KATEGORIE

Kategorie

Okładka książki Mamo tato co ty na to? 3 + DVD

Mamo tato co ty na to? 3 + DVD

Wszystko, o co chcielibyście zapytać specjalistów

  • ISBN: 978-83-931876-6-9
  • EAN: 9788393187669
  • Oprawa: Twarda
  • Wydawca: Szpak
  • Format: 17.0x24.0cm
  • Język: polski
  • Seria: MAMO TATO CO TY NA TO
  • Liczba stron: 362
  • Rok wydania: 2012
  • Wysyłamy w ciągu: niedostępny
  • Brak ocen
  • 41,27
     zł
    Cena detaliczna:  59,00 zł
    Najniższa cena z ostatnich 30 dni: 41,27
Artykuł chwilowo niedostępny
Wpisz e-mail, jeśli chcesz otrzymać powiadomienie o dostępności produktu
x

Joanna Szulc: Zaskakujące dla mnie było to, że gdy zostałam mama, większość znanych mi dotąd słów nabrała nowego znaczenia, dodatkowego wymiaru. Wcześniej nie wiedziałam, co to naprawdę znaczy „zmęczenie", „strach", „czułość", „ulga". Nie miałam też pojęcia, ile zależy od tego, nr jaki sposób ktoś - lekarz, terapeuta - ze mną porozmawia i jak spojrzy na mój problem.
Paweł Zawitkowski: Problem? Masz przecież zdrowe, fajne córki. Wariatki, oczywiście, ale w granicach normy. Pewnie po mamie ©.
J.Sz.: Młoda miała cztery tygodnie, gdy zaproponowano jej rehabilitację z powodów zaburzeń napięcia mięśniowego. Lekarka jednym tchem wymieniła parę terminów, które kojarzyłam z poważnymi schorzeniami neurologicznymi, a na zakończenie zdiagnozowała u niej skazę białkową. Badanie trwało 5 minut. Wyszłam z gabinetu zdruzgotana.
P.Z.: Ale potem dowiedziałaś się tego, czego zaraz dowiedzą się także czytelnicy. Że przez pierwsze parę miesięcy niedojrzałe niemowlęta mają prawo, w różnych stresujących je sytuacjach albo wykończone dolegliwościami wieku niemowlęcego, prezentować spektakularne, niepokojące nas zachowania. I że jednym z takich objawów jest prężenie się, a raczej usztywnianie. I pewnie ta właśnie sztywność była źródłem zastrzeżeń lekarza. Problem w tym, że to nie jest żadne zaburzenie. O tym również piszemy w książce.
Inna sprawa, że w ciągu 5 minut nie da się ocenić niemowlęcia. Na to składają się dziesiątki czynników, nie mówiąc już o potrzebie spokojnej rozmowy z rodzicami. Rozmowy pozwoliły mi uniknąć wielu błędów, a wierz mi, wiem, jak takie błędy smakują. Nie ma nic gorszego niż popełnić błąd, którego konsekwencją jest czyjeś zdrowie. Podczas trwającej 5 minut wizyty specjalista może, co najwyżej, się przywitać i pogratulować rodzicom, że urodziło im się dziecko ©.
J.Sz.: Pogratulować?
P.Z.: Tak, często tak robię, gdy dzwonią do mnie rodzice i głosem pełnym napięcia informują, że mają kilkutygodniowe niemowlę. Zanim zdołają powiedzieć, że ktoś coś złego odnalazł w ich dziecku - gratuluję, że zostali rodzicami. I zwykle po drugiej stronie zapada cisza. W tej ciszy często jest i zaskoczenie, i normalny uśmiech, i głośne opadanie emocji. Potem rozmowa toczy się już inaczej. Za pierwszym razem to był przypadek, odruch, nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele to zmienia. Teraz uważam, że to najważniejsza chwila rozmowy. Ktoś nareszcie rozmawia z rodzicami jak z rodzicami i o ich dziecku, a nie „co mu dolega?" albo „czego Pani ode mnie oczekuje?". Zresztą podobnie się dzieje, kiedy witam się z dzieciakami. To jedna z najfajniejszych chwil w tej pracy, dla mnie też do niej klucz - widzieć dziecko i jego rodziców, a nie problem. Nie wyszukiwać dziury w całym, tylko wysłuchiwać. Potem oceniać sytuację.
