Dwadzieścia trzy lata w afrykańskiej dziczy wśród tajemnic słoni i ludzi
Przeprawiając się przez rozchwiane mosty nad wezbranymi rzekami, walcząc z rojami much tse-tse, Mark i Delia Owensowie znaleźli drogę do pięknego, dzikiego miejsca - doliny Luangwy w Zambii. Gdy rozbijali obóz, by rozpocząć badania nad lwami, od strony pobliskich gór dobiegły ich strzały. Gangi kłusowników nie tylko zabijały słonie na kość słoniową, ale także praktycznie wzięły w niewolę mieszkańców okolicznych wiosek. Mimo niewyobrażalnych przeciwności losu, Mark i Delia położyli kres kłusownictwu.
Żyjąc w otoczeniu dzikich zwierząt, zauważyli zaskakujące podobieństwa między zachowaniem ludzi i zwierząt. Starsze słonie, zabijane na kość słoniową, zabrały do grobu wiedzę, której nie zdążyły przekazać młodym. Pojawiły się samotne matki, sieroty, hałaśliwe gangi młodych samców a także pytanie: jak to możliwe, że przy tak niewielkiej liczbie samic w wieku rozrodczym jest tak wiele młodych? Wyjaśnienie tej zagadki poznali dzięki małej, osieroconej słoniczce.
Pięknie napisana opowieść uczciwa, zabawna, przejmująca i czasami rozdzierająca serce.
Alexandra Fuller
✖ Opinia niepotwierdzona zakupem
monweg, ocena: 5/5
2024-11-02
Sześć miesięcy temu miałam niebywałą przyjemność czytać „Oko słonia” Delii i Marka Owensów. Tym razem padło kontynuację tegoż, czyli na „Sekrety Sawanny”, gdzie również będzie o moich ulubionych zwierzętach.
„Ta barwnie opisana historia jest naprawdę wciągająca – czegoś takiego miłośnicy dzikich zwierząt nie zapomną. - „People””
Przenosimy się do Zambii, by w Parku Narodowym Luangwa Północna przeżyć razem z nieustraszonym małżeństwem Owens swoją własną przygodę. Po „Oku słonia” dostajemy kolejny, kompletny, często powodujący ciarki na plecach dziennik nie tyle z podróży, co z walki o każdy skrawek ziemi, o każde zwierzę…
Aleksandra Fuller w przedmowie pisze, że gdy teraz widzi się i czuje każdym zmysłem i nerwem ten Park, to nie sposób się w nim nie zakochać. Ale wówczas, gdy to miejsce znaleźli Owensowie, to była ruina. Nie było tu prawie nic, a po tym prawie pustkowiu grasowali swobodnie kłusownicy. Pięknie pisze Fuller, że ratując park, Owensowie odnajdywali również siebie. Trzeba chyba jednak przytoczyć cytat, żeby się nie wydawało, że to wszystko było takie bardzo romantyczne i cudowne:
„(…) codzienność lat spędzonych wśród chmar pchających się w oczy much i pyłu, malarii i samotności w imię miłości do ziemi, humanitaryzmu i nauki potrafią znieść tylko ci o lwim sercu (…) kłusownicy, skorumpowani politycy i urzędnicy robili wszystko by zaszkodzić im i ich pracy.”
Książka stanowi pamiętnik, w którym wpisy przeplatają się – raz Delii, raz Marka. To dobrze, bo każde z nich ma trochę odmienne spojrzenie na sytuacje. Ta relacja była dla mnie czymś wyjątkowym. Kocham zwierzęta i je szanuję. Nie rozumiem bezmyślnego robienia im krzywdy. Walka z kłusownictwem, którą podjęli Owensowie, a która z początku wydawać by się mogła walką z wiatrakami, powinna być rozprzestrzeniona (na ich wzór) wszędzie, gdzie tylko się da. Nie jestem jakąś durną jednostką, ale ciągle nie potrafię pojąć do czego komu potrzebna jest skóra niedźwiedzia polarnego przed kominkiem; już nie poroże, tylko głowa z nim na ścianie, etc… Po co te dowody ludzkiej próżności i głupoty? Po co te ściany płaczu? A widzi się gdzieniegdzie takich „triumfatorów”, którzy szczycą się pokojem pełnym niewiniątek, które straciły życie tylko dlatego, że stanęły komuś bezmyślnemu na drodze.
Może my też weźmy przykład z Owensów i zacznijmy od swojego podwórka? Nie musimy wyjeżdżać aż do Afryki – choć kusi. Kłusownictwo małe czy na wielką skalę istnieje wszędzie. Ale to wielkie szkodzi najbardziej, wiadomo. Pisałam już przy okazji recenzowania „Oka słonia”, że można by np. kość słoniową zastąpić (chyba) czymś innym, bardzo do niej podobnym, żeby te dostojne zwierzęta mogły żyć spokojnie. Tak mogłoby się robić i z innym „towarem”...
A wracając do „Sekretów Sawanny”. To przejmująca książka, reportaż czy pamiętnik. Myślę, że określeń będzie wiele. Przejmująca, ale nie zostawiająca czytelnika w zawieszeniu – wiemy, że praca tej pary nader odważnych ludzi odniosła skutek. I to się liczy.
Owensowie oprócz opowieści o swoich wysiłkach w ratowaniu zwierząt, ograniczaniu kłusownictwa oraz w pewnym stopniu zjednoczenia społeczności zambijskiej potrafili roztoczyć przed oczami czytelnika obraz tak piękny, że można by bez zastanowienia kupić bilet w jedną stronę i powiedzieć u celu: witaj Afryko! Te połacie pustyń, ale i cudnych wielo-zieloności, tak soczystych, jakich u nas się nie spotyka. Te dźwięki, zapach, wszystko… Wiem, że niebezpiecznie, że choroby, że mnóstwo owadów, że wszędobylski pył, ale jak się o tym czyta, to jednak przychodzi ochota.
Jestem realistką. Mam mapy, książki, jakiś przewodnik i palec. Moje podróże wyglądają właśnie tak i też jest dobrze. Ale Wam życzę nie tylko tej literackiej. Jak będziecie na miejscu – pozdrówcie ode mnie Afrykę i… słonie.
Uwaga!!!
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?