KATEGORIE

Kategorie

Okładka książki Pochwała powolności. Jak zwolnić tempo...

Pochwała powolności. Jak zwolnić tempo...

Jak zwolnić tempo i cieszyć się życiem

  • Autor: Carl Honore
  • ISBN: 9788389933232
  • EAN: 9788389933232
  • Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
  • Wydawca: Drzewo Babel
  • Format: 13.0x20.5cm
  • Język: polski
  • Liczba stron: 312
  • Rok wydania: 2011
  • Wysyłamy w ciągu: 48h
  • Średnia ocena: 3,00 (2)
  • 31,09
     zł
    Cena detaliczna:  38,00 zł
    Najniższa cena z ostatnich 30 dni: 31,09
x
x

Jak zwolnić tempo i cieszyć się życiem


Jest lato 1985 roku, krajobraz zblakł w popołudniowym słońcu, mam kilkanaście lat i moja podróż po Europie właśnie utknęła w martwym punkcie na placu na przedmieściach Rzymu. Powrotny autobus do miasta spóźnia się dwadzieścia minut i nadal go nie widać. Ale nie przejmuję się opóźnieniem. Zamiast krążyć nerwowo po chodniku lub dzwonić na skargę do biura przewoźnika, wkładam na uszy walkmana, wyciągam się na ławce i słucham Simona i Garfunkela, którzy śpiewają, jak wspaniale jest zwolnić i cieszyć się chwilą. Każdy szczegół tamtej sceny jest wyryty w mojej pamięci: dwóch małych chłopców kopie piłkę koło średniowiecznej fontanny; gałęzie drzewa ocierają się o szczyt kamiennego muru; stara wdowa wraca do domu z siatką warzyw.
Przewijam taśmę o piętnaście lat w przód: wszystko uległo zmianie. Scena przenosi się na ruchliwe rzymskie lotnisko Filimicino, a ja jestem korespondentem zagranicznym i pędzę, by zdążyć na powrotny lot do Londynu. Zamiast jak w piosence kopać kamyk i czuć się groovy, gnam przez halę odlotów, po cichu przeklinając każdego, kto idąc nieco wolniej, stanie mi na drodze. Zamiast słuchać muzyki folkowej na tanim walkmanie, rozmawiam przez telefon komórkowy z redaktorem, który znajduje się tysiące kilometrów ode mnie.
Po dotarciu do bramek ustawiam się na końcu długiej kolejki. Do roboty nie ma tu nic poza — hm, poza nieróbstwem. Tyle że ja już nie potrafię nic nie robić. Aby czekanie było bardziej produktywne i mniej przypominało czekanie, zaczynam wertować gazetą. Nagle w oczy rzuca mi się artykuł, który koniec końców zainspiruje mnie do napisania książki o powolności.
Słowa, które przykuły mój wzrok, brzmiały: „Jednominutowa bajka na dobranoc". Chcąc pomóc rodzicom w czasochłonnym zajmowaniu się małymi dziećmi, grono autorów wypreparowało sześćdziesięciosekundowe streszczenia klasycznych bajek. Wyobraźcie sobie połączenie Hansa Christiana Andersena z poetyką korporacyjnego briefingu. W pierwszym odruchu mam ochotą wykrzyknąć „Eureka!". W tym właśnie czasie prowadzą zażarte spory z moim dwuletnim synem, który preferuje długie historie, czytane w łagodnym tempie, z dygresjami. Mimo to każdego wieczora podsuwam mu najkrótsze książeczki i przelatuję je jak najprędzej. Kłócimy się często. „Czytasz za szybko!" - krzyczy. „Chcę jeszcze jedną bajkę!" - domaga się,, kiedy zmierzam do drzwi. Z jednej strony, kiedy przyspieszam bieg dobranockowe-go rytuału, czuję się strasznym egoistą, z drugiej zwyczajnie nie umiem pohamować impulsu, by pędzić do kolejnych zajęć, jakie mam w planie - do kolacji, maili, lektur, rachunków, dalszej pracy, oglądania wiadomości w telewizji. Długie, leniwe przechadzki po świecie Kota Prota nie wchodzą w grę. Są zbyt powolne.
