Wojna nie ma w sobie nic z kobiety była gotowa już w 1983 roku. Dwa lata przeleżała w wydawnictwie. Autorkę oskarżono o "pacyfizm, naturalizm oraz podważanie heroicznego obrazu kobiety radzieckiej". W okresie pierestrojki książka prawie jednocześnie ukazywała się w odcinkach w czasopiśmie Oktiabr i Roman-gazietie oraz została wydana w dwóch wydawnictwach: Mastackaja Litieratura oraz Sowietskij Pisatiel. Łączny nakład wyniósł prawie dwa miliony egzemplarzy. Na podstawie książki powstał cykl filmów dokumentalnych, wyróżniony m.in. Srebrnym Gołębiem na Festiwalu Filmów Dokumentalnych i Animowanych w Lipsku. Jegor Letow, założyciel i wokalista legendarnego rosyjskiego zespołu punk rockowego Grażdanskaja Oborona, napisał piosenkę zainspirowaną książką Aleksijewicz.
Kiedy mówią kobiety, nie ma albo prawie nie ma tego, o czym zwykle czytamy i słuchamy: jak jedni ludzie po bohatersku zabijali innych i zwyciężyli. Albo przegrali. Jaki mieli sprzęt, jakich generałów. Kobiety opowiadają inaczej i o czym innym. 'Kobieca' wojna ma swoje własne barwy, zapachy, własne oświetlenie i przestrzeń uczuć. Własne słowa. Nie ma tam bohaterów i niesamowitych wyczynów, są po prostu ludzie, zajęci swoimi ludzkimi-nieludzkimi sprawami. I cierpią tam nie tylko ludzie, ale także ziemia, ptaki, drzewa. Wszyscy, którzy żyją razem z nami na tym świecie. Cierpią bez słów, a to jest jeszcze straszniejsze…
fragment książki
To książka pasjonująca – i wstrząsająca. Wielka białoruska reporterka, Swietłana Aleksijewicz, jedna z najwybitniejszych dziennikarek Europy, na miarę Oriany Falacci, zapisała wojnę… kobiet. W drugiej wojnie światowej bowiem walczyły przeciw Niemcom hitlerowskim kobiety – rosyjskie, białoruskie, ukraińskie. Z bronią w ręku. Strzelając, rzucając granatami, wysadzając. Jako żołnierze pierwszej linii, jako zwiad, jako dywersantki. A więc – zabijając i same ginąc. W tej książce nie ma patetycznych komentarzy autorskich. Jest zapis opowieści tych kobiet, które przeżyły…
Stefan Bratkowski
Księga Swietłany Aleksijewicz ma szanse nie tylko na rozgłos, ale i na lekturę uważną. Nie jest jedynie zbiorem wyznań i relacji o losach kobiet sowieckich, uczestniczących bezpośrednio w minionej wojnie, choć i to stanowi ewenement bez precedensu. Przez przytoczone w niej zwierzenia przebijają się co rusz świadectwa składające się na nieznany lub ukrywany obraz codzienności sowieckiej; są równie wymowne jak opisy przeżyć, cierpień i wojennych przygód relatorek.
Prof. Jerzy Pomianowski
Swietłana Aleksijewicz uporczywie walczy o pamięć, pisze o wojnie, patrząc oczami kobiet, i nagle okazuje się, że takiej wojny nie znaliśmy - że 'przed nami ukryty jest cały świat'. Przebija się przez mur stereotypów i niechęci, także ze strony samych bohaterek, i spisuje zapomniane historie. Historie, które muszą urodzić się na nowo.
Sylwia Chutnik
Książka jest zbiorem esejów podróżnych opowiadających o włoskim Południu. O Apulii głównie, z niewielkim wypadem do sąsiedniej Basilicaty. To wciąż prawdziwa terra incognita dla tych wszystkich, którzy ulegli niegdyś włoskiej chorobie. Wbrew pokutującym przekonaniom, tam też mieszkają ludzie, jest nawet parę interesujących kamieni, a rzeczywistość układa się w zaskakujące wzory. Autor robi wiele, by tę tezę usprawiedliwićJego podróż na Południe - autobusem, pociągiem, samochodem, czasem rowerem - nie przebiega wedle z góry ustalonego planu. Nie jest to podróż konesera sztuk pięknych. Niewiele tu estetycznych delektacji. Muzea omijane są szerokim łukiem. Autor najwyraźniej nie szuka wrażeń, szuka raczej sensów. Albo dokładniej: sensów skrytych pod materią wrażeń. Jedzie więc na Monte Sant'Angelo, by zobaczyć grotę objawień św. Michała Archanioła i procesję ku jego czci, ale przy okazji próbuje zrozumieć, co się stało z naszą wrażliwością angelologiczną. Odwiedza pole bitwy pod Kannami, by zapytać o jej znaczenie, które wychodzi daleko poza czysto militarny wymiar. W Galatinie, podczas notte della taranta wpada w muzyczny trans, ale (już po ochłonięciu) rejestruje także współczesny kształt i przemiany tarantyzmu. To książka gatunkowo nieczysta. Nie jest to z całą pewnością przewodnik (raczej anty-przewodnik), nie jest to reportaż, ani klasyczny dziennik podróży. Podróżujemy wraz z autorem w realnej przestrzeni, ale materią jego opisów jest także tekst literacki, film, fotografia i muzyka. To książka, która nieustannie miesza poziomy i języki. Przechodzi niepostrzeżenie od zapisu chwili do zdystansowanej refleksji, od impresyjnego obrazka do języka dyskursu. To także - już finalnie - próba zastanowienia się nad znaczeniem i możliwościami pisarstwa podróżniczego.
