Miłość, Bóg i kuchnia francuska
-
Autor: James F. Twyman
- ISBN: 978-83-6247-678-7
- EAN: 9788362476787
- Oprawa: Miękka
- Wydawca: Illuminatio
- Format: 14.5x21.0cm
- Język: polski
- Liczba stron: 208
- Rok wydania: 2014
- Wysyłamy w ciągu: niedostępny
-
Średnia ocena: 5,00 (1)
-
16,44złCena detaliczna: 29,90 złNajniższa cena z ostatnich 30 dni: 16,44 zł
Czy można odkryć receptę na życie dzięki… kuchni francuskiej? Czy prostota i miłość wystarczą, aby odnaleźć drogę do szczęścia?
Wyobraź sobie, że spotykasz francuskiego szefa kuchni, który serwuje lekcje o miłości i duchowości, równie łatwo jak wyśmienite dania.
Robert Dufau to nie tylko znakomity kucharz, ale także przewodnik duchowy, który pomaga głównemu bohaterowi Jamesowi przejść przez proces niebywałej transformacji, po nieoczekiwanym rozstaniu z kobietą. James przygląda się swoim dawnym związkom, pozbywa negatywnych wzorców i uczy, jak uwolnić się od strachu i w pełni otworzyć serce.
Zasada wyznawana przez francuskiego kucharza mówi, że jedzenie jest źródłem pełnej duchowości. Spożywanie posiłków przypomina głęboką medytację, gdyż wymaga milczenia i cieszenia się chwilą, a wtedy najłatwiej wniknąć we własne Ja.
To książka, która poruszy serca, ale też podpowie, jak zostać szefem, nie tylko w kuchni, ale przede wszystkim we własnym życiu. To recepta na życie przekazana w bardzo osobisty sposób, który trafi do każdego.
Pokochaj jedzenie, a pokochasz życie!
Wybrany fragment książki
WSTĘP
Gdy byłem mały, z zachwytem obserwowałem, jak moja matka gotowała. Nawet gdy wkroczyłem w dorosłość i wyprowadziłem się z domu, twierdziłem, że robiła najlepsze lasagne na świecie, a jej sałatka taco nie miała sobie równych. W czasie studiów na Uniwersytecie Loyola zajadałem się chicagowską pizzą i innymi lokalnymi przysmakami, ale nic nie emanowało taką energią, jaką wyczuwałem wokół rodzinnego stołu - zwłaszcza gdy mama wyjmowała parujące naczynie żaroodporne z piekarnika, a ja wiedziałem, jaka poezja kryje się pod aluminiową folią. Stopione sery i inne „dekadenckie" składniki może i nie były najzdrowszym jedzeniem, ale nic nie da się porównać z wpływem, który te posiłki miały na moją duszę... i mają aż po dziś dzień. W moim mniemaniu nie istniała żadna godna konkurencja: kuchnia mamy była najlepsza.
Rozmyślałem o tym i znalazłem jeszcze jedno wytłumaczenie swoich odczuć. Choć kuchnia mamy odcisnęła na mnie niezatarte piętno, jestem pewien, że istniały lepsze kucharki od niej. Jednak w naszej kuchni było coś, z czym nikt inny nie miał szans konkurować, nawet najzdolniejsza kucharka świata. Mama bezgranicznie kochała całą rodzinę, a jej miłość ogarniała każdą potrawę niczym delikatny zapach, który zmienia atmosferę w całym pomieszczeniu. Czuliśmy tę miłość; przenikała nasze ciała z taką siłą, że nie miało dla nas znaczenia to, czyje lasagne były tak naprawdę smaczniejsze. Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z tego, że miłość ma moc przemiany jedzenia. Wspaniałe danie zależy zarówno od przygotowującej je osoby, jak i od samego przepisu.
Obecnie tę sztukę uprawia moja dwudziestopięcioletnia córka Angela. Raz na jakiś czas zjawia się na progu mojego domu w Portland z talerzem w ręku. Nie mija chwila, a zawartość talerza zostaje pochłonięta. Angela odziedziczyła po babci zbiór przepisów i właśnie te dania zazwyczaj mi przywozi - pewnie dlatego, że wie, jak je uwielbiam. Albo zdaje sobie sprawę z tego, że jej tato nie ma za grosz talentu kulinarnego.
Gdybym miał obliczyć, ile wydaję rocznie na posiłki w restauracjach, suma ta przyprawiłaby mnie o zawrót głowy. Zatem widok uśmiechniętej Angeli na ganku z daniem prosto z piekarnika jest zawsze miłą niespodzianką. I znowu kluczem jest miłość - czuję ją w każdym kęsie.
Może jakaś cząstka mnie nie chce nauczyć się gotować, ponieważ boi się, że oznaczałoby to koniec kulinarnych dostaw od mojej córki. A może jest ważniejszy powód, który dopiero zaczynam odkrywać... Jakiś głębszy sens, którego szukam i którym chcę się z wami podzielić.
Nasze życia są pełne zbiegów okoliczności - przelotnych spotkań i drobnych wydarzeń, które mogą nas zmienić. Ale te chwile są często niezauważane albo lekceważone. Jesteśmy zbyt zajęci, zbyt zabiegani (a może po prostu zbyt przerażeni tym, czego moglibyśmy się o sobie dowiedzieć), aby waga takich chwil dotarła do nas w pełni. Ale gdy czasem zwalniamy (albo zostajemy do tego zmuszeni), w końcu zaczynamy dostrzegać, że roztaczają się przed nami szerokie perspektywy i możemy zdobyć niebywałą wiedzę.
Mówię o otwarciu się i chwytaniu chwili, ale nie różnię się od większości ludzi. Moje olśnienie, moje przelotne spotkanie z przeznaczeniem przytrafiło mi się tak nagle, że nie dało się tego nie zauważyć...