Dlatego też w pierwszej chwili kolekcja Jednominutowych Bajek wydaje się zbyt piękna, by mogła być prawdziwa. Cóż lepszego niż odbębnić sześć lub siedem „bajek" i zmieścić się w dziesięciu minutach? Później, kiedy zaczynam rozmyślać, jak szybko Amazon może mi przesłać pełen zestaw, nadchodzi otrzeźwienie, które przybiera formę pytania: czy już do reszty oszalałem? Kolejka podróżnych zbliża się zawijasami do kontroli biletów, a ja odkładam gazetę i zaczynam się zastanawiać. Całe moje życie zmieniło się w trening pospiesznego upychania jak największej liczby zajęć w każdą godzinę. Jestem Dickensowskim Scrooge'em ze stoperem w dłoni. Obsesyjnie próbuję zaoszczędzić każdy najmniejszy okruch
czasu, kilka sekund tu, jedna minuta tam. I nie jestem w tym osamotniony. Wszyscy dookoła - przyjaciele, koledzy, rodzina - zostali wciągnięci przez ten sam wir.
W 1982 roku amerykański lekarz Larry Dossey ukuł pojęcie time-sickness - „choroby niedoczasu" - którym posłużył się, aby opisać obsesyjne przekonanie, że „czas ucieka, jest go za mało i trzeba pędzić coraz szybciej, aby dotrzymać kroku". Dziś cały świat cierpi na niedoczas. Wszyscy wyznajemy kult prędkości. Stojąc w tamtej kolejce na powrotny lot do Londynu, zaczynam zmagać się z pytaniami, które stanowią sedno tej książki: dlaczego zawsze tak się nam spieszy? Jakie jest remedium na chorobę niedoczasu? Czy można i czy w ogóle warto zwolnić tempo?
Dziś, w początkach XXI wieku, wszystko i wszyscy znajdują się pod presją, by przyspieszać. Nie tak dawno założyciel i przewodniczący Światowego Forum Ekonomicznego Klaus Schwab w brutalnych słowach wyartykułował konieczność pośpiechu: „Przechodzimy od epoki, w której duży pożera małego, do epoki, w której szybki pożera wolnego". Echo tego ostrzeżenia rozbrzmiewa daleko poza granicami darwinistycznego świata handlu. W tej ruchliwej i rozpędzonej epoce wyścig z czasem jest wszechobecny. Brytyjski psycholog Guy Claxton uważa, że pośpiech stał się naszą drugą naturą: „Wykształciliśmy wewnętrzną psychologię prędkości, oszczędzania czasu i maksymalizowania skuteczności. Nasila się to z każdym dniem".
Lecz oto nadeszła pora, by rzucić wyzwanie naszej obsesji robienia wszystkiego szybciej. Prędkość nie zawsze jest najlepszą strategią. Ewolucja przebiega podług zasady przetrwania najsprawniejszych, a nie najszybszych. Przypomnijcie sobie, kto wygrał wyścig: żółw czy zając? W miarę jak pędzimy przez życie, faszerując zajęciami każdą godzinę, naginamy własne możliwości aż do punktu, w którym coś musi pęknąć.
Zanim jednak pójdziemy dalej, należy jasno powiedzieć jedną rzecz: ta książka nie jest wypowiedzeniem wojny szybkości. Szybkość pomogła zmienić nasz świat w cudowny i wyzwalający sposób. Kto chciałby żyć bez Internetu albo samolotów? Problem polega na tym, że nasza miłość do szybkości i obsesja, by ciągle robić więcej i więcej w coraz krótszym czasie, zaszła za daleko; stała się uzależnieniem, czymś na kształt bałwochwalstwa. Ale nawet gdy szybkość daje poznać swoje złe strony, intonujemy mantrę przyspieszenia. Nie wyrabiasz się z pracą? Załóż sobie szybszy Internet. Brak ci czasu na książkę, którą dostałeś na Boże Narodzenie? Zapisz się na kurs szybkiego czytania. Dieta nie działa? Zrób sobie liposukcję. Nie masz czasu gotować? Kup mikrofalówkę. A jednak pewnych spraw nie można i nie należy przyspieszać. Są rzeczy, które potrzebują czasu, wymagają spowolnienia. Spieszenie siew sytuacjach, gdzie pośpiech jest niewskazany i zapominanie, czym jest wolniejsze tempo, ma swoją cenę.