Przez czternaście miesięcy, od momentu zdiagnozowania choroby aż do śmierci, Anatole Broyard prowadził dziennik, którego fragmenty wraz z wcześniejszym, również autobiograficznym szkicem ""Co powiedział cystoskop"", oraz literackimi tekstami o śmierci złożył się na niewielki, lecz poruszający tom esejów Upojony chorobą. ""Język śmierci rozczarowuje banałem. Wydaje się, że umieramy, powielając klisze"", napisał. W swojej własnej walce z chorobą ? a wkrótce także z nieuchronnie zbliżającą się śmiercią ? udało mu się jednak zdobyć na intelektualną dyscyplinę, dzięki której odrzucone zastało tak rozczarowanie, jak i stereotyp. Broyard do końca pozostaje przenikliwy, ironiczny, uważny. ""Nie jestem lekarzem, w rolę pacjenta także dopiero się wprawiam. Ale jestem krytykiem i jako chory w stanie krytycznym, powinienem spożytkować mój zawód"". Upojony chorobą nie jest głosem rozpaczy, niezgody i gniewu, nie jest też ckliwą, pełną męczeństwa pochwałą rezygnacji. Jest zapisem tego, jak spokojny umysł zwraca się przeciwko bolesnej surowości i pośpiechowi śmierci.
""Nie znam równie szczerych tekstów o chorobie, tak głębokich, inteligentnych, refleksyjnych, doniosłych ? Broyard bowiem niczego nie unika i nie tuszuje, pisze bez sentymentalizmu i bez upiększeń. Czujemy, że ten człowiek ? który do końca pozostaje krytykiem i pisarzem ? dzierży pióro z niebywałą siłą, że w swych zmaganiach z chorobą jest w pełni zdeterminowany, że w paszczę śmierci chce zajrzeć żywy, jako sprawozdawca i komentator. Pióra nie wypuszcza rąk niemal do samego końca. Jego ostatnie zapiski w dzienniku powstały parę dni przed śmiercią. (...) Upojony chorobą to książka cudownie bezczelna: pełna zadufania, charakterna, prowokacyjna, harda; Broyard jest na wskroś żywy, jest całkowicie sobą, nawet gdy umiera ? dowcip i tupet nie opuszczają go do ostatka"".
Oliver Sacks, ze ""Słowa wstępnego""
""Notatki Broyarda, jego odwaga oraz prowokacyjna, ale jednocześnie oczyszczająca szczerość biorą się z przekonania, że może on ? albo nawet musi ? umrzeć, nie tracąc klasy. (?) To cenna książka, która nie tylko upamiętnia mądrego człowieka, ale także przeciera ważne szlaki"".
""Publishers Weekly""
""'Groźna choroba podnosi poziom adrenaliny'. Pojawia się zaskakujący stan zmienionej świadomości i przyzwolenie na rodzaj szaleństwa. Życie zmienia się nie do poznania (autor zaczął uczyć się stepować). Sytuacje skrajne każą nam tworzyć historie. Pisarz, taki jak Anatole Broyard, czuł się zmuszony pisać o chorowaniu na raka i śmierci swego ojca i swojej. Bo język, narracja broni naszego człowieczeństwa. Autor twierdzi, że każdy chory musi wytworzyć własny styl chorowania. Ma ambicję zostania sprawozdawcą nawet swego umierania - 'być żywy, umierając'.
PS
Jakby mimochodem Broyard zanotował świetny zestaw lektur. Serdecznie radzę je przeczytać, a potem jeszcze raz Upojonego chorobą, także wstęp Olivera Sacksa.
Małgorzata Baranowska"
"Francuski reporter Jean Rolin opisuje w swojej książce ""współżycie"" człowieka i zdziczałego psa, pokazując, jak wszędzie tam, gdzie załamuje się lub chwieje ład społeczny (wskutek wojny, rewolucji, klęsk cywilizacyjnych), pojawiają się watahy bezdomnych psów. Śledzi te przypadki po całym świecie, również w historii i literaturze (okazuje się, że to Baudelaire pierwszy zauważył związek między bezdomnym psem a biedakiem). Książka jest więc tyleż o psach, co o człowieku i jego bezradności wobec problemów, które sam stworzył (regularne wojny z bezdomnymi psami prowadzone są w krajach tak różnych jak Rumunia i Australia).
Szukając psów, Jean Rolin spotyka ludzi pochodzących z najróżniejszych narodów, sfer społecznych, przedstawicieli najróżniejszych zawodów (strażnicy The Dog Fence, liczącego ponad 5 tys. km płotu mającego chronić przed psami dingo; o dingo w ogóle dużo ciekawych i mało znanych informacji) i o wszystkich potrafi ciekawie, często z humorem opowiedzieć. Czasem nawet (jak w kilku rozdziałach o wojnie w Libanie), sprawa ""psia"" jest tylko pretekstem do ukazania sprawy (tragedii) ""ludzkiej"".
Książka Rolina nie jest ani traktatem naukowym o bezdomnych psach, ani czysto dziennikarskim reportażem, tylko znakomitą, nasyconą faktami literaturą."
