy.
Siedemnastoletni wtedy Muniek Staszczyk, bo to on był tym chłopakiem, wziął sobie tę śmiałą poradę do serca. Może dlatego, że ten pomysł przyszedł mu do głowy już wcześniej”. [fragment książki]
Duży może więcej. Tak mawiają. Z reguły mawiają tak ci mniejsi. Peter Steele – choć już jako nastolatek górował nad większością swoich rówieśników – prawdopodobnie był jednak odmiennego zdania. Na pewno nie był przekonany o swojej omnipotencji, kiedy podczas jednej z pierwszych prób publicznego występu dostał w łeb ogryzkiem. Kilkadziesiąt lat później, podczas jednego ze swoich ostatnich wywiadów, ze śmiertelną powagą stwierdził jednak, że modli się o więcej bólu. Bo jest przekonany, że Bóg każe dźwigać głazy tylko tym, którzy są zdolni je unieść. Pomiędzy incydentem z ogryzkiem a tą porażającą wypowiedzią Steele rzeczywiście przeniósł setki kamieni. Nie był to daremny trud, Petera nijak nie da się porównać do Syzyfa. Zostało po tym wyjątkowym muzyku osiem albumów długogrających – dwa Carnivore i sześć Type O Negative. Większość z nich pozostanie na zawsze na szczycie wzgórza ze świetną muzyką.
Pewien Ryszard znany w szerszych kręgach jako Peja nagrał swego czasu utwór ze znamiennym wersem: „jakie życie taki rap”. Ratajczyk – pod takim nazwiskiem przyszedł na świat Steele – nie był wprawdzie fanem hip-hopu, ale niewykluczone, że postawiłby Peji piwo za trafność sformułowania (kiedy obaj muzycy jeszcze pili alkohol). Bo twórczość Ratajczyka wcale nie była – na pewno nie tylko – miazmatami pseudogotyckich rojeń dla domorosłych wiedźm w okresie pokwitania. Była dość wiernym zwierciadłem jego życiowych perypetii, i może dlatego bywała tak fascynująca. Peter z reguły krygował się i utrzymywał, że prowadzi nudne życie. Nic z tych rzeczy. Kiedy śpiewał w jednym ze sztandarowych utworów Carnivore, zatytułowanym zresztą nazwą zespołu, że uwielbia konsumować cipki, to w zasadzie antycypował swoje przyszłe losy nienasyconego konsumenta. Kiedy opłakiwał w utworach Type O Negative bliskich, to naprawdę był w żałobie. Kiedy złorzeczył na płytach byłym partnerkom, to równolegle snuł już plany, jak dać popalić ich nowym absztyfikantom.
Oczywiście jednak twórczość nie mówi o jej twórcy wszystkiego. Gdyby tak było, Steele musiałby nagrywać blackmetalowe reggae, bo był człowiekiem paradoksów. Ateistą, który znalazł ukojenie w objęciach katolicyzmu. Romantykiem oskarżanym o mizoginię. Showmanem, który całe życie walczył z paraliżującym lękiem przed publicznymi występami. Zakochanym w przyrodzie fascynatem postępu technologicznego. Nieśmiałkiem, który odważył się pozować przed obiektywem z własnym fajfusem w dłoni. Wrażliwym olbrzymem.
„Zgniła zieleń” nie jest jednak wyłącznie historią Petera. To historia Type O Negative i pozostałych zespołów Steele’a, Carnivore oraz Fallout, a nawet amatorskich grup powstałych jeszcze w latach siedemdziesiątych. Historia przedstawiona w relacjach jego współpracowników, wzbogacona analizą poszczególnych albumów, rzucona na szersze tło przemian muzycznych i kulturowych.
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?