Argumenty przeciw prędkości zaczynają się od gospodarki. Współczesny kapitalizm wytwarza zawrotne bogactwo, lecz robi to kosztem pochłaniania zasobów naturalnych w tempie tak szalonym, że Matka Natura nie nadąża z ich odnawianiem. Każdego roku wycina się tysiące hektarów lasów amazońskich, a nadmiernie intensywne połowy trałowe sprawiły, że jesiotr, antar patagoński i wiele innych ryb trafiło na listę gatunków zagrożonych. Kapitalizm pędzi tak szybko, że szkodzi nawet sam sobie, jako że presja, by przegonić innych, powoduje, że pozostaje zbyt mało czasu na kontrolę jakości. Weźmy przykład branży informatycznej. W ostatnich latach producenci oprogramowania notorycznie wypuszczają swoje wytwory na rynek, zanim zostaną one w pełni przetestowane. Efektem jest epidemia awarii, błędów oprogramowania i usterek, które co roku przynoszą przedsiębiorstwom straty liczone w miliardach dolarów.
Następnie mamy ludzkie koszty turbokapitalizmu. W dzisiejszych czasach to raczej my istniejemy dla gospodarki niż na odwrót. Długie godziny spędzane w pra-
cy sprawiają, że jesteśmy mało produktywni, podatni na błędy, chorzy i nieszczęśliwi. Gabinety lekarskie pełne są osób dotkniętych chorobami wywoływanymi przez stres — bezsennością, migrenami, nadciśnieniem, astmą i dolegliwościami żołądkowo-jelitowymi, by wymienić zaledwie kilka. Dzisiejsza kultura pracy podkopuje także nasze zdrowie psychiczne. „Kiedyś wypalenie występowało przede wszystkim u ludzi powyżej czterdziestki
- opowiada Hfe coach pracujący w Londynie. - Dziś odwiedzają mnie pacjenci trzydziestoparoletni czy nawet dwudziestoparoletni, którzy są całkowicie wypaleni".
Ta etyka pracy, która przy stosowaniu z umiarem może być zdrowa, wymyka się spod kontroli. Weźmy rozprzestrzeniającą się epidemię „niedoczynności urlopowej", czyli niechęci do brania porządnego urlopu wypoczynkowego. W ankiecie przeprowadzonej przez firmę Reed wśród pięciu tysięcy brytyjskich pracowników, 60% badanych zadeklarowało, że w 2003 roku nie wykorzystali w pełni przysługującego im urlopu. Przeciętny Amerykanin nie wykorzystuje do jednej piątej swojego płatnego urlopu. Nawet choroba nie jest już w stanie powstrzymać współczesnego pracownika przed zjawieniem się w biurze: jeden na pięciu Amerykanów przychodzi do pracy wówczas, kiedy powinien leżeć pod pierzyną albo zasięgać porady u lekarza.
Aby przekonać się, dokąd prowadzi takie zachowanie, wystarczy rzucić okiem na budzący dreszcze przykład Japonii, gdzie istnieje specjalne słowo – karoshi - oznaczające „śmierć z przepracowania". Jedną z najsłynniejszych ofiar karoshi był Kamei Shuji, robiący zawrotną karierę makler, który za czasów japońskiego boomu giełdowego późnych lat osiemdziesiątych rutynowo pracował po 90 godzin w tygodniu. Firma Shu-jiego wychwalała pod niebiosa jego nadludzką kondycję w newsletterach i folderach szkoleniowych, stawiając go wszystkim pracownikom za wzorzec do naśladowania. W ramach rzadkiego odstępstwa od japońskich obyczajów poproszono go, by prowadził dla starszych kolegów szkolenia z zakresu sprzedaży, co obarczyło dodatkowym stresem jego ramiona obleczone w korporacyjny garnitur. Gdy w 1989 roku pękła japońska bańka giełdowa, Shuji zaczął spędzać jeszcze więcej czasu w pracy, aby nadrobić straty. W 1990 roku nagle zmarł na zawał serca. Miał 26 lat.
Choć dla niektórych historia Shujiego niesie ostrzegawczy morał, kult pracy do upadłego jest wciąż głęboko zakorzeniony w Japonii. Raport przygotowany prze/, rząd w 2001 roku podawał, że ofiarą karoshi padły 143 osoby. Niektórzy szacują roczną liczbę zgonów z przepracowania w Japonii na tysiące.
Jednak na długo zanim karoshi rozgości się gdzieś na dobre, wypalenie pracowników ma złe skutki dla wyników finansowych. National Safety Council (Narodowa Rada Bezpieczeństwa USA)1" ocenia, że na skutek stresu związanego z wykonywaniem zawodu codziennie milion Amerykanów nie idzie do pracy, co dla gospodarki oznacza roczne straty w wysokości ponad 150 miliardów dolarów. W 2003 roku stres wyprzedził ból pleców jako główny powód absencji w Wielkiej Brytanii.
Przepracowanie szkodzi zdrowiu także na inne sposoby. Człowiek, który pracuje zbyt dużo, ma za mało czasu i energii na ćwiczenia fizyczne i jest bardziej skłonny przesadzać z alkoholem i jeść gotowe dania. To nie przypadek, że najszybsze nacje są zarazem najbardziej otyłe. Odsetek Amerykanów z kliniczną otyłością sięga dziś jednej trzeciej, a Brytyjczyków - jednej piątej społeczeństwa. Nawet Japonia przybiera na wadze. W 2002 roku ogólnonarodowe badania nad odżywianiem wykazały, że co trzeci japoński mężczyzna powyżej trzydziestki ma nadwagę.
By dotrzymać tempa nowoczesnemu światu i zachować odpowiednią prędkość, wielu ludzi sięga po środki pobudzające mocniejsze niż kawa. Ulubionym stymu-lantem pracowników biurowych pozostaje kokaina, ale skutecznie z nią konkurują różne odmiany amfetaminy, zwanej także „speedem". W Ameryce przyjmowanie narkotyków w miejscu pracy wzrosło od 1998 roku o 70%. Wielu pracowników preferuje krystaliczną metamfeta-minę, zapewniającą nagły przypływ euforii i wyostrzonej percepcji, które utrzymują się przez cały dzień. Narkotyk ten oszczędza też użytkownikowi żenującej gadatliwości towarzyszącej często wciąganiu koksu. Szkopuł w tym, że silniejsze odmiany speeda uzależniają bardziej niż heroina, a zjazd z działki może wywoływać depresję, wzburzenie i agresywne zachowania.
Jednym z powodów, dla których potrzebujemy środków pobudzających, jest to, że za mało śpimy. Wskutek obfitości obowiązków i niedoboru czasu przeciętny Amerykanin śpi dziś średnio o dziewięćdziesiąt minut mniej niż sto lat temu. W południowej Europie, duchowej ojczyźnie la dolce uita, popołudniowa sjesta odeszła w niepamięć śladami tradycyjnej pracy od dziewiątej do dziewiętnastej: tylko 7% Hiszpanów ma wciąż czas na poobiednią drzemkę. Niedobór snu może szkodzić układowi krążenia i układowi odpornościowemu, wywoływać cukrzycę i choroby serca, powodować niestraw-ność, drażliwość oraz depresję. Jeżeli ktoś śpi mniej niż sześć godzin na dobę, naraża się na zaburzenia mowy, koordynacji ruchowej, oceny sytuacji oraz spowolnienie reakcji. Przemęczenie miało swój udział w najstraszniej-szych katastrofach naszych czasów - wybuchu w Czar-nobylu, wycieku ropy z tankowca „Exxon Yaldez", wypadku w elektrowni Three Mile Island, uwolnieniu gazu w fabryce Union Carbide w Bhopalu i eksplozji promu kosmicznego „Challenger".
Senność powoduje więcej wypadków samochodowych niż alkohol. W niedawnym badaniu przeprowadzonym przez Gallupa 11% brytyjskich kierowców przyznało, że zdarza im się zasnąć za kierownicą. Badania US National Commission on Sleep Disorders (amerykańskiej Narodowej Komisji do Spraw Zaburzeń Snu) składają odpowiedzialność za połowę wszystkich wypadków drogowych na zmęczenie. Dodajmy do tego nasze zamiłowanie do naciskania na pedał gazu i masakra gotowa. Roczna liczba śmiertelnych ofiar wypadków drogowych na całym świecie wynosi dziś 1,3 miliona, czyli ponad dwukrotnie więcej niż w 1990 roku. Chociaż lepsze normy bezpieczeństwa przyczyniają się w krajach rozwiniętych cło zmniejszenia liczby śmiertelnych wypadków, ONZ przewiduje, że do 2020 roku ruch drogowy stanie się trzecią najczęstszą przyczyną śmierci na świecie. Już dziś na europejskich drogach rocznie ginie ponad 40 tysięcy ludzi, a 1,6 miliona odnosi obrażenia. Nasza niecierpliwość sprawia, że nawet czas wolny staje się groźniejszy. Co roku miliony ludzi na całym świecie odnoszą kontuzje podczas uprawiania sportu lub w trakcie treningu na siłowni. Ćwiczy się zbyt szybko, zbyt intensywnie, a pewne wyzwania podejmuje się zbyt wcześnie. Dotyczy to nawet jogi. Niedawno moja znajoma nadwerężyła sobie kark podczas próby stanięcia na głowie — jej ciało nie było jeszcze gotowe na tę pozycję. Innym przydarzają się gorsze przygody. W Bostonie w stanie Massachusetts niecierpliwy nauczyciel złamał swojej uczennicy miednicę, kiedy zbyt mocno dociskał ją podczas wchodzenia do szpagatu. Pewien trzydziestokilkuletni mężczyzna na dobre stracił czucie w odcinku prawego uda po zerwaniu nerwu w trakcie sesji jogi w modnej szkole na Manhattanie.
Życie w pośpiechu w nieunikniony sposób staje się płytkie. Kiedy pędzimy przed siebie, ślizgamy się po powierzchni i nie nawiązujemy prawdziwych relacji z ludźmi i otaczającym nas światem. Jak pisał Milan Kunde-ra w Powolności, minipowieści opublikowanej w 1996 roku: „Kiedy rzeczy dzieją się zbyt szybko, nikt nie może być niczego pewien, nawet siebie samego"1'1. Wszystko to, co nas łączy i sprawia, że warto żyć - społeczność lokalna, rodzina, przyjaciele - żywi się pokarmem, którego zawsze nam brakuje: czasem. W niedawnej ankiecie ICM polowa dorosłych Brytyjczyków stwierdziła, że z powodu napiętego terminarza tracą kontakt z przyjaciółmi.
Zastanówmy się, jak niszczący wpływ na życie rodzinne wywiera ciągłe zasuwanie po najszybszym pasie codzienności. W czasach gdy wszyscy dookoła gdzieś pędzą, karteczki przyklejane na lodówce stają się w wielu domach główną formą komunikacji. Według danych opublikowanych przez rząd brytyjski, przeciętny rodzic spędza dwukrotnie więcej czasu sprawdzając pocztę i wysyłając maile niż bawiąc się ze swoim dzieckiem. W dzisiejszej Japonii rodzice zapisują dzieci do centrów opieki czynnych przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. W całym uprzemysłowionym świecie dzieci wracają ze szkoły do pustych domów, gdzie nie ma nikogo, kto by posłuchał ich opowieści i dowiedział się o ich problemach, sukcesach i obawach. W 2000 roku 73% uczestników ankiety przeprowadzonej przez „Newsweek" wśród amerykańskiej młodzieży twierdziło, że rodzice spędzają za mało czasu ze swoimi nastoletnimi dziećmi.
Być może to właśnie dzieci cierpią najbardziej na skutek orgii pośpiechu. Dorastają szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Wiele z nich jest tak samo zabieganych jak rodzice i gna przez labirynt planu wypchanego przeróżnymi zajęciami, od korepetycji po lekcje gry na fortepianie i treningi piłkarskie. Ten stan celnie podsumowywał pewien rysunek satyryczny: dwie dziewczynki stoją na przystanku szkolnego autobusu, każda wertuje swój kalendarzyk. Jedna mówi do drugiej: „Okay, przesunę balet o godzinę do tyłu, przełożę gimnastykę i odwołam fortepian... ty przeniesiesz skrzypce na czwartek i urwiesz się z piłki... w ten sposób w środę będziemy mieć czas od 15:15 do 15:45, żeby się pobawić".[...]
fragment Wstępu do książki Pochwała Powolności




Pochwała powolności
Spis treści:


  • wstęp. wściekłe czasy rób wszystko szybciej powolne jest piękne
  • jedzenie:
  • wyrzucić szybkość od stołu
  • miasto:
  • tam gdzie stare stapia się z nowym
  • ciało/umysł:
  • mens sana in corpore sano
  • medycyna:
  • cierpliwość w poczekalni
  • seks:
  • nie bądź taki szybki blll
  • praca:
  • dlaczego warto lżej pracować
  • czas wolny:
  • dobrze być wypoczętym
  • dzieci:
  • wychowanie bez zadyszki
  • zakończenie
  • odnaleźć tempo giusto
  • podziękowania
  • odwołania
  • bibliografia


Uwaga!!!
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?
TAK
NIE
Oczekiwanie na odpowiedź
Wybierz wariant produktu
Dodaj do koszyka
Anuluj