Herbert – szesnastolatek znużony szkołą, mieszczańską sterylnością, kultem produktywności i komfortu – szuka ciekawszego świata. Najpierw znajduje go w książkach, a wreszcie ucieka do Afryki, której wyimaginowany obraz od dawna nosi w głowie i w sercu. Co tam odnajdzie? Czy dzikie, autentyczne życie, którego tak bardzo pragnie? Niebezpieczeństwo i prawdziwą przygodę? Samego siebie?
Ernst?Jünger (1895–1998) – jeden z czołowych, ale i najbardziej kontrowersyjnych pisarzy niemieckich; oficer, publicysta, filozof, entomolog. Ochotnik I wojny światowej, ostatni odznaczony orderem Pour le Mérite. „Konserwatywny rewolucjonista”, po przejęciu władzy przez NSDAP został „emigrantem wewnętrznym”. Wcześniej, w roku 1913, uciekł z domu, by wstąpić do Legii Cudzoziemskiej. Gry afrykańskie to zbeletryzowane wspomnienia z tej wyprawy, niepozbawione ironicznej refleksji i nabieranego przez lata dystansu.
Fragmenty…
Trudno mi jednak przypomnieć sobie w ten sposób miejsce, o którym tu mowa. Jeśli jawi mi się niewyraźne, niby krajobraz z na wpół zapomnianego snu, to ma to swój bardzo konkretny powód – znajdowałem się bowiem w nierzeczywistym punkcie oraz w przestrzeni, która istnieje wyłącznie w wyobraźni.
Można się było co do tego jasno przekonać, obserwując zachowanie ludzi, którzy się tu zgromadzili. Ledwie, pokonując wiele trudności, udało im się dotrzeć do celu, a ich pragnienie ustąpiło miejsca równie gwałtownemu rozczarowaniu i z równą gorliwością pragnęli stąd uciec. Wszyscy poszukiwali tu czegoś nieokreślonego – być może miejsca, w którym nie obowiązują żadne prawa, być może baśniowej krainy albo wyspy zapomnienia. Jednocześnie jednak świadomi byli bezsensu swego przedsięwzięcia, a tęsknota za domem dopadła ich niczym choroba umysłu.
Rotmistrz Richard, zdemobilizowany kawalerzysta, nie może znaleźć pracy w opanowanym przez technologię świecie. Pewnego dnia dostaje tajemniczą ofertę od Zapparoniego, biznesmena i konstruktora automatów, który mógłby być literackim pierwowzorem Elona Muska. Rozpoczyna się konfrontacja rycerskich cnót i naukowego geniuszu.Szklane pszczoły (1957) obok Heliopolis, Eumeswil i Problemu Aladyna należą do powieści fantastycznych w dorobku Ernsta Jngera. Jego proza science fiction porównywana jest do twórczości Stanisława Lema.Historia zdemobilizowanego kawalerzysty Richarda staje się punktem wyjścia do rozważań o relacji między naturą a techniką, miejscu człowieka w świecie zdominowanym przez maszyny i zmierzchu heroicznej epoki.Jak na prawdziwą fantastykę przystało, Szklane pszczoły przewidują takie wynalazki jak nanotechnologia, automatyzacja, sieć komputerowa czy internet rzeczy. Bruce Sterling, pisarz SF i teoretyk cyberpunku, stwierdził wręcz, że zawarte w [tej powieści] spekulacje dotyczące technologii i przemysłu są iście prorocze.
Usłyszałem szum morza i rozpocząłem wędrówkę. Obrazy były mocne i bezpośrednie: pozbawione refleksji. Do tej pory lśniły jak światło w lustrze – teraz widziałem samo światło, i to bardzo blisko. Oddech był szybszy, energiczniejszy. Każde tchnienie jest rozkoszą; tu sobie to uświadomiłem. Czułem je jako łagodny dotyk przepony. Ten dotyk był rytmiczny, był ruchem wahadła, które głaskało, ocierało się, delikatnie gubiąc się następnie w bardzo dalekim odchyle. Wróciło i znów się otarło, nieco głębiej i pieszczotliwiej. Kontynuowałem wędrówkę po ziemi, słyszało się szelesty; to było rozkoszne, przyjemne. Wahadło kołysało się i powracało; jego rozmach się zwiększył. Teraz ja wzbijałem się wraz z nim; physis odgałęziła licznik. Wsiadłem do ciężarka wahadła jak do gondoli huśtawki w kształcie statku; miała formę sierpa księżyca. Kil był ostro wyszlifowany, z ledwością dotykał skóry. To powiew ją głaskał. Wrażliwość ulegała spotęgowaniu, gdy huśtawka jechała w górę – na samym szczycie dochodził zawrót głowy. Zmuszał do śmiechu, a później opadał ze świstem. Ruchu nie dało się już zatrzymać, a także kontrolować; osiągnął stopień, w którym grozi (z rozdziału Karp po polsku).
Usłyszałem szum morza i rozpocząłem wędrówkę. Obrazy były mocne i bezpośrednie: pozbawione refleksji. Do tej pory lśniły jak światło w lustrze – teraz widziałem samo światło, i to bardzo blisko. Oddech był szybszy, energiczniejszy. Każde tchnienie jest rozkoszą; tu sobie to uświadomiłem. Czułem je jako łagodny dotyk przepony. Ten dotyk był rytmiczny, był ruchem wahadła, które głaskało, ocierało się, delikatnie gubiąc się następnie w bardzo dalekim odchyle. Wróciło i znów się otarło, nieco głębiej i pieszczotliwiej. Kontynuowałem wędrówkę po ziemi, słyszało się szelesty; to było rozkoszne, przyjemne. Wahadło kołysało się i powracało; jego rozmach się zwiększył. Teraz ja wzbijałem się wraz z nim; physis odgałęziła licznik. Wsiadłem do ciężarka wahadła jak do gondoli huśtawki w kształcie statku; miała formę sierpa księżyca. Kil był ostro wyszlifowany, z ledwością dotykał skóry. To powiew ją głaskał. Wrażliwość ulegała spotęgowaniu, gdy huśtawka jechała w górę – na samym szczycie dochodził zawrót głowy. Zmuszał do śmiechu, a później opadał ze świstem. Ruchu nie dało się już zatrzymać, a także kontrolować; osiągnął stopień, w którym grozi (z rozdziału Karp po polsku).
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?