J.Sz.: Jest takie powiedzenie: szukaj złota, a nie błota.
P.Z.: Urocze. Ale o to mniej więcej chodzi. Przychodzą do mnie rodzice z niemowlęciem. Chwilę się bawimy, patrzę, co i jak robią z nim rodzice, jak reaguje zaskoczone dziecko, od którego nikt nic nie chce. Mówię, co mnie cieszy. Często, kompletnie zdumieni, stwierdzają: „Jest pan pierwszą osobą, która o naszym dziecku powiedziała coś pozytywnego". Nie chodzi o zaskarbianie sobie sympatii, tylko o ludzkie warunki, normalność. Zresztą, dzięki temu dowiaduję się więcej, dzieciaki też się otwierają. Tego właśnie byłem uczony - najpierw poznać i ocenić możliwości, potencjał, otoczenie, dopiero potem ograniczenia i problemy. Nawet jeśli są one naprawdę poważne, trzeba się skoncentrować na tym, by nie sparaliżowały do reszty rodziców. Jeśli im na to pozwolimy, tracimy i ich, i dziecko. Kiedyś „w modzie" była taka właśnie strategia: najpierw przedstawić sprawę w czarnych barwach, a jak się okaże, że jest już dobrze, to wszyscy będą w dwójnasób się cieszyli. Problem w tym, że wielu nie umiało się już cieszyć. To straszliwa w skutkach strategia.
J.Sz.: Rodzice boją się, że coś przeoczą, a potem ich dziecko będzie musiało nadrabiać braki albo przechodzić jakieś długie leczenie.
P.Z.: Po pierwsze - w naszych czasach znacznie bardziej prawdopodobne jest ryzyko nadinterpretacji, nadrozpoznawalności niż przeoczenia czegokolwiek. To kwestia mody na „doskonałość" i nierealny wzorzec idealnego niemowlęcia, które osiąga wszelkie umiejętności z dokładnością co do godziny i jakością androida. Po drugie - większość dzieci jest zdrowa i nie ma mowy o żadnych „brakach". To wręcz kwestia statystyki. Kiedyś na jednym ze spotkań z rodzicami, ktoś z nich zapytał się, jak mają ćwiczyć z dziećmi. Poprzedniego dnia zbadano dwie grupy czterolatków na okoliczność wad postawy. Wyniki badań? 95 proc. ma wadę postawy! Trzydzieścioro dzieci! Do tego czterolatków!? To wręcz statystycznie niemożliwe! Zresztą, w tym wieku większość maluchów jest w okresie bardzo dynamicznych zmian adaptacyjnych. Ich ciała zmieniają się i dojrzewają. Każde z nich ma własne tempo i charakterystykę rozwoju. Zgodne ze swoimi możliwościami i uwarunkowaniami, a nie tabelą, skalą czy schematem. Jeśli przestaniemy oceniać dzieci według tego, co „powinny", według niemożliwego wzorca niklowego androida, który na sygnał staje prosto z wciągniętym brzuchem i ściągniętymi łopatkami, a zaczniemy przyglądać się temu, w jaki sposób adaptują się do warunków otoczenia, jak zdobywają kolejne umiejętności, przekonamy się, że w przeważającej większości nie mają żadnych problemów ani braków, l jedyne, czego potrzebują do szczęścia, to bliskość i uwaga rodziców. Spokojnych rodziców i izolacji od służby zdrowia ©.
J.Sz.: Moi znajomi przeszli ze swoim niemowlęciem dziesiątki specjalistycznych badań i na koniec usłyszeli opinię lekarza wypowiedziana tonem rezygnacji: „Niestety, nic u Państwa dziecka nie znaleźliśmy". Było zdrowe. „Niestety"!