Pewien antykwariusz wynajmuje Viktora Kärppę, by ten odszukał jego zaginioną żonę Estonkę. Dobrze płatne zlecenie tylko z pozoru wydaje się proste - rozbija uporządkowane życie Kärppy i stawia na jego drodze Marję, kobietę niezależną i twardo stąpającą po ziemi, która do niejasnych interesów mężczyzny odnosi się podejrzliwie. Starając się doprowadzić powierzoną mu sprawę do końca, Kärppa zostaje wbrew własnej woli wplątany w międzynarodowy narkobiznes i porachunki gangsterów z pogranicza Finlandii, Estonii i Rosji. Mężczyzna o twarzy mordercy uplasował się w czołówce Deutscher Krimi Preis, najbardziej prestiżowego niemieckiego konkursu na powieść kryminalną. Prócz świeżości stylu jurorzy dostrzegli również polityczną świeżość książki, której akcja rozgrywa się w Helsinkach, Tallinie i w Rosji, opisując nieobecne dotąd w prozie kryminalnej fińsko-rosyjskie powiązania przestępcze. ""Mężczyzna o twarzy mordercy wyraźnie wybija się z mainstreamu prozy sensacyjnej. Matti Rönkä potrafi naprawdę ożywić swoich bohaterów. Język jego powieści jest prosty, jasny i bezpretensjonalny, a wątki realistyczne i fascynujące."" - Bayerischer Rundfunk ""Rönkä zdecydowanie przewyższa swoich skandynawskich kolegów i koleżanki po fachu. Główna postać jego powieści nie jest ani bohaterem, ani człowiekiem cierpiącym na depresję. Rönkä pisze precyzyjnie i zwięźle, co chwila przyprawiając narrację humorem. [...] Świetna rozrywka."" - Focus
Marzyła mi się książka o moim ulubionym kraju bez napinania się. Żeby nie musiała odzwierciedlać, obiektywizować, syntetyzować. Jestem niechlujnym czechofilem, ta książka nie jest ani kompetentnym przewodnikiem po kulturze czeskiej, ani po Czechach. Nie jest obiektywna. Nie rości sobie pretensji do niczego. Jest wyłącznie o tym, co mnie zafascynowało przez ostatnich 10 lat, od kiedy pierwszy raz przyjechałem do tego kraju. Jest wielką notatką z lektur i ze spotkań z ludźmi, których chciałem tam spotkać. Słowem, jest o miłości przedstawiciela jednego kraju do innego kraju. Może jest jeszcze o czymś, ale to już zostawiam Państwu"". Ze wstępu Poprzednia książka Mariusza Szczygła o Czechach - Gottland - została przełożona na dziesięć języków, zdobyła w Brukseli nagrodę dla najlepszej europejskiej książki roku, w Polsce otrzymała pięć nagród, z Nike Czytelników na czele, a dziennik ""Le Figaro"" napisał: ""To nie jest książka, to klejnot"". W przeciwieństwie do Gottlandu, który opowiadał o Czechach między rokiem 1882 a 2003, Zrób sobie raj jest książką przede wszystkim o Czechach współczesnych. To opowieść o narodzie, który stworzył sobie kulturę jako antydepresant. Jeśli - jak twierdzi Michel Houellebecq - nasze czasy najlepiej charakteryzuje słowo ""posępność"", to Czesi w interpretacji Szczygła są społeczeństwem, które tę posępność umie imponująco usunąć z pola widzenia. Zrób sobie raj jest opowieścią o tym, co zafascynowało autora w czeskiej kulturze. W kulturze radości smutku. Śmiech jest tu pokazany jako maska tragicznej bezradności. Reportera Szczygła najbardziej fascynują Czesi, którzy nie wierzą w Boga. ""Jak się państwu żyje bez Boga?"" - to pytanie, czasem wyrażone wprost, a czasem ukryte, jest refrenem tej książki, łączącej osobisty pamiętnik z esejem, felietonem i reportażem. ""Jeśli to nie jest zmyślone, to mogło zdarzyć się tylko w Czechach"" - pisze Mariusz Szczygieł. Zrób sobie raj może być też czytany jako kolekcja takich przypadków. ""Kiedyś zostałem z Jasonem na tydzień sam, był czerwiec, i musiałem codziennie wyciągać mu kleszcze, które przynosił z ogrodu. Z jednym trudnym kleszczem poszliśmy do weterynarza, dwa domy dalej. Pan Josef Míka, tęgawy i zażywny, dobrze po sześćdziesiątce, kleszcza wyjął jednym ruchem. Dzięki Bogu, powiedziałem, na co pan doktor odparł, że Bóg nie ma z tym nic wspólnego, ważna jest specjalna pęseta. Jak już tak miło nam się rozmawia o religii, dodałem, to może powiedziałby mi pan doktor, co się mówi po czesku, kiedy człowiek robi znak krzyża. Przyjeżdżam tu tyle lat, a jeszcze tego nie ustaliłem. Weterynarz otworzył szeroko usta, jakbym mu wyssał całe powietrze z gabinetu. Nie mam pojęcia, odparł po chwili, nigdy nie wykonywałem takiej czynności. Ale czeka tu jeszcze jedna pani, może ona wie, jak się po czesku przeżegnać. Zapytaliśmy, pani zadzwoniła nawet do koleżanki na Smíchov, niestety - też nie wiedziała. Ja to dla pana ustalę, obiecał doktor, tylko proszę mi dać kilka dni"". Z rozdziału ""Po obu stronach okna
Rankiem 21 marca 1979 roku na słupach prowincjonalnej Błotnistej Rzeki łopoczą obwieszczenia. Na dziś zaplanowano uroczystość publicznego zdemaskowania i stracenia Gu Shan, młodej kontrrewolucjonistki, nieugiętej i hardej córki szanowanego nauczyciela.
Jej śmierć ma być widowiskiem, w którym system po raz kolejny zwycięży nad krnąbrną jednostką. Życie z pozoru toczy się swoim torem... Z dalekiej stolicy napływają jednak pogłoski o zmianie u politycznych sterów, w Błotnistej Rzece rozpala się nadzieja na rehabilitację Shan. Egzekucja zagarnia w wir niespodziewanych wydarzeń przypadkowych mieszkańców, demokratyczny ferment zatacza coraz szersze kręgi. W mistrzowsko poprowadzonej fabule nic nieznaczące wydarzenia prowadzą do tragicznych konsekwencji. Dziecięcy psikus kończy się aresztowaniem, młodzieńcza miłość - uwięzieniem, małostkowe kłamstwo - skazaniem na śmierć. W Orwellowskim koszmarze nie ma niewidzialnych i niewinnych.
Yiyun Li w surowym stylu, przywodzącym na myśl ducha prozy Orhana Pamuka i J.M. Coetzeego, opisuje życie w wyjątkowym miejscu i w czasie historycznych przemian, kreśląc jednocześnie uniwersalny obraz ludzkich słabości i odwagi.
Poruszająca i pięknie napisana opowieść Yiyun Li rozgrywa się w późnych latach siedemdziesiątych, gdy w Chinach rozpoczynał się antykomunistyczny ferment, którego rezultatem była masakra na placu Niebiańskiego Spokoju. Horror i absurd komunistycznego reżimu autorka pokazuje z perspektywy mieszkańców miasteczka o nazwie Błotnista Rzeka. Historia zaczyna się w dniu, gdy stracona ma zostać Shan, córka nauczyciela Gu, niegdyś zagorzała zwolenniczka rewolucji kulturalnej towarzysza Mao, która straciła wiarę w system. W rozedrganej atmosferze dnia egzekucji wyzwalają się wspomnienia i dawne urazy, zniszczone przez reżim więzy rodzinne ukazują swoją słabość, zło triumfuje, a drobne przejawy dobra i odwagi wydają się cudem. Maestria autorki polega na tym, że w tej wstrząsającej historii nie ma prostego podziału na katów i ofiary, a egzekucja Shan staje się jedynie jednym z wielu aktów przemocy w świecie wypaczonym i skazanym na zagładę. Włóczędzy Yiyun Li to opowieść o Chinach bez orientalistycznej egzotyki, opowieść o bezimiennej krzywdzie, bólu i śmierci tych, o których nikt się przed nią nie upomniał.
Joanna Bator
Dziennik Hadriena i Rumianki to zapiski z czteromiesięcznej podróży, w którą nastoletni Hadrien wyruszył ze swoją... krową. Biała Rumianka wytrwale dźwiga ciężary i towarzyszy swemu panu w wyprawie przez Francję, wzbudzając nie lada sensację. Okazuje się, że nie jest może najlepszym zwierzęciem jucznym, ale za to niezwykle wiernym przyjecielem. Hadrien zwierza się z trudów i radości wyprawy, opisuje mijane krajobrazy, z dyskretnym humorem szkicuje obraz Francji innej niż ta, którą powszechnie znamy, a przede wszystkim opowiada o tym, co dla niego najważniejsze - ludziach poznawanych w drodze. Czasem to tylko przelotne spotkania, wymiana dobrego słowa lub uśmiechu, poczęstunek czy zaproszenie na noc. Ale są też spotkania z pokrewnymi duszami, które zaowocują przyjaźnią na lata. Szczególnie interesują Hadriena ginące zawody, potrafi więc nadłożyć kilkanaście kilometrów, by zajrzeć do warsztatu lutnika czy kamieniarza, a w wiosce garncarzy spędza kilka dni, ucząc się zawodu. Dziennik Hadriena i Rumianki pozwala odetchnąć świeżym powietrzem Francji i nasycić oczy wiejskim krajobrazem. To pozbawiona dydaktyzmu bezpretensjonalna opowieść o wyjątkowej przygodzie, dzięki której możemy na nowo z radością i zdziwieniem spojrzeć na otaczający świat.
Dla większości piechurów krowa nie jest dobrym towarzyszem podróży. Po pierwsze - idzie wolno, opóźniając marsz. Po drugie - omija drogi asfaltowe, decydując się na polne safari. Po trzecie wreszcie - nie jest skora do rozmowy. Ale dla 18-letniego Hadriena Rabouina, który wyruszył w pieszą wyprawę po Francji, krowa okazała się znakomitym kompanem. Rumianka, krowa mięsna maści białej, wymusiła nieśpieszne, kontemplacyjne tempo i wybierała niekonwencjonalne trasy, co pozwoliło na dostrzeżenie i docenienie uroków prowincjonalnego życia. Poza tym jadła byle co, a z noszeniem bagaży radziłasobie lepiej niż zwierzęta juczne. A że niewiele mówiła? Niewielka strata. Tym większej wagi nabierała rozmowa z przygodnie spotkanymi ludźmi. Dziennik tej niezwykłej podróży jest okazją do poznania Francji, jakiej nigdy byśmy nie poznali. A przy okazji - hymnem na cześć bydła rogatego.
Maciej Robert"
"Tak więc jestem i Grekiem, i Chińczykiem, cóż to komu może przeszkadzać? Choć polski mym ojczystym językiem, najbardziej lubię słyszeć wokół siebie także inne mowy. Cieszy mnie obecność w jednym miejscu świątyń różnych wyznań, a jeszcze bardziej raduje, gdy wszystkie są otwarte. Przekraczanie granic od dzieciństwa stanowiło mą ulubioną rozrywkę, a myśl o ich istnieniu jedno z najczęściej przywoływanych przekleństw. Gdy już sam mogłem decydować o miejscu własnego pobytu, a los sprawił, że granice stały się przekraczalne, podejmowałem nieraz wyprawy bez konkretnie określonego celu, byle tylko usłyszeć inny język, zjeść inny rodzaj zupy, spróbować innego alkoholu, zobaczyć inny krajobraz. By zobaczyć własne odbicie w innym lustrze. To konieczne, gdyż lustra potrafią kłamać, więc jeśli całe życie przeglądasz się w jednym, możesz do końca nie wiedzieć, jak naprawdę wyglądasz" - pisze Robert Makłowicz
"Przy lekturze tej książki towarzyszyło mi nieustające poczucie głodu; fizycznego głodu, wynikającego z obłędnych opisów jedzenia, jak i głodu wiedzy o świecie, który Makłowicz tu tak plastycznie kreśli. Czytając Café Museum, pragnąłem natychmiast zjeść te wszystkie opisane ze znawstwem i miłościš potrawy, zaraz potem wypić wszystko, czego picie jest tu opisane, a jeszcze bardziej - natychmiast wsiąść do samochodu i pojechać w miejsca, które na łamach tej zbyt skromnej objętościowo książki wymienia Makłowicz. Ale to przecież nie jest książka kucharska ani podróżnicza, to jest książka o narodach, społeczeństwach i ich kulturach. Café Museum to, owszem, rzecz o łaknieniu i pragnieniu, ale nade wszystko wyprawa do tajemniczej krainy Mitteleuropy, która jest bardziej skomplikowana i niezwykła niż wszystkie kiedykolwiek wymyślone krainy. I z której pochodzimy my, Środkowoeuropejczycy. Bo tak naprawdę nie ma prawdziwych Polaków, prawdziwych Słowaków i Węgrów, tym bardziej prawdziwych Austriaków ? są tylko prawdziwi Środkowoeuropejczycy. Tacy jak Robert Makłowicz".
Krzysztof Varga
"Sybaryta Makłowicz opisuje podróż dookoła świata swych marzeń. Właściwie jest to opowieść o tęsknocie, niespełnialnej, bo to tęsknota za światem, który nie wróci, a zarazem za światem nigdy, siłą rzeczy, bezpośrednio niezaznanym, krajem wspomnień cudzych, więc mitycznym. Pokonując niezliczone przejścia graniczne, Makłowicz przekonuje nas żarliwie, że podróżuje wciąż po tej samej c.k. Europie. Szuka owej mitycznej jedności, ciesząc się jednocześnie wszelkimi przejawami odrębności kulturowej w każdej wielonarodowej wspólnocie. Na koniec zaś swej podróży wiodącej krętymi drogami, poznawszy wielu nowych przyjaciół, zakosztowawszy najsmakowitszych potraw i trunków, znajdzie swój nowy, prawdziwy, realny raj na ziemi - Dalmację".
Piotr Bikont
"Patrzę, czytam, słucham i chwilami odnoszę wrażenie, że mimo braku stosownych uprawnień, cała Polska zajmuje się głównie ? polityką, futbolem oraz gotowaniem. Na tym tle zaś ? Robert Makłowicz, gość z Krakowa, który zrozumiał starą prawdę, że przez żołądek dociera się nie tylko do serc, ale także do wiedzy o ludziach, krajach, geografii, historii. Robert ma to, że mówi mądrze i smacznie. Wielka sztuka!
Talent! Robert unika pretensji ? to rzadkość. Czytając Makłowicza delektuję się smakami tego świata".
Jan Nowicki
Z ilustracjami Łukasza Mieszkowskiego Trzeba zmartwychwstać, żeby stracić życie. Trzeba zawisnąć na krzyżu, żeby zrozumieć. Trzeba zabić, żeby prorokować. Lipiec 1845. Paryż. Wszechobecne błoto tężeje w pomarszczony dywan. Nieregularny rytm kroków przechodniów, końskich kopyt i kół powozów wzbija w powietrze chmury pyłu. Zmieszany z gęstymi wyziewami paryskich kominów wciska się w oczy i zmienia miasto w jego własne widmo. Nad ranem 2 lipca w dół Rue Mouffetard zbiega poprzecinana pasami płomieni ludzka sylwetka. Żywa pochodnia. Emigrant Adam Podhorecki strzela jej w głowę, by skrócić męki. Staje się tym samym pierwszym podejrzanym, ale też wspólnikiem mordercy. Żeby uwolnić się od oskarżenia - i widm własnej przeszłości - będzie musiał rozwiązać zagadkę serii potwornych morderstw. Dochodzi do nich w środowisku polskich emigrantów. Jedną z kolejnych ofiar ma być Mickiewicz. Kto stoi za zamachem na jego...
Czeczenia. Bezwzględna wojna, w której żadna ze stron nie zna litości. W sam środek tego piekła trafia młody rosyjski żołnierz, Jegor Taszewski. To jego oczami, poprzez alkoholową mgłę, oglądamy obraz wojennych patologii. Dyscyplina zamienia człowieka w bezwzględną maszynę, a żołnierski szereg odbiera mu indywidualizm. W tym świecie nie ma miejsca na uczucia, pozostaje zwierzęcy instynkt i żądza przetrwania. Na wpół zatarte, nieuchwytne wspomnienia wydają się pięknym snem. Wciąż jednak powracają, przypominając młodym żołnierzom o domu, rodzinie, kobietach i pełnej spokoju normalności. Ale realne jest tylko to, co tu i teraz ? towarzysze broni, błoto, wódka, papierosy, strach i codzienne spotkania ze śmiercią. Mocna, męska książka, która ogłusza jak wystrzał z moździerza i pozostaje w pamięci jak krwawe obrazy z pola bitwy.
Czeczeńska wojna oczami rosyjskiego najemnika, który po powrocie stał się jednym z liderów Partii Narodowo-Bolszewickiej, a zarazem świetnym pisarzem i radosnym ojcem trójki dzieci... Jego książka prowokuje pytanie, gdzie kończy się normalność, a zaczyna patologia.
Mariusz Wilk
Wieloryb Agnieszki Taborskiej wygląda na zbiór anegdot. Ale to coś innego. Objawia inny zakres realności. Ten, gdzie sowa jest córką piekarza (słowa Ofelii w Hamlecie). Gdzie szewczyk szył buty z wołowego ryku (polski wierszyk ludowy). Gdzie księżyc jest z zielonego sera (angielski przesąd). Gdzie wyborny trup będzie pił nowe wino (surrealistyczny eksperyment pisarski). Gdzie obecny król Francji jest łysy (logiczny sąd niefalsyfikowalny). Gdzie ptaki są tłuste, bo tłuste (zdanie sprzeczne w teorii Chomsky?ego). I gdzie, krótko mówiąc, to są takie słupy, to są takie gniady (wiersz lingwistyczny z powieści Masłowskiej). Gdyby rzeczywistości dało się wprawić mowę, przemówiłaby takim językiem. Mową absurdu.
Wyobraźcie sobie guzik. Ale nie całkiem zwykły, tylko z trzema dziurkami. Widzicie go już? Wygląda niewinnie, aż spróbujecie go przyszyć. Owszem, da się, ale jakby nie do końca. Nie przypadkiem brak na to dobrego słowa. Próba przyszycia takiego guzika jest niczym innym, jak przekładem Wieloryba na krawiectwo. Absolutnie autentyczne historie, jakie podpatrzyła Taborska, nie dają się przyszyć do zwykłego obrazu świata, bo zawierają aspekt nieprzystawalności.
Taborska kolekcjonuje sytuacje, w których coś nieznanego atakuje normalność. Albo, niewykluczone, sama natura rzeczywistości odsłania właściwe sobie poczucie humoru. I to my jesteśmy jego przedmiotem. Siedząc zatem w tym świecie, w tym Wielorybie, też rozejrzyjmy się trochę. I, jak mawiał André Breton, 'powiększmy skarbiec mitów intuicji'.
Jan Gondowicz
Proza Agnieszki Taborskiej to zbiór zapisków, kuriozów i anegdot, raptularz mediumicznej globtrotterki wycinającej maczetą swoją ścieżkę w gąszczu znaków danych przez nie wiadomo kogo. Przypadek zamienia się tu w konieczność, to, co cudowne pozuje na zwyczajne, a nieposkromiona ciekawość ciągów dalszych wypędza w kolejne podróże w wielki świat i okolice.
Agnieszka Taborska nie jest pierwszą autorką, którą połknął biały wieloryb świata. Ale i ona sama w planktonie zdarzeń i anegdot, w golfsztromie historyjek, które z powodzeniem mogłyby stać się powieściowymi albo filmowymi epizodami, czuje się jak ryba w wodzie.
W prozie Agnieszki Taborskiej, doprawionej sporą dawką surrealistycznej cudowności, poetycka rzeczowość Laurie Anderson ściga się z humorem z filmów Hitchcocka a oko voyeura jest oknem na świat, w którym wszystko aż kipi od nadmiaru znaczeń, tajemnic i możliwości.
Marek Zaleski
""Wieloryb jest książką sympatyczną w najlepszym znaczeniu tego słowa.
Autorka - wybitna znawczyni francuskiego surrealizmu - notuje zdarzenia codziennego życia, podsłuchuje gwar świata, wprowadza na scenę kawałki swojej biografii. Nie poluje jednak na życie codzienne jak drapieżnik, nie narzuca mu dobitnych znaczeń, nie pointuje za wszelką cenę, lecz pozwala mu zjawiać się w łagodnym i ciepłym świetle sympatii. Agnieszka Taborska zgrabnie unika pretensjonalności czyhającej na autorów dzieł fragmentarycznych. Jest w swoim pisaniu elegancka i delikatna. Nie szarżuje.
Bardzo mi się Wieloryb podoba"".
Michal Paweł Markowski
""Gdyby Henri Michaux spędził noc z Rolandem Toporem, to kapitalnym owocem tej nocy byłaby Agnieszka Taborska. Bo Wieloryb to fuzja subtelnych muśnięć piórkiem i dźgnięć nożyczkami, przestrzeń pełna czarnego humoru, białej magii i srebrnych nitek skojarzeń. Strasznie mnie ta książka ucieszyła"".
Natasza Goerke"
Ponieważ pociąg do Rosji mamy w czytelniczej krwi, do Wagonu Kluczariowej wsiadamy bez wahania, pędzimy z zachwytem i z żalem wysiadamy, kiedy podróż dobiega końca"".Roman Kurkiewicz""Gdzie znaleźć duszę `głuchej, ciemnej ojczyzny`? Nikita przeciętniak i hipochondryk rusza w senną ekspedycję po zakątkach Rosji, by zbierając opowieści, dotrzeć do istoty swojego dziwnego kraju. Wagon Rosja to tygiel namiętności, rozpaczy i marzeń pstrokatych gapowiczów: pedagoga społecznika, awangardowej poetki, popa namiętnego palacza, Czeczenki u kresu sił, wędrownego filozofa, informatyka ofermy, kombatantów wojny ojczyźnianej, homoseksualisty kołchoźnika, nierozgarniętego tłumacza ika, starców, odbywających `krucjatę` przeciw rządowej polityce cięć socjalnych, wreszcie samego Nikity, który powoli nabiera odwagi głoszenia własnych sądów i działania. Wagon Rosja to bowiem także historia o dojrzewaniu do czynu, aktywnego oporu przeciw nadużyciom coraz bardziej autorytarnej politycznej i ekonomicznej władzy.Powieść Kluczariowej to kolejny w rosyjskiej literaturze najnowszej artystyczny protest przeciw oligarchizacji rzeczywistości społecznej, w którym fantastyczna umiejętność łapania rzeczywistości i nierzeczywistości w piekące dłonie literackiej wyobraźni podąża w parze z dysydenckim światopoglądem, nad którym powiewa flaga z twarzą Eduarda Limonowa symbolem masowego sprzeciwu wobec rządów Władimira Putina"".Igor Stokfiszewski ""Krytyka Polityczna
Daniel Tammet urodził się 31 stycznia 1979 roku. W środę. Dla zwykłego śmiertelnika nie jest to szczególnie ważna informacja, ale Daniel cierpi na zespół Aspergerera i zaburzenie zwane synestezją, które sprawiają, że liczby wywołują w nim szczególne skojarzenia i emocje. Widzi ich kolory, kształty i faktury, które w jego umyśle układają się w przedziwne, harmonijne krajobrazy. Dlatego data jego urodzin jest niebieska, a cyfry, które ją tworzą, kształtem przypominają gładkie otoczaki. Daniel potrafi dokonywać obliczeń, których wynik możemy sprawdzić jedynie za pomocą komputera. Liczby są od najmłodszych lat jego najwierniejszymi przyjaciółmi. Dostrzega ich odmienne charaktery i osobowości. Najbardziej lubi cyfrę cztery, podobnie jak on ""cichą i nieśmiałą"".
Daniel Tammet nie jest jednak oderwany od rzeczywistości. Opowiada o swoim niełatwym dzieciństwie i dorastaniu, a także problemach, z którymi styka się na codzień jako dorosły człowiek. Urodziłem się pewnego błękitnego dnia daje czytelnikowi klucz do niezwykłego umysłu człowieka dotkniętego autyzmem i szansę spojrzenia na świat jego oczami.
"Daniel Tammet potrafi wykonywać w pamięci najbardziej złożone obliczenia matematyczne i w tydzień nauczyć się nowego języka. Każdego ranka zjada na śniadanie dokładnie 45 gramów owsianki i zanim wyjdzie z domu, liczy wszystkie rzeczy, które na siebie zakłada. Jego niezwykła książka to poruszające spojrzenie do wnętrza człowieka cierpiącego na niezwykle rzadką i wciąż tajemniczą chorobę".
"Independent"
"Danniel Tammet jest człowiekiem o niezwykłym umyśle. Dlatego tym bardziej godne podziwu są jego skromność i prostoduszność, które przebijają z tej arcyciekawej książki. Jeszcze do niedawna ludzie tacy jak on nazywani byli ‘idiotami-sawantami’, ale na szczęście cząstka ‘idiota’ została słusznie odrzucona. W tym człowieku nie ma bowiem nic idiotycznego".
"Sunday Times"
"Urodziłem się pewnego błekitnego dnia jest przypuszczalnie pierwszym raportem z wnętrza umysłu sawanta (...). W Tammecie zdumiewająca jest przede wszystkim nie tyle niezwykłość jego umysłu, ile fakt, że potrafi nam o nim opowiedzieć"
"Daily Mail"
"Można powiedzieć, że Tammet powrócił z podróży w świat autyzmu, miejsca niemal niedostępnego dla naukowców i rodziców".
"ABC News"
Mariam Notten opowiedziała Erice Fischer dzieje swojej rodziny, sięgając cztery pokolenia wstecz. Historia życia afgańskich kobiet zaczyna się od zabójstwa prababki przez pradziadka. Kobieta posądzona o romans splamiła honor rodziny - najwyższą wartość, na którą powoływać się będą kolejne pokolenia mężczyzn i przez którą cierpieć będą kolejne pokolenia kobiet. Śledząc losy prababki, babki, matki i córki, zaglądamy za zamknięte drzwi afgańskiego domu i poznajemy nie tylko trudy życia tamtejszych kobiet, ale też ich wolę walki o samostanowienie i godność. Opowieść o kobietach przeradza się zaś w opowieść o Afganistanie i burzliwych zmianach, jakie zaszły w tym kraju w ciągu ostatnich stu lat. Erica Fischer i Mariam Notten nie kreślą czarno-białego obrazu, barwnie opisują nieznany i piękny świat islamu, oddając jego kolory, zapachy, dźwięki, jego bogactwo i złożoność. Pokazują wielkie tragedie, ale też codzienne radości afgańskiej rodziny. Przede wszystkim jednak pokazują siłę i wytrwałość afgańskich kobiet.
Babka Malalai zabiła teścia, bo odkrył jej romans z parobkiem. Ciotka Malalai spędziła dwadzieścia lat w więzieniu, bo rodzina jej męża użyła jej jako narzędzia w zemście rodowej. Siostra Malalai codziennie rano kłóciła się z matką o długość spódnicy, w której szła do szkoły. Zanim skończyła szkołę, musiała wyjść za mąż za chłopaka, który przewiózł ją na motorze.
Malalai wolała wyjechać za granicę, niż wyjść za mąż. Obsługiwała zapomnianych przez rodziny starców w niemieckich szpitalach. Dyskutowała z afgańskimi marksistami w Berlinie. Przebrana za cudzoziemkę jeździła szukać siostrzeńca w obozach afgańskich uchodźców w Peszawarze. To ona jest główną bohaterką tej fascynującej opowieści o afgańskich kobietach, zmieniającym się Afganistanie i umiłowaniu wolności.
Ludwika Włodek-Biernat
Przewlekła nieuleczalna choroba sprawiła, że w szpitalnej sali spotkało się czterech mężczyzn. Hasse, narrator powieści, milczący nieznajomy z drugiej półkuli zwany Montem, Börje, nałogowy hazardzista, który przyjmuje zakłady o życie wieczne, i Harry, były włóczęga, najbardziej z nich wrażliwy i rycerski. W ostatnich chwilach towarzyszą im niczym anioły stróże siostry Birgit i Angela. Jest mądra pani pastor Anna-Britta i oschły doktor Möller. Głownym bohaterem pozostaje jednak Hasse, który - gdy zawodzi go przyszłość - ma czas pogodzić się z przeszłością, z jej namiętnościami i rozczarowaniami. Nadchodzi noc to opowieść o człowieku i jego słabościach. O chwilach, w których organizm faszerowany morfiną buntuje się i słabnie, a pełen fantastycznych wizji sen nie przynosi ukojenia. Przede wszystkim jest to jednak piękna i pokrzepiająca opowieść o godzeniu się ze śmiercią.
Przekład z języka niderlandzkiego Ewa Jusewicz-Kalter
Przyjęło się mówić, że na starość pamięć płata figle. To prawda. Z wiekiem zapominamy o sprawach codziennych, ale jednocześnie ze zdumiewającą ostrością przypominamy sobie szczegóły z odległej już młodości. Czy tego chcemy, czy nie, zapominanie nieodmiennie towarzyszy starości, a gdy jedne fakty umykają, inne porwracają z barwną i szczegółową, a czasem natrętną intesywnością. Douwe Draaisma tłumaczy, dlaczego pogarszająca się pamięć nie powinna nas dziwić ani przerażać. W końcu, jak mawiał Konfucujusz, i tak nawet "najbardziej wyblakły atrament jest lepszy niż najwspanialsza pamięć". Autor dowartościowuje starość jako czas prawdziwej, dojrzałej mądrości. Jednocześnie pokazuje, jak głęboko zakorzenione są w kulturze krzywdzące stereotypy dotyczące podeszłego wieku. Draaisma unika medycznego żargonu, pisze z pasją i udowadnia, że naukowa książka może być fascynującą lekturą.
"Czy w miarę starzenia stajemy się innymi ludźmi? Czy nasze wspomnienia zgadzają się z rzeczywistością? Dlaczego po upływie trzydziestu lat na to samo pytanie dotyczące naszej przeszłości udzielamy innej odpowiedzi? Pamięć, wspomnienia, błędne ścieżki w labiryncie czasu ? w tym gąszczu dobrze jest mieć tak mądrego i błyskotliwego przewodnika, jak Douwe Draaisma. Potrafi on oddzielić sens od nonsensu w książce, która wcześniej czy później dotyczy nas wszystkich, a przy tym, dzięki wielu przytoczonym przypadkom i przykładom, jest fascynująca, a czasem wzruszająca.
Nie każdemu jest dana taka umiejętność łączenia wiedzy z kunsztem pisarskim".
Cees Nooteboom
"""Myślisz, że życie ma jaja?, zapytał Krystian, życie jest rodzaju nijakiego. Były to dla Krystiana słowa prorocze, choć nie mógł jeszcze wtedy wiedzieć, jak bardzo nijakiego rodzaju stanie się jego własne życie"".
Bohater Alei Niepodległości to życiowy nieudacznik, frustrat i niespełniony artysta, który samotne wieczory spędza przed komputerem z butelką w ręku. Przybliżająca się ?magiczna czterdziestka? nie jest dla niego cezurą, podrygiem samczego szaleństwa ani rewolucyjnym zrywem drugiej młodości. To gorzki lament nad zmarnowanym talentem i przegapionym życiem. Upływające dni nie przerażają, gdy tak łatwo skutecznie i tanio zabić nadmiar czasu. Plany nie powstają, gdy nie wiadomo, kto i po co miałby trwonić na nie więdnące siły.
Varga przyzwyczaił swoich czytelników do uderzająco trafnych, wyrazistych i nieprzyjemnych diagnoz. Wyszydzona rzeczywistość śmieszy, ale to tylko nerwowy chichot, bo pod pozorami parodii rozpoznajemy niewygodną swojskość. Tym razem zwierciadło, które Varga podstawia bohaterowi, pokazuje oblicze, jakiego nikt nie chciałby ujrzeć..."
Przekład z niemieckiego Elżbieta KalinowskaNudę codziennej podróży do pracy urozmaicają Nikolasowi Schäferowi intrygujące obrazki w oknie pewnego mijanego domu. Każdego dnia mężczyzna czeka, aż pociąg zatrzyma się na stacji, by obserwować młodą kobietę i przyglądać się jej zwykłym porannym czynnościom. Aż do pewnego marcowego ranka, który przynosi ostatni tej zimy śnieg i złowrogo ciemne okno w mieszkaniu kobiety. Tylko przypadkiem Nikolas dostrzega ciemny kształt na śniegu. Przekonany, że stało się coś złego, natychmiast po dotarciu do Frankfurtu zawiadamia policję...Komisarz Robert Marthaler wraz z zespołem próbuje rozwikłać zagadkę przerażającej zbrodni. Niestety, śledztwo nie posuwa się naprzód, a co gorsza do grupy dochodzeniowej dołącza młody policjant, z którym Marthaler od dawna ma na pieńku. Komisarz stara się zdyscyplinować współpracowników, a jednoczenie nie ulec naciskom żądnego sukcesów szefa wydziału zabójstw, który chciałby szybkiego zakończenia śledztwa. Konflikt w wydziale narasta, a zabójca pozostaje nieuchwytny.Dzięki wartkiej akcji książka Jana Seghersa trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony, a świetnie nakreślone, żywe postaci i zapadający w pamięć literacki pejzaż Frankfurtu sprawią czytelniczą przyjemność nie tylko wielbicielom kryminałów.
Przed czterdziestu laty Georgeanne Brennan, zdobywczyni nagrody Jamesa Bearda, pisarka i miłośniczka kuchni, postanowiła zrealizować swoje marzenie o spokojnym, wiejskim życiu w Prowansji i razem z mężem i malutką córką wyruszyła na słoneczne południe Francji. Kupiła domek ze skrawkiem ziemi, kilka kóz i tytułową świnię i rozpoczęła swą przygodę z celebrowaniem przyjemności życia.
Jej żywe, pełne smakowitych przepisów i lokalnego kolorytu wspomnienia oddają bogactwo prowansalskiej kuchni i tradycji. Razem z autorką zaglądamy do garnków, ogrodów, lasów i winnic, zbieramy grzyby, robimy sery i gotujemy najprawdziwszą bouillabaisse. To czarująca opowieść, od której cieknie ślinka, smakowita strawa dla ducha i ciała, idealna dla smakoszy, miłośników Francji i wszystkich tych, których choć raz marzyli o tym, by spakować walizki i kupić bilet do pięknego życia.
Georgeanne Brennan jest wielokrotnie nagradzaną autorką książek o kuchni i ogrodnictwie. Mieszka w północnej Kalifornii i w Prowansji, gdzie prowadzi szkołę kucharską.
Anglosasi kochają Prowansję, a prawdziwie spełnieni w tej miłości czują się dopiero wówczas, gdy kupią sobie dom we Francji i napiszą o tym książkę. Bez obaw jednak, Świnia w Prowansji nie jest kolejną enuncjacją maklera giełdowego z Londynu czy Bostonu, zachwycającego się naiwnie dźwiękiem cykad i smakiem pomidorów. Pochodząca z Kalifornii pani Georgeanne Brennan to uznana autorka książek kulinarnych, swą kulturową i jedzeniową przygodę z najpiękniejszym regionem Francji rozpoczęła już w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym, więc dobrze wie, o czym pisze. Na tyle dobrze, że w trakcie łapczywej nocnej lektury spożyłem słoik oliwek, pół pęta francuskiej kiełbasy, kilka kieliszków różowego wina z departamentu Var, zamarynowałem schab w szałwii oraz rozmarynie, a tylko nad wyraz późna pora powstrzymała mnie przed sięgnięciem po calvados.
Robert Makłowicz
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?