✖ Opinia niepotwierdzona zakupem
2025-08-30
„Kult” Joanny Pypłacz, to zdecydowanie wyjątkowa powieść, przesycona wonią zdrady, namiętności, żądzy, lecz te trzy siostry wzbogaca jeszcze czwarta. Jest to pragnienie spełnienia mrocznych perwersji, które to pragnienie ubogaca już i tak bogate postacie, zarówno te, które jawią się nam jako wyzute ze czci, jak i te szlachetne. Jest to perwersja cmentarna, perwersja mroczna i jakże kojarząca się z Lombardią, jej dewocją i arkanami głęboko skrywanego w otoczce świętości i kultu umarłych lęku przed śmiercią i zapomnieniem. To właśnie perwersja w książce „Kult” sprawia, że Lombardia z raju dewotów, staje się w naszych oczach dużo głebszą pod względem duchowości krainą wiecznego smutku. To swoiste podejście Włochów do tematów egzystencjalnych, ich bigoteria, stanowi w pewien sposób nie tyle tło, otoczkę, ile prowodyra fabuły i jej oś. Decyduje w sposób jednoznaczny o tonie całej historii, opowiedzianej ręką i umysłem znawcy, z wyraźnym zaznaczeniem swojej sympatii ku takiej właśnie umysłowości. To ostatnie szczególnie zdaje się podkreślać umiejętnie użyty i czasami niezmiernie uroczysty i patetyczny język. Lecz jakże łatwo wyobrazić sobie sędziwego Włocha, lub Włoszkę, którzy tokują bez przerwy, mocno przy tym gestykulując...
Powieść ta, jest swoistym monumentalnym pomnikiem życia Tam, w dobie przemian. Lecz także i śmierci, dokonującej się według starożytnego prawa, mówiącego o umieraniu, jako o składniku życia, jego dopełnieniu i kresie.
Nic więc dziwnego, jak bardzo skupia się autorka na swoich bohaterach, których, swoją drogą, mnogość na początku nieco przytłacza.
Łatwo pomylić występujące po sobie kobiety, lecz zdecydowanie każda z nich odgrywa zbyt ważną rolę w fabule, aby tak po prostu przemknąć obok niej. Ich sylwetki są nakreślone z dokładnością, jakby Pypłacz rzeźbiła ich charaktery z czarnego u jednych, a białego marmuru, u drugich z postaci. Zarysowane są przy tym (a raczej ukute) w taki sposób, że doskonale byśmy je rozpoznali na ulicy Mediolanu czy Castelmorbo.
No i jest jeszcze posmak starej zagadki, sekretów niewypowiedzianych i takich, które zostały umiejętnie skryte. Ukryte w plotce, powstarzanej jedynie przez zaufane osoby tajemnice wyjdą jednak na światło dzienne, jak w porządnych kryminałach bywa.
Krąg namiętności kolejnych bohaterów książki, stanowiący kolejną podstawę wydarzeń, z pewnością spowoduje, że każdy czytelnik bardzo szybko wniknie w powieść, zechcąc się dzięki niej dowiedzieć więcej. I z pewnością momentami będzie zagubiony i to nie tylko z uwagi na mnogość imion, czy ich podobieństwo (jak choćby Clara i Mara). Równie mieszający jest również ciekawy i dość niekonwencjonalny, a na pewno rzadko dziś używany... motyw narracyjny. Mam na myśli „przeskakiwanie z postaci na postać” w tym samym rozdziale, w ramach bardzo swoistej wyrywkowej i dość wyrafinowanej narracji personalnej. To moim zdaniem ciekawy element, dzięki któremu czytelnik nie tylko poznaje myśli każdej postaci, ale i ulega zmyleniu. Bowiem w „Kulcie”, zarówno postacie, które mamy darzyć pewnym czytelniczym zaufaniem, posiadają mroczne cechy, ale i złoczyńcy za bardzo nie dzielą się swoimi grzechami, jakby z obawy, że ktoś (zmarły przodek może? Albo sam Bóg?) podsłucha ich toczone ciemnością robaczywe myśli.
Powoduje to, że choć pełen przypuszczeń, czytelnik nie wie do końca, kto popełnił zbrodnię.
Autorka „Kultu” umiejętnie bawi się archetypami postaci. Zraniony bohater, zdający wręcz nucić Cohena komisarz (choć typ tak naprawdę preferuje klasyków na fortepian), zepsuty polityk, obdarzony urodą starzejącego się amanta, młoda, obdarzona urodą nieżyjącego anioła dziewczyna w opałach, głodna życia i nowoczesna do szpiku kości laleczka, która w wypadku samochodowym płaci najdroższą monetą za czyjeś ambicje... Wymieniać można bez końca.
Zatrzymam się chwilę nad postacią Klary, jej wątek bowiem jest swoistym przełamaniem tonu powieści, choć właściwie wraca jedynie jako wspomnienie dawnego dramatu. Jednak sposób traktowania martwej przez rządzących w mieście, niczym poległej w bitwie bohaterki, stanowi o wyraźnym zwrocie w umysłowości społeczeństwa Włoch tamtego czasu, a właściwie jest świadectwem jego wyraźnego zeświedczenia. Czy nie przywołuje się wiele razy jej postać, porównując niemal do świętej?
W ogóle, wątek ten jest ciekawym urozmaiceniem. Dla mnie, silnie też rezonuje z klasycznym już dzisiaj thrillerem, a własciwie serią książek, pióra Patricii Highsmith, na temat Utalentowanego pana Ripleya.
Bez Clary, książka Joanny Pypłacz byłaby niepełna, a na pewno uboższa. Traktowałaby bowiem głównie o rozgrywkach politycznych, wpływie polityki na religię i na życie zwykłych obywateli. Na szczęście tak się nie stało. Mamy tutaj tekże drugi, śmiale poprowadziony wątek ludzkiej namiętności, który pogłębia tylko kryminalne tło i czyni dewocję nie celem, a środkiem do celu prowadzącym. Bo motywem bezpośrednim zbrodniarza nie jest pragnienie władzy. Jest nim... pragnienie.
Wracając do postaci. Mi najbardziej przypadły do gustu archetypy kobiece. Włoskie matrony. Kobiety, które zżyte są w jakimś sensie z Castelmorbu tak mocno, że stanowią kość i esencję miasta. Oddziaływują na miasto, ale także same są obiektem oddziaływania.
Zepsuta przez politykę i dewocję wiara w nadprzyrodzone, dyktuje życie jednych i wypełnia świat innych. Żona może nie podać mężowi ostatniej szklanki wody, ponieważ uzna, że bardziej treściwa dla jego duszy, będzie woda święcona. Inna, wypełnia pustkę po stracie bliskich, stając się marionetką w rękach bigotów. Lecz i owa bigoteria ma swoje granice. Kobiety te bowiem, choć wychowane w skrzywionej przez lata kultu tradycji, nakazującej im określone zachowania, mają własne zdanie i potrafią otrząsnąć się z obłędu, dyktowanego im przez tradycję i świat dokoła. I nawet gdy dochodzi w nich do przemiany... Zamiast wykrzyczeć słowa buntu, kierują się powściągliwością, będąc jej nauczone od dziecka. Na szczęście efekt ich czynów i słów sprawi, że świat Casstlemorbo pochłonia ogień zmiany.
Bo świat w powieści „Kult” to także żywy organizm, podlega zmianom i coraz częściej widzi się ludzi o nieco bardziej otwartym umyśle. I choć reszta usiłuje ich stłamsić, sprawy zaszły za daleko.
Książka odpowiada bowiem przede wszystkim na pytanie, co się stanie, gdy ktoś ukaże wszystkim potęgę prawy i przeciwstawi ją fałszywym poglądom.
Przypomina mi to nieco zmagania Wilhelma z Baskerville z „Imienia Róży”.
Ta ciekawa zbieżność dwóch powieści, jednej toczącej się przecież w średniowieczu i dotyczącej schizmy w kościele wtedy się dokonującej, druga, to opowieść z czasów nie tak odległych, a jednocześnie w sumie zupełnie różnych od naszych.Czasów, gdy nadal uchodziło zbrodniarzowi na sucho, jeśli tylko za sprawą swych poczynań bronił Status Quo. Czy to nie uzmysławia nam, jak bardzo świat wydaje się niezmienny? Jak często rzeczy wzniosłe stanowią pożywkę dla polityków, ludzi poślednich, albo po prostu marnych, ludzi pozbawionych sumienia i wyrachowanych, którzy potrafią wykorzystać wszystko na swoją korzyść?