P.Z.: Pytanie tylko, jaki ślad w psychice dziecka i rodziców zostawił ten korowód badań. Nie można badać ani leczyć, ani nawet rehabilitować „na wszelki wypadek", bez ważnych wskazań. Nie można pochopnie nakręcać spirali lęku w rodzinie. Czasem trzeba diagnozować, szukać, ale cały ten proces musi mieć jakieś podstawy, przynajmniej znaczące prawdopodobieństwo potwierdzenia podejrzeń. To musi być świadomy wybór - lekarza i rodziców. Na zasadzie optymalnych środków. Tu przydaje się umiejętność racjonalizacji problemu, dedukcja i doświadczenie. Psychika dziecka i rodziny nie toleruje „strzelania kulą w płot". Postępowanie, jakie opisałaś, jest na granicy eksperymentu medycznego, i to wątpliwej jakości. Zarówno wybór ścieżki postępowania, jak i końcowa konkluzja w szczególności są po prostu nieetyczne.
J.Sz.: Myślisz, że rodzice mogą wybrać w takiej sytuacji świadomie? Sam mówisz, że często są sparaliżowani lękiem. Nie są specjalistami, chcieliby móc zaufać specjaliście i zdać się na jego decyzję.
P.Z.: Ale on także nie jest nieomylny. I bardzo dobrze, jeśli mówi o swoich wątpliwościach, jeśli szuka hipotez, a nie wygłasza swoją opinię tonem nieznoszącym sprzeciwu, wypisuje receptę i wzywa następnego pacjenta. Medycyna nie jest zbiorem prostych prawd. Jeśli ktoś postępuje bezrefleksyjnie i rutynowo, w najgorszym tego słowa znaczeniu, to znaczy, że zagubił się w jakiejś innej epoce. Mamy szczęście, bo jesteśmy świadkami etapu, kiedy medycyna, po latach poszukiwania swej tożsamości, znów przyzwoliła sobie na bycie nauką humanistyczną. Była nią i jest, tylko się tego przez lata wstydziła ©.
Rodzice nie muszą być lekarzami, by uczestniczyć w procesie podejmowania decyzji i aktywnego leczenia. Są zdewastowani świadomością problemu i oczekują, że ktoś im pomoże go rozwiązać, najczęściej - że ktoś rozwiąże go za nich. Nasze zadanie, by pozostali rodzicami, a nie komandosami walczącymi do krwi ostatniej o zdrowie
swego dziecka. Jeśli zdobędę w rodzicach partnerów i uszanuję ich pragnienie dobrego doświadczenia, po prostu szczęścia i dobrostanu, czynią prawdziwe cuda, nie zmieniając drastycznie swego życia. Staramy się robić wszystko, by mimo traumy choroby, rodzice potrafili się śmiać, a dzieciaki, mimo ciężkich nieraz schorzeń, funkcjonowały normalnie. A jak fajnie reagują na terapię ©! Naprawdę są wspaniałe. Wystarczy w nich nie stłamsić radości życia.
J.Sz.: Brzmi to pięknie, ale w praktyce jest tak, że rodzice, słysząc różne teorie na temat ich dziecka, różne - często sprzeczne - opinie, po prostu głupieją. Czym mają się kierować? Komu zaufać?
P.Z.: Ideałem byłoby, gdyby udało się skonfrontować ze sobą specjalistów wygłaszających rozbieżne opinie. Niech sami się dogadają i przekażą rodzicom, do czego doszli. To mało realne. Trzeba spróbować czegoś innego. Nauczony przez rodziców moich pacjentów sugerowałbym takie rozwiązanie: domagać się do bólu zrozumiałego, spójnego uzasadnienia. Rodzice mają prawo zastanawiać się, która z podanych hipotez i propozycji do nich najbardziej trafia. Czym ich ujmuje, co za nią przemawia. Warto przy tym zdobyć się na szczerość wobec siebie samych. Jeśli pociąga nas jakiś wybór, poszukajmy przyczyny. Może wybieramy tak z własnej wygody? Dla świętego spokoju? Z uległości wobec autorytetu? A może z jeszcze innego powodu. W medycynie istnieją ściśle określone procedury, normy postępowania, określona hierarchia. Ale jest też lęk sumienia i poczucie wspólnoty ponad chorobą, nie z jej powodu. To chyba największe osiągnięcie nowoczesnej medycyny.
