Tak sobie myślę TW
-
Autor: Jerzy Stuhr
- ISBN: 9788308049570
- EAN: 9788308049570
- Oprawa: oprawa: twarda
- Wydawca: Wydawnictwo Literackie
- Format: 14,5x20,5 cm
- Język: polski
- Liczba stron: 286
- Rok wydania: 2012
- Wysyłamy w ciągu: niedostępny
-
Średnia ocena: 3,22 (9)
-
25,47złCena detaliczna: 39,90 złNajniższa cena z ostatnich 30 dni: 24,67 zł
Najbardziej oczekiwana książka roku!
Jerzy Stuhr znów pisze! Wydawnictwo towarzyszy znanemu aktorowi w kontynuowaniu pracy literackiej. Po historiach rodzinnych – wyznania osobiste, z trudnego czasu dla aktora. Gdy jesienią 2011 roku pojawiła się informacja o poważnej chorobie Jerzego Stuhra, cała Polska wstrzymała oddech. Uwielbiany przez publiczność aktor rozpoczął walkę o życie... i zaczął pisać. W zeszycie podarowanym przez córkę niemal każdego dnia, w szpitalu i w domu, w każdej wolnej chwili spisywał swoje myśli, refleksje i obserwacje. Tak powstał niezwykły dziennik, który jest nie tylko zapisem walki, ale też świadectwem miłości do życia. We wszelkich jego przejawach.
Jerzy Stuhr komentuje w "Tak sobie myślę..." aktualne wydarzenia polityczne w Polsce i Europie, czasem z przekąsem, a czasem bardzo serio śledzi wydarzenia sportowe. Ale najwięcej miejsca poświęca kulturze. Pisze o swej karierze i swej aktorskiej misji, zastanawia się, co to znaczy być aktorem we współczesnym świecie. Momentami zamienia się nawet w krytyka filmowego i dogłębnie analizuje oglądane filmy.
A choroba? Oczywiście jest, ale jakby w tle. Jerzego Stuhra najbardziej zajmuje to, co za szpitalnymi oknami. Im bliżej końca książki, tym coraz dłuższe odstępy między notatkami. Zaznacza się w ten sposób powrót aktora do życia zawodowego, a tym samym zbliża się do końca ta niezwykła rozmowa Jerzego Stuhra z samym sobą i czytelnikiem równocześnie.
O autorze
Jerzy Stuhr – (ur. 1947 r.) jeden z najpopularniejszych i najbardziej wszechstronnych aktorów polskich, reżyser filmowy i teatralny, w latach 1972-1991 związany z krakowskim Teatrem Starym, wykładowca krakowskiej PWST i rektor tej uczelni, jest laureatem wielu prestiżowych nagród, członek Europejskiej Akademii Filmowej przyznającej Felixy.
Tak sobie myślę – fragment książki
GLIWICE, 10 X 201 I
Dziwny nastrój! Dlaczego akurat dzisiaj pociągnęło mnie to pióro? No ale skoro pociągnęło, to brnijmy w te strzępy, migawki, skrawki tego, co jeszcze być może dane będzie mi przeżyć. Dzisiaj jest pierwszy dzień po wyborach. Zacznie się może coś nowego. Zwycięzcy! Daję wam szansę. Będę was też śledził przez cztery lata - jeśli dożyję. Po raz kolejny zaczynam wszystko od nowa. Tym razem jest to poważna walka o życie. Teraz nie ma już moich dokonań, uznania u publiczności, pozycji, popularności. Jestem tylko ja i choroba. I jest jeszcze moja żona Basia. Poświęciła mi się całkowicie. Choruje razem ze mną. Jest październik. Dajemy sobie czas do maja na pokonanie choroby. Jeśli nam się uda, oczywiście. Wierzymy w to głęboko, mimo że Basia ma z pewnością więcej złych wieści od różnych zespołów lekarskich. A więc i ta moja pisanina do maja. Tak się ze sobą umawiam, bo potem już muszę wrócić. Ma-rianko, nie stracę siły.
Ale jakoś mimo choroby mam coraz wyraźniejsze poczucie, że okres mej aktywności mija i nawet - co dziwniejsze - nie tęsknię za nim, pozwalam mu odejść. Role zagrane, kilka myśli osobistych rzuconych do ludzi w postaci filmów - studenci wyuczeni gorzej, lepiej, ale jednak, setki wywiadów udzielone, nagrody odebrane, paręset metrów czerwonych dywanów przechodzone, nic mnie nie gna.
Pomału, z własnej woli, zamieniam się w obserwatora rzeczywistości. I może dlatego warto dla samego siebie to zapisać.
Profesor Bardini kiedyś, w wywiadzie, na pytanie: „Co pan robił przez ostatnie dziesięć lat?", odpowiedział: „Przygotowywałem się do starości". Podoba mi się. Jestem w fazie przygotowywania. Zbieram książki, których nie zdążyłem przeczytać, filmy nieobejrzane, rozmowy z najbliższymi nieprzeprowadzone, wyznania miłości nigdy z braku czasu, nastroju, skupienia niewypowiedziane. Jest co robić!
Całe młode i dojrzałe życie służyłem ludziom. Bawiłem, wzruszałem, szokowałem. Teraz myślę, żeby ludzie posłużyli trochę mnie. Ale tylko trochę, abym mógł ich obserwować, wyciągać i układać z tej obserwacji swoje fantazje. Przyglądać się ludziom - oto rnoja rozrywka.
GLIWICE, II X 201 I
Niepotrzebnie napisałem wczoraj, że będę śledził polityków. Przez następną kadencję. Właściwie mało mnie to obchodzi, czasem jeszcze śmieszy. Ważne staje się to, co blisko wokół mnie, i jak to we mnie przenika, co powoduje.
Specjalnie piszę piórem w zeszycie podarowanym mi przez córkę w trudnych dla mnie chwilach. Właściwie robię to dla niej, i myślę, że w ten sposób mój Megalomanio nie pogna mnie z tym do Wydawnictwa Literackiego czy Znaku.
Kiedyś, przemierzając wraz z moją Marianną ponure, pełne boleści korytarze gmachu Centrum Onkologii, modliłem się: Boże, daj, żeby ta choroba przeszła na mnie, ja już sobie pożyłem, świat zobaczyłem, sukcesy odniosłem, a przed nią wszystko stoi otworem, do zdobycia. I sprawdziło się! Wysłuchano! Ona jest zdrowa, spodziewa się dziecka, a ja przemierzam korytarze w Gliwicach. W kwietniu 2012 Marianna urodzi nam wnuczkę lub wnuczka. Zacząłem przygotowania do tej premiery. Muszę być w formie.
Tak sobie obiecywałem, że nie podrażnia mnie już polskie prowincjonalne aktualności. No i nie da rady, nie potrafię... kiedy czytam dzisiaj w „Gazecie Wyborczej", że polski GWIAZDOR jest oskarżony o handel kobietami. Okazuje się, że jest to GWIAZDOR... Ballady o lekkim zabarwieniu erotycznym (SIC!). On gwiazdor i ja poniekąd gwiazdor. I to „G. W", nie jakaś tam szmata. Przypomniałem sobie - to taki obleśny facecik z kitką, warkoczykiem. Czekał zawsze na mnie pod Grandem w Łodzi, szedł za mną kilkadziesiąt metrów, żeby wszyscy widzieli, że niby to my, gwiazdorzy, na przechadzce, a kumpel robił mu zdjęcia.
Boże! Daj, żeby nigdy już w tym kraju nikt nie nazwał mnie gwiazdorem. To jeszcze jeden powód, aby zająć już pozycję obserwatora.
GLIWICE, 12 X 201 I
Zaczynam się bać młodych. Nie młodzieży. Młodzieży często zazdroszczę - beztroski, spontaniczności, pocałunków na Plantach, zazdroszczę w taki, powiedzmy, gombrowiczowski sposób. A kto to są ci młodzi, których się boję? Zacznę od banalnych obserwacji: boję się tych, którzy nie kłaniają mi się na korytarzu w szkole, chociaż wiedzą, kim jestem (a może nie?), tych, którzy w tramwaju nie ustępują miejsca pani w moim wieku, tych, którzy nie znają słowa „przepraszam", którzy robią „co chceta". A z poważniejszych spraw: tych się boję, którzy zaczynają zastępować mnie w zawodzie, którzy gardzą moją opinią na temat naszej profesji - człowieka teatru, którzy moje opinie wyśmiewają, czasem publicznie, którzy moich argumentów a priori nie przyjmują, nie daj Boże, jak jeszcze będę się starał dowodzić, że płyną one z doświadczenia - to już budzi pusty śmiech, dla których moja argumentacja już nie jest po prostu anachroniczna (to jeszcze bym zrozumiał), ale śmieszna i głupia, których kompletnie nie obchodzi moja przeszłość. Tych, których kompletnie nie interesuje, co mówię. Być może młodzi czują tę niechęć i trochę ją odwzajemniają. Circulus vitiosus! Jeszcze jeden punkcik na mapie mojej podróży w cień. Swoją drogą, mógłby to być ciekawy temat na film. Trzeba pomyśleć.
GLIWICE, 13 X 201 I
Jeszcze o młodych. Zauważyłem natomiast, kiedy zaczynam im być potrzebny, kiedy na zajęciach nadstawiają ucha. Otóż wtedy, gdy podpowiadam im rzeczy techniczne związane z zawodem aktora czy reżysera. Jak opanować tremę, jak zrobić, żeby nogi nie drżały na scenie, jak dyskretnie sprawdzić rozporek... no, ale to chyba trochę mało jak na profesora zwyczajnego, belwederskiego?...