J.Sz.: O etyce kiedy indziej ©. Powiedz, a jeśli mam mętlik w głowie? Przecież nie sposób dostrzec tego, co słuszne i uzasadnone, nie wiem, co do mnie przemawia, bo się po prostu boję o swoje dziecko?
P.Z.: Warto wtedy pytać specjalistę do skutku. Poprosić o logiczne wyjaśnienie, dlaczego proponuje nam dany sposób postępowania. Nie zadowalać się lakonicznymi odpowiedziami. I nigdy nie zadowalać się powoływaniem na autorytety. Medycyna opiera się na naukach biologicznych, nie na autorytetach, Zresztą one są po to, by je obalać. W Polsce mamy łatwiej, mamy wielowiekowe tradycje partyzanckie ©, i łatwiej nam podważać autorytety. W medycynie to zaleta. Choć to niełatwe. Pomyśl - organizacja WHO potrzebowała dwudziestu lat by dojść do wniosku - na podstawie badań sprzed ćwierć wieku - że karmienie smoczkami nie zaburza karmienia naturalnego, a w niektórych sytuacjach wręcz w powrocie karmienia piersią pomaga (sic!). Taka inercja poglądów i mód zabija medycynę. Na szczęście jest też inna jej twarz. Taką chcemy Warn pokazać w tej książce. Nie znajdziesz tu wytartych sloganów ani do znudzenia powtarzanych od lat, wyświechtanych, jedynie słusznych teorii ©.
J.Sz.: Warto być tak zwanym trudnym rodzicem?
P.Z.: Tak, to jedyne wyjście, nawet wbrew swojej naturze, rodzinie, otoczeniu. Drążyć, dociekać. Uwielbiam „trudnych rodziców" ©. Jeśli specjalista jest szczery, uważny, poszukujący, jeśli wie, o czym mówi, będzie odpowiadał składnie i logicznie, między nim, a rodzicami nie powinna powstać jakaś bariera, niezdrowe relacje. Z tymi „trudnymi" rodzicami często najlepiej się współpracuje. To prosty układ. Zawsze proponuję strategię małych kroków i tzw. zadania do wykonania - aktywnego, ciągłego rozwiązywania problemów, bez koncentrowania się na domniemanych konsekwencjach zaburzeń czy choroby. Jeśli „zawiesimy" się na dramatycznych perspektywach, przestajemy funkcjonować i zamykamy sobie możliwość poprawy sytuacji. Tu chodzi
o to, by dowiedzieć się, co leży u podstaw oceny stanu dziecka i decyzji o leczeniu. Nie stoimy po różnych stronach barykady - rodzice i specjaliści. Potrzebujemy współpracy. Dociekliwe pytania nie zabijają i nie zrażą dobrego specjalisty. Ten, kto tego nie rozumie, wyłoży się na nich jak długi.
J.Sz.: W naszej książce czytelnicy nie znajdą prostych recept. Nie znajdą jedynie słusznych odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania dotyczące rozwoju niemowląt i małych dzieci. Ale znajdą to, czego prawdopodobnie - jako rodzice małych dzieci - właśnie szukają: wiedzę, która pomoże im zrozumieć swoje dziecko, ukoić nerwy, oprzeć się na opiniach i obserwacjach bardzo dobrych, mądrych specjalistów.
P.Z.: Czytelnicy znajdą tu mnóstwo odpowiedzi i często mało znanych, a przecież aktualnych teorii i danych. Znajdą również pewien model myślenia, dociekania i rozwiązywania problemów. Nie wzorzec, bo wzorce zamyka się w Sevres i skazuje tam na dożywocie w kurzu. Ten model ma pomóc rodzicom w podejmowaniu decyzji i odnajdowaniu się w trudnych sytuacjach.
Od początku ta książka miała być swego rodzaju rozmową specjalistów z rodzicami. Dlatego taka długa, akurat na zimowe wieczory ©. Nie ma obowiązku przeczytać jej od deski do deski, ale chyba każdy znajdzie tu coś, co właśnie go zastanawia czy trapi. Jego czyjego bliskich. Każdego z rozmówców prosiliśmy o to, by sam powiedział, jakie obszary rodziców szczególnie niepokoją, są dla nich niejasne, trudne. Albo obrosłe mitami.
Ta książka jest też próbą przedstawienia innego modelu relacji między kadrą medyczną i pacjentami. Specjaliści, których zaprosiliśmy do rozmów, idealnie się do tego nadają. To ludzie doświadczeni i poszukujący. Właśnie odpowiadając na nasze pytania, pokazali ten inny sposób rozumienia i rozwiązywania problemów.
J.Sz.: Choćby to, że jeśli dziecko ma pewną fizjologiczną niedoskonałość, taką jak znacząco silne ulewania, ale jednocześnie dobrze przybiera na wadze, jest zdrowe i pogodne - nie ma powodu go męczyć długotrwałą diagnostyką i obciążającym leczeniem. Nie leczy się wyników badań, tylko pacjenta.
P.Z.: Podobnie jak nie leczy się torbieli odkrytej w USG główki dziecka, tylko patrzy się, jak dziecko funkcjonuje. Czy to, że jeśli próbuje się prowadzić terapię „na wszelki wypadek", to można dziecku zaszkodzić. Nieuzasadniona rehabilitacja niemowlęcia i małego dziecka może spowolnić, zakłócić harmonię jego rozwoju.
J.Sz.: Chyba w każdej rozmowie powtarzało się takie zalecenie: najpierw poobserwować.
P.Z.: Potem zastanowić się nad przyczynami. Później zaś uznać, czy potrzebna jest interwencja medyczna i jak to zrobić, by nie zaburzyła funkcjonowania dziecka, jego normalnego życia. Dziecko przecież nie przebywa w szklanej kuli, tylko w swoim świecie, w rodzinie, w środowisku. Ma się tu czuć szczęśliwe i bezpieczne, a jego rodzice mają się czuć spokojni i spełnieni.
J.Sz.: Czasem jednak terapia jest konieczna.
P.Z.: To oczywiste. Ale sensowna i dostosowana do problemu. Najbliższy mi przykład - wady postawy. Mamy dysfunkcję, która dotyczy całego skomplikowanego układu ruchu, czyli nie tylko mięśni, kości, stawów, więzadeł itd., ale także zarządzającego nimi układu nerwowego. Czy możemy wadę postawy „wyleczyć", proponując nawet kilka razy w tygodniu nudne ćwiczenia, angażujące tylko skrawek ciała? Nie! To musi być walka totalna, zaangażowanie umysłu dziecka, całego organizmu, wszystkich jego części i układów, przeorganizowanie ich funkcjonowania, a przy okazji znalezienie takiej formuły, by dziecko ćwiczyło spontanicznie, samo z siebie, chętnie i nieustająco.
J.Sz.: Efekt uboczny terapii - kiedy dzieci wy szalej ą się i wybawia, łatwiej się z nimi dogadać.
P.Z.: Bo czują się zrozumiane, a ich potrzeby są spełnione. I widzą, że my właśnie te potrzeby rozumiemy. Zresztą tego pragnie każdy z nas.
No, to spróbujmy je zrozumieć jeszcze lepiej. Przechodzimy do pytań.
- zamiast wstępu


 

Uwaga!!!
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?
TAK
NIE
Oczekiwanie na odpowiedź
Wybierz wariant produktu
Dodaj do koszyka
